4 IV

Vanny przyjechała wczoraj i cały dzień spędziłyśmy przegadałyśmy przy tradycyjnej ceremonii parzenia herbatki. Tak klimatycznie, z kimonami i dźwiękami koto, płynącymi prosto z wieży... OK, ta wieża w kącie trochę psuła klimat. Na dodatek Tenari latał nad naszymi głowami niczym jakiś karasu-tengu... W każdym razie zdołałyśmy jakoś sobie opowiedzieć o naszych ostatnich perypetiach. Dzisiaj zaś Vanny szalała mi z demoniątkiem po herbaciarni. Dziwna rzecz, że obserwowałam nie stadia rozwoju mojego wychowanka, tylko raczej mojej kuzynki, ale nie mogłam nie zauważyć, że od ściskania i szczebiotania przeszła do udawania, że strzela ogniem - ogniem! - ale przynajmniej odwiodła małego od prób toczenia piany z ust.
- Że niby chcesz być opętany, tak, Tenari?
Na jej pytanie odpowiedział entuzjastycznym kiwnięciem głowy.
- No bo widzisz, opętani tracą własną wolę, bezmyślnie wykonują rozkazy - kontynuowała z powagą Vanny - i przestają być sobą. Jesteś pewien, że chcesz taki być?
A Ten-chan zadumał się na chwilę i wreszcie zawzięcie pokręcił łepetyną.

Po południu, gdy jeszcze nie mieli ochoty przestać biegać z wrzaskiem po Blue Haven, zgarnęłam oboje i zabrałam do Teevine. Jako pierwszy przywitał nas Tiley i bezczelnie przejął Tenariego. Nie miał z tym żadnych problemów.
- Zobaczymy co można podkraść Maeve z kuchni? - wystarczyło zapytać żeby demoniątko zapomniało o naszym istnieniu. Obaj popędzili do zameczku jak wariaci.
- Powietrze w głowie, nic dodać, nic ująć - usłyszałyśmy za sobą rozbawiony głos. - Od razu widać co jest jego żywiołem...
- Za pozwoleniem, Geddwyn - powiedziałam uszczypliwie, odwracając się. - Zauważ, że żywiołem Vanny też jest... - mówiąc to spojrzałam na moją kuzyneczkę. No tak, ja tu bronię jej honoru, a ona się rozaniela! Spojrzała na Geddwyna rozgwieżdżonym wzrokiem, a z jej ust wydobył się nieartykułowany pisk.
- Nie, no nie musiałaś - roześmiał się. - Ale dzięki wielkie za uznanie.
- Ej, to ja powinnam ci podziękować! - zaprotestowała Vanny. - Ten rysunek od ciebie jest taki... Taki... - długo szukała słów, aż wreszcie po prostu westchnęła.
- No i taki miał być - duch wody uśmiechnął się rozbrajająco. - Wiecie co, może posiedzimy w wiosennej zanim ten mały potworek za wami zatęskni?

Strefa wiosenna zawsze odpowiadała swojej nazwie, ale tym razem była po prostu kwintesencją wiosenności. Wdychając pełną piersią zapach kwiatów kompletnie straciłyśmy rachubę czasu - a może to sprawka Geddwyna, że tak szybko zrobiło się ciemno? Nasz towarzysz siedział na pobliskim kamieniu i coś szkicował. Zauważyłam, że przestał roztrzepywać włosy i teraz gładko przylegają mu do głowy. Kto inny pewnie wyglądałby z taką fryzurą jak zmokła kura, ale jemu przecież we wszystkim do twarzy...
- No to kiedy się wreszcie zakichasz, Vanille? - rzucił w pewnej chwili ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Co? Jak? - Vanny, nie wiedzieć czemu, natychmiast ukryła twarz w kwiatach, przez co rzeczywiście kichnęła.
- Też sobie obiekt przesłuchania znalazłeś - prychnęłam. - Ciebie nikt o sprawy sercowe nie pyta, a szkoda!
- Nie martw się - Geddwyn ani na moment nie odrywał oczu od rysunku. - Ty miałaś być następna, która odpowie.
- Akurat odpowie.
- A, przepraszam. Nie odpowie, bo z niej tchórz.
Zabił mi klina, głównie dlatego, że jak zwykle miał rację. Ani myślałam tego komentować, jedynie padłam na trawę obok kuzynki i zapatrzyłyśmy się w niebo.
- O, ksieżyc już wschodzi - zauważyła Vanny. - I gwiazdy świecą... Ale śliczne, zupełnie jak małe...
- Kryształki - dokończyłam odruchowo.
- Ej, ja to miałam powiedzieć! - roześmiała się, a ja jej zawtórowałam:
- My już mamy jakąś manię prześladowczą, nie? Wszędzie widzimy kryształy!
- Ale swoją drogą, że też tyle tego się po światach wala... A my potem musimy szukać.
- O dziękuję, ja już mam szukania potąd - mruknęłam. - Ale racja, sporo kryształów jest w opowieściach. Trzy Kryształy Niebios, siedem Kryształów Potęgi...
Urwałam i spojrzałyśmy na siebie.
- Siedem Tęczowych i jeden Srebrny! - wykrzyknęłyśmy jak na komendę, wybuchając szaleńczym śmiechem.
Całe szczęście, że Geddwyn nie jest z tych, którzy mogliby sobie o nas coś dziwnego pomyśleć... Dlatego tylko się do nas szelmowsko uśmiechnął i kontynuował rysowanie.
- Ty, wiesz co? - zwróciłam się do niego w pewnym momencie. - Zawsze miałam wrażenie, że te strefy pór roku jakieś sztuczne są...
- Ano. To w czym rzecz?
- A w tym, że mam wreszcie na to dowód! - zawołałam triumfalnie. - Nie dość, że nienaturalnie szybko zrobiło się ciemno, to jeszcze ten ksieżyc...!
- Coś z nim nie tak? - zainteresowała się Vanny.
- No pewnie, jest cienkim rogalikiem - wyjaśniłam. - Podczas gdy w światach jest raczej w okolicach pełni.
- Czepiasz się szczegółów - westchnął Geddwyn. - Natura chce dogodzić artyście, a ty jej wyrzucasz małą nieprawidłowość?
- Co ma piernik do wiatraka?
- Sama wiesz, że wpływ księżyca jest przemożny - odpowiedział. - Kiedy jest kulą, pojawiają się wilkołaki... Natomiast kiedy jest sierpem, ja mam wenę i cię rysuję.
- To mnie tam tak zawzięcie rysujesz? - zdziwiłam się. - Przecież zawsze mówiłeś, że należę do tych osób, które się rysuje tylko i wyłącznie przy gwiazdach...
- I właśnie dlatego nie pokażę ci rezultatu - odciął się. Rysunku nie pokazał, ale język tak.

Na odchodnym Geddwyn przekazał nam pozdrowienia dla Tenki.
- O - odezwała się Vanny z zaskoczeniem. - Czyżbyś i jej jakieś swoje dzieło wysłał?
- Owszem - uśmiechnął się lekko. - A przy okazji również Sat.
- To dlaczego jej nie pozdrawiasz?
- Bo kto wie, może wpadnie do nas na próby - odpowiedział wesoło. - Wtedy ją osobiście pozdrowię.

Kolację postanowiłyśmy spożyć w Marzeniu, ponieważ Vanny nasłuchała się ode mnie jak to nowy lokator Vaneshki świetnie gotuje. Po przekonaniu kuzynki, że nie będzie tam nieproszonym gościem, a wręcz przeciwnie, wybrałyśmy się tam - z Tenarim, oczywiście.
Tym razem po wymiarze rozchodziły się donośne dźwięki latino.
- Z nieba mi spadacie! - zawołał radośnie Leo, zdejmując swój fartuszek w pawie oczka. - Taką zrobiłem pycha kolację i martwiłem się, że nikt nie pomoże mi jej zjeść... Ale jednak!
- Nikt? - rozejrzałam się. - A Vaneshka?
- Ona właśnie spożywa kolacyjkę gdzie indziej i z kim innym - udał, że ociera łzę. - Niewierna!
- Znaczy, jest na randce? - pisnęła zaintrygowana Vanny. - A to dopiero! Miyuś, czemu nie mówiłaś, że się z kimś umawia?
- A skąd miała wiedzieć, skoro nawet ja nie wiedziałem?
- O, nie wiedziałam, że stałeś się najbliższym powiernikiem sekretów Vaneshki - puściłam do niego oko.
- Poważnie, raptem kwadrans temu wpadł taki przytłaczający swoją osobą jegomość w czerni i oznajmił Vaneshce, że zabiera ją na kolację - wyjasnił elf. - Nie stawiała oporu, więc nie interweniowałem...
Vanny spojrzała na mnie pytająco, a ja mogłam tylko wzruszyć ramionami.
Kolację zjedliśmy ze smakiem. Leo nawijał za czworo, ale wcale nam to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że i ja, i moja kuzyneczka byłyśmy zbyt zajęte konsumpcją żeby się odzywać. Ale i tak najwięcej zjadł Tenari.
- Coś mi mówi, koleżko - stwierdził elf - że kiedyś razem założymy restauracyjkę! Ja będę gotować, a ty będziesz naganiać klientów.
- Nie da rady - zaoponowała Vanny. - Wszamie wszystko zanim ci klienci przyjdą!
Już mieliśmy się żegnać, gdy w Marzeniu pojawiła się wreszcie Vaneshka. Obdarzyła nas spłoszonym spojrzeniem, próbując ukryć łzy i pobiegła do swojej sypialni.
- Co jest, doprowadził ją do płaczu? - zaniepokoiła się Vanny. - Jeśli tak, to...
- Ciiiiiiiii - uciszył ją Leo. - Lepiej zostawić ją samą. Będzie chciała, to powie.
Nie mogłam mu nie przyznać racji, więc opuściliśmy wymiar z zadumą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz