26 IV

Po tamtym spotkaniu z kuzynką dużo rozmawiałam z Ettard o czarach i Śnieniu, a ona zaskakująco wiele z tego pojmowała. Później napisała długi list i poprosiła mnie o pomoc w wysłaniu go do Belinusa, bo ptaki raczej po międzysferze nie latają. A potem, jak już wspomniałam, w Melrin wybuchło święto niczym fajerwerk i trwało trzy dni. Wielka, głośna – na szczęście ładnie głośna – i barwna impreza pod przykrywką tańców obrzędowych oraz proszenia duchów i bogów (taka hierarchia obowiązuje w Solen) o pomyślność. Miałam nadzieję, że przyjedzie Clayd, on jednak przysłał mi wiadomość, że Melgrade też świętuje na swój własny sposób i że będzie miał po tym święcie dużo do sprzątania. Musiał to pisać w kiepskim humorze, bo o mało nie wydrapał długopisem dziur w kartce – zdaje się, że presja i nawał zajęć spadły nie tylko na Vanny. Szkoda. Za to miałam niezły ubaw obserwując Mariusa, kiedy został wciągnięty do roztańczonego korowodu, choć chyba nie bardzo zdawał sobie sprawę, co robi i co się tu w ogóle dzieje. Jest trochę tak, jakby zaczął traktować swoją sytuację jak przejście z jednego snu do drugiego – dla odmiany całkiem miłego – ale i z tą odmianą trudno mu sobie poradzić. Zawiłe…
W końcu jednak trzeba było wrócić do domu, a nazajutrz po powrocie – czyli dzisiaj – zgarnęłam Tenariego i uradowaną Pokrzywę i korzystając z tego, że pozostała dwójka odsypia, wybraliśmy się na Rozdroże. Wyskoczyliśmy z portalu prosto na jedną z wielu zawieszonych w niebycie ścieżek; przez chwilę świat wirował mi przed oczami, przez co Ten-chan zatroszczył się i zaczął mi fruwać dokoła głowy, żebym patrzyła na niego, a nie w dół. Zabawna metoda, ale pomogła. Kiedy już pewnie stanęłam na własnych nogach, dostałam jednak kolejnego zawrotu głowy, ponieważ magia tego świata stworzyła najpiękniejszą wiosnę, jaka mogłaby przydarzyć się naturze gdziekolwiek indziej. A może i jeszcze piękniejszą… A gwiaździste jezioro lśniło tak, jakby z góry pospadały wszystkie gwiazdy – ale nie, parę tam jednak zostało.
Pierwszą osobą, która powitała nas w progu, była Ivy, przysłana tu przez swoich zabieganych opiekunów. Ucieszyło mnie to – Tenari od razu wyraził życzenie pozostania na Rozdrożu na dłużej, skoro ta mała duszyczka tam siedzi. Duszyczka wyściskała nas z całej siły i zaciągnęła do salonu, gdzie mimo ładnej pogody w kominku palił się ogień. Zastaliśmy tam panią Steryard i panią… no, panią z Hany, zajmujące się dwójką zakatarzonych niemowlaków.
- Lepiej tam nie podchodzić – poinformowała mnie Ivy scenicznym szeptem. – Bo zaraz będzie pisk, że zarazki.
- Nie będzie, nie będzie – roześmiała się Noelle, która to świetnie słyszała. – To już końcówka choroby, ale woleliśmy przywieźć ich tutaj, zanim Kaede i Tomine skoczą sobie do gardeł.
- Na litość, ta kobieta skacze nad nimi jak nad bezcennymi artefaktami, które mają ocalić świat! – przewróciła oczami Andrea. – Zdecydowanie lepiej dla nich, że mogą być u nas…
Czarnowłosa posłała szwagierce przeciągłe spojrzenie spod uniesionych brwi.
- A tak naprawdę to jest podstęp – zwróciła się do mnie tonem wyjaśnienia. – Wiesz, zgromadzenie całego stadka dzieci, żeby mój nieszczęsny brat się wreszcie przyzwyczaił i dał się urobić…
- Wcale nie! – obruszyła się Andrea, ale w jej oczach migotały wesołe iskierki.
- Może i nie, ale Rick tak uważa. Dlatego zaszył się gdzieś na strychu – Noelle zachichotała jak mała dziewczynka. Niebieskookie niemowlę, które trzymała na kolanach, odpowiedziało radosnym uśmiechem, więc połaskotała je pod brodą.
- Nadal nie jestem pewna, które jest które – przyznałam, przyglądając się sielankowej scence.
- Zobaczysz, jak urosną, okażą się unikatowymi osobowościami – zapewniła Noelle. – Na razie nie zamierzamy ubierać Rei na niebiesko, a Yukiego na różowo tylko dlatego, że jest to ogólnie przyjęte.
- Odwrotnie – poprawiła ją Andrea. – I mówisz tak, jakby już sami wybierali sobie ciuchy.
- Nie… Mam na myśli, że ty im szyjesz, a lepiej już się nie da.
- A, chyba że tak.
- Co słychać? – w drzwiach stanął Rick z kubkiem kawy. Wyglądał na niewyspanego. – O, cześć. Vanny dała znać, że przyjedziesz, jakbyś była królową, którą trzeba zapowiadać. Masz jakąś sprawę?
- A, racja – pacnęłam się dłonią w czoło. – Wybieram się w dłuższą podróż i chciałam pożyczyć dwa konie. Znajomych zabieram…
- A zamiast tego siedzisz wśród tych cieknących nosów? – spojrzał na mnie z politowaniem. – Chcesz brać konie, to gadaj z końmi. Nawet im się nie chce wyleźć ze stajni, tylko by się leniły.
- Mogę zostawić Pokrzywę, żeby je urabiała – zaproponowałam, na co Andrea zareagowała z jakiegoś powodu wybuchem śmiechu. Kiedy dołączyła do niej Noelle, Rick tylko westchnął ciężko i poczłapał na górę.
- I tyle mamy z niego pociechy – skwitowała jego siostra, wzruszając ramionami.
- W ogóle macie tu deficyt facetów – zauważyłam. – Blue na przykład nie widzę…
- A zgadnij, gdzie może być Blue – prychnęła Andrea. – Może by tak wystosować do Marzenia podanie o uziemienie Carnetii na jakiś czas? Niby nie trzeba nas tu strzec dwadzieścia cztery na dobę, ale jednak…
- Nie wiem, gdzie by to pismo trafiło – mruknęłam. – Vaneshki, z tego, co wiem, też nie ma. No a Kaede? – zwróciłam się do Noelle. – Zostawił dzieciaki na twojej głowie i prysnął?
- Uznał, że wypada złożyć wizytę tu i tam – odpowiedziała niezrażona. – Miał zacząć od Teevine.
- No to długo tam nie pobędzie, bo Geddwyna nie ma…
- Słodcy bogowie, czy to jakiś sezon na puste domy? – wykrzyknęła Andrea, przesadnie załamując ręce.
- Skoro tak, może już być u ciebie w herbaciarni – stwierdziła Noelle spokojnie, a ja, tknięta dziwnym przeczuciem, uznałam, że w takim razie również powinnam tam szybko wrócić…

Pożegnawszy Tenariego, który z miejsca zdecydował, że zostaje, wróciłam do domu. Pokrzywa wysadziła mnie na parkingu – stała już tam jedna klacz, zupełnie ignorująca nasze przybycie – a sama również wróciła do miłego acz leniwego towarzystwa. Ja natomiast od razu pobiegłam do Blue Haven – i stanęłam jak wryta, z zastygniętym w gardle okrzykiem.
Co mianowicie zastałam? Przede wszystkim dotyk mroźnego powietrza… Na środku herbaciarni wznosiła się lodowa kopuła, niezbyt imponujących rozmiarów, ale dostatecznie duża, by zmieścić człowieka. Może niekoniecznie wyprostowanego, ale jednak człowieka. Kaede stał obok z wściekłą miną, na kanapie zaś siedziała Ettard z okrągłymi ze zdumienia – bynajmniej nie ze strachu – oczami. Na mój widok poderwała się i podbiegła.
- Nie mogliśmy nic zrobić – wyrzuciła z siebie zduszonym głosem. – Nawet Ciemna Pani nie zdołałaby rzucić takiego czaru ot tak, bez przygotowania!
- To nie był czar – pokręciłam głową. Podeszłam do Kaede, tłumiąc chęć złapania go za klapy kurtki: – Co ci przyszło do głowy?! Myślałam, że już wyrosłeś z zamrażania mi herbaciarni!
Tym razem Ettard wydała oburzony pisk, ale na tym poprzestała.
- Ciesz się, że jej nie podpaliłem – warknął rudowłosy i spojrzał ze złością na kopułę. Z jej wnętrza dobiegł głośny łomot. – Tamten też niech się cieszy. Zaraz jak tylko przyszedłem, wyskoczył do mnie z takim tekstem, jakby tu rozkazywał…
- I jak widać, miał powód! – wtrąciła Ettard i została zignorowana.
- …A jak mu odpowiedziałem, ta baba zaraz pobiegła do twojego pokoju i przytachała mu broń. Może mi łaskawie wyjaśnisz, po cholerę trzymasz coś takiego na widoku?
Zamarłam ze zgrozy, bo jedyną bronią, jaką można znaleźć w moim pokoju, jest gwiazdkowy gunblade od Vanny, który wisi sobie nad toaletką jako część umeblowania. Że też Ettard zdołała go zdjąć ze ściany i tu przyciągnąć… Przyjrzałam się Kaede dokładniej – ubranie miał rozdarte w paru miejscach, ale chyba nie zdążył dać się zranić.
- A powiem ci, że walczył zawodowo – chłopak najwyraźniej odgadł moje myśli. – Jakby go zaprogramowano na zwycięstwo za wszelką cenę. Jak chłopaki z oddziałów organizacji, zanim ją rozpirzyliśmy.
- Wypuść go już, co? – westchnęłam.
- Ma dużą i ostrą zabawkę, wyrąbie sobie drogę.
- Wypuść!! – wrzasnęłam, tracąc cierpliwość. Wzdrygnął się i bez słowa uderzył pięścią w lodową ścianę, podgrzewając ją i rozbijając.
- A ty też jesteś dobra! – wycedziłam przez zęby, odwróciwszy się do Ettard. – Nie mówiłam, że tu przychodzą tylko tacy, których zaprosiłam?! Słowo daję, miałam cię za rozsądniejszą!
- Prze… Przepraszam – pisnęła cicho. – Straciłam głowę, kiedy ten… Twój gość wcisnął Mariusowi twarz w poduszkę.
Obejrzałam się na Kaede, który zapatrzył się w przestrzeń, nie mając zamiaru składać bardziej szczegółowych wyjaśnień. Tymczasem Marius wygrzebał się już ze swojego więzienia, zmarznięty i zakaszlany, po czym bez słowa udał się do łazienki. Za nim pobiegła zaniepokojona minstrelka.
- Wiesz, gdzie może być Geddwyn-sensei? – zapytał Kaede obojętnym tonem, kiedy zostaliśmy sami.
- Nie mam pojęcia, nie dał znaku życia chyba od Przesilenia – westchnęłam.
Nie odpowiedział, skrzywił się tylko z irytacją.
- Sprzątasz – oznajmiłam już spokojnie i klapnęłam na kanapę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz