15 IV

Chmurka pracowicie sprzątała herbaciarnię, a ja wylegiwałam się na kanapie i miałam wizje. Oczami duszy widziałam sprawy, które czekały, by ktoś je dokończył – tak, dokończył, chociaż nigdy nie zostały zaczęte. W każdym razie nigdy w tej rzeczywistości; może trwały gdzieś w Domenie Lustrzanej i w każdej chwili mogły zaistnieć tu, wyrosnąć nagle, dojrzałe już i soczyste. Ale nie, gdyby zaistniały, być może byłabym jedyną osobą zdolną je zrozumieć, przez co musiałabym brnąć w nie sama. To by mi się nie podobało.
Zamknęłam oczy i zaczęłam nucić Il mare di suoni, a wtedy zamiast dalszych wizji przyszedł do mnie Marius. Bardziej zaskakujący widok, biorąc pod uwagę, że do tej pory konsekwentnie mnie unikał.
- Jeśli nie jestem uwięziony w snach – odezwał się – to dlaczego nie mogę stąd wyjść?
Mówił z pozoru spokojnie, ale widziałam, że obserwował mnie czujnie, czekając na jakiś błąd. Albo haczyk.
- Parę dni temu pytałam cię, dokąd chciałbyś odejść – przypomniałam, znów zamykając oczy. – Owarczałeś mnie tylko i zamknąłeś się w łazience. Co się zmieniło?
- Szukałem wyjścia – powiedział. – A nie znalazłem żadnych drzwi ani nawet okien, jak gdyby poza tym miejscem nic innego nie istniało.
- Jest jeszcze mój pokój, ale za mało sobie ufamy, żebym ci go pokazała – uśmiechnęłam się. – To miejsce jest zawieszone pomiędzy światami, Ettard ci tego nie mówiła? Gdybym miała tu drzwi, nie miałyby się na co otworzyć. Wyjdziesz stąd, kiedy o tym zadecyduję. I gdzie zadecyduję.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza; Marius nawet się nie poruszył, tylko stał jak ten słup soli.
- Przysuń sobie krzesło i usiądź – zirytowałam się, przez co tym bardziej nie miałam ochoty zmieniać pozycji. – Nie stoisz na warcie.
Nie zdążył nawet zareagować, gdy poczułam mocny podmuch powietrza. Uczynna Chmurka sama przyniosła krzesło, choć nie jej to poleciłam. Parsknęłam śmiechem, a ona okręciła się trzy razy wokół Mariusa i pomknęła sprzątać dalej.
- Miejsca zarządzane przez kobiety – podjął mój gość, siadając sztywno – to zwykle domy schadzek albo posiadłości bogatych wdów. Oraz letni dworek jej wysokości królowej, ale powiadają, że to raczej miejsce jej ucieczek po kłótniach z małżonkiem.
- Prowadzę zupełnie niewinną herbaciarnię i nigdy w tym życiu nie byłam zamężna – odparowałam. – A na królową się nie nadaję. Jeszcze jakieś uwagi?
- Herbaciarnia, do której nie można wejść?
- Ależ można. Tylko trzeba wiedzieć jak i być zaproszonym.
- W takim razie to miejsce o wielkiej wartości – na chwilę zapomniał, że mi nie ufa, że nie rozumie swojej sytuacji; ściszył głos i pogrążył się we własnym świecie. – Z taką sekretną bazą wypadową bylibyśmy niezwyciężeni i…
- O wielkiej wartości? A masz jakąś walutę? – przerwałam zgryźliwie. – Nawet gdybym stworzyła ci prywatny wymiar na zamówienie, jesteś zwykłym człowiekiem bez mocy. Miałbyś pewne problemy z teleportacją.
Kiedy wyrwałam go z rozmyślań, zagapił się na mnie jakbym mówiła jakimś niezrozumiałym bełkotem.
– I kto byłby niezwyciężony? – pytałam dalej, nie rezygnując.
- Nikt – uciął twardo, a jego spojrzenie w jednej chwili pociemniało. Zaaferowanie się ulotniło, pozostawiając człowieka, który nagle przypomniał sobie, że jest skończony, ale próbuje udawać, że wcale go to nie rusza. No i klops, najwyraźniej coś zepsułam. A już zaczynało być zabawnie…
- Jaki jest twój świat? – przyjęłam jak najłagodniejszy ton.
Marius znów popatrzył na mnie bez zrozumienia.
- Jak to jaki?... Świat to świat. Zwyczajny.
– Mogłabym ci pokazać całe mnóstwo światów, których z pewnością nie nazwałbyś zwyczajnymi. Ale jak długo by to trwało, zanim uwierzyłbyś, że nie są snem?
I znowu chwilę mu zajęło przetrawienie usłyszanych informacji. Albo trafiłam na typ analizatora wszystkiego, co się nawinie, albo po prostu nie umiem rozmawiać z ludźmi. Swoją drogą, kiedy ostatni raz rozmawiałam z zupełnie zwyczajnym człowiekiem?
- A kto miałby mi udowodnić, że mogę w to wierzyć? – zapytał w końcu.
- Ty sam musisz zdecydować, komu warto zaufać – wzruszyłam ramionami, po czym wstałam i wyszłam, przekonana, że mój szanowny gość zaraz rozłoży kanapę, żeby się na niej wylegiwać. Nie pierwszy to raz – albo jeszcze (?!) nie odespał, albo po prostu żołnierskie życie nie rozpieszczało go luksusami. Chyba jednak nie należy jeszcze o to życie pytać.

W moim pokoju zastałam uroczą scenkę: Ettard siedziała oparta o moje łóżko, głaszcząc leżącego obok lotofenka, a na kolanach miała otwartą księgę; Tenari zaś rozłożył się na kołderce i zaglądał dziewczynie przez ramię. Dopiero kiedy do nich podeszłam, zorientowałam się, że mój wychowanek czyta minstrelce w uszko co bardziej smakowite ustępy z Księgi Białej Grozy. Stanęłam nad nimi i zatupałam.
- Chyba już wystarczy, aż dreszcze mnie przechodzą – roześmiała się Ettard, zamykając to specyficzne dzieło sztuki rodem ze Starego Świata. – Lepiej było na dziś wybrać sobie coś lżejszego.
- Nigdy mi nawet tego nie pokazałaś – przekazał mi rozżalony Tenari. – Opowiadałaś o Orochim i o yôkaiach, ale to ominęłaś!
- Zapomniałam, że mam tę książkę. Nigdy nawet nie przeczytałam jej w całości – mruknęłam, obiecując sobie w duchu, że zrobię to w najbliższym czasie. Fakt, że nawet nie doszłam do tego, czym jest tytułowa biała groza – chyba że autorka po prostu nie umiała znaleźć intrygującego epitetu, więc posłużyła się kolorem. No co? Ja bym tak zrobiła.
- Myślisz, że teraz ty zaczniesz się bać koszmarów? – uśmiechnęłam się do minstrelki, która właśnie odłożyła książkę na półkę. Strel ziewnęła i fuknęła na nią, nagle pozbawiona miłej rączki do głaskania.
- Nawet jeśli, wtedy będę się tulić do Mariusa, by mnie przed nimi ochronił – Ettard wyszczerzyła zęby. Uniosłam brwi, ale nie skomentowałam – powinna lepiej go znać.
- Ależ nie patrz tak na mnie. Nie jestem niewinną panienką, byłam na Godach dwie zimy temu – prychnęła. Trochę nie o to mi chodziło, ale machnęłam ręką. – Nie zamierzam jednak zarzucać sieci na kogoś gotowego zabijać czarownice, gdyby miał czym.
- Raczej demony. On chyba nie wierzy w czarownice.
- Bo i kto ma mu udowodnić, że może w nie uwierzyć? – nieświadomie powtórzyła jego ostatnią myśl niemal słowo w słowo.
- Lepiej żeby uwierzył, że życie jest piękne – pokręciłam głową. – Ale zdaje się, że z tym też nie do nas. Przynajmniej na razie.
- Trzeba zatem znaleźć kogoś odpowiedniego. Poza tym pragnę przypomnieć, że poszłam z tobą, by poznać inne światy. Nie mogę siedzieć tu bez końca, nawet w towarzystwie twojej… Wieży.
- Wiem, pamiętam – westchnęłam. – Problem w tym, że jeszcze nie całkiem przywykłam do waszej obecności. Nie żebyście mi przeszkadzali, ale zastanawiam się, co z wami dalej będzie. Choć tu akurat mała wyprawa może być rozwiązaniem.
- Przypominasz mi teraz Idlis-Czarodziejkę z pewnej pieśni, wolnego ducha, którego potężny książę pragnął zamknąć w swym pałacu – zamyśliła się Ettard. – Może i ty jesteś istotą, która powinna samotnie przemierzać światy? Nie powinna przywiązywać się do innych ani mieć własnego domu, tylko ruszać w drogę, kiedy chce…
- A daj spokój – słysząc takie rozważania nagle dostałam bólu brzucha, włosów i dużego palca u lewej nogi. – Kto powiedział, że to, co p o w i n n o być, stanowi zawsze najlepsze wyjście? Nie mówię tego tylko w odniesieniu do siebie… A że nie chciałabym nie mieć domu, to tak na marginesie.
- Być może. Muszę jednakże więcej się nauczyć, by to zrozumieć – uznała Ettard i po namyśle postanowiła uprosić Tenariego, żeby jej jeszcze poczytał, tym razem coś zabawnego, prosto z DeNaNi. A ja zostałam z myślami, do kogo najpierw się zwrócić, zanim wypuszczę tych dwoje z mojego domu. Do którejś ze Śniących? Czy nadal czekać na Vaneshkę?…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz