19 X

Ależ oczywiście, że nie powinnam była tak postąpić. Przecież od dawna wiadomo, że przez Melodię najbezpieczniej jest podróżować na Przenoszącym koniu albo w towarzystwie kogoś, kto się w owej Melodii rozeznaje. Nawet gdy chodzi o podróż w obrębie tej samej Zwrotki.
Z drugiej strony, co niby miałam zrobić?! Jechać do chyba jedynego portu w Hanie i czekać aż jakiś statek popłynie do D'athúil? A może pouśmiechać się do Tomine o transport latająco-pływający? Problem tkwi nawet nie w tym, że nie umiałabym czegoś takiego obsługiwać - jestem dziwnie pewna, że ta kobieta opóźniałaby mój wyjazd tak długo, jak by się dało. Tak się zawsze jakoś składa, że brak mi czasu, chociaż dobrze wiem, że ona czegoś ode mnie chce. Wiem to nie od dziś i do tej pory się dziwię, że jeszcze nie dała sobie spokoju.
Wspominałam już, że z Melodią coś było nie tak, kiedy jechałam przez nią z Kaede, prawda? No więc zachciało mi się przekonać, co dokładnie. I otoczyła mnie, ostra i głośna, pełna fałszywych nut - a mimo wszystko wciąż piękna. Oddalała się od swegj wyjściowej harmonii - a może właśnie próbowała do niej wrócić - ale nadal była pełna siły i osobowości. Być może więcej niż jednej i w tym cały problem. Współczuję Ketrisowi i Vaneshce, że będą musieli naprawiać ten bałagan.

Ocknęłam się w dziwnym zielonym pokoju bez kątów. Nie o zaokrąglonych kątach, jak w mojej herbaciarni, tylko w naprawdę półkulistym pomieszczeniu z okienkiem na suficie. Na pochyłych ścianach wisiały szafki, które jakimś cudem się nie otwierały, by wszystko z siebie wypluć. Po pół minuty rozglądania się dostałam zawrotów głowy, jakby nie wystarczyło, że wciąż rozbrzmiewa w niej echo Melodii.
W pewnym momencie cicho odsunęły się drzwi, których wcześniej nie zauważyłam, tak zlewały się kolorem ze ścianą. Stanęła w nich wysoka i żylasta kobieta w średnim wieku, trzymająca wieszak z prostą białą sukienką. Zdziwiła się, widząc, że nie śpię.
- Doprawdy, a wyglądała pani prawie jak martwa! - klasnęła w dłonie, odwiesiwszy ubranie do wygiętej szafy. - Już się obawiałam, że wynikną z tego niepiękne konsekwencje, ale całe szczęście, że jest pani cała i zdrowa.
Rzeczywiście, czułam się w miarę zdrowa i cała też chyba byłam. Odrzuciłam kołdrę; miałam na sobie białą piżamkę jak w szpitalu.
- Dama, która panią znalazła, dobrze mnie wynagrodziła za gościnę - trajkotała dalej kobieta. - Ponoć leżała pani na środku ulicy! No, ale dość gadania, pawnie chętnie zje pani obiad.
Doznałam nagle nieprzyjemnego skojarzenia z sytuacją sprzed roku, kiedy to trafiłam do tej paskudnej kliniki... Zdusiłam je jednak jak najszybciej.
- Nie jestem głodna, wolałabym raczej napić się herbaty - podniosłam się nieco chwiejnie. - I trochę się ogarnąć.
- Och, pani strój był cały podziurawiony - pokręciła głową i wskazała na szafę. - Proszę skorzystać z tego, co mamy. Będę tuż obok, w jadalni - zakończyła, po czym wyszła, zasuwając drzwi.
O, do licha. Oberwałam po głowie kolejną niemiłą myślą. Czym prędzej otworzyłam szafę, a tam wisiały jednakowe białe sukienki, zaś na półce leżała koronkowa bielizna, która wzbudziłaby zachwyt Vaneshki i Carnetii. Po ubraniu się zdołałam jakoś znaleźć wyjście i przebiegłam do drugiego pomieszczenia. Było dużo większe i również półkuliste; stało w nim kilka stołów, a pod ścianą bar oraz półki z kieliszkami i szklankami. Tym razem nie miałam jednak głowy do zastanawiania się nad tutejszą grawitacją.
- A moja torba?! - zawołałam z lękiem - Mój łuk?!
- W szatni wiszą, w szatni - uspokoiła mnie gospodyni, nalewając coś do dwóch szklanek. Czyżbyśmy miały wznieść toast za moje cudowne ozdrowienie?
- Jak widać, niektórym towarzyszy niezwykłe szczęście - usłyszałam kolejny głos, niski i melodyjny, i dopiero wtedy zorientowałam się, że w jadalni siedzi jeszcze jedna kobieta. - Za to zdecydowanie należy wznieść toast.
Podniosła się od stołu, powiewając długą czarną spódnicę, z którą świetnie komponowała się tego samego koloru bluzka z białymi guzikami, i podeszła do mnie, uśmiechając się serdecznie.
- To właśnie ta dama - poinformowała mnie gospodyni. - Moja najlepsza klientka.
- Nie przesadzajmy - roześmiała się moja przypuszczalna wybawicielka, potrząsając falą czarnych włosów. - Po prostu najbardziej wszędobylska.
Teraz, kiedy to piszę, nie bardzo widzę związek, ale w tamtej chwili nie miałam głowy do rozmyślań nad akcją. Wypiłyśmy za to herbatę o ostrym smaku, która trochę poprawiła mi nastrój.
- Dzięuję za pomoc - odwzajemniłam wreszcie uśmiech. - Chętnie poznałabym imię wybawicielki. Możesz mi mówić Miya.
- A ty mi Vinga - czarnowłosa uścisnęła moją dłoń jakoś niepewnie. - Mogę wiedzieć, dlaczego tak mi się przyglądasz?
Faktycznie, złapałam się na tym, że gapię się jak na obraz na wystawie. To dlatego, że czułam się przy tej kobiecie jak mała niepozorna dziewczynka. Naprawdę robiła wrażenie swoją nienaganną figurą, niesamowitymi bladoniebieskimi oczami, a przede wszystkim elegancją. Mimo to jednak zachowywała się zupełnie bezpretensjonalnie.
- Bo myślę sobie - zaczęłam - że gdybym tak przeprosiła się z makijażem, to może... Ale raczej nie wiedziałabym, co zrobić z taką urodą.
- Ja czasem też nie wiem - przyznała Vinga i natychmiast zmieniła temat: - Jesteś pewna, że czujesz się już dobrze? Chciałabym pokazać ci miasto.
Kiwnęłam głową potwierdzająco, a wtedy ona przeprosiła na chwilę i wyszła z jadalni. Obserwując ją nie mogłam nic poradzić na lekkie ukłucie zazdrości, choć przecież powiedziałam całkowitą prawdę. Taki wygląd tylko by mi przeszkadzał.
- Pani Vinga - chyba uważa, że uroda przynosi jej nieszczęście - głos gospodyni wybił mnie z niewesołych myśli. - Sama woli patrzeć na ładne osoby. Jest mianowicie malarką, ta nasza pani Vinga.
- Jak to przynosi jej nieszczęście? - zainteresowałam się.
- Chodzi o pecha do mężczyzn, ot co - brzmiała odpowiedź. - Czasem zdarza się przyprowadzić tu jakiegoś i wtedy obserwuję. Raz przyszła z takim całkiem od niej różnym jegomościem. Ubrany był krzykliwie, tak samo się zachowywał i co chwilę jej docinał...
Trochę nieswojo się czułam, słuchając tego. Że też akurat musiałam trafić na tak gadatliwą gospodynię - ale przeciaż sama pociągnęłam ten temat. Trudno mi jednak było uwierzyć, że Vinga dałaby sobie bezkarnie docinać.
- Potem był ten wielkooki młodzieniec, który tylko patrzył na nią z czcią, aż straciła cierpliwość - kontynuowała kobieta. - A z tym ostatnim tworzyłaby taką piękną parę, a jednak...
Na szczęście urwała, kiedy oplotkowana pojawiła się z powrotem i podała mi moją torbę - swoją własną, małą i czarną, miała już na ramieniu. Następnie zaczęła masować lewy nadgarstek, krzywiąc się przy każdym ruchu palcami.
- Przepraszam, że nie uprzedziłam - od razu domyśliłam się, co jest grane. - Mój łuk nie lubi, gdy dotyka go ktoś obcy.
- Zdążyłam się o tym przekonać już kiedy cią znalazłam - Vinga uśmiechnęła się cierpko. - Problem w tym, że lubię wyzwania.
Osobiście zabrałam Przekorę Erlindrei z szatni i wyszłyśmy z lokalu pod zachmurzone niebo.
- Chyba będzie padać - uznałam, spojrzawszy w górę. - Może powinnyśmy były przeczekać wewnątrz?
- Ale ona raczej nie powinna mieć powodów do pracy - wyjaśniła lekkim tonem Vinga. - Dziś jest święto. Jeszcze zresztą będziemy miały gdzie się schronić.
Szłyśmy przez chwilę brukowanymi ulicami, przy których stały podobne do siebie domy, złożone z połączonych ze sobą półkul. Mijali nas ludzie w białych albo czarnych strojach, pozdrawiając się nawzajem przyjaznymi, lecz przyciszonymi głosami.
W końcu przyszło mi do głowy, by spytać, gdzie jesteśmy.
- W mieście Hakulin - usłyszałam od Vingi. Niewiele mi to wyjaśniło, a tylko przypomniało, jak słabo się orientuję w Pieśni.
- To świat Lardicia... Szósta Zwrotka, jak je teraz nazywamy - dodała moja nowa znajoma, widząc jaką mam tępą minę.
- Szlag, przecież miałam być w ósmej... - syknęłam i w tej samej chwili spłynęło na mnie olśnienie: - Skąd wiedziałaś, że chodzi mi o świat?
Teraz powinna była powiedzieć "zobaczyłam jaką masz tępą minę", ale nie.
- Przecież mówiłam, że cię znalazłam - wyjaśniła spokojnie. - Co miałam pomyśleć, kiedy zobaczyłam jak wypadasz z nicości? Już samo to mnie zainteresowało.
- No to pięknie - mruknęłam. - I jak ja teraz przeskoczę z powrotem? Te anomalie w Melodii powodują jedną wielką mordęgę!
Na to Vinga uśmiechnęła się tak pięknie, że miałam ochotę wytargać za uszy tych wszystkich facetów, do których miała pecha.
- Widzisz, jak to dobrze, że na siebie trafiłyśmy - powiedziała wesoło. - Ja też jestem kimś w rodzaju podróżniczki po światach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz