*

(Teraz, kiedy wszystko jest mniej więcej za mną, najchętniej opisałabym to sucho i spokojnie, jak nieruchomy obraz na płótnie. Nawet bezdialogowo, w miarę możliwości Jeśli jednak będę tak robić częściej, nie pozostanie we mnie już nic z kronikarki, jaką mnie pamiętano w moich światach, a tego przecież nie chcę. Przyda mi się trochę wysiłku, choć rezultatu nie jestem pewna.)

- Jeśli i tak mają po ciebie przyjść, równie dobrze możemy ich uprzedzić!
Sama nie wiem, kto pierwszy rzucił tę propozycję, ale padła na podatny grunt i w efekcie cała czwórka zaczęła żywo dyskutować. Może i byli zgodni na początku, ale różnice wynikające z kwestii "jak?" trochę tę zgodność popsuły. Ot, tak odrobinkę.
Nie włączałam się do wymiany argumentów, stojąc tylko i wpatrując się w ścianę, na której zaledwie chwilę wcześniej pojawił się napis: JUŻ DZIŚ. Wydrapała go hałaśliwie jakaś niewidoczna siła. Co miało stać się "dziś"? Czy mieliśmy cierpliwie czekać aż się stanie, czy może zainterweniować, przeszkodzić? Właściwie nie miałam nic przeciwko jednogłośnej opinii moich towarzyszy.
Odwróciłam się na pięcie i wbiłam w nich wzrok, przez co natychmiast przestali gadać jedno przez drugie i odwzajemnili spojrzenie. Doprawdy, jakbym była charyzmatyczną przywódczynią czy czymś w tym guście...
- Jeśli tak bardzo chcecie iść do trzeciej warstwy, przestańcie debatować nad szczegółami, inaczej nigdy się nie zbierzemy - westchnęłam. - Pamiętacie, jak nazywają Wędrującą Ciemność? Sercem Chaosu. Możecie więc pogłębić ten Chaos, może im się to spodoba.
- Aha, akurat - wtrącił z przekąsem Ellil. - A kiedy narobimy za dużo bałaganu, to kto pierwszy nam to wypomni?
- No przecież mówię, żebyście nie zawracali sobie głowy szczegółami - prychnęłam.

Niemal spodziewałam się, że napotkamy jakieś niebezpieczne przeszkody. Przydałyby się jakieś w końcu, bo jak dotąd było za łatwo i za spokojnie; na szczęście motywację mieliśmy wystarczającą, by się tym nie zrażać.
Przejścia do trzeciej warstwy nic nie strzegło - nic zauważalnego. Tylko Ner'lind siedział pod ścianą zdobioną dość makabrycznymi płaskorzeźbami, a jego trudno było się obawiać.
- Daggny - powiedział głucho, poderwawszy się na nogi. - Wy... Wszyscy tu dotarliście! Wiecie, co spotyka nieproszonych gości?!
- Chyba raczej się nie dowiemy, póki nie zaalarmujesz kogoś znaczącego - Ellil wyszczerzył zęby jak głodny krokodyl, co ciekawie kontrastowało z jego delikatną urodą.
- Wytrwali podejmują teraz gości - rzecznik bogów wydął usta. - Gdybym im teraz przeszkodził, być może dołączyłbym do was w galerii.
- Gości - mruknęła Drusilla. - Tak to się teraz nazywa?
- Nie, czekaj - przerwałam jej. - Powinniśmy sobie obejrzeć tych gości.
- Na co masz nadzieję? - spytał mnie Laderic. - Na wykrycie jakichś powiązań z naszymi "osobistymi" wrogami?
- Wędrująca Ciemność j e s t moim osobistym wrogiem - syknęłam cicho. - Tylko jeszcze o tym nie wie. Ale tak, mam na to nadzieję.
- To co, idziemy przywitać się z bogami? - uśmiechnęła się Drusilla, pierwszy raz od dawna. - Tym razem już nie oddam mojego zlecenia tak łatwo!
- Nie!! - zaprotestował rozpaczliwie Ner'lind. - Nie mam wiele mocy, ale otoczę was mrokiem, byście tam weszli niezauważeni. To dla was najlepsze wyjście!
- A potem narzekasz, że twoi władcy ci niespecjalnie ufają - skomentowała kwaśno. - Zdrajca z ciebie modelowy.
Obraził się ciężko, ale nic nie powiedział, tylko zrobił tak, jak zaproponował. Dziwne, osłona była naprawdę ciemna, bardziej niż cienie w drugiej warstwie, a mimo to wszystko było przez nią widać.
Szliśmy po śliskiej podłodze, potem po równie śliskich - ale przynajmniej nie stromych - schodach, aż wreszcie dotarliśmy do wielkich czarnych wrót. Ner'lind uchylił je jak najciszej i wśliznął się przez nie, dając nam znak, byśmy zrobili to samo. Znalazłszy się w środku, stanęliśmy pod ścianą, niewidoczni, niesłyszeni. W dobrym miejscu, by móc przyjrzeć się wspomnianym gościom.
Sala audiencyjna mogłaby być salą balową, gdyby nie jej kolorystyka. Wielka, z połyskliwym parkietem i mnóstwem zasłon, niczym w pokoju Carnetii, w Marzeniu. I - nie licząc stojących na środku dwóch osób - całkowicie pusta. Nie pierwszy raz przyszło mi do głowy pytanie, czy Wytrwali są pozbawieni porządnej osobowości, skoro nie naznaczyli nią swojej siedziby. I czy tacy sami byli Denethari, dawno temu, zanim przyjęli materialną postać... W tej "niewędrującej" Ciemności, naturalnie.
Pierwszy z przybyszów był wysoki i nosił pelerynę z naciągniętym kapturem, a pod nią zdobioną szatę maga. Drugi, czarnowłosy i z wyglądu dziesięcioletni, siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i lekko popychał coś palcem. Nosił białą koszulkę z... Chyba nietoperzem.
- Dlaczego znowu tu jesteście? - rozległ się szept, dochodzący nie wiadomo skąd. Równocześnie poczuliśmy czyjąś obecność, choć nikt więcej się nie pojawił. Pytanie zostało zadane wielogłosem. - Powiedzieliśmy wam, że nie zniesiemy waszej obecności w Sercu Chaosu.
Wysoki mężczyzna popatrzył pytająco (mogę się tego tylko domyślać, bo kaptur zasłaniał mu pół twarzy) na chłopca. Przemówił dopiero kiedy tamten na chwilę odwzajemnił spojrzenie i powrócił do zabawy.
- Jeśli to jest samo serce Chaosu, to jak najbardziej powinniśmy tu być - stwierdził. - Mój towarzysz powinien tu być.
W jego głosie, skądinąd bardzo ładnym i melodyjnym (choć Ketrisa by nie przebił), wyłapałam nutę zdenerwowania. Najwyraźniej nie podobało mu się tutaj tak samo jak mnie.
- Poprzednim razem powiedzieliśmy wyraźnie, że niepotrzebna nam współpraca z wami. "Pomoc" istot z zewnątrz tylko by nam przeszkadzała - z kolei w głosach bogów słychać było śmiech. - Czyżbyście byli zdesperowani? Nie widzimy przy was tego szalonego księcia, co pewnie znaczy, że to wy jesteście osłabieni...
- Książę Aethelred udał się w podróż tam, gdzie żadne z nas nie ma wstępu - powiedział mag. - Zostawił tę rzeczywistość nam. Wy możecie się dołączyć, jeśli chcecie.
- Mocne słowa, elfie. A jeśli nie zechcemy, byście zbierali zasługi za nasze dokonania?
- Jakie znowu dokonania?! - tym razem zdenerwowanie było wyraźne. - Niszczycie światy, zamiast je zmieniać! To zaprzepaszczenie wszystkich dokonań, jakie mogłyby mieć miejsce!
- Cicho, Séarlan - odezwał się beznamiętnym tonem chłopiec, nie odrywając wzroku od podłogi. - Już nie musisz grać na zwłokę, namyśliłem się. To miejsce jest na tyle ciekawe, że je sobie zabiorę.
- Grozisz nam, Dziecię Chaosu?! - zapytali drwiąco Wytrwali.
- Hm? Nie, ja tylko mówię. I to nie do was, a do niego - czarnowłosy dzieciak podniósł się z podłogi, przy okazji zbierając z niej coś i chowając do kieszeni. - Ale nie martwcie się, na razie mam się jeszcze czym bawić.
- A co, jeśli was stąd nie wypuścimy?
- Sami wyjdziemy, spokojna głowa. Chodźże, Séarlan, nudzi mi się - pociągnął maga za skraj peleryny tak mocno - a może po prostu niespodziewanie - że tamten aż się zatoczył. A potem wyszli, nie zatrzymywani przez nikogo.
- Jakie to irytujące - powiedziały trzy głosy. - My też mamy pilniejsze rzeczy do zrobienia. Ner'lind?
Wywołany oderwał się od ciemnej ściany, nie dając po sobie poznać, że kogoś ze sobą przemycił. Od razu wiedział, co powinien zrobić - wykonał kilka zamaszystych gestów i część zasłon rozsunęła się, ukazując dwie spore klatki. Jedna więziła Lonę i Leesę, w drugiej siedział Deuce i dwoje jego kompanów.
Kolejny gest - i na środku sali stanęła Djellia. A raczej lewitowała kilka centymetrów nad podłogą, z twarzą bez wyrazu, choć oczy miała otwarte. Pokusiłabym się o dopisanie: i puste, jak u porcelanowej lalki, ale aż tak dokładnie nie miałam sposobności się im przyjrzeć, więc nie przekłamujmy.

( - Mogłaś dopisać te puste oczy - osądziła Djellia, zaglądając mi przez ramię. - Nawet ja nie obraziłabym się za odrobinę dramatyzmu.
Nie odpowiedziałam, bo usłyszałam gniewne prychnięcie Leesy, a z pewnością każde kolejne słowo wywołałoby coś gorszego. Obejrzałam się za to na Lonę, która siedziała oparta o ścianę domu Jyoti - po prostu wyczułam, że mnie obserwuje.
- Jesteś pewna, że nie możesz dokończyć tego zapisku na pokładzie "Nefele"? - spytała. - Już my przypilnujemy Kylpha i Taranisa, żeby nie trzęśli statkiem podczas lotu.
- Jestem pewna - mruknęłam. - Nie skończę tego draństwa bez spokoju, który tutaj panuje.
- Bo to wygląda, jakbyś odwlekała tę kluczową chwilę - ciągnęła. - Z tego, co mówiłaś, wynika, że teraz będzie ci łatwiej wrócić do domu... Ja, gdybym miała Taenena i Vissyę na wyciągnięcie ręki, nie wahałabym się.
- Ja m a m Muirenn na wyciągnięcie ręki, a tymczasem powstrzymuje mnie tylko to twoje odwlekanie - dodał Laderic, który właśnie przyszedł z naręczem wielkich błękitnych kwiatów. Ciekawe, dla kogo albo po co.
- A nie boisz się, że okażesz jej się już niepotrzebny? - zapytałam nagle. - Że potrafi żyć bez twoich opowieści i głowy w chmurach?
- Potrafiłaby, z pewnością - przyznał. - Ale już bez tego uroczego smaczku. Zresztą sama mi napomykałaś, że za mną tęskni.
- No tak. Ty cały czas jesteś u siebie - kiwnęłam głową. - Ale ja mam prawo się bać, że t a m już nie będzie tak samo...
- Ty nam tu nie marudź, ty pisz - popędziła mnie niecierpliwie Leesa.
Z westchnieniem wstałam i zaczęłam chodzić w kółko po miękkiej trawie.
- Pisz, pisz - burknęłam i wyrzuciłam obie ręce w górę. - Rozstroiliście mnie na amen i wydaje wam się, że będzie mi teraz łatwiej pisać?!...
Urwałam gwałtownie, bo uświadomiłam sobie, że brzmię jak rozpieszczona artystka w postaci mocno przerysowanej. Z powrotem padłam na trawę, zanosząc się dzikim śmiechem.
- No i zwariowała nam do cna - orzekła Djellia z pogodnym uśmiechem.
- Cicho, bo zakończę ten zapisek tak, jakbym opowiadała Egilowi - pogroziłam w jej stronę piórem.
I nie, oczywiście, że im nie wyjaśnię, kogo i co miałam na myśli. Jeszcze przez chwilę będę się trzymać właściwego tematu.)

- A oto i ta, która ciągle ma naszą własność - zaintonowały zgodnie bóstwa.
- Więc dlaczego nie zabierzecie jej z powrotem? - zapytał wysoki, barwnie ubrany mężczyzna towarzyszący Deuce'owi. - Za pozwoleniem, biedaczka traci całą zabawę. Po co ma się tak męczyć?
- Do tego jest zdolna tylko jedna osoba... - w tym momencie, gdyby byli materialni, zwróciliby pewnie trzy pary oczu na złodziejaszka, który stał z zaciętą miną, niespotykaną u niego do tej pory. Zapanowała odpowiednia do tego, dramatyczna cisza.
- Czy chcesz przysparzać jej dalszego cierpienia? - przekonywali, jakby byli łaskawymi istotami, pragnącymi pokoju w światach. - Przecież chcesz ją uwolnić.
- Cierpieć to ona zacznie, kiedy będę to z niej wyciągać! - odpalił Deuce tonem wykluczającym dalsze negocjacje. A ja zadałam sobie pytanie, na które i tak nie mogłam uzyskać odpowiedzi: co takiego miała Djellia (było w Djellii?), do czego nigdy się nie przyznała? Może było to najbardziej strzeżoną tajemnicą, a może... Sama nie zdawała sobie z tego sprawy? Jeśli Deuce w niej to umieścił, mogło tak być.
- No nie! - zdenerwował się Ellil. - Przecież nie możemy tego tak zostawić! Interweniujemy!
- Nie chowaj się za szlachetnymi frazesami - prychnął Taranis. - Wszyscy dobrze wiemy, że nie chcesz stracić okazji, żeby się popisać.
- A ty wyciągasz to na wierzch, by udawać, że sam wcale tego nie chcesz.
- Cóż - bóg gromu uśmiechnął się kącikiem ust. - Ten jeden raz mogę się z tobą zgodzić...
- Zdradaaa!! - wykrzyknął nagle Ner'lind, wybiegając do przodu. - Zdrada, o najwięksi!
- A temu co? - Drusilla zmarszczyła brwi.
- Mamy nieproszonych gości! Wśliznęli się tu pod osłoną mroku!
Zaszumiało, zaszeleściło... Nasza osłona zadrgała i opadła z nas jak sadza.
- Ciekawe zatem, jak im się udała taka sztuczka...
Ner'lind zmieszał się, ale nie na długo.
- Nie jestem pewien... Ale przyjrzyjcie się jej dobrze, o wielcy! - wskazał na mnie dramatycznym gestem. - Potrafi ujarzmiać żywioły, może więc ośmieliła się porwać na n a s z e cienie!
- Ale bzdura - mruknęłam. - Wiecie co, chłopaki? Możecie sobie siać ten Chaos. Słowo daję, że nie będę wam potem wypominać.
Żadnemu z mych "ujarzmionych żywiołów" nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zresztą dla mnie też była to niezła zabawa, bo pomogłam im trochę w tworzeniu chmur. Szaro-fioletowe, dodały nieco kolorytu temu jednolitemu otoczeniu. A zaraz potem błyskawice także zrobiły swoje. Rzadko mam okazję zobaczyć porządną, potężną burzę z piorunami z tak bliska, a znaleźć się z taką burzą w jednym pomieszczeniu, to już w ogóle... Drusilla wykazała się przytomnością umysłu i wyciągnęła swój naszyjnik, który wytworzył wokół niej i Laderica barierę. Sama też się pod nią wpakowałam, żeby móc spokojnie popatrzeć...
Nie, nie będzie kwiecistego opisu heroicznych scen akcji - i przynajmniej mogę się wykręcić tym, że po prostu trwały za krótko. Zdążyłam zobaczyć jak klatki rozpadają się i uwalniają więźniów... A potem usłyszałam jakby głuche uderzenie bębna, dochodzące z daleka - z zewnątrz? - i nagle ciemność rozdarł oślepiający promień słońca. Co prawda może na sekundę, ale zaraz nadeszło drugie uderzenie, z którym pojawił się następny. Jeszcze jaśniejszy, a i zgasł trochę później. A po nim zaczęły przychodzić kolejne.
- Dobra jest! - z radosnym uśmiechem na twarzy podbiegł do nas Deuce, a z nim dwoje jego towarzyszy, którym nie mogłam się dobrze przyjrzeć przez te efekty świetlne. - Słuchajcie, wszyscy! Łapać się teraz Miyi i jazda na zewnątrz!
- Że co?! - nie zrozumiałam.
- No, nie widzisz, że te dziury to jak znalazł otwarte przejścia? - starał się przekrzyczeć bębnienie i grzmoty. - Wołaj tych dwóch szaleńców i wypatrujcie największego!
- A ty?
- Ja was dogonię, spokojna głowa - wyszczerzył zęby. - Przecież jest jeszcze kogo wyciągać.
Dwaj szaleńcy wyjątkowo grzecznie dali się wywołać ze swojej imprezy. Razem z Drusillą i Laderikiem zebrali się wokół mnie, po czym Ellil bez wysiłku poderwał nas w górę. W stronę słońca.

Słońce świeciło znacznie delikatniej niż sprawiało wrażenie na tle wszechobecnego mroku, zwłaszcza, że już dość dawno minęło zenit. Mimo to, kiedy stanęliśmy na miękkiej trawie, zabrało nam chwilę przyzwyczajenie się z powrotem do światła dziennego.
Kiedy już przed oczami przestały nam latać kolorowe plamy, zobaczyliśmy wokół gąszcz roślin, który z pewnością załamałby każdego botanika. Drzewa, krzewy i kwiaty najrozmaitszych gatunków rosły w takim zestawieniu, jakie nawet ja skłonna byłam uznać za niewykonalne. W innym przypadku. Tym razem nie zadziwiło mnie specjalnie, bo zorientowałam się, że już tu kiedyś byłam. Staliśmy na kamienistej, czarodziejskiej dróżce, ale tym razem niewiele jej brakowało do końca. Prowadziła na pagórek, uwieńczony kręgiem drzew, a spośród nich wyglądała znajoma, długoucha i rozczochrana postać, machając do nas ręką.
- No nie - westchnął Taranis. - Znowu ten mechanik dla ubogich.
- Teraz już raczej nie musisz się bać, że zaczniemy cię naprawiać - odparował Ellil i odmachał. Drogę pokonaliśmy biegiem.
- Łaadnie - ucieszył się Kylph, kiedy już dotarliśmy na pagórek. - Tym razem też zadziałało jak... Zaraz, a gdzie reszta? - przyjrzał nam się dokładnie. - Co z dziewczynami?
- Nie jestem pewna - przyznałam z niechęcią. - Deuce tam jeszcze został, może więc...
Nie dane mi jednak było się porządnie zmartwić ani nawet dokończyć tego zdania, bo niebo przeciął błysk i pojawiła się "Nefele". Wylądowała dość chybotliwie, miała parę wgnieceń, ale Lona i Leesa, gdy wyszły na zewnątrz, wyglądały na całe i zdrowe. Może tylko trochę skwaszone i bardzo zmęczone. Szczególnie skwaszona była Lee, kiedy jako pierwsza została wyściskana przez Kylpha.
- Madelyn - Lona uśmiechnęła się na mój widok. - Przez chwilę obawiałyśmy się, że już na dobre zniknęłaś nam z oczu.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć - pokręciłam głową. - Co z Djellią?
- Śpi, a przynajmniej wydaje się spać. Deuce zapewnił, że niedługo dojdzie do siebie.
- Deuce! - podchwyciła nagle Drusilla, przypominając sobie o swojej profesji. - Gdzie on się ukrywa?!
- Razem z dwójką swoich kumpli wyciągnęli nas z Wędrującej Ciemności - prychnęła Leesa, która już zdążyła przyłożyć Kylphowi po głowie. - A potem stwierdzili, że jakiś Amrit i ktoś drugi z pewnością zdążyli już się za nimi stęsknić... I prysnęli bez pożegnania.
- Niech to szlag!! - brzmiał okrzyk rozpaczy łowczyni nagród. Wyciągnęła przed siebie swój wisior, niczym różdżkę do znajdowania wody, i nagle nie było jej wśród nas. Pochłonęło ją dalsze poszukiwanie - dosłownie.
- No dobra - odezwała się Leesa, patrząc na nas ponuro. - To u kogo tym razem mamy dożywotni dług?
- Jeju! Zapomniałem! - Kylph złapał się za głowę i wbiegł między drzewa. Stał tam mały kamienny domek, porośnięty mchem i bluszczem. Zaciekawiona zajrzałam do środka i zobaczyłam dość ciemną rupieciarnię, pełną wszelkich możliwych cudów magii i techniki. Niestety, całkowicie wypatroszonych i niezdatnych do użytku. Na środku, w fotelu na biegunach, siedziała dziewczyna w zwiewnej zielonej sukience. Huśtała się z zamkniętymi oczami i pstrykała palcami do sobie tylko znanego rytmu.
- Już wystarczy - powiedział Kylph.
Dziewczyna zatrzymała fotel i otworzyła wielkie i zdziwione oczy. Kiedy padł na nas jej wzrok, uśmiechnęła się i pomachała nam wesoło.
- Znaczy, mój kochany siostrzeniec już jest? - zapytała wysokim, pełnym emocji głosem.
- Nie, prysnął - odparł kłopotnik z miną mówiącą "na szczęście".
- A to niewdzięcznik. Ale i tak fajnie było - stwierdziła nasza wybawicielka, po czym zupełnie przestała zwracać na nas uwagę, zagrzebując się w swoich rupieciach. Z młodą twarzą i beztroskim zachowaniem nie wyglądała na czyjąkolwiek ciotkę. Nie rozpoznałabym w niej też typowej Pani Wiosny - o ile Arkia była ze wszech miar zimowa, o tyle Jyoti przypominała nastolatkę na wakacjach. Taką mocno opaloną, z nienaturalnie jasnymi włosami. Tylko sukienka, utkana jakby z zielonej mgiełki, ratowała jakoś jej wizerunek - a może raczej kontrastowała z nim.
- To ona wywołała to szaleństwo w Wędrującej Ciemności? - zapytałam Kylpha po opuszczeniu domku.
- Nie wiem jak to szaleństwo wyglądało, ale fakt, ona.
- Ale... Ale to szło jej z taką łatwością! - nie mogłam wyjść z zadziwienia. - Mogłaby rozświetlić całe to gniazdo cieni i obrócić je w perzynę!
- Aż tak łatwo się nie da - pokręcił głową. - Gdyby zebrały się wszystkie cztery naraz... Ale to oczywiście niemożliwe.
Wróciliśmy do "Nefele" i Kylph postanowił dołączyć do Leesy i Ellila, którzy sprawdzali jej stan. Laderic siedział na trawie i rozkoszował się wiosennym powietrzem. Lona zaś po prostu siedziała.
- Jak właściwie... Dlaczego wylądowałeś właśnie tutaj? - nie ustawałam w ciągnięciu kłopotnika za język.
- Twoja mała przyjaciółka mnie tu przyciągnęła - wyjaśnił z przesadną emfazą. - Bez przerwy marudziła, że chce Taranisa z powrotem, jakby mógł się do czegoś przydać. Potem zaczęła gadać z Jyoti na takie tematy, że nawet ja nie rozumiałem... A, i zapowiedziała, że będzie cię z niecierpliwością oczekiwać. I tamtych dwóch też.
- Gdzie? - zainteresowałam się. - W swoim świecie?
- Nie, w jego - Kylph wskazał na Laderica.
- A skąd wiesz? - kronikarz zmarszczył brwi. - My się w ogóle znamy?
- Takie szczegóły nie zmieniają faktu.
- To nawet ma sens - uznałam. - Sativola jest przecież jednym z tych kluczowych dla opowieści punktów... I tak trzeba by było tam wrócić.
- Dlaczego? Poza odstawieniem tego pana do domu, oczywiście.
- Z wiadomością, że książę Aethelred przekroczył granicę między rzeczywistościami - westchnęłam. - Tak przynajmniej wynikało ze słów Dziecka Chaosu, z którym trzymał. Jeśli zabrał ze sobą tę przeklętą koronę, to rzeczywistości mogą w każdej chwili zacząć się zlewać... Czy też po prostu wariować.
Zapanowała chwila niepokojącej ciszy. A potem musiałam spróbować wyjaśnić całą tę sprawę mniej zorientowanym. Chyba mi się nie udało, ale mam wrażenie, że już się przyzwyczaili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz