29 IX

Przez ostatnie parę dni dziwne rzeczy się działy... Najpierw przyszła do mnie spora koperta. Od Geddwyna. Nawet nie wysilił się na swoje wymyślne, gotyckie pismo, tylko zwyczajnie nabazgrał tak, że trudno było się rozczytać. Gdyby nie to, że przez rok wymienialiśmy korespondencję, pewnie by mi się nie udało.
Do tej pory myślałem, że jestem wrażliwy, ale chyba jestem zwyczajnie głupi. Wybacz. T.N.I. Geddwyn
Westchnęłam i wyjęłam z koperty rysunek. Jak zwykle Geddwynowi udało się wyrazić tyle odcieni, tyle emocji zwykłym ołówkiem... Rysunek przedstawiał burzę. Burzę, huragan, błyskawice... Mrok. Zniszczenie.
Grom łączący ziemię z niebem.
Jeśli Geddwyn myślał, że w ten sposób da mi coś do zrozumienia, to się bardzo mylił.

Potem ta dziwna wizyta Vaneshki... Wpadła do mnie znienacka i nawet się nie przywitała, mimo że nie widziałyśmy się prawie miesiąc.
- Zdążyłam - powiedziała z ulgą. - Choć dziwię się, że zwlekałaś do tej pory.
- Nigdy nie należy się za bardzo spieszyć - stwierdziłam oględnie. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi, ale miałam nadzieję, że wypłynie to w rozmowie.
- Może ty wiesz lepiej... Przybyłam, by ci coś ofiarować, zanim wyjedziesz.
I koniec mojej nadziei. Zamurowało mnie.
- Niby dlaczego miałabym wyjeżdżać?
- Przestrzeń wiruje, chmury się zbierają, nad światami mrok zapada, a w światach śpiewane są pieśni bojowe. Oczywiste więc, że musisz jechać - ton pieśniarki był stanowczy, a zarazem błagalny. - Nie wątpię, że to wyczułaś.
- Wszyscy mówią mi o rzeczach, w których się gubię i nie raczą wyjaśnić - zdenerwowałam się. - Skąd niby mam wiedzieć, dokąd mam się udać i przede wszystkim po co?
- Jeśli ty nie wiesz, to kto wiedzieć powinien?
- Nie mów do mnie zagadkami, bo mam już ich od dawna dość...
- Nie ma czasu na wyjaśnienia... Tak jak nie ma czasu na lanie łez, co być może już odkryłaś - westchnęła Vaneshka, a następnie ujęła moje dłonie i zaczęła śpiewać.
Śpiew niósł się po herbaciarni, a ja miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. A może to ja byłam gdzieś poza czasem? Poznawałam tę pieśń - słyszałam ją już raz nad brzegiem morza, pod zmiennobarwnym niebem. Dlaczego śpiewała ją w tej chwili? Nie rozumiałam... Ale niespodziewanie zaczęły się tam pojawiać nowe nuty, nowy ton... Nowy nastrój. Tęsknota zaczęła przybierać nowy wymiar? Nie wiem. Wiem tylko, że było w tej pieśni coraz mniej Vaneshki, a coraz więcej mnie. I przyznam, że miałam ochotę się temu oprzeć, odepchnąć gdzieś daleko, że czułam się osaczona... A przecież to był tylko śpiew.
- Dlaczego oddałaś mi swoją pieśń? - zapytałam cicho, gdy Vaneshka umilkła.
Spuściła głowę, po jej policzku spłynęła łza.
- Być może tobie przyda się bardziej niż mnie - odszepnęła.
- Czy naprawdę muszę się spieszyć? - wróciłam do poprzedniego tematu. Jakoś nie chciałam się nad tym zastanawiać.
- Siedzi w tobie Chaos, tak samo jak we mnie. Powinnaś to wiedzieć - odparła. - Chyba że to w sobie tłumisz.
- Jeśli światom coś grozi, to nie do mnie należy się z tym zwrócić...
Uśmiechnęła się łagodnie i smutno.
- A czy myślisz, że tylko ty w światach podejmiesz taką wędrówkę?
- Jeśli nie tylko ja... Czy inni, kimkolwiek są, znają swój cel?
- Nie ma jednego celu. Choć być może wszystkie przetną się w jakimś punkcie.
- I znowu będę musiała zostawiać gdzieś Tenariego? - jęknęłam żałośnie. Roześmiała się trochę mniej gorzko.
- Nie, nie. Ja tu będę. Albo Egil, zobaczymy. Kiedy tylko odjedziesz.
Na to nie miałam kontrargumentu, więc tylko usiadłam przy stoliku i zaczęłam sobie wszystko układać w głowie, wpatrując się w swoją zieloną...
Na chwilę podniosłam głowę, jakbym się obudziła ze snu.
- A przypadkiem nie rozmawiałaś ostatnio z Xemedi-san?
Ale Vaneshki już nie było.

A dzisiaj zjawił się wreszcie Clayd i był uosobieniem normalności, której mi ostatnio brakowało. Przyniósł ze sobą torbę pełną jabłek i trochę pokrzepiającej siły ducha.
- Wreszcie ktoś, kto nie będzie mnie poganiał ani mi mieszał w głowie - ucieszyłam się.
Uśmiechnął się i rzucił mi jabłko. Było czerwone i soczyste.
- A kto już tak robił? - zapytał. - Możesz się śmiało wyżalić. Albo dyskretnie zmienić temat. Jak pragniesz.
- Wolę posiedzieć na kanapie - mruknęłam. - Od kiedy dowiedziałam się, że muszę się wybrać w podróż, stałam się zdeklarowaną domatorką.
Clayd rzucił kolejne jabłko przelatującemu akurat Tenariemu, a potem klapnął na kanapę i pociągnął mnie za sobą.
- Spokojnie, po kolei, wdech-wydech i tak dalej - roześmiał się i rzeczywiście poczułam się spokojna - Kto i po cholerę każe ci się gdzieś wybierać?
- Chyba każdy, kogo napotykam! Zawsze wyprawiam się gdzie chcę i kiedy chcę... No, może nie zawsze. Ale z reguły wiem po co!
- A mogę z tobą?
Tym pytaniem powalił mnie i wgniótł w ziemię. Metaforycznie, choć niewiele brakowało.
- A co, Althenos ci się wreszcie sprzykrzyło? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Niedokładnie - pokręcił głową. - Ale powiedzmy, że nie wystarczy do pełnego szczęścia. Jasne?
- Jasne - odpowiedziałam ze zrozumieniem, dostrzegając w jego oczach cień melancholii. - Ale jesteś pewien, że sobie tam bez ciebie poradzą?
- Nie mogę ich przez całe życie rozpieszczać - wyszczerzył zęby, pozwalając melancholii - tęsknocie - ulecieć. - Niech zrozumieją, że im mnie brakuje, a wtedy może wrócę.
Zachichotałam. Jakoś wszystko stało się nagle łatwiejsze. Mogłam nawet ruszać w tę podróż.
- To co, przeskoczymy od problemu do problemu? - zerknął na mnie porozumiewawczo.
- Dobra. Ten-chan, wychodzimy i nie baw się znowu nożami!

- Może ty mi powiesz - odruchowo zniżyłam głos - czy on jest martwy, czy...
- Pusta skorupa, tak jak mówiłaś - Clayd za nic sobie robił klimat. - Psiakrew, gdzie tu się włącza światło?!
Westchnęłam i przekręciłam pokrętło, zapalając lampy na ścianach.
- Taaa, nie ma to jak wprawiony wzrok w nienaturalnej ciemności - mrugnął kilka razy. - Słuchaj, mogę tylko potwierdzić to, czego się domyślasz. Brak jego psyche, ego czy jak zechcesz to nazwać. Gdziekolwiek polazło, tutaj go nie ma.
- I mocy.
- I mocy. Czyli jakby... Nie chciał już być, kim był?
- Mnie nie pytaj. Nic o czymś takim nie wiedziałam - mruknęłam i skrzywiłam się. Ileż to razy w ciągu ostatnich dni powtarzałam "nie wiem", "nie rozumiem"? Nie cierpię takich sytuacji.
- Mogę się jeszcze domyślać, że jeśli odszedł, zabrał ze sobą miecz - podjęłam, wskazując na ścianę, która przedtem nie była pusta.
- Miecz? - zainteresował się Clayd. - Jaki, dobry? Ostry i obrotny?
- Ostry, czarny, długi jak diabli. Dar od Cirnelle, z dołączonym rumakiem gratis.
- Ała - syknął; tematy związane z przeznaczeniem nie należały do jego ulubionych. - I co, rumak też zniknął?
- Właśnie że rumak się spokojnie pasie. Wanna see?
- Nie mam nic przeciwko zobaczeniu, co też narobiło kompleksów twojej Nindë...
Przenieśliśmy się na łąkę zawieszoną w nieokreślonej przestrzeni; coś jak mój parking, gdybym na nim zasiała trawkę. No Doubt stał spokojnie i patrzył na nas przez chwilę, a potem ruszył ku nas ze zwieszonym łbem.
- Co, zostawił cię? - zagadnęłam i puknęłam się w czoło. Za bardzo przyzwyczaiłam się do gadającego inwentarza.
Koń prychnął jakby ze złością i po namyśle zaczął trącać mnie pyskiem.
- A spróbuj ugryźć - powiedziałam przez zęby.
- Jemu chyba nie w głowie gryzienie tylko przejażdżka - stwierdził rozbawiony Clayd.
Zamyśliłam się, bo wierzchowiec nigdy nie był na tyle przyjazny. Co prawda jechałam już kiedyś na nim, ale tylko jako pasażerka, poza tym niespecjalnie pozwalał do siebie podchodzić...

- Bierz głęboki wdech i słuchaj. Jedziemy w podróż.
- Poważnie?! - Nindë aż bryknęła w boksie. - Fantastycznie! Dokąd? Na długo?
- Poważnie, poważnie - nie mogłam się nie roześmiać. - Dokąd, nie mam pojęcia. A czy na długo... Kto to wie.
- No to otwieraj mi, bo ja się muszę wybiegać. Ooo, tak! - rozradowana wypadła ze stajni i zaraz gwałtownie zahamowała na widok No Doubta. - A ten co tutaj robi?!
- Jedziemy we dwoje, więc dwa konie się przydadzą - wzruszyłam ramionami. - Clayd, chyba będziesz mnie musiał podsadzać, zanim się wprawię... Czyli zawsze - podsumowałam, wywołując tym jego wybuch śmiechu.
- Podsadzać NA TĘ BESTIĘ?! - ryknęła Nindë na całe gardło. - A ja co będę, podjezdek?!
- Na tobie pojadę ja - Clayd przestał już się trząść ze śmiechu i zmierzwił jej grzywę. - Mogę?
- Możesz, przyda mi się jeździec bardziej reprezentacyjny niż ta zdrajczyni - prychnęła. - I mam nadzieję, że bardziej ugodowy jeśli chodzi o prędkość jazdy.
- Chyba dojdziemy do porozumenia - mrugnął do niej. Odmrugnęła.
- No pięknie - westchnęłam. - Czyli wszyscy poza mną są zdecydowani.
- A dlaczego ty nie jesteś? - zapytała Nindë niecierpliwie.
- Bo wszystkich pytam, dokąd i po co, i nikt mi nie chce odpowiedzieć!
Clayd pokręcił głową z rozbawieniem i pociągnął mnie za pasemko włosów.
- No coś ty, Miya? - uśmiechnął się szeroko. - A od kiedy zadajesz takie pytania? Zwykle wiesz, po co. Chyba nie zmienił ci się sposób myślenia na starość?
Zamyśliłam się. Mój sposób myślenia... Dokąd? Przed siebie. Po co? By poczuć wiatr we włosach i magię w powietrzu. By natrafiać przypadkiem na nowe opowieści. Czy mogłabym tę podróż traktować w taki sposób?
- Clayd - powiedziałam uroczyście. - Czasami jesteś genialny, wiesz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz