*

Po namyśle daruję sobie jednak datę. Aeiran twierdzi, że na zewnątrz zaczął się już czerwiec, ale mówi też, że tutaj jest dla niego zbyt obco i nie czuje się pewien własnej mocy. Zadziwiające, że w ogóle się do tego przyznał, ale w ślad za nim zrobiła to też Vinga. Z takim entuzjazmem, jakby dokonała ważnego naukowego odkrycia. Dopiero później zmartwiło ją, że nie będzie mogła tu malować, bo i tak wszędzie dokoła wieczna noc.
W każdym razie zmierzałam do tego, że Wędrująca Ciemność i tak zwykła latać sobie dokąd tylko zechce, więc licho wie, gdzie – i kiedy – nas wysadzi. Skoro jednak na zewnątrz minęło kilka dni, mam prawo być odrobinkę stęskniona za obecnością Shyama, prawda? Tak strasznie chciałabym wypytać go o wrażenia z bycia panem na tych mało przyjaznych włościach! Tymczasem ot, wepchnął nas w przejście, przyprowadził do zewnętrznej warstwy i to wszystko, zanim się ulotnił… Chociaż nie, nie wszystko.
- Ner’lind – powiedział w przestrzeń, która po chwili wypluła z siebie niepozornego osobnika o dużym nosie i rozbieganych oczkach. Rozejrzał się, próbując ukryć zdenerwowanie i wygładzając płaszcz identycznym gestem, co jego nowy szef. I nawet włosy miał dłuższe, co wyszło mu na dobre.
- Tak, panie? – wyrzucił z siebie prędko, jednocześnie wpatrując się z zachwytem w Vingę. Do chwili, kiedy zobaczył mnie i omal się nie przewrócił.
- Ty… Daggny?!
- No, cześć – pomachałam mu i spróbowałam stać się mniej widoczna. Co oznaczało schowanie się za Aeirana, który przyglądał się kapłanowi z nieznacznym grymasem.
- Później będziesz miał czas na wymianę uprzejmości – oznajmił sucho Shyam. – Najpierw znajdź gościom lokal… I pilnuj, żeby nie wchodzili do innych warstw.
- Tak jest – Ner’lind odetchnął z ulgą i szybkim krokiem udał się w stronę ludzkiego osiedla.
- Daggny? – zainteresowała się Vinga. – Poranna rosa?
- Wolę to niż „Jasnooką” – wzruszyłam ramionami.
- Więc i tobie śmiertelnicy nadają wiele przydomków – powiedziała z namysłem i wyglądało na to, że zamierza ten fakt zapamiętać.
- Dopóki pozostaniecie w zewnętrznej warstwie, nie przewiduję kłopotów – zwrócił się do nas Shyam, popatrując zwłaszcza na dwie wiadome osoby. – Przede wszystkim wy.
- A ja, a ja? – wtrąciła od razu J.
- Tobie już dawno mówiłem – prychnął i odwrócił wzrok w kierunku, w którym odszedł Ner’lind. – On może was nie powstrzyma, ale przynajmniej wyczuje. A ja nie będę was wtedy wyciągał.
- Znałem kiedyś człowieka dokładnie takiego jak on – odezwał się Aeiran, ciągle lekko się krzywiąc. – Na dłuższą metę nie można mu było ufać.
- Temu nie można było nawet na krótszą, zanim go trochę oswoiłem – Shyam westchnął i naraz rzucił mi zrezygnowane spojrzenie. – Współczuję ci.
- A to dlaczego? – zdziwiłam się szczerze.
- Bo kiedy tu nastałem, ten człowiek był jednym wielkim kłębkiem nerwów! Wiesz, ile musiałem się z nim natrudzić?… Jeśli ja też taki byłem na początku, to pewnie wiesz.
- I tylko Miyi współczujesz? – fuknęła J. – Mógłbyś na przykład pokajać się tak przed Aislinn!
Na te słowa uniósł brwi i tonem znudzonej damulki oświadczył, że ma migrenę, a potem już się ulotnił.

Rozglądałam się z fascynacją – wiele się tu zmieniło, choć wciąż dominowała szarość, a nad naszymi głowami wisiały cieniste chmury. Przede wszystkim otoczenie było bardziej… zagospodarowane niż rok temu. Ludzie naprawdę żyli, nie wegetowali bez celu ani nie wznosili modłów, by za chwilę zniknąć bez śladu. Zamiast prowizorycznych, pudełkowatych budynków zobaczyłam wysokie, staroświeckie kamienice z ornamentami na ścianach i gargulcami na dachach. W jednej z nich Ner’lind wyszukał nam dwa wolne mieszkanka na drugim piętrze, na zasadzie „panie na lewo, panowie na prawo”. Wnętrza były urządzone z elegancją balansującą na granicy kiczu – albo Shyam nie wyrósł jeszcze ze starych upodobań, albo po prostu nie chciał drastycznie zmieniać klimatu. Wyjrzałam przez okno i pomachałam Pokrzywie, która stała z pozostałymi końmi, rżąc z wyrzutem. Wcześniej cieszyła się, że nie przewidziano tu stajni, w której musiałaby tkwić jak ten kołek, ale potem przypomniała sobie, gdzie właściwie jest i zaczęła marzyć o bezpiecznym miejscu.
- Za miastem jest łąka – poinformował sztywno Ner’lind. – Tam będą mogły się wybiegać.
- O ile nie zwieją do domu – mruknęłam. – Swoją drogą, ciekawe, że nie spróbowali tego wszyscy ci ludzie. Nie spodziewałam się, że jakiś śmiertelnik zechce tu zostać z własnej woli.
- Mój pan proponował im to, lecz powiedzieli, że nie mają dokąd wracać – wyjaśnił. – Może nie uwierzyli, a może przywykli. Nie rozmawiamy zbyt często.
Przyjęłam to wytłumaczenie, choć trudno mi było wyobrazić sobie, że ktoś traktuje to miejsce jak dom. Wędrująca Ciemność zawsze wydawała mi się bardziej niekonwencjonalną bronią niż światem. Mimo wszystko jednak jej ludzcy mieszkańcy przestali być traktowani jak bateryjki i zastępowani nowymi, kiedy się zużyli.
Odeszłam od okna i uświadomiłam sobie, że Ner’lind jeszcze nie opuścił mojego pokoju. Stał bez ruchu, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
- No, co jeszcze? – zapytałam.
- Nic – skrzywił się i wymaszerował. Nie zatrzymywałam go; jeśli zechce mi coś powiedzieć, najwyżej zrobi to później.
- Mogłaś go jeszcze przycisnąć – wytknęła mi J, która bezczelnie podsłuchiwała pod drzwiami. – Jeśli coś ukrył, będziemy musiały same za tym powęszyć. Albo przynajmniej ja będę musiała powęszyć.
- A chociaż nam powiesz, co wywęszyłaś? – uśmiechnęłam się.
- Nic a nic – stwierdziła i zmieniła temat: – Dlaczego mieszkamy tutaj w czwórkę, a chłopaki tylko we dwóch?
- Bo jest ich tylko dwóch – przypomniałam.
- To jakaś dyskryminacja – J klapnęła na jedno z dwóch łóżek i zaczęła na nim podskakiwać. Wyglądało na to, że jest pełna energii, a nie ma na co jej spożytkować. – W dodatku Shyam nam nawiał, a przecież specjalnie do niego przyjechaliśmy.
- Zawsze jeszcze możesz pogonić za Ellilem – przypomniałam.
- A dlaczego miałabym?
- Dlaczego? Niech pomyślę… Najpierw szukałaś Shaitha, potem Shyama… Kto ci jeszcze został?
- Xai! – klasnęła radośnie w łapki.
- A, racja. Ale na moja oko Xaia szukać nie musisz. Niewykluczone, że sam tu przyjdzie prędzej czy później… Razem z tym drugim Dzieckiem Chaosu.
- O ile nadal trzymają się razem. Xai ma wyczucie i zawsze pracuje z wygranymi, ale…
- Ale co? – zauważyłam, że dziewczynka się nachmurzyła. – Boisz się, że zmieni stronę na dobre?
- Nie, Xai stoi przede wszystkim po swojej własnej stronie – pokręciła głową. – Zastanawiam się tylko… Czy w tej rzeczywistości jest dla nas miejsce? Dla mnie i… tego drugiego? Tutaj są ż y j ą c e Filary Chaosu, prawda? No i Ładu, oczywiście. Ciekawe, co by o nas powiedziały.
- Przynajmniej jedna byłaby zachwycona – stwierdziłam i padłam na drugie łóżko. Czułam dziwne zmęczenie, ale nie zamierzałam poddawać mu się na długo.

Później urządziliśmy sobie długą wycieczkę po całej warstwie – wszyscy, bez wyjątku. Po prostu nie chcieliśmy się nawzajem spuszczać z oczu, choćby dlatego, że większość z nas czuła się tu zagubiona… Oprócz J, która po prostu chce nas pilnować. I może oprócz Vingi, której trzeba pilnować najbardziej. Nie dość, że czuje się tu niemal jak w domu – z wyjątkiem swobodnego poruszania się po całym świecie – to jeszcze domaga się natychmiastowego znalezienia Geina; na szczęście nie wpadła na to, że ja albo J mogłybyśmy zabrać ją do pozostałych warstw. No, chyba że Shyam je przed nami zamknął.
Łąki są rozległe, dobre do biegania i pasienia się, co choć trochę udobruchało Nindë. Co prawda tutejsza trawa jest trochę blada, ale podobno całkiem smaczna. I pachnie odurzająco, jeśli się na niej położyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz