2 VIII

Gdzie cień chabrów miłości wskazuje godzinę… Jak to dalej było? Nieważne, na razie nieważne. Zamknęłam już tomik poezji miłosnych, bo zaczytywanie się nim prowadzi prędzej czy później do zawrotów głowy. Od poezji, nie od miłości. Od lirycznych opisów, od tego zatrzęsienia kwiatów, mgieł, tęcz, płomieni, śpiewu aniołów i cokolwiek jeszcze zdolni są wymyślić poeci. Mogłabym wyliczać bez końca…
Nie odmawiam temu wszystkiemu uroku. Owszem, jest ładne. Owszem, potrafi porwać. Owszem, może zachwycić obrazowością i doborem słów – ale pozostaje obrazami i słowami. A ja już dawno się nauczyłam, że gdy już odnajdujemy siebie nawzajem, nie pozostaje już nic – nic poza nami dwojgiem. I przełożenie tego, co jest w nas, na rzeczone kwiaty i tęcze mija się z celem.
Któż jednak doceniłby wiersz mający postać białej plamy na białej kartce?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz