*

Sposób, jaki znalazła Vinga na przemieszczanie się od świata do świata, nie przyprawił mnie o atak paniki tylko dlatego, że rzadko patrzyłam w dół.
Schody. Tysiące schodów, białych jak kość i zawieszonych między Zwrotkami a Refrenem, z którego prowadziły. Nie wisiały w Melodii, coś je od niej odgradzało, choć docierała do nas - stłumiona i cicha. Wydawały się wieść tylko w dół, a jednak w różnych światach znajdowały się na różnej wysokości - czasem tak nisko, że dało się nas dostrzec z ziemi, innym razem wyżej niż ptaki, niż chmury. Może nić gwiazdy. Ani Melodia, ani kosmos, ani międzysfera...
Czasem zdarzało mi się zerknąć w dół, a wtedy Vinga chwytała mnie mocniej za ramię i patrzyła na mnie z uwagą. Przeważnie jednak rozglądała się paranoicznie, jakby bojąc się, że ktoś ją odkryje.
- Czy chodzenie tędy jest bardzo niebezpieczne? - zapytałam.
- Tak, chyba że jest się bogiem - odpowiedziała ze śmiechem. - Chociaż ostatnio nawet bogowie nie czują się pewnie na tym szlaku.
- Skąd wiesz?
- Och, muszę to wiedzieć. Wiem jeszcze sporo innych rzeczy, równie ciekawych - Vinga nagle sięgnęła ku swojej torebce, zaniepokojona, czy przypadkiem nic z niej nie wypadło. - Namalowałam kiedyś te schody.
Później rozmawiałyśmy jeszcze o innych drogach, którymi można dostać się do Refrenu. Nie zdradziłam, że kiedyś złożyłam tam wizytę, za to malarka opowiedziała mi o rajskim ogrodzie, strzeżonym przez zazdrosną białą boginię i rosnącym w świecie zwanym Trotią. Podobno w czasach sprzed zniszczenia alei Trotia była czymś w rodzaju krainy Faërie, na pół realnym miejscem, w którym brały początek baśnie - widziałam raz zbiór takich baśni w domu Ketrisa - kiedy jednak światy zostały ułożone w Pieśń, stała się po prostu jedną ze Zwrotek, ostatnią. Ciekawe czy nie straciła swej niezwykłości.
- Dlaczego właściwie chcesz się dostać do Ósmej Zwrotki? - spytała w pewnym momencie moja przewodniczka.
- Chyba już mówiłam - uniosłam brwi. - Przybyłam stamtąd.
- Tam jest twój dom?
- Tak - pokiwałam głową. Może nawet tak myślałam. Zresztą każda inna odpowiedź przyniosłaby tylko więcej pytań, bardziej niewygodnych niż to, które padło po chwili.
- A czym się tam zajmujesz?
Wbrew sobie zareagowałam wybuchem śmiechu, który bardzo zdziwił Vingę. Cóż poradzić, że moja pierwsza myśl nie była z takich, które się mówi świeżo poznanym osobom... Druga zresztą też nie, bo nie da się jej ubrać w słowa. Pozostawała więc trzecia.
- Daję odpocząć pędowi do pisania - mruknęłam. - Długo podróżowałam, zbierając po kilka opowieści naraz. W domu... Będę mogła na chwilę się od nich oderwać.
- Zbierając opowieści? Zatem pewnie sporo wiesz o konflikcie w Refrenie - wyraziła przypuszczenie czarnowłosa. - Wypytywałam wielu nam podobnych, natchnionych i przemieszających światy. Czy i ty masz wgląd w boską sferę?
- Ja?! Toż to sprowadza same kłopoty! - aż się zakrztusiłam. - Może i mogłabym mieć, ale wolę trzymać się ziemskich opowieści. Nie jestem kapłanką ani prorokinią.
- Nie?... - spojrzała na mnie z zaskoczeniem, jakby spodziewała się czegoś wprost przeciwnego. - No cóż. Wkrótce ten konflikt i tak się zakończy, a wtedy z pewnością ktoś go opisze.
- Skąd pewność, że już wkrótce? - pozwoliłam sobie na złośliwy uśmieszek. - Może to ty jesteś prorokinią i przewidujesz przyszłość?
- Jestem malarką, a nie prorokinią, ale mogę ci coś opowiedzieć - Vinga odwzajemniła uśmiech. - Tylko najpierw zatrzymajmy się gdzieś.
Byłyśmy akurat dość nisko nad światem, a w pobliżu wznosiła się wysoka góra. Malarka chwyciła mnie za rękę i bez wahania skoczyła, ciągnąc mnie ze sobą. Chwile lęku, chwila szoku - ale wylądowałyśmy bez szwanku na występie skalnym. Od razu usiadłam, odkładając łuk i torbę - nogi pode mną drżały. Trochę wysiłku zajęło mi całkowite uspokojenie nerwów, by móc skoncentrować się na opowieści Vingi.
- Otóż dwóch zbuntowanych bogów postanowiło odnaleźć i dopaść przeciwników, którzy ukryli się gdzieś poza Refrenem - zaczęła. - Jeden z nich stworzył przedmiot, który miał ich doprowadzić do celu...
- Jeden z których? - jeszcze nie do końca kontaktowałam.
- Z tych zbuntowanych - wyjaśniła cierpliwie. - Tyle że ów przedmiot nagle zniknął, być może został skradziony... Mimo to nie dali za wygraną i ruszyli na wyprawę.
- I co? - zapytałam, pełna złych przeczuć.
- Zagubili się w drodze i dostali zasłużoną nauczkę - w głosie Vingi pobrzmiewała satysfakcja. - Dziwię się, że nie wiedziałaś. Przecież jeden z tych bogów mieszkał na ziemi. Chyba... Chyba nawet w twoim świecie.
Zakręciło mi się w głowie i tym razem nie był to już skutek tamtego nagłego lądowania. Podczas gdy Vinga zaczęła głośno i entuzjastycznie podziwiać widoki, wyjmując coś ze swojej torebki - przybory do malowania? - ja sięgnęłam po Światło Przewodnie. Figurka pulsowała w moich dłoniach, świecąc przy tym zachęcająco, a może ostrzegawczo. Czy to był właśnie ten przedmiot, niezbędny Aeiranowi do...?
- Muszę iść - poderwałam się i natychmiast znowu klapnęłam na ziemię. Druga próba była już bardziej skuteczna. Zarzuciłam sobie torbę na ramię, a Przekorę Erlindrei wzięłam do drugiej ręki, gotowa ruszać; nie uśmiechał mi się jednak powrót na te straszne schody.
- Aż tak wiele czasu nie zmarnowałyśmy - usłyszałam z tyłu głos malarki. Stała z roziskrzonymi oczami przy wejściu do jaskini, trzymając w rękach paletę i pędzel. Tylko podziwiać, że zmieściła je w takiej małej torebce...
- Nie widziałam wcześniej tej jaskini - zmarszczyłam brwi i podeszłam bliżej. Aksamitna czerń, niemal wychodząca na zewnątrz, nawoływała. Migotała. Jakby ktoś ukrył tam kawałek rozgwieżdżonej nocy albo wpuścił świetliki.
- Pięknie - sepnęłam, stając w wejściu. Vinga znalazła się tuż za mną i uśmiechnęła się anielsko. Dopiero gdy się na nią obejrzałam, zwróciłam uwagę, że na jej palecie jest tylko jedna farba - czarna. Z brokatem.
- Przypuszczałam, że ci się spodoba - powiedziała i chlapnęła pędzlem dokładnie na Światło Przewodnie. A potem ciemność rozlała się wokół mnie, odcinając drogę na zewnątrz.

Nie wiem jak długo znajdowałam się w tym kokonie utkanym ze światła i mroku. Wyglądał jak nocne niebo, ale nie rozciągał się w nieskończoność, tylko otulał mnie - nie dość, że czarny, to i miękki jak aksamit. A można by pomyśleć, że będzie się lepić jak świeżo położona farba...
Nie żebym wisiała tam całkiem bezczynnie. Po pierwsze, wystrzeliłam z łuku, żeby zobaczyć, co się stanie. Stało się tylko tyle, że ta przeklęta czerń wchłonęła strzałę z energii bez żadnego uszczerbku. Po drugie, zamartwiałam się tym, co spotkało Światło Przewodnie - potraktowane farbą Vingi po prostu zniknęło mi z rąk. Chyba jego przeznaczeniem jest ginąć właścicielom sprzed nosa i wywoływać zamęt.
Potem coś zaczęło rozrywać ten kokon. O wielki Stwórco, ileż to trwało! Trzęsło przy tym, drgało jak uderzane, jakby ktoś dywan trzepał - nie, na ładniejsze porównanie zdecydowanie nie zasługuje.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że coś się tutaj kombinuje! - wykrzyknęło coś nagle i z trzaskiem wepchnęło do środka rękę w szarym rękawie, spod którego wyglądał koronkowy mankiecik. Zaraz po niej pojawiła się druga ręka i czarna osłona została ostatecznie rozerwana, ukazując twarz w trupiobladej masce, nie ukrywającej przesadnie zafrapowanego wyrazu ust.
- Realistyczne jak rzadko - mruknął do siebie przybysz. - Ale w takim razie dlaczego tak schowane? Tylko po to, żeby przyszedł jakiś naiwniak i się dogrzebał?
- Mam nadzieję, że to "realistyczne" to komplement - powiedziałam słabo, wpatrując się w niego nieufnie.
- I mówi - potrząsnął kasztanową czupryną. - No to może odpowie. Jesteś pułapką?
- Nie wiem. Jeśli tak, to nie przypuszczam, żeby na ciebie.
Zamaskowany jegomość przyjrzał mi się bliżej, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę, aż wreszcie zdecydował się na następny ruch.
- Demon miłości!!! - zapiał z zachwytem i rozłożył ramiona, jakby z zamiarem rzucenia mi się na szyję.
- Nawet nie próbuj!! - wrzasnęłam, wyciągając ręce w obronnym geście.
- Co? Czemu nie? - zdumiał się. - Przecież jestem po twojej stronie.
- A skąd ty wiesz czy ja w ogóle jestem po jakiejś stronie?! - nie obniżyłam głosu ani o pół tonu. - Ja tylko chcę na Krawędź, a waszych konfliktów mam już powyżej uszu!
- Ale... Przecież nie możesz mieć powyżej uszu! - zaprotestował desperacko. - Zresztą, co będziesz robić na Krawędzi? Usiądziesz na kanapie i będziesz bezczynnie czekać?
- Tam nie ma kanapy. Zrobię sobie herbaty, rozpalę w kominku i będę... - urwałam nagle, przypominając sobie o czymś. - No tak, sama tam nie dam rady wrócić. Jestem na łasce kolorowego bóstewka z nadmiarem entuzjazmu.
- Jakiego tam kolorowego - rzeczone bóstewko wreszcie trochę ucichło i spojrzało po sobie. Rzeczywiście, tym razem było na nim trochę mniej jaskrawych barw niż przy naszym ostatnim spotkaniu.
- No dobrze - westchnął, po czym złapał mnie za rękę i wyciągnął z pułapki. Już nie stawiałam oporu. - To nie na mój rozum, zastanawiać się, o co ci chodzi.
Wyszłam z czerni, jednak nie na zewnątrz, na tamtą górę, ale prosto do Melodii. Niosła nas oboje, wlewając się do uszu i do umysłów - nadal pozbawiona harmonii, ale jakby spokojniejsza. A może po prostu cichsza?
- No tak - mruknął Aysel, kiedy wypowiedziałam tę myśl na głos. - Nie ma jej już kto psuć, więc robi się cicho. Nie wiem tylko czy to przez waszą dwójkę śpiewaków, czy przez tego milczka z różkami.
- Psuć Melodię? - nie mogłam uwierzyć. - Po co ktoś rozmyślnie psuje Melodię? Już nie wystarczy, że raz wam się światy przekręciły?
- Ale Ko'Ranveig zakłócał jej porządek tylko dlatego, żeby tamci nie mogli wyjść z Pieśni! - zaczął wyjaśniać. - Gdyby nie został złapany, nadal byłoby tu niespokojnie i nie mielibyśmy się czego obawiać.
- "Tamci", czyli którzy?
- Pomyślmy... Devna chce wyjść poza Pieśń, bo niby to pragnie odszukać Geina, ale dobrze wiemy, że po prostu chce zaprowadzić własne porządki w innych światach i przyłączyć je do nas - zaczął ponuro wyliczać. - Veggdís chce wyjść, żeby zrobić naszej trójce na złość... A nawet i czwórce, co jej tam. Agní chce chyba zostać jedyną boginią ognia we wszechświecie, a Audrås nie wiem, czego chce. On nigdy nie wyjawia powodów.
- A Kol'Ranveig jest niby z tych, którzy im przeszkadzają? - skomentowałam sceptycznie. Przypominałam sobie tego jegomościa z potęgą armaty napędzanej energią i z charakterem rozwydrzonego bachora. Przecież to on pierwszy wyrwał się w światy zeszłego lata... I właściwie wcale mu się tam nie podobało.
- Właśnie! - potwierdził radośnie Aysel. - Razem z Eydís i Aeiranem, i oczywiście ze mną. Niestety teraz jest uziemiony na dobre. Ani sam się nie uwolni, ani nikt z nas nie da rady mu pomóc.
- Dlaczego nie? - prychnęłam. - Jesteście bogami, czy nie? Chyba że... Uwięzili go wasi przeciwnicy?
- Jego nie - skrzywił się. - Gorzej. Są wśród nas również tacy, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z żadną ze stron i kimś takim jest nasza biała zjawa, Ei'Ragna. Kol'Ranveig wpadł niechcący na jej wyłączne terytorium i teraz ona nie chce go wypuścić ani wpuścić tam nas. Ma do tego pełne prawo, niestety.
Ściskał moją dłoń tak mocno, że aż zdrętwiała. Starałam się odpłacić tym samym, choć nie miałam takiej siły jak on. I miałam dziwne podejrzenie, że zamiast na Krawędzi, wylądujemy właśnie na terytorium Ei'Ragny, w rajskim ogrodzie, o którym opowiadała mi Vinga. A w każdym razie gdzieś w jego okolicach.
- Ale wiesz, że wcale mi to wszystkiego nie wyjaśniło? - zwróciłam się do Aysela z nadzieją, że rzuci jeszcze trochę światła na obecną sytuację. Tyle że się przeliczyłam.
- Domyślam się - tym razem wyglądał na autentycznie zmartwionego. - Kłopot w tym, że nam też nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz