18 X

From the cities underseas
To the skyways in the east
From the stations on the moon
To the planet of Neptune
I’m a sophisticated man
And you would say I’d understand
Is it a virtual design?
Are we launched into a time beyond time
Space beyond space
We are lost here in this cyberworld
Is there no way out?

 
Ayreon

Teraz, gdy mogę już pisać na spokojnie, ostatnie wydarzenia wydają mi się dziwne i niespodziewane – choć nie jestem do końca pewna, czego oczekiwałam – a także odległe, jakby miały miejsce przed kilkoma miesiącami, a nie zaledwie tydzień temu. Czy to dlatego, że czas w Uedzie był pojęciem względnym? Zawsze nim jest, wiem, ale wtedy… tam… zarówno czas, jak i przestrzeń były piekielnie trudne do uchwycenia. Przestrzeń pokrojona na kawałki i ułożona na talerzykach, jak ciasto – ależ prosimy, wybierz sobie kawałek, może trafi się wisienka? A czas? Skoro został zamknięty w szkle, to k i e d y byliśmy?…
Wiem, powinnam po kolei, ale nawet teraz nie jestem pewna, jaka powinna być właściwa kolejność. Trochę pisałam jeszcze w tym upiornym zamku, a trochę po nagłym opuszczeniu wieży, kiedy to znaleźliśmy się w nowym miejscu na dłużej. Dokładniej mówiąc, spadliśmy do jakiegoś lochu albo studni bez wody; nikt nie odniósł przy tym większej krzywdy, poza paroma stłuczeniami, ale wylot był wysoko, potwornie wysoko, a ściany nie nadawały się do wspinaczki. Z początku pokładaliśmy nadzieję w lataniu – już-już miałam sprawdzić, czy jeszcze potrafię rozwinąć skrzydła, ale Aeiran zadziałał pierwszy i uniósł się w górę przy pomocy swych cieni, które przy okazji rozsnuły niemal całkowity mrok. A potem przeżyłam chwilę grozy, kiedy coś zdmuchnęło go w dół – i nagle w wylocie pojawiło się wielkie, złociste oko, obserwujące nas jak przez lunetę. Albo kalejdoskop, bo w końcu stanowiliśmy dość barwne towarzystwo…
Choć głęboko, nie było wcale bardzo ciemno, a momentami nawet wręcz przeciwnie, bo oko zjawiało się regularnie i jaśniało jak latarnia, więc nie potykaliśmy się o siebie. Tyle że czekanie, aż przestrzeń przekręci się ponownie, jak klepsydra, zaowocowało potworną nudą. Czy wywołała ją bezczynność i konieczność tkwienia w jednym miejscu, czy też spędziliśmy w tej studni najwięcej czasu?… Że ja z nudów zaczęłam pisać, to nic nowego, ale Vanny wyśpiewująca na całe gardło To żal, że żyjesz, prosto w stronę tajemniczego obserwatora, to nie jest widok, jaki zdarza się codziennie (to raczej Satsuki zwykła w ten sposób zabijać nudę). Nie żeby mi to przeszkadzało, ale rozmaitym osobnikom o morderczo-męczeńskim wyrazie połowy twarzy raczej tak. Jestem osobą poniekąd miłosierną, a przy tym mam ograniczony zasób cierpliwości, dlatego kiedy przebrzmiały ostatnie nuty piosenki, schowałam zeszyt i otworzyłam portal.
No dobrze, przyznam, że byłam także ciekawa, czy to zadziała.

- Skoro posiadłaś czarnoksięską sztukę – Naad wyraźnie nie wiedział, czy patrzeć na mnie jak na boginię, czy demona – dlaczego nie korzystałaś z niej od początku?
- Bo jest w obcym świecie. Pełnym obcych czarów – odpowiedział za mnie Aeiran. – I posiada… pewną dozę rozsądku.
Pokręciłam tylko głową, za dobrze wiedząc, że gdyby nie ja, sam wpadłby na taki pomysł, co w jego wykonaniu groziłoby zawaleniem ścian.
- Poza wszystkim innym, gdzieś w tym… świecie… jest twój książę – przypomniała słodko Vanny. Rozglądała się czujnie w poszukiwaniu nowych niebezpieczeństw, a jednak miała baczenie na każde nasze słowo. – Uciekłbyś i zostawił go?
- Mając do dyspozycji tajemne moce powinniśmy od razu przenieść się do niego! – odpowiedział Naad ostro.
- To niemożliwe, dopóki nie znamy drogi – odezwałam się wreszcie. – Sam widzisz, dokąd nas sprowadziłam. Tylko dlaczego…? – ze znużenia oparłam się o ścianę, po czym oprzytomniałam i prędko odskoczyłam. Trudno było przewidzieć, co tym razem się z niej wyłoni. A jakichkolwiek z niezliczonej ilości drzwi już w ogóle lepiej było nie dotykać. Zamiast złoto-czerwonych komnat łatwiej było natknąć się za nimi albo na morze ognia, albo na przepaść… albo po prostu na nicość, taką, jaką poprzednim razem widzieliśmy z okien.
Wtedy panowała tu gęsta cisza, którą (niestety?) zakłócaliśmy. Teraz zaś miałam wrażenie, że gdybym tylko przytknęła ucho do kamiennej ściany, wiele bym usłyszała, choć nie wiem, czy cokolwiek z tego by mi się spodobało. Nawet teraz musieliśmy mówić podniesionymi głosami, inaczej gubiły się w echu… Echu czegoś dawniejszego i nieprzyjaznego.
- Nie narzekaj, skoro wreszcie coś się dzieje – minę Vanny miała dziarską, ale rozglądała się coraz bardziej paranoicznie, a stąpała leciutko. – Zaliczyliśmy już kolce wyskakujące z podłogi, ostrza spadające z sufitu, jedną zapadnię… Banał.
…Właśnie, czyżbym wcześniej wspominała coś o braku pułapek w korytarzach?! No to proszę bardzo – wróciliśmy do tego nieszczęsnego zamku tylko po to, by mógł nam wynagrodzić brak rozrywek!
- Przeżyję wszystko oprócz zapadni – westchnęłam. – Bardziej niepokoją mnie te zwłoki tu i tam… Na kolcach.
- No dobrze, więc komuś oprócz nas udało się tu trafić – mruknęła kuzyneczka. – I co? Na pewno w tym świecie… tym, z którego przyszliśmy… nie brak poszukiwaczy przygód. Nie brak opowieści.
- Nie byli tu mile widziani – zamyślił się Aeiran. – Nas to miejsce nie witało pułapkami.
Wszyscy intruzi – ci inni, martwi intruzi, a było ich dotąd ze trzech – byli uzbrojeni, a ich stroje, pod plamami krwi, miały szarą barwę. A ich twarze przecinały obłąkańcze uśmiechy, jakby cieszyli się, że giną. Każdego z osobna sprawdzałam, niech to szlag.
- Gdyby któryś zdołał ujść z życiem, można by go przesłuchać – odezwał się profesjonalny gwardzista.
- Gdyby mieć kapłan z mój kraj, on by zaraz przesłuchać! – ucieszył się nie wiadomo z czego Imamu. Najwyraźniej była to dla niego wielka przygoda.
- Nigdy nic nie wiadomo, może jeszcze… – Vanny urwała nagle, stając jak wryta w wejściu do sali tronowej, jeszcze bardziej przepełnionej niepokojącym szeptem. A przy tym zdewastowanej, z podartym już doszczętnie gobelinem i ścianami zachlapanymi krwią – mogłabym dla klimatu dodać, że tworzącą złowieszczy napis, ale nie, po prostu widniała na ścianach, pod którymi leżeli dwaj następni ludzie w szarościach. Tylko tron z siedzącym na nim królem wciąż stał na miejscu. A na środku sali trwała walka – dawno zmarli wojownicy powstali przeciwko szarym intruzom, których było więcej niż się spodziewałam. I którzy przegrywali.
- Kimkolwiek są, błądzą tu tak samo, jak my – szepnął Naad – a umarli nie powinni podnosić ręki na żywych. Nie pozwolę na więcej złowrogich czarów. – Powiedziawszy to, dobył broń i ruszył w kierunku najbliższego z kościanych strażników.
- „Więcej”, co? – mruknęła Vanny, podchodząc do leżących w pobliżu zwłok i podnosząc porzucony rapier. Rękojeść miał szarą jak szaty jego poprzedniego właściciela; wyglądała jak wykuta z kamienia. – Niech będzie. Wcześniej nas ignorowali, a teraz się pobawimy. – Już po chwili walczyła z innym szkieletem, broniąc kobiety w kolczudze, powalonej przez niego na ziemię i po omacku szukającej wytrąconej broni. Oczy miała zachlapane krwią, ale gdy już stanęła na nogi, trzymając dwa sztylety o wymyślnych ostrzach, wydawało jej się to nie przeszkadzać. Posłała mojej kuzynce szeroki, równie zakrwawiony uśmiech i we dwie prędko uporały się z przeciwnikiem.
- Zostaw – Aeiran położył mi dłoń na ramieniu, kiedy sięgałam po łuk. – To nie jest nasza walka.
- Skoro zachciało im się wtrącać, to już jest nasza walka! – zaprotestowałam, ale przytrzymał mnie mocno.
- Poradzą sobie… na razie. Ale po której stronie ty byś walczyła?
Zdziwiły mnie jego słowa, ale po bliższym przyjrzeniu się starciu zrozumiałam, że miał rację. Jeśli patrzeć na nie pod kątem opowieści, nieumarli wojownicy to prawdziwa klasyka i rzadko kiedy można się z nimi rozmówić pokojowo. Z drugiej strony… Poprzednim razem nie zakłóciliśmy ich spoczynku. A ich przeciwnicy, w szatach i zbrojach z różnych stron światów, lecz o tej samej monotonnej barwie… Nawet włosy mieli poszarzałe, a do tego bladą skórę i wszyscy poruszali ustami, szepcząc coś do siebie – brzmiało to jak brzęczenie roju owadów. Jakieś zaklęcia? Modlitwa? Walczyli zawzięcie i desperacko, jakby nie obchodziło ich własne życie, a nawet zwycięstwo. Jakby pragnęli to zakończyć, a równocześnie… upajali się walką. Widziałam, że Vanny powoli daje się porwać tym uczuciom i wiedziałam, że ja także mogłabym.
Dlatego się nie przyłączyłam.
- Zły znak, że nieżywi musieć walczyć – odezwał się Imamu. – Dlaczego zakłócać ich spokój? Dlaczego ich nie pochować?
- Może nie chcieli być pochowani – odszepnęłam. – Może czegoś tu strzegą, a my nawet nie próbowaliśmy się dowiedzieć.
Coraz więcej strażników padało na podłogę, kończąc jako zwykłe sterty kości. Wystarczyła pomoc Vanny i Naada, żeby szarzy zaczęli zyskiwać przewagę. Aż wreszcie… Wreszcie przeciwnicy zostali pokonani i już tylko król pozostał na miejscu, bez ruchu, jakby nie obchodził go los poddanych, a może spał zbyt głęboko? Jeden z szarych, niski mężczyzna w długiej szacie z kapturem, podszedł i przewrócił kopniakiem jego tron (kopniakiem. Taki. Pieruńsko. Wielki. Tron.), a wtedy szkielet wylądował na ziemi; korona potoczyła się po czerwonym dywanie, a z ręki wypadło berło, którego wcześniej nie zauważyłam. Tamten podniósł je i wydał z siebie wrzask przypominający ptasie skrzeczenie, ale głośniejszy i bardziej przejmujący. A wtedy towarzyszka broni Vanny uśmiechnęła się jeszcze szerzej, oblizała wargi.
- Nareszcie koniec bezkrwawych śmierci – wysyczała. – Powiedz, siostro miecza, jak smakuje ten blask w twoich żyłach?
I nagle wymierzyła oba ostrza w moją kuzynkę, gotowa… gotowa… nie wiem i nigdy się nie dowiem na co, bo tym razem skorzystałam z łuku i byłam szybsza niż ona. Pozostali tymczasem rzucili się na Naada, który wydawał się niezmęczony… za to nieźle zaskoczony. Tym razem nie wahałam się już włączyć w walkę, Aeiran również wysłał swoje cienie, ale tamci także byli niezmordowani i albo mieli magiczną broń, albo wielką determinację, skoro potrafili nawet cienie rozpłatać na pół (inna rzecz, że te po chwili łączyły się na powrót w całość). Była w nich jakaś dzikość i szaleństwo, coraz większe i coraz głośniej brzmiała ich mantra w nie znanym mi języku, przechodząca w krzyk…
- Srebro, cóż za zdradziecka barwa – szepnął ktoś tuż przy moim uchu i poczułam na gardle niespodziewanie ciepłą stal. – Szarość pokryta światłem. A rany zadane światłem są najgłębsze.
Upuściłam łuk, nie mogąc wykrztusić ani słowa – nie tyle się bałam, co dotyk zaklętego ostrza powoli mnie paraliżował (a nawet jeśli się mylę, mogę przynajmniej sobie wmawiać).
- Nie będziemy mieli pożytku z takiej, która unika walki – do człowieka, który mnie schwytał, podszedł ten zakapturzony, triumfalnie dzierżąc berło. – Pobaw się z nią, a potem zabij, najważniejsze, byśmy zrobili to, po co nas przysłano.
- Nic nie wiesz, głupcze. Wy, kapłani, zawsze macie takie ciasne umysły – mój niedoszły oprawca zaśmiał się, jakby z żartu, który tylko on rozumiał, a następnie pociągnął mnie gwałtownie do tyłu, w ślad za zakapturzonym. Ani ich towarzysze, ani moi, nie zauważyli tego, pochłonięci walką, aż w pewnej chwili dostrzegł mnie Imamu i krzyknął coś do Aeirana, po którym niemal nie dało się poznać, że zwrócił na to uwagę. Niemal. Bo choć nawet nie spojrzał w moją stronę, za nami wyrosło nagle kilka cieni, które okryły mojego prześladowcę skrzydłami i – kiedy udało mi się wyrwać – pochłonęły go całkowicie, by potem zniknąć, nie pozostawiając po nim śladu.
- A mówił, że ja jestem głupi – prychnął kapłan i zawołał do swych towarzyszy: – Teraz, bracia w cierpieniu! Teraz nadchodzi chwila złożenia wielkiej ofiary!!!
Uniósł berło i uderzył nim o ścianę, która przesunęła się z hukiem, odsłaniając ukryte wejście. Szary człowiek – nie, nie człowiek, bo właśnie wtedy spadł mu kaptur, odsłaniając ogoloną głowę i spiczaste uszy – zaśmiał się z triumfem i wbiegł w czający się tam mrok…
…A wtedy ów mrok rozjarzył się ogniem tak jasnym, że niemal wypalał oczy. Choć nie stałam aż tak blisko, czułam jego gorąco na skórze, a potem usłyszałam biegnącego z powrotem kapłana, całego w płomieniach, które wydobywały się też z przejścia. I sama wrzasnęłam, rzucając się w objęcia najbliżej stojącej osoby – na szczęście okazała się nią Vanny, a nie żaden z szarych – zaciskając powieki i marząc, żeby ten krzyk ucichł. Aż ucichł rzeczywiście, przerwany odgłosem, jaki wydaje stal wbita w ciało.
- Nawet największy złoczyńca nie zasługuje na taką karę – powiedział Naad, odchodząc od zabitego, którego wciąż obejmowały płomienie, ani myślące zgasnąć. Tylko na moment odważyłam się spojrzeć w tamtą stronę, ale nie ten widok najbardziej utkwił mi w głowie, lecz zimny i pogardliwy wzrok gwardzisty, skierowany właśnie na mnie.
- Tego można się było spodziewać – rzucił z nie mniejszą wzgardą i oddalił się od nas.
- A konkretnie to co akurat ona ci zrobiła, co!? – zawołała za nim Vanny, obejmując mnie mocno. Sama również trzęsła się ze zgrozy – już opadł z niej bojowy szał – ale wzięła się w garść i przekazała mnie Aeiranowi, który właśnie podszedł do nas razem z Imamu. Szarzy zaprzestali walki i spoglądali to na niedostępne przejście, to na martwego towarzysza – z jakimś chłodnym zaciekawieniem.
- Cokolwiek znajduje się za tymi drzwiami, będziecie musieli poszukać innej drogi – ostrzegł ich Naad nie bez satysfakcji. – Tej, jak widać, strzeże ogień ifrytów, który nigdy nie gaśnie. A przynajmniej nie do końca – dodał już ciszej.
Tamci wydali przejmujący okrzyk. Podłoga i ściany się zatrzęsły…
- No nie! Chcą nam zabrać zabawę! – zawołała Vanny i zanim świat się przekręcił, zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak do sali wbiegają qadirowie.

Nie wiem, czy to efekt skoku w przestrzeni, czy tego, co ów skok poprzedzało, grunt, że miałam mdłości i chciałam do domu. Nie mogłam jednak rozkleić się na całego i to nie dlatego, że Naad zachowywał się, jakbym mu wyrządziła ciężką krzywdę. Po prostu wpadliśmy z deszczu pod rynnę.
Korytarze rozgałęziały się we wszystkie możliwe strony – również w górę i w dół, ale nie robiło to różnicy, bo kiedy tylko wbiegało się na jakąś ścianę, natychmiast stawała się podłogą. Taka ledwo odczuwalna zmiana perspektywy. Trudno zresztą mówić dosłownie o ścianach i podłogach – o ile zamek był porządnie, solidnie kamienny, o tyle to nowe miejsce było zbudowane… nie, ulepione z jakiejś błękitnawej substancji, dość miękkiej i miejscami przezroczystej, choć nie odsłaniającej żadnych nowych widoków. Vanny próbowała stłuc jedno z takich przejrzystych „okien”, ale po prostu odbiła się od niego. I muszę przyznać – teraz mogę to przyznać – że mogłabym zostać tam dłużej, próbując zgłębić ten dziwny, chaotycznie poszatkowany świat, w którym nic do siebie nie pasowało. Jednak nie wtedy, nie kiedy coś nieokreślonego próbowało się nami bawić.
Ścigający nas stwór przypominał gigantycznego dwunożnego jaszczura o jarzących się na zielono ślepiach i groźnej zębatej paszczy, pokrytej zakrzepłą krwią – a może to była rdza? Trudno powiedzieć, czy draństwo było całe zrobione z metalu, czy tylko powleczone nim jak zbroją; ważne, że ów pancerz zdolny był odbić zarówno ataki cieni, jak i ostrzy.
Goniło nas, kłapiąc zębiskami, a jednak nie próbując zjeść. Być może chciało nas tylko przegonić – ale dokąd? Jak i którędy mieliśmy się udać? Do tej pory jedynym wyjściem było czekanie na kolejny przeskok… no, jedna moja interwencja niczego dobrego nie wywołała. Wreszcie Aeiran zatrzymał nas przy jednej z „szyb” – pokazując nam widniejący za nią zamazany kształt! Nie bez trudu, ale udało mu się rozedrzeć tę dziwną materię swoją mocą i przepchnąć nas przez dziurę, która zaraz potem zalepiła się na powrót. Znaleźliśmy się jakby w bańce powietrza, a jaszczur mógł sobie na nas kłapać i łypać do woli, co też czynił.
- Tu być następny, co nie zasłużyć na pochówek – szepnął trwożliwie Imamu, zbliżywszy się do wypatrzonego uprzednio kształtu. Na pierwszy rzut oka wydawał się on stertą czarnych szmat. – Czy teraz my też tak skończyć?
- Nie, dopóki mamy nadludzkie siły po naszej stronie – pocieszyła go Vanny. Odetchnął z ulgą, pochylił głowę nad zmarłym i zaczął coś szeptać w swoim rodzinnym, szeleszczącym języku.
- Modlitwa ułatwiająca ostatnią podróż? – zadumał się Naad. Już się nie boczył, przynajmniej nie w tej chwili. – Lepiej nie przeszkadzajmy.
- Żeby co, nie wstał i nie rzucił się na nas? – prychnęła moja kuzynka. – Zresztą na oko udał się w tę podróż już wieki temu, więc o co się modlić?
Wyglądało na to, że miała rację i gdyby choć ruszyć ten szkielet palcem, rozsypałby się w proch. Trudno powiedzieć, czy umarł z głodu, czy ze strachu przed jaszczurem, ale najbardziej zastanawiało mnie, jak właściwie się tu dostał, skoro my potrzebowaliśmy do tego mocy.
I jeszcze ten mieniący się okrągły kształt, na którym zaciskał palce. To jednak miało się prędko wyjaśnić…
- Oj, mój pan całkiem brakować takt! – poskarżył się Imamu, kiedy Aeiran bezceremonialnie wyszarpnął wspomniany przedmiot z ręki nieboszczyka.
- Co to może być? – zdumiała się Vanny. Kiedy przyjrzałyśmy się bliżej – Naad przezornie trzymał się z dala – tajemnicza rzecz okazała się puzderkiem, którego wieczko odskoczyło pod najlżejszym dotykiem. I nagle przestrzeń wokół nas nie była już błękitna, lecz złocista. Stopniowo pojawiały się na niej punkty łączące się niczym konstelacje, a potem jakieś wielokąty i okręgi, i pismo… pismo z Ciemności i Jasności, tyle że słowa, w które się układało, nie miały dla mnie najmniejszego sensu. Może dawni mieszkańcy Uedu stworzyli sobie własny język?
- Kawałek pergaminu – Aeiran rzucił mojej kuzynce spojrzenie niepozbawione drwiny.
- To jest tooo?! – wykrzyknęła. – Ta skradziona mapa?! To dlaczego złodziej wygląda jakby przeleżał tu martwy długie lata?
- Tego mogę się tylko domyślać – brzmiała odpowiedź – ale widzę, że mapa jest wykonana podobnie jak twoja miniatura Domeny Promienistych. – To ostatnie było już skierowane do mnie.
- A w życiu! – rozglądałam się wkoło z niesmakiem. – To tutaj wygląda jak sen pijanego informatyka. Masz o wiele lepszy styl.
- Nie twierdzę, że jest ładna – Aeiran uśmiechnął się nieznacznie, wodząc dłońmi po złocistej powierzchni i przesuwając pojawiające się na niej obrazy. – Zresztą opanowałabyś ją w kilka wieczorów, o ile zechciałabyś się z nią oswoić.
- Wybacz, ale jakoś nie chcę. Jeśli te… rysunki określają położenie fragmentów przestrzeni, to cofam moją poprzednią opinię.
- Widzisz, już zaczynasz rozumieć.
- A jaką opinię? – zainteresowała się Vanny.
- Że Pieśń, zanim stała się Pieśnią, była nie do ogarnięcia. Przy tym czymś stanowiła małe piwko. – Zamrugałam powiekami, przeganiając spod nich złoty blask. – Dajmy już spokój tym dygresjom, gdzie jest Ten-chan?
- I gdzie jest Parvez? – dołączył się zaniepokojony Naad.
W odpowiedzi Aeiran wskazał coś, co wyglądało jak trapez o zaokrąglonych wierzchołkach. Pod jego dotykiem ukazał się nowy napis, po staremu niemożliwy do rozszyfrowania.
I nie, nigdy nie uwierzę, że coś takiego wystarczyło, by znaleźć właściwą drogę.

Od patrzenia w górę aż kręciło się w głowie. Zdobione kwietnymi wzorami ściany sięgały nieskończenie wysoko, podobnie jak okno, które osłaniała filigranowa krata stylizowana na pnącza. Po co jednak zadzierać głowę, skoro tu na dole było tak przytulnie? Pomimo – a może właśnie dlatego – że żaden ze sprzętów w komnacie pozornie nie pasował do reszty. Wszystko tu zostało chyba wyciągnięte z każdego możliwego zakątka światów i niby zestawione przypadkowo, a jednak z sensem. Niepowtarzalna i zaskakująco zharmonizowana mieszanka stylów, podobnie jak miasto, które widzieliśmy z wieży. Miasto, które zachęcająco mrugało do nas licznymi światłami, właśnie teraz, a wtórowały mu mruganiem zupełnie zwyczajne gwiazdy. A na parapecie okna siedział Tenari i uśmiechał się do nas szeroko.
- Nareszcie! – powiedziała z ulgą kobieta w czarnym welonie, Shahnaz. Nie słyszeliśmy, jak tu weszła. – Jeszcze trochę, a drżałabym, ile wytrzymają bez jedzenia.
- W tamtym zamku było pełno owoców – przypomniała sobie Vanny. – Szkoda, że nie wzięliśmy ich na zapas, kiedy była okazja. A tutaj zupełnie nic nie ma?
- Gdyby opuściły tamto miejsce, zepsułyby się błyskawicznie – kobieta pokręciła głową. – Mam pewną kontrolę nad czasem w Uedzie, ale trudno powiedzieć, jak zachowałby się wobec gości z zewnątrz. Jeszcze tu nie przynależycie.
- Jeszcze? – podchwyciłam, ale ona tymczasem zainteresowała się Naadem; chwyciła go za podbródek i spojrzała głęboko w oczy, jakby chciała coś z nich wyczytać. Spróbował odtrącić jej rękę, ale odsunęła się szybciej, wyraźnie zadowolona z oględzin.
- W przeciwnym razie mogłabym pokazać wam mój Shiraz… Co ja mówię, mogłabym wreszcie sama go porządnie obejrzeć – roześmiała się, tym razem biorąc na celownik Imamu. – Ale dzień, w którym ten kraj wróci na swoje miejsce, jest coraz bliższy. Może wtedy spotkamy się ponownie?…
- Przestań siać nam zamęt w głowach i powiedz, jak zginęliście! – przerwał jej Naad groźnym tonem, kładąc dłoń na rękojeści szabli. – Ty, twój kraj, ci potępieńcy w zamku!
- Ja?… – Shahnaz uśmiechnęła się uszczypliwie. – A czy w zamian opowiesz mi, jak zginął emir Anwar Naad Shihab?
- On nigdy nie zginął, tylko stał się kimś innym – warknął ze złością, lecz bez zaskoczenia. Po ostatnich przygodach wszystkich nas trudno było zdziwić.
- A widzisz… Skąd więc przypuszczenie, że ja nie żyję?
- Piękna pani być widać i słychać, ale nie czuć dotyk – wtrącił Imamu. – Duchy nie mieć dotyk, bo nie mieć ciało.
- Nie… – Vanny pokręciła głową. – Może nie jestem w najlepszej formie, ale potrafię odróżnić ducha od iluzji… albo projekcji. Nie pytam, jak zginęłaś, tylko gdzie naprawdę jesteś.
- Brawo! – kapłanka popatrzyła na nią z uznaniem. – Jaka szkoda, że nie mogę ci tego wyjawić. I tak zawędrowaliście już za daleko; tylko szczęściu należy przypisać fakt, że nie skończyliście jak wasz poprzednik, który chciał się do mnie dostać. Nie mogłam mu pomóc…
- Chodzi o tego człowieka, który ukradł mapę? – upewniłam się. Tymczasem Tenari podfrunął do jedynych drzwi w komnacie i uchylił je cicho.
- Właśnie o niego… Miał pewien dar, mógł stworzyć własną legendę, ale spotkał mnie we śnie i wbił sobie do głowy, że nagnie do siebie przepowiednię. Oczywiście próbowałam go od tego odwieść, ale wybrał bezpowrotną drogę… Nie on pierwszy – Shahnaz posmutniała i zapatrzyła się w okno. – Pod koniec chyba bardziej szukał wyzwania niż mnie. Odwrotnie niż powinno być.
Vanny słuchała jak zahipnotyzowana, Naad wciąż łypał podejrzliwie… Natomiast Aeiran i Imamu pierwsi poszli za Tenarim wysłanym dywanami i gobelinami przejściem. Wolałam nie spuszczać ich z oka; za plecami usłyszałam prychnięcie zirytowanej kapłanki.
Przejście nie było zbyt długie, ale na końcu rozgałęziało się na pięć nowych, skrytych za pięcioma wrotami: złotymi, srebrnymi, miedzianymi, perłowymi i drzewnymi (nie mylić z drewnianymi – wypuszczały listki!). Tenari otworzył te ostatnie i zaprosił nas do środka gestem prawdziwego gospodarza tego miejsca. Parsknęłam śmiechem na ten widok – badzo łatwo przychodzi mu czucie się wszędzie jak u siebie.
- Następne trupy, a niech mnie – mruknęła Vanny, która przyszła za nami razem z Shahnaz i Naadem. – Jak długo już mieszkasz w takim towarzystwie?
- Dla mnie to niezbyt długo, ale dla was pewnie wystarczająco – ucięła kapłanka, po czym wypatrzyła Aeirana i ściągnęła na siebie jego uwagę: – Zadowolony jesteś? Powinnam była się spodziewać, że upór nie pozwoli ci zrezygnować.
Mój towarzysz odsunął się z niechęcią od obiektu, w który się wpatrywał – gigantycznej, sięgającej sufitu (choć o wiele niższego niż ten w komnacie gościnnej) klepsydry, która za nic sobie miała zasady działania podobnych sobie przyrządów. Piasek wewnątrz przesypywał się z góry na dół i odwrotnie, w iście artystycznych piruetach, przy okazji tworząc na szkle nietrwałe acz piękne wzory, które zawstydziłyby mróz. Obeszłam klepsydrę dookoła i po drugiej stronie znalazłam Parveza, który nie odrywał zachwyconego spojrzenia od tańca ziarenek piasku. Nie odrywałam go od tego zajęcia; nie zamierzałam mu żałować, póki Naad nie odkryje jego obecności.
- Nie jest mi to już potrzebne – mówił tymczasem Aeiran. – Gdybym nie zrozumiał tego w porę, nie dałbym wtedy za wygraną.
- Klepsydra posłuchałaby cię – przyznała Shahnaz niechętnie. – Ale zapewne w zamian musiałbyś tu pozostać.
- Mam obowiązki gdzie indziej. I tam… pewnie nawet nie potrzebowałbym takiej pomocy.
- Co więc cię powstrzymało?
- Gdybym wtedy poruszył czas… – Aeiran chyba też zmuszał się do mówienia. Wróciłam do reszty towarzyszy i stanęłam obok niego, nie kryjąc niepokoju. – Otrzymałbym zupełnie inną przeszłość… albo przyszłość.
- Niewiele wiem o czasie na zewnątrz, ale Ued nie miałby innej przeszłości – wzruszyła ramionami kapłanka. – Po co więc ta druga wizyta?
- Może po to, żeby zatrzeć wspomnienie poprzedniej. – Odwrócił wzrok od klepsydry i uśmiechnął się lekko, do mnie i tylko do mnie. Wzięłam go za rękę, starając się nie rozbeczeć jak dziecko, nieoczekiwanie i niedorzecznie. Ile takich podróży odbył, kiedy mnie nie było i czy w przyszłości miałam się spodziewać kolejnych powtórek, tym razem we dwoje? Teraz nie był czas po temu, ale wiedziałam, że zadam mu te pytania, kiedy zostaniemy sami.
- Czy to dzieło dawnych bogów? – wskazałam na klepsydrę, patrząc na Shahnaz. – Przybyliśmy… szukać wiedzy.
- To dzieło ludzi, zbudowane pod kierunkiem bogów – wyjaśniła. Jest takich więcej, za pozostałymi drzwiami, ale jakie to ma dla was znaczenie? Najpewniej rozsypią się w pył, kiedy przyszłość przyniesie nowy porządek. Nowy początek.
- Znowu mówisz o jakiejś przepowiedni. O co dokładnie chodzi?
Kobieta westchnęła i zniknęła na moment za wirującym piaskiem, by przyprowadzić Parveza. Był lekko oszołomiony, na tyle, by gromy wyrzutów ze strony Naada spłynęły po nim jak woda po kaczce.
- Człowiek urodzony na zachodzie, ale przybyły ze wschodu – powiedziała Shahnaz, przyglądając się im z ukosa. – Może się to odnosić do każdego z nich. Złączy, co rozdzielone, odbuduje, co zniszczone… Podniesie Ued z dna zapomnienia. Zmierzy się z największym wyzwaniem.
- I przebudzi cię pocałunkiem – dodała Vanny, uśmiechając się szeroko.
- Dopóki mnie nie przebudzi, nie znajdzie drogi do wyzwania… Nie powinnam tego wszystkiego mówić, ale już przepadło – kapłanka roześmiała się z zażenowaniem.
- Nie dbam o żadne przepowiednie – warknął Naad, który skończył już ochrzaniać Parveza. – Dokonałem już w życiu o jeden bohaterski czyn za wiele.
- I z tej przyczyny od pięciu lat pozwalasz, by inni widzieli twe zgorzknienie, a nie bohaterstwo. Czy warto było, dla jednej kobiety…?
- Nie mów tak do niego!!! – przerwał jej gwałtownie książę, już w pełni przytomny i zdeterminowany. – Jeśli okażę się godny, chętnie sprostam twojemu wyzwaniu! Skoro tu jesteśmy, to znaczy, że nadszedł czas!
- Nie, nie… Nie wiem, ile będziesz musiał czekać, bo to ja dostanę znak, a nie ty – Shahnaz uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku, na co Tenari podleciał i spróbował pociągnąć ją za włosy, zdrajca. – To jeszcze nie jest wasza historia, ale dziękuję ci za twe słowa. I za waszą obecność. Nie było tu nikogo żywego odkąd byłam bardzo mała.
Dopiero teraz rozejrzałam się porządnie po pomieszczeniu, zauważając to, na co już wcześniej zwróciła uwagę moja kuzynka – ustawione wkoło przezroczyste trumny, od których odchodziły białe nici, a może przewody, które wnikały w ściany. Spoczywające w nich postacie w biało-czarnych szatach, podobnych do stroju Shahnaz, były wysuszone na wiór, ale dobrotliwie uśmiechnięte, jakby tylko spały i śniły o czymś miłym.
- Niektórzy z moich poprzedników pamiętali jeszcze Ued i jego zagładę – westchnęła kapłanka. – Ja jestem ostatnia i na mnie ma się zakończyć nasze Śnienie.
- A qadirowie? – zapytał Parvez.
- Widma, którymi wasz lud straszy podróżników, były ich snami… Wszyscy Śnili do końca, nawet nie wiedząc, że umierają – Shahnaz powiodła ręką po trumnach. – A potem On utrwalił te sny dla własnej uciechy. Czasem nawet się przydają, co miałam okazję dziś zaobserwować. Pozbyli się intruzów bez trudu.
- Czy tak samo pozbyliby się nas? I… jaki „on”?!
- Ten, któremu ty lub twój towarzysz rzucicie wyzwanie – jej uśmiech nagle stał się nieładny i niemiły. – Jedna z dwóch żywych istot, które zostały w Uedzie. A może ja także już umarłam, tylko nie zdałam sobie z tego sprawy?
Nagle zaniosła się śmiechem, jaki zwykle jest przypisywany szaleńcom i czarownicom. Śmiała się długą chwilę, a kiedy wreszcie zamilkła, jej spojrzenie przypominało burzę.
- Odejdźcie już – powiedziała ostro. – Nie mogę was dłużej skrywać przed Jego wzrokiem. Nie, jeśli już wcześniej was widział.

Nie pierwszy raz mnie to spotyka – wtrąciliśmy się niechcący w czyjąś opowieść i może ją w ten sposób zakłóciliśmy, a może rozpoczęliśmy, trudno powiedzieć. Czy kiedykolwiek się dowiemy? Na razie czekamy na powrót Parveza, który zgodził się na nowego mówiącego konia, więc Pokrzywa zabrała go w swoje rodzinne strony. Naad oczywiście pojechał z nim; nie chciał go dłużej spuszczać z oka. Nas zresztą też czeka jeszcze powrót do Dui: Aeiran ma jedną mapę do oddania sułtanowi i jednego przewodnika do przekazania Yasmin, wedle obietnicy. Vanny zaś chce sprawdzić, czy Dua i Tural szykują się już do wojny o nią (a w ostateczności o zaginionego księcia).
- A potem musicie koniecznie wpaść na Rozdroże – mówi do mnie tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Bo im dłużej nie muszę myśleć o mojej poprzedniej „przygodzie”, tym lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz