*

Byliśmy umówieni z dala od ludzkich siedzib, w miejscu, które mogło być lasem, o ile to, co wyrastało tam z ziemi, to rzeczywiście były drzewa. W dotyku okazały się gładkie i zimne jak metal, a zamiast liści miały… Czy ja wiem, co? Gęstą, poszarpaną pajęczynę?
- To twoje ulubione miejsce? – rozglądałam się z niepokojem i fascynacją zarazem. Nie wiem, czego było więcej w przechodzącyh mnie dreszczach.
- Wręcz przeciwnie – Shyam zmrużył oczy, choć nie było tu światła. – Ten las to podobno pozostałość po jednym z wchłoniętych światów. Pewnie tam wyglądał inaczej.
Stał oparty o drzewo, podczas gdy my wszyscy rozsiedliśmy się na trawie. Z jakiegoś powodu wolał wybrać się tutaj niż zapraszać nas do swojej, trzeciej warstwy, ale widać było, że czuje się nieswojo.
- Szare Światy – powiedział Aeiran, nie wiadomo do kogo.
- Co z nimi? – spytała J.
- One także są pełne pozostałości po czymś, co przestało istnieć. Odrzutów, które do niczego nie pasowały – przypomniał. – Są jak wielkie śmietnisko.
- Wypraszam sobie – uciął Shyam. – Nie zamierzam tego tak zostawić, jasne? Uprzątnąłem już galerie, ten dowód złego smaku moich poprzedników. Staram się jakoś urządzić ludzi, skoro już tu mieszkają. Ale… – urwał, gdy jego wzrok napotkał wielobarwne spojrzenie Vingi. Tym razem mocno zacisnął powieki, jakby słońce świeciło mu prosto w oczy.
- Ale…? – podpowiedziała cierpliwie J. – Twój kapłan wspominał, że miałeś jakiś plan.
- Ale to nie takie łatwe – westchnął. – Wędrująca Ciemność zwykła pożerać inne światy niczym wygłodzony potwór i zostawiać ości, tymczasem chciałbym, aby raczej stała się miejscem, w którym można żyć. Skoro już mam tu rządzić, to… Wolę mieć czym.
- Tutaj łatwiej powiedzieć cieniom, żeby rozleciały się i zostawiły pustkę – zgodził się Aeiran, nie poprawiając tym humoru naszemu gospodarzowi. – Trudno to traktować jak świat. A jednak wydaje mi się, że gdybym został tu dość długo, zacząłbym to wszystko p a m i ę t a ć.
- Gdybyś pozostał tu dostatecznie długo, przestałbyś istnieć – Shyam uśmiechnął się kwaśno i miał szczęście, że nie było pod ręką niczego, czym mogłabym w niego rzucić. – Gdyby tamci nadal tu władali, nie byłoby nas tu, a oni pewnie nadal pożeraliby światy.
- „Gdyby”… – J wyszczerzyła ząbki.
- Po co wchłaniali inne światy? – Aeiran puścił mimo uszu tamtą uwagę. – Żeby powiększyć swoje terytorium? Stworzyć więcej cieni? Więcej mocy?
- Nie obchodzi mnie to – stwierdził wyniośle jego rozmówca. – To miejsce stopniowo ulega przekształceniu, dostosowując się do mnie. Z czasem stanie się czymś zupełnie innym niż to, co znałeś… I nie będziesz miał już tu żadnych interesów.
- A co z Geinem!? – nie wytrzymała Vinga. Aeiran tylko uśmiechnął się drwiąco – nie wiem, czy była to reakcja na jej słowa, czy też Shyama.
- Kiedy w pełni zapanuję nad Wędrującą Ciemnością, być może zdołam go odnaleźć – odpowiedział ten ostatni z namysłem. Zauważyłam jednak, że jakiś złośliwy chochlik zamigotał w jego oczach. – Chyba że będzie wprost przeciwnie: zostanie tam uwięziony na zawsze. Nie jestem w stanie tego przewidzieć.
- Jeśli tak stawiasz sprawę, to ja… Ja… Wezwę posiłki! – bogini podniosła się, łopocząc rozłożystą spódnicą, i stanęła twarzą w twarz z Shyamem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem – ona wyniośle, on raczej ze znudzeniem.
- Wzywaj – wzruszył ramionami. – Najwyżej utkniecie tu wszyscy. Gdybyś wierzyła, że potrafisz go wydostać, już dawno byś spróbowała.
- Wzywaj – Aeiran wyjątkowo przyznał mu rację. – Mimo wszystko Gein nie zasługuje na to, by błąkać się wiecznie pośród cieni. Można by go wyciągnąć, a na jego miejsce wepchnąć Devnę.
Vinga zareagowała grymasem wściekłości, co o dziwo wcale nie zaszkodziło jej urodzie. Nie po raz pierwszy poczułam ukłucie zazdrości – chciałabym móc robić takie wrażenie nawet w kiepskiej sytuacji, a nie tylko trząść łapami, czerwienieć i skrzeczeć, podnosząc głos. Tak zupełnie po ludzku. Po mojemu.
- Geina nie powinno było to spotkać – oznajmiła zimno. – Powinien znaleźć tu gościnę, na jaką zasługiwał.
- Po co? – tym razem w głosie Shyama brzmiało pobłażliwe rozbawienie. – Przypominasz mi kogoś, kogo znałem dawno temu – rzucił niby bez związku z tematem – i chyba jesteś równie nierozsądna. Po co mi tutaj cudzy Los?
Najwyraźniej Vinga uznała, że nie warto tracić czasu na dalsze dyskusje, ponieważ odeszła bez słowa… Chociaż kto wie, może w duchu wyklinała nas, a może zastanawiała się nad tym, co usłyszała. Nawet nie chodziło o to, że żywiła do nas niechęć czy pogardę, ale przede wszystkim nie rozumiała. Oto i problem z niektórymi bóstwami – powołują do życia światy, a potem zastanawiają się, o co w nich, u licha, chodzi. Sami sobie zadają łamigłówkę.
- Nie jestem pewien, czy jeszcze do czegokolwiek dojdziemy – Shyam odsunął się od drzewa i wzdrygnął się przy tym. – Oddam wam tego Geina, nawet z kokardką, kiedy tylko będę mógł, więc na razie nie musicie przebywać w tym jakże paskudnym miejscu, bo i tak nic wam z tego nie przyjdzie.
- Shyam… – odezwałam się, zanim jeszcze się od nas odwrócił, ale ponieważ myśl mi uciekła, urwałam. Skinął mi tylko głową na pożegnanie i spojrzał w górę, a część cieni rozstąpiła się przed nim, tworząc przejście do drugiej warstwy. Prawdę mówiąc, miałam ochotę zapytać go, ile to jest „dostatecznie długo”, ale chyba lepiej było po prostu pozwolić, żeby nas wypuścił, kiedy zechce.
Rozmyślałam nad tym… I nagle, zupełnie bez powodu, ogarnęła mnie fala ciepła i radosnego oczekiwania. Czy dlatego, że nasza wizyta w Wędrującej Ciemności dobiegała końca? A może dlatego, że tam, na zewnątrz, zaczynało się lato, zbliżały się moje urodziny i wypadało zrobić sobie mały urlop po tej dość długiej podróży? Rzeczywistość może równie dobrze zmieniać się beze mnie, nie muszę za wszystkim nadążać – a w międzyczasie mogłabym zgarnąć Lilly, Shee’Nę, San, Pai Pai, Brangien i dzieciaki, zaszyć się w jakimś miłym miejscu, oczyścić umysł i doładować siły. Oto, co wskoczyło mi do głowy na miejsce tej myśli, która uciekła. Może nie w porę, nie wiem.
- Z kokaaardką? – J zdążyła dobiec do demona i uczepić się poły jego płaszcza. – A ty myślisz, że tak łatwo nas spławisz? Bo mnie na pewno nie, o! To tylko Miya tak łatwo ustępuje!
Tego już nie musiała dodawać…
- Masz jakąś konkretną sprawę? – westchnął z rezygnacją.
- Bo wiesz, chodzi o to, że możesz podróżować po międzysferze z całym tym majdanem… – usłyszałam jeszcze, zanim oboje unieśli się w górę i zniknęli pośród cieni. No to pięknie, nie ma co. Jeśli teraz J zacznie tutaj coś knuć, już niedługo Shyamowi zwali się na głowę kilka różnych armii dobra i zła, z różnych przyczyn i dla różnych celów… Zresztą może i tak się zwalą – takie przesuwające się między światami mroczne kłębowisko w y g l ą d a podejrzanie, nawet i bez knucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz