21 IX

Give me a whisper
And give me a sigh
Give me a kiss before you tell me goodbye
Don't you take it so hard now
And please don't take it so bad
I'll still be thinking of you
And the times we had... baby
And don't you cry tonight
Don't you cry tonight
Don't you cry tonight
There's a heaven above you, baby
And don't you cry tonight
And please remember
That I never lied
And please remember
How I felt inside now, honey
You gotta make it your own way
But you'll be alright now, sugar
You'll feel better tomorrow
Come the morning light now, baby
And don't you cry tonight...


Guns'n'Roses

Do pokoju wpadł mi niespodziewanie Geddwyn. Za nim radośnie frunął Tenari.
- Cześć - odwróciłam się od lustra, przed którym siedziałam przez jakiś kwadrans, wpatrując się tylko w paskudę. - Przyszedłeś przeprosić, że mnie unikałeś?
- A skąd, tylko tak sobie pomyślałem, że mogę zabrać małego do Teevine - duch wody uśmiechnął się szeroko. - I będziesz go mogła odebrać, kiedy będziesz miała czas. Czyli im później, tym bardziej Maeve się ucieszy.
Nie było sensu go pytać, skąd mu to przyszło do głowy.
- Dopiero co tam był... Im szybciej wyje jej wszystko ze spiżarni, tym szybciej twoja siostra przestanie się cieszyć.
- Uznaję to za zgodę. Ile masz jeszcze czasu?
- Godzinę...
- Dobra. Czyli mam jeszcze czas by zająć się twoim image'em. Nie mogę patrzeć jak tak siedzisz, niepewna co ze sobą zrobić.
- Wcale nie... - chciałam zaprotestować, ale Geddwyn już wypadł do herbaciarni i zaczęłam poważnie obawiać się o swoją Szafę.
Wrócił po kilku minutach, trzymając naręcze jakiegoś zwiewnego materiału.
- Nie warto nic ci dawać na urodziny, bo i tak gdzieś to upchniesz i zapomnisz - fuknął i zabrał się za rozprostowywanie.
- Nie sądzisz, że ta sukienka jest jednak troszkę za letnia? - zapytałam.
- O, właśnie. Płaszczyk zapomniałem przynieść - przypomniał sobie. - A ty masz teraz czas żeby się przebrać.
Znowu wyszedł, ciągnąc za sobą Tenariego. Westchnęłam z rezygnacją i włożyłam sukienkę, którą od urodzin miałam na sobie chyba raz w życiu. Faktycznie, trochę szkoda.
- No! - zawołał Geddwyn z aprobatą, gdy pojawił się ponownie. - A teraz zajmiemy się wizażem!
- Dzięki, ale chyba nie skorzystam - skrzywiłam się. - Już i tak jestem nad wyraz śliczna.
- Śliczna to ty jesteś na co dzień - odpowiedział kurtuazyjnie. - A dzisiaj masz być olśniewająca.
- A niby dlaczego?
- Bo mam taki kaprys. Bo chcę na kimś poeksperymentować. Bo chcę sprawdzić, czy to w ogóle możliwe.
- Wielkie dzięki...
Wiedziałam, że teraz zacznie się koszmar, zwłaszcza jeśli Geddwyn zechce dorwać się do moich włosów... Zechciał. I przez długi czas upinał je, pasmo po paśmie, tak że miałam w nich mnóstwo wsuwek... I byłam nielicho zdziwiona, że prawie ich nie czuję. Ani tym bardziej włosów - zwykle po takich zabiegach głowę miałam ciężką.
Po zrobieniu makijażu Geddwyn odwrócił mnie na krześle w kierunku Tenariego, który przez cały ten czas siedział cierpliwie i się przyglądał.
- I co na to powiesz, kawalerze? Może być?
Mały przyjrzał się z miną konesera i pokiwał głową. Wreszcie odważyłam się zerknąć do lustra... Paskuda z lustra po tych eksperymentach wyglądała niezwykle delikatnie i bezbronnie. Nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć jak wyglądam ja.
- Geddwyn, coś ty mi zrobił i dlaczego?!
- Też się cieszę, że ci się podoba - mrugnął do mnie i złapał Tenariego pod pachę. - Have a nice date!
Ulotnili się zanim odzyskałam mowę. Czułam się jak bohaterka jakiegoś starego melodramatu... Ale kiedy Aeiran się po mnie zjawił, zaczęłam czuć się bardziej na miejscu. Nie potrafię opisać jak mnie to przeraziło.

- A co to za okazja? - rozglądałam się wkoło.
- Jesień - odpowiedział.
W to akurat nie wątpiłam, bo liście się pięknie czerwieniły i złociły na drzewach, a wiele leżało już na ziemi, zebranych w całkiem spore kopczyki. Na niewielkim placyku wykładanym kocimi łbami zebrało się dużo osób, okrążając podwyższenie, na którym stało kilkoro ludzi w bieli. Przemawiali w jakimś języku, którego nie rozumiałam, ale wyczuwałam radosny, świąteczny nastrój.
- Rzadko się widuje, by ktoś świętował nadejście jesieni - powiedziałam. - Ta pora, czas Równonocy, nie jest zwykle zbyt mile kojarzona.
- Czy można być smutnym i myśleć o powolnym zamieraniu, kiedy jesień w swoim rozkwicie może konkurować z wiosną? - gdybym usłyszała te słowa z ust Akane, Geddwyna albo i Lexa, byłoby to na porządku dziennym. W tym przypadku zaś mnie zdziwiły.
- Dlatego mnie tu zabrałeś? Dla odmiany?
- Też. Ale głównie dlatego... - Aeiran urwał na chwilę, po czym ciągnął: - Że jestem egoistą i chciałem zobaczyć to święto. A ponieważ odbywa się właśnie dzisiaj...
Miałam wrażenie, że chciał powiedzieć coś innego, ale zanim zapytałam, pociągnął mnie w tłum.
- Chodź. Teraz będzie błogosławieństwo.
I rzeczywiście, ludzie w bieli - kapłani? - w pewnym momencie zapalili pochodnie i zaczęli śpiewać. Usłyszałam pieśń podobną trochę w stylu do repertuaru Vaneshki i chłonęłam ją wszystkimi zmysłami... Bo było w niej wszystko. Kiedy tamci zeszli z podwyższenia i zaczęli podpalać stosy liści, coraz więcej głosów im wtórowało, aż w końcu śpiewali wszyscy zebrani. Robiło się coraz bardziej mistycznie, tajemniczo... Mogłabym się zacząć niepokoić, czy ta przejmująca pieśń, która przeciez nie wiem, o czym właściwie traktowała, i spalanie tego, co niedawno jeszcze było znakiem odrodzenia, faktycznie nie ma jakichś ponurych podłoży. Ale pieśń zawładnęła mną całkowicie, bo zawierała trzask ognia, zapach liści, głosy odlatujących ptaków, szum jesiennego wiatru, cudowną pieśń życia. I to było dobre. I czułam - może nie zaraz błogosławieństwo, bo nie należę do najgorliwszych czcicieli czegokolwiek poza marzeniami - ale czułam, że mogłabym się wznieść i dołączyć do tych ptaków na niebie...
Stałam tak, przytulona do Aeirana, dopóki bezszelestnie nie wyciągnął mnie z tłumu i nie przenieśliśmy się gdzie indziej...

...Do lunaparku. Na diabelski młyn.
Pewnie jeszcze długo na samo wspomnienie będą mi miękły nogi.
Dobrze, że nie na kolejkę górską.

- A teraz pora wrócić do normalności.
Moją jedyną odpowiedzią było przeciągłe spojrzenie. Pojęcie normalności jest więcej niż względne, choć w tym przypadku nawet przypominało tę" normalność", do której jestem przyzwyczajona.
Człowiek, który powitał nas przy wejściu, ukłonił się uprzejmie, uśmiechnął się porozumiewawczo... Widać Aeiran był tu częstym gościem.
- Nie powiem, ciekawe lokale znasz.
- Pamiętasz, mówiłem ci kiedyś, że pokażę ci miejsce, które ci się spodoba.
- Pamiętam - odpowiedziałam odruchowo i uświadomiłam sobie, że istotnie, pamiętałam. I że miał absolutną rację - to było takie miejsce, w którym po prostu musiałam się zakochać. Choćby dlatego, że trudno mi było uwierzyć, że to nad nami to nie jest otwarta przestrzeń. Naprawdę wyglądało to jak ciemne niebo... Przetykane cieniutkimi, srebrzystymi nićmi, między którymi przelatywały małe światełka. Czasami zlatywały na dół i krążyły dokoła stolików. Jedno usiadło mi na ręce, by po chwili wznieść się z powrotem.
- Pięknie - szepnęłam.
- Znasz opowieść o Krainie Cieni i niciach istnień?
- Owszem. I widać nie tylko ja ją tu znam.
No dobrze, więc zatrzymaliśmy się tu na kolacji. Smacznej, nie powiem. Gdzieś w tle grała muzyka. I to niezręczne uczucie znowu zaczęło powracać... Nie sądzę żeby tak czuła się każda elegancka kobieta w eleganckiej restauracji.
- Trema?
Niedobrze, zauważył.
- Może i trema - westchnęłam. - I to zupełnie bezpodstawna.
- I tak pewnie nie tak wielka jak moja.
- Słucham? - nie mogłam się nie roześmiać. - Nie widać po... Co ja bredzę, po tobie przecież mało co widać.
Odwrócił wzrok, ale po chwili też się lekko uśmiechnął.
- Zażyczyłem sobie "ostatniego wieczoru" i teraz mam.
- To chyba ciężar tej ostateczności nas przytłacza - zgodziłam się. - I po co? Przecież nie pierwszy raz spędzamy czas w podobny sposób... I chyba nie będzie tak, że od jutra dla siebie nie istniejemy... Prawda?
Znowu spoważniał i spojrzał na mnie przeszywająco.
- Posłuchaj - zaczął. - Kiedy więź między nami się zerwie, ja...
Spłoszona uciszyłam go gestem. Spłoszona... Dobrze powiedziane. Jakoś bałam się tych słów, które mogłam usłyszeć, nawet nie wiedząc jakie by były.
- Cicho, cicho... Nie rwijmy już nastroju. Zatańczmy.
Na to mógł przystać i już po chwili byliśmy na parkiecie - mały co prawda, ale jednak parkiet - wsłuchani w rytm, spokojny, ale kuszący. Tyle że nie tańczyliśmy - staliśmy bez ruchu naprzeciw siebie, a Aeiran przyglądał mi się jakby mnie widział po raz pierwszy. Patrzył spod ściągniętych brwi i miałam wrażenie, że coś mu nie pasuje. Powoli podniósł dłoń do mojej twarzy, ale zatrzymał ją i po namyśle sięgnął do moich włosów. Stałam jak sparaliżowana, kiedy uwalniał je z uczesania, wsuwka po wsuwce... Biedny Geddwyn, tak się napracował na darmo, przemknęło mi przez myśl, ale zdusiłam śmiech. Wydał mi się nie na miejscu... Ale obiecałam sobie to nadrobić po powrocie do domu.
Kiedy już miałam codzienną, niesforną fryzurę, chciałam się odezwać, ale nie umiałam znaleźć słów, więc tylko spojrzałam pytająco. Zrozumiał.
- Pozwól mi zapamiętać - powiedział cicho.
Co do licha zapamiętać? I po co?
Ale po chwili taniec zamącił mi w głowie i nie chciałam już więcej pytać.

Nie ma wątpliwości, że w tym jednym wieczorze zostało zawarte wszystko, co było potrzebne. Radość, szaleństwo, magia, melancholia i coś jeszcze, czego nie umiem sprecyzować...
I ciągle dławi mnie w gardle, ciągle. A obiecywałam sobie, że jeśli to opiszę, to nie w taki sposób. Ja przecież w miarę możliwości unikam takich scen! Nie umiem się do nich ustosunkować nawet gdy o nich piszę, więc co dopiero, gdy biorę w nich udział?! I przecież nie chciałam, żeby było tak piekielnie ostatecznie! To jak... Jak kolejna epoka, która się zamyka. Kiedy mijał rok pamiętnikowania, też miałam to uczucie. Bez sensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz