28 IX

So, here we are
That's pretty far
When you think of where we've been
No going back
I'm fading out
All that has faded me within
You're by my side
Now everything's fine
I can't believe
You found me
When no one else was lookin'
How did you know just where I would be?
Yeah, you broke through
All of my confusion
The ups and the downs
And you still didn't leave
I guess that you saw what nobody could see
You found me, you found me
And I was hiding
'Til you came along
And showed me where I belong...


K. Clarkson

Właściwie dziwnie się czuję, tak prędko domykając poprzednie wątki. Ale cóż, same się tak nagle zakończyły, nie moja wina. Przyjęcie było, owszem, ale nie zdążyłam się nacieszyć znalezioną w szafie suknią, bo musiałam szukać Enrith, która najwyraźniej zgubiła się gdzieś w zameczku. Znaleźć jej też nie zdążyłam, bo ktoś wpuścił do sali coś... Pachnącego jak tanie kwiatowe perfumy. I usypiającego.
Obudziłyśmy się już w Eskalocie, to znaczy ja i Sheril, bo Enrith z nami nie było. I nie mamy pojęcia, co się z nami działo podczas tej przerwy w życiorysie, ale byłyśmy całe i zdrowe, a to jest najistotniejsze. Sheril zapewniła, że zrobi co w jej mocy by odnaleźć Enrith, lecz tak naprawdę jestem o nią spokojna. Z tego, co mi opowiadała o swoich przygodach, wynika, że ma niesamowite szczęście... Poza tym należy do tych osób, które pojawiają się i znikają równie niespodziewanie.

Coś zostało w tyle i czuję się jakby zdarzyło się dawno temu. A jednak nie wszystkie sprawy zostały załatwione...

Przychodzi taki moment, kiedy opowieść - a przynajmniej pewna jej część - dobiega kresu. Najczęściej potrafię wyczuć taki moment, jednak staram się nie ingerować w zakończenia jeśli sama nie biorę bezpośredniego udziału w opowieści. Chyba, że chodzi o kogoś znajomego i istotnego - wtedy granica między fabułą a życiem się zaciera (co nie zmienia faktu, że już dawno miałam tę granicę zburzyć). Dlatego do życzeń urodzinowych dla Vanny dopisałam prośbę o wysłanie z Rozdroża któregoś z koni.
Kiedy tylko wiadomość pomknęła do kuzynki, ja również wstałam żeby pójść do Nindë, ale wtedy okazało się, że nie tylko ja wyczuwam pewne szczególne chwile - w lustrze ukazała się dość niewyraźna, ale zdenerwowana twarz Sei'Hyô.
- Co się dzieje? - zapytał natarczywie. - Co się dzieje z Kaede, Jasnooka?
- Czy zawsze nazywasz ludzi tylko tymi imionami, które sam im nadajesz? - burknęłam, nie ciesząc się, że się wtrącił.
- Nigdy nie rozumiem twoich myśli - poskarżył się.
- A ja twoich słów - odparowałam. - Co niby ma się dziać z Kaede?
- Być może to, że dzielimy moc, sprawia, że coś od niego wyczuwam... - westchnął Hyô. - Coś niedobrego.
- I to wszystko? - prychnęłam. - Wiesz, Kaede jest już dużym chłopcem i powinien wiedzieć, w co się pakuje. Domyślam się, że Tomine też w tej chwili wychodzi z siebie ze zdenerwowania?
- Nic jej nie powiedziałem - zamrugał ze zdziwieniem.
- Więc ja też nie powiem Kaede o twojej nadopiekuńczości - ucięłam.
Przez chwilę patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- A miałem cię za całkiem inną osobę, Jasnooka - oznajmił wreszcie dramatycznym tonem i zniknął.
Odetchnęłam z ulgą, że mam go z głowy i, mogąc wreszcie dać upust własnemu zdenerwowaniu - choć prawdę mówiąc, więcej w tym było ekscytacji - i pobiegłam obudzić Pokrzywę.
- Słuchaj, to, że ty nie śypiasz do północy, nie znaczy, że ja... - wymamrotała, gdy założyłam jej siodło i ogłowie, i wyciągnęłam na parking. Nie zdążyłam jeszcze niczego wyjaśnić, kiedy nagle obok nas pojawił się Rob Roy.
- Co się właściwie dzieje? - zapytał zgryźliwym tonem. - Vanny kazała mi tu gnać co koń wyskoczy, że się tak wyrażę.
- Sama chciałabym wiedzieć - prychnęła Nindë.
- A co ma się dziać? - wzruszyłam ramionami. - Parę osób będzie potrzebowało podwiezienia.
- Skąd? - chciał wiedzieć Roy.
Podeszłam i zajrzałam mu w oczy.
- Z miejsca, do którego prowadzi trudna droga - powiedziałam. - W którym prastara moc próbuje się właśnie uwolnić i rozpętać Chaos.
- Jakie to kuszące - usłyszałam wielce uradowany głos mojej klaczy. - A konkretnie?
- Sama nic więcej nie wiem - westchnęłam.
- No dobra. Jakoś się znajdzie - Rob Roy potrząsnął grzywą i spojrzał na Pokrzywę. - Jak się boisz, to wiesz, sam sobie poradzę.
Taka jawna obelga od razu ją rozbudziła.
- Chyba śnisz!

Nawet gdybym chciała spać, i tak by mi się to nie udało, dlatego tylko leżałam na łóżku i czekałam nie wiadomo na co... Wreszcie się doczekałam. Jakoś o północy dotarła do mnie wiadomość z Teevine:
Chłopaki już u nas, zasnęli jak zabici, a Maeve nie wiedzieć czemu załamuje nad nimi ręce. Twój koń siedzi w letniej i mówi, że tam zostaje - chyba się na Ciebie wścieka. Czy coś mnie, jak zwykle, ominęło? Przyjedź a zaduszę - Brangien.
Ten list sprawił mi pewną ulgę, acz jeszcze nie całkowitą. W końcu Kaede i Geddwyn nie wyjechali w tę podróż żeby wrócić z pustymi rękami... Chyba wyślę do Vanny kolejną depeszę, z pytaniem czy przypadkiem pewna rozdrożańska zguba się nie znalazła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz