15 II

- Słuchaj, a twoje uczennice nie będą miały pretensji, że tak je obgadujesz? - zapytałam między kolejnymi łykami herbaty. Ziołowej, o dość ostrym smaku i mającej ożywiać umysł.
- Proszę cię, przecież obgadywałam je już nie raz w moich listach! - Vylette prychnęła prosto w swoją filiżankę. Już trzecią z rzędu. - Zresztą założę się, że Shee'Na opowiada ci jeszcze więcej.
- Ale dotąd żadna z was nie domagała się, żebym to, co mi opowiadacie, spisała i wydała.
- A co ci szkodzi? Miałabyś nową kronikę, a moja szkoła miałaby reklamę. A jeśli obawiasz się reakcji dziewczyn, możesz pozmieniać imiona i niektóre szczegóły.... Zresztą co ty mi tu wmawiasz, że pretensje?! Ucieszą się!
Uśmiechnęłam się pod nosem i nie dodałam, że pozostaje jeszcze ciało pedagogiczne, które mogłoby mieć nawet więcej pretensji. Vylette i tak by to nie zniechęciło. Nie da się jej przegadać, a już na pewno ja nie potrafię jej przegadać. I dam głowę, że cała tutejsza kadra nauczycielska też nie.
Siedziałyśmy w szkolnej stołówce, o tej porze niemal pustej, nie licząc nas i uśmiechniętej od ucha do ucha gnomiej kucharki, która podobno przygotowywała każdą potrawę w trzy minuty. Sama pewnie bym się o tym przekonała, gdybym miała apetyt. Niestety, odbierała mi go świadomość, że siedzę tu już drogą godzinę, a rozmowa z Vylette jest tak nieznośnie bezproduktywna. Gdzie się podziała ta dziewczyna, która lata temu bezceremonialnie zażyczyła sobie, żebym zabrała ją z Thirium - już gotowa, ze spakowanym kufrem?
Brakowało mi cierpliwości na subtelne podchody.
- A tak konkretnie to co cię gnębi? - zapytałam wprost. - Bo mam wrażenie, że trajkoczesz do mnie o wszystkim, tylko nie o tym, o co ci naprawdę chodzi.
Zamilkła natychmiast. Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, po czym zdmuchnęła sobie z twarzy luźny pukiel włosów.
- Taka jesteś wnikliwa, tak? - odezwała się cicho, przez zęby. - To ta zawodowa umiejętność obserwacji świata, tak? - Nagle z całej siły uderzyła otwartymi dłońmi o blat stolika. - Więc dlaczego, do czarnej zarazy, nie było cię tu dwa tygodnie temu, kiedy wysłałam ten piekielny list?! Kiedy były ferie zimowe i mogliśmy sobie bez problemów podróżować?!
Nasze filiżanki aż podskoczyły. Ja też podskoczyłam.
- Wcześniej byłam poza domem - oznajmiłam z całą możliwą godnością. - I bądź łaskawa nie zrzucać na mnie odpowiedzialności za swoje problemy, kiedy próbuję cię skłonić, żebyś mi się z nich zwierzyła.
Vylette zacisnęła dłonie w pięści, ale tym razem nie zdzieliła nimi stolika.
- Znasz mnie, nigdy nie byłam dobra w mówieniu o emocjach. W wyrażaniu ich już bardziej, ale w mówieniu... - westchnęła ciężko. - Ale co ja ci mam mówić, czego sama jeszcze nie wiesz?... - Nagle urwała, przyglądając mi się uważnie, jakbym miała coś na twarzy. - Czekaj, czekaj. Nie wiesz, prawda?
Uniosłam brwi pytająco, w oczekiwaniu. A tymczasem ona nagle oklapła.
- Powinnam była się domyślić. Przecież już dawno byś coś na ten temat powiedziała! Albo złapała się za głowę!
- Nie wątpię - przyznałam uprzejmie, nie chcąc drażnić obłąkanej. - Ale na jaki temat?
Vylette wzięła głęboki wdech, zbierając się w sobie. Potem drugi. I trzeci.
- W ostatnią Równonoc imć Egbet Vial zadał pytanie - wystrzeliła na jednym wydechu.
- O? - udało mi się zdobyć na efekt akustyczny, bo nie wątpiłam, że minę mam stosowną.
- A ja odpowiedziałam twierdząco - dodała, ucinając tym wszelkie ewentualne wątpliwości. Do których w przeciwnym razie miałabym pełne prawo. Od ilu już lat tych dwoje krążyło wokół siebie do granic absurdu? Fakt, że kiedy ostatnim razem widziałam Egberta, mimochodem nazwał Vylette swoją narzeczoną, ale jakoś nie przyłożyłam do tego wagi, właśnie z powodu tych granic absurdu...
- Czy ty mi się chwalisz, czy żalisz? - zapytałam ostrożnie.
- Właśnie nie wiem! Znając Egberta, spodziewałam się, że pochwali ci się pierwszy i oszczędzi mi trudu - burknęła Vylette. - Ale nie, najwyraźniej był zbyt zajęty tą... tą... - Wydała zduszony okrzyk, wyrzucając ręce w górę. - Tą jakąś poetessą od erotyków!
Czy to była scena zazdrości? Wyglądała jak scena zazdrości! Nagle odkryłam, że świetnie się bawię i chętnie zjadłabym ze trzy dania pani kucharki. Byłam pewna, że powodów do zazdrości nie ma, bo mój wydawca jest zbyt formalny (i nieśmiały) na jakieś flirty. Byłam też prawie pewna, że to nie były erotyki, ale "prawie" nie przekonałoby Vylette.
I zaraz potem rozległ się dźwięk dzwonka na przerwę, słodki i melodyjny jak z pozytywki.
- I tak kończy się moje okienko - westchnęła moja dawna uczennica, zmieniając się na powrót w dostojną wicedyrektorkę. - Zobaczymy się po lekcjach? Obiecuję, że pogadamy od serca, tylko mi nie uciekaj.
- Obiecuję - obiecałam.

Tym razem zaszyłyśmy się w jej przyszkolnym mieszkanku - małym, przytulnym i pełnym pamiątek z dawnych podróży. W międzyczasie urządziłam sobie spacer po terenie szkoły z nadzieją, że natknę się na Disę, ale spotkałam tylko profesora Nentrisa, który zwrócił mi uwagę, że za głośno chodzę po korytarzu podczas lekcji. Czy dobrze pamiętam, że ten pan przez chwilę kierował szkolnym chórem? Dlaczego przestał?...
- Skoro już pytanie padło i odpowiedź też - zaczęłam, siadając wygodnie w fotelu pod ścianą, na której pyszniło się czerwone berło z gwiazdką na czubku, dar od Cirnelle - nie mogę nie dociekać dalej: kiedy ślub?
- Otóż właśnie - Vylette rozciągnęła się na kanapie. - Tego nie wie nikt! Od tamtej pory wydaje się, że czas się cofnął.
- Jakbyście znów byli młodzi i piękni?
- Jakbyśmy znów byli żakami w Conlene i ledwo się znali... Nie, gorzej. Wtedy przynajmniej rozmawialiśmy czasem o nauce.
- A teraz o czym?
- O pogodzie - Vylette przewróciła oczami. - O tym, co jedliśmy na obiad. O wszystkim, co nie jest ważne.
Umościła się wygodniej na kanapie. Trochę jej zazdrościłam, bo fotel robił poważną konkurencję temu czemuś, co stoi w pokoju dziennym u Clayda i Vanny. Żadne z nich nadal nie ma serca wynieść tego na tory i pozwolić, żeby przejechała to kolejka, bo jakieś stare wspomnienia i sentymenty.
Jakoś jestem ostatnio drażliwa na punkcie mebli do leżenia.
- Znasz nas: Egbert nie zrobi kroku bez uprzednich przygotowań. W liczbie mnóstwo. Długich. A kiedy ja robię krok w jego stronę, on cofa się o trzy.
- Już prawie zapomniałam. Od dawna nie widziałam was razem, a przy mnie Egbert zachowuje się zupełnie swobodnie. Jak na niego.
- Bo przy tobie każdy zachowuje się swobodnie. To tylko ja mam taką przytłaczającą osobowość - Vylette spojrzała na mnie i natychmiast przestałam jej zazdrościć kanapy. Wydawała się taka zmęczona. - Dlatego tak chciałam, żebyśmy się gdzieś razem wybrali. Jak dawniej.
- A nie mogliście się wybrać beze mnie? - byłam coraz bardziej skołowana. - Nie po to uczyłam cię otwierania portali, żebyś potem nie robiła z nich użytku. Czy może potrzebujecie przyzwoitki, żeby zacząć ze sobą normalnie rozmawiać?
- Nie tyle przyzwoitki, co katalizatora - nareszcie się uśmiechnęła; co prawda słabo, ale zawsze. - Pamiętasz nasze podróże? Były przygody. Było dynamicznie. Była poczucie wspólnoty i praca zespołowa. A czasami przeszkadzanie sobie nawzajem.
Ciekawe. Ja to zapamiętałam jako jeden wielki ciąg przeszkadzania z nielicznymi przerwami na wspólnotę. Zwłaszcza podczas ucieczki przed Czarnym Ludem. Ale nostalgia robi swoje... Czasem żałuję, że nigdy tamtych przygód nie opisałam - wtedy mogłabym podetknąć Vylette zeszyt pod nos i skonfrontować ją z rzeczywistością.
- A nie boisz się, że podczas tej nowej podróży może już nie być tak jak dawniej?
- Nie. Bo odkąd pamiętam sprawy między nami zawsze rozwijały się najlepiej podczas przygód. Również teraz... W tamtą Równonoc, kiedy Egbert mi się oświadczył, sytuacja była dość niebezpieczna. Ale wszystkie nasze przygody kończyły się szczęśliwie.
- Wolę nie pytać, jak wyobrażasz sobie wasze codzienne życie po ślubie - westchnęłam. - Zresztą skoro nie masz teraz czasu, to kiedy miałaby się odbyć ta podróż? W letnie wakacje? Do tej pory sami sobie wszystko wyjaśnicie.
- Ale te wyjaśnienia mogą mieć różne, skrajne rezultaty - zaprotestowała Vylette. - A nie mogłabyś poprosić swojego eksperta od czasoprzestrzeni? Disandriel nie może się go nachwalić. Gdyby udało się tak rozciągnąć czas gdzieś tam, podczas gdy tu minęłyby góra dwa dni...
Na bogów, przygody przygodami, ale teraz już ta kobieta była zdecydowanie za bardzo skłonna igrać z niebezpieczeństwem! Już miałam wybuchnąć śmiechem - albo wydać okrzyk przerażenia, miałam w tym momencie dylemat - kiedy nagle doceniłam pomysł.
- A wiesz, że to niegłupie? - rzuciłam, równocześnie myśląc intensywnie. - Nawet nie trzeba robić żadnych dziwów z czasem. Wystarczyłoby wybrać się do innej domeny.
Vylette natychmiast poderwała się do pozycji siedzącej. Wyglądało na to, że zaczyna odzyskiwać werwę.
- A ty już wiesz, do jakiej - uśmiechnęła się szeroko. - Widzisz? Uczę się od ciebie czytania w ludziach!
- Mam pewien pomysł - przyznałam. - Ale starczy ci cierpliwości, żeby poczekać do Równonocy? Wtedy będzie najłatwiej.
- Ale Równonocy Wiosennej, mam nadzieję?
- Twoja nadzieja jest bezpieczna.
- Więc starczy. Pytanie tylko, czy Egbert spojrzy na to równie optymistycznie jak ja teraz...
Tym razem przyszła moja kolej na szeroki uśmiech.
- Czemu nie? - rzuciłam. - Jeśli wyłożę odpowiednie argumenty?...

3 komentarze:

  1. Jakoś mnie nie dziwi, że pamiętasz te podróże jako jeden wielki ciąg przeszkadzania, to chyba ta osobowość Vylette ;)

    Kanapa będzie tam tak długo, aż się nie rozsypie, sentymenty górą! Chociaż jest pewien pomysł, żeby rzucić ją na Rozdroże, tam też można wspominać a goście bedą mniej narzekać xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Tęsknię do tej historii ♥️ może kiedyś coś się tu pojawi ♥️

    OdpowiedzUsuń
  3. Tęsknię do tej historii ♥️ może kiedyś coś się tu pojawi ♥️

    OdpowiedzUsuń