24 IX

Nineveh poradziła - nakazała - byśmy pozostali w jej domu do jutra, czyli do jednego z punktów kulminacyjnych czasu Zmiany.
- To terminologia tych przesądnych elfów - wyjaśniła mi lekko, ale odwróciła wzrok. - Tak konkretnie to dzień ślubu ważnych person z dwóch różnych światów, na który jestem zaproszona. I was koniecznie przemycę.
Nie jestem pewna, dlaczego naszym nowym życiowym celem miałoby być uczestniczenie w czyjejś ceremonii ślubnej, ale przede wszystkim dziwi mnie, że jeszcze nie wyruszyliśmy, skoro taki Rizz potrzebował całego dnia, by dojechać do miasta. No dobrze, my mamy "Nefele", a on nie wiem, co.

Dziś za to zapowiadał się dzień bezprzykładnego leniuchowania na dywaniku z suchych liści. Niezależnie od pory roku na zewnątrz - bo podobno zdarzają się tu inne pory roku - Nineveh ma w swojej siedzibie coś na kształt strefy jesiennej w Teevine. Skalnym korytarzem dochodzi się do zagajnika rosnącego we wnętrzu góry, gdzie jakimś cudem nie jest ciemno. Poszliśmy tam z koszykiem pełnym jedzenia i dwoma termosami herbaty, i tylko Lona miała jakieś opory przed spędzeniem dnia w taki sposób.
- Zupełnie cię nie rozumiem - poskarżył się Kylph. - Z Dáevelem sobie rozmawiałaś jak ze starym kumplem, a teraz jesteś podejrzliwa, choć taka miła czarodziejka daje ci okazję na relaks.
- Jeśli tak wyglądają według ciebie rozmowy z kumplami, to ciebie... Was wszystkich pewnie traktuję jak wrogów? - odcięła się, unosząc brwi. Na to Kylph roześmiał się i uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Czuję się pokonanym wrogiem - oświadczył z emfazą.
Gdybym miała osądzać, jako przyczynę samopoczucia Lony wskazałabym rozmowę, którą odbyła z czarodziejką zeszłej nocy. Musiało to być coś osobistego, bo Nineveh zabezpieczyła swój pokój przed jakimikolwiek próbami podsłuchu. Tak przynajmniej twierdziła Leesa - doprawdy, ciekawe, skąd wiedziała.

- Wszędzie nosisz tę rzecz ze sobą?
Otworzyłam oczy i usiadłam, unosząc ze sobą zapach liści.
Czarodziejka stała nade mną i z ciekawością wpatrywała się w moją torbę, w której zostawiłam tylko rysunki Geddwyna i Światło Przewodnie. Wyglądało spod klapy, jakby ta pani trzymająca kulę była ciekawa okolicy.
- Pewne rzeczy po prostu muszę nosić ze sobą - stwierdziłam bez zaskoczenia. - Na wszelki wypadek.
Tu się trochę rozpędziłam, bo nie miałam ze sobą pamiętnika. Ale właściwie... W obecnym zeszycie zapisuję tylko obecną rzeczywistość.
- Ale... Nie rozumiem - wyznała Nineveh. - Nosisz bezproduktywnie, zamiast do czegoś wykorzystać?
- Nie jestem pewna, do czego, a przede wszystkim jak - wzruszyłam ramionami. - Skoro to Światło Przewodnie, powinno pokazać mi jakąś drogę, ale wyłącznie świeci, kiedy je wezmę do ręki.
- Może pokazuje komuś drogę do ciebie?
- O, jak bym chciała - westchnęłam, podnosząc się i przeciągając. - Ale to nie takie proste, niestety.
- Ależ tak - zaprzeczyła, po czym wyjęła "tę rzecz" z torby i wepchnęła mi do ręki. - No, choćby tak: wyobraź sobie, że to kryształowa kula. Zajrzyj w nią.
Udało mi się powstrzymać śmiech - jako żywo nie zwykłam stosować takich metod. Chyba że o czymś nie pamiętam albo że pełna wizji głowa Tenariego się liczy. Kiedy jednak dotknęłam figurki, kula rozbłysła pulsującym światłem. Przyciągającym uwagę, hipnotyzującym. Łatwo było skoncentrować na nim całą uwagę.
- O, właśnie tak. Patrz.
Słyszałam jak Nineveh mówi do mnie, ale jej głos dochodził z oddali. Wpatrywałam się w światło i czułam, że kręcę się w kółko - a może to wirował korytarz, który pojawił się przed moimi oczami? A te ciemne plamy to od zawrotów głowy?
- Patrz uważniej.
Ciemne plamy zaczęły rosnąć i nabierać kształtów, układając się w osoby, które być może powinnam znać. Które pewnie poznałabym w innym czasie i przestrzeni... Chyba że moje wspomnienia już się zmieniają... Wśród nich Satsuki. Sao. Alath. Tenka. I jeszcze więcej.
Geddwyn, Brangien i Arten przejechali konno w pośpiechu, ale jedno z nich obejrzało się i mrugnęło. Które, spytacie?...
Lilly, Shee'Na, Pai Pai, San i... Kto? Jakaś obca, blada kobieta o ostrym makijażu i rozczochranych platynowych włosach. Każda z nich niosła pokaźny stos książek.
- Patrz jeszcze!
Clayd, wysoki i mocny jak drzewo, z Vanny przytuloną do jego ramienia. Twarz miała odwróconą, a włosy niebieskie - jak kiedyś, gdy je przefarbowała dla zabawy - ale nie miałam wątpliwości, że to ona.
Aeiran, idący niechętnie, jakby coś go popychało.
Tenari...
Lex?
Wszystko coraz bardziej rozmywało mi się w oczach. Wirowałam jeszcze szybciej, szybciej...
- PRZESTAŃ!!
Ten ostry krzyk, niespodziewanie z bliska, prześwidrował mi uszy i nagle znowu byłam w jesiennej siedzibie, kurczowo ściskając figurkę. Zupełnie wyzuta z sił, osunęłam się na stertę liści.
- Prze... Przepraszam - usłyszałam bezradny głos Nineveh. - Nie sądziłam, że będzie aż tak...
- Nie sądziłaś? Nie sądziłaś?! - rzadko kiedy dało się zobaczyć Lonę tak rozgniewaną. Leesa i Kylph przezornie trzymali się z tyłu. - W takim razie trzeba było najpierw pomyśleć, a dopiero potem jej na to pozwalać! Albo i nie!
- Spokojnie - odezwałam się dziwnie zachrypniętym głosem. - Przecież poza zawrotami głowy nic mi się nie stało.
Cała czwórka spojrzała na mnie w osłupieniu.
- Nic ci się nie stało? - wykrztusił Kylph. - Krzyczałaś jakby ci ktoś dziurę w głowie wiercił, a teraz twierdzisz, że nic się nie stało?
- Ej, naprawdę? - zdziwiłam się. - Nic nie czułam. Żadnego bólu.
- Może twój umysł zawędrował tak daleko, że nie zdawał sobie sprawy, co przeżywa ciało - wyraziła swoje przypuszczenie Nineveh, próbując wyjąć mi z rąk Światło Przewodnie.
- Nie, zaczekaj - powstrzymałam ją. - Chcę spróbować jeszcze raz.
- Nawet o tym nie... - zaczęła Lona, ale chyba coś w moich oczach sprawiło, że zamilkła.
Byłam już zdekoncentrowana, ale tak bardzo pragnęłam jeszcze raz ich zobaczyć... Tymczasem cóż to mi się ukazało, kiedy znowu zajrzałam w kulę?
Najpierw rudowłosa kobieta w żółtym kimonie, o ciepłym, łagodnym uśmiechu, podejmująca jakąś dziewczynę - z wyglądu czarodziejkę - w błękitnej sali.
Potem ciemnowłosa dziewczynka, czytająca coś na głos z wielkiej księgi z baśniami. Obok siedziała druga, mniejsza i elfiej krwi, słuchając z wielkimi z zadziwienia oczami.
A na koniec czarnowłose stworzenie o nieco dziecinnej buzi, zagrzebane w pościel i śpiące słodko, przytulając się do wielkiej poduchy. Tę jedną znałam i uśmiechnęłam się na jej widok.
Potem zaś Nineveh zdecydowanie zabrała mi figurkę. Nie, to nie. Za karę nie powiem im, co widziałam. I jeszcze zatupię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz