26 II

- ...A po tym jak Clytia przejęła władzę, między trzema światami została rozsnuta taka właśnie zasłona, żeby wiedźma nie mogła dokonywać dalszych podbojów - zakończył Braith, a jego głuchy głos do kompletu z otoczeniem tworzył posępną atmosferę.
Odwiedziłam go tylko z Loną, bo zarówno Kylph jak i Leesa bali się zostawić "Nefele" samą (a tym bardziej z Taranisem), a Ellil i Djellia poszli w miasto. Siedzieliśmy w trójkę pod jednym z wielkich drzew, w kniei, która podobno była miejscem zamieszkania zielonoskórych. Mówili, że mają domy w koronach drzew, ale las był tak ciemny, a gałęzie tak grube, że niczego nie dostrzegliśmy. Nie mogłyśmy jednak zrozumieć jak oni znoszą mieszkanie w takim ponurym miejscu.
- A później z zamku zniknęło niemowlę... Wasza księżniczka - pokiwała głową Lona. - Ktoś ją wykradł czy królowa się jej pozbyła?
- Zaręczała, że boleje nad zaginięciem bratanicy, ale dlaczego mielibyśmy jej wierzyć? - westchnął nasz rozmówca. - To najpewniej ona stała za śmiercią królowej i swojego brata.
- Są na to jakieś dowody? - spytałam.
- Gdyby były, może wszystko byłoby prostsze, nie uważacie? Ale wiedźma zawsze była ambitna i żądna władzy. Zanim jeszcze została regentką, miała własną gwardię i tego potwora u swego boku...
- Potwora? - przerwała Lona. - Nie wspominaliście, że trzeba będzie jeszcze stawać przeciw jakiejś bestii.
- Czy ludzie nie bywają potworami? - odparował Braith. - Jednak prawa ręka wiedźmy zdecydowanie nie jest człowiekiem. Ja go nigdy nie spotkałem osobiście, ale Glaw owszem; gdyby nie pojechała na Ard Blodwen, powiedziałaby wam.
- Chodzi o tego typa, o którym mówił Flydian? - upewniłam się. - Wydawał się go bardziej obawiać niż samej Clytii.
- Bo ona sama nie zawracałaby sobie głowy... Przesłuchiwaniem jakiegoś tam szpiega - mruknął. - Pewnie jest się czego bać... Ponoć potrafi on zmieniać swoją postać wedle woli i jest niesłychanie okrutny.
- To znaczy, że może być wszędzie, a my nawet o tym nie wiemy - skrzywiła się Lona.
- Och, można go poznać - zapewnił Braith. - Nieważne jaką formę przybierze, zawsze ma takie same oczy... Zimne i nieludzkie. Tak przynajmniej mówiła Glaw i kilku innych.
- Świetnie - uśmiechnęłam się szeroko. - Nie ma to jak wiedza, z jakim przeciwnikiem będzie się miało do czynienia. Lepiej późno niż wcale, prawda?
- Pojutrze ostatni z nas ruszą na Ard Blodwen - powiedział Braith. - Tam będziemy się mogli bronić w razie czego... Tylko najpierw zamaskujemy ślady naszej obecności w tym lesie. Może moglibyście udać się tam z nami?
- Ale wtedy nie będziemy mogli prowadzić dla was śledztwa - przypomniałam.
- Możemy się rozdzielić - zaproponowała Lona. - Ty, Kylph i Ellil polecicie sferolotem na to wzgórze, a ja z dziewczynami zajmę się śledztwem.
- Nie, nie, nie - sprzeciwiłam się. - Nie ja, ale ty powinnaś lecieć. Jesteś urodzoną liderką, a ja już trochę znam okolicę.
- Zwłaszcza niektóre jej aspekty, co? - spojrzała na mnie z ukosa. - Jesteś zbyt magiczna, odkryją cię.
- No to się magicznie ulotnię. Na przykład do Heulwenu - wzruszyłam ramionami.
- Wciąż nie mogę się nadziwić - mruknął Braith.
- Czemu? Że potrafię sforsować zasłonę?
- Że istniał jakiś punkt przejścia, a my go nie wyczuliśmy. Nawet gdyby to była przypadkowa dziura w zasłonie, nie powinniśmy byli jej przeoczyć.
- Bez obaw - pocieszyłam go. - Teraz macie mnie od troszczenia się o to.
Dopiero po powrocie na statek przyszło mi do głowy, że mogłam go zapytać, kto właściwie wymościł międzysferę tą gąbką.

25 II

- Nie ma Aurelii - usłyszałam już od progu. Właściciel sklepu siedział za ladą, niby to pogrążony w lekturze jakiejś książki, a jednak doskonale świadom, kto wchodzi do jego przybytku osobliwości.
- A skąd pewność, że właśnie do niej przychodzę? - roześmiałam się. - Może przyniosłam jeszcze kilka szmaragdów i zamierzam wyjść stąd z paroma białymi krukami?
- Wtedy nawet na widok klejnotów rozważyłbym dwa razy, czy chcę się pozbyć tych białych kruków - roześmiał się Tarquin, oderwawszy wzrok od książki. - Jestem bibliofilem, a nie jubilerem... I obawiam się, że bywam zaborczy.
- Och, ja też bywam - odwzajemniłam uśmiech. - Tyle że cała masa moich ulubionych książek jest dla mnie dostępna tylko w bibliotece, a tak chciałabym je mieć na własność... - Czy może raczej b y ł a dostępna, gdzieś w innych światach, na Pograniczu. Nagle poczułam tęsknotę zupełnie innej natury niż zwykle. A potem przypomniałam sobie książkę Moriany i inne niepowtarzalne tomiki opowiadań, które nadal pragnęłam zachować na dłużej (niż na zawsze).
- Proszę się zatem rozejrzeć, jeśli nadal utrzymuje pani, że  n i e przyszła w odwiedziny do Aurelii - Tarquin uniósł ręce w geście poddania.
- Przecież nie mogę jej tak codziennie nagabywać... Zresztą wiem, że dziewczyna w tym wieku musi się czasem uczyć i nie może całymi dniami sobie dorabiać, nawet w tak miłym miejscu - prychnęłam, po czym zdjęłam opończę i położyłam ją na bujany fotel. Skoro zamierzałam posiedzieć w sklepie dłużej, nie mogłam ryzykować, że roztopię się z gorąca. Tarquin widocznie myślał wprost przeciwnie, bo był okutany długim szalikiem, jakby nie wystarczał mu sweter i ogrzewanie podkręcone prawdopodobnie do maksimum. Może to dziwne, ale od razu założyłam, że ma tutaj centralne... Skoro Aurelia pochodziła z bardziej współczesnego świata, co jeszcze mogłoby mnie zaskoczyć?
- Owszem, nauki ma sporo - przyznał, oderwawszy się na dobre od lektury, kiedy na zapleczu rozległo się dzwonienie. - To właśnie nauka nas ze sobą szczęśliwie zetknęła.
Skinęłam głową, wodząc palcem po grzbietach książek i odprowadzając go wzrokiem. Leesa pewnie powiedziałaby, że te słowa zabrzmiały dwuznacznie, a Geddwyn by nie tylko potwierdził, ale jeszcze dodał, że wcale się temu nie dziwi... Aż roześmiałam się sama z siebie.
Cóż, nie miałabym nic przeciwko zastaniu tu dziewczyny mimo wszystko. Przy niej mogłabym się beztrosko rozłożyć w fotelu z książką, jak w czytelni, nie ryzykując, że zostanę skarcona za dotykanie niemytymi paluchami bezcennych kartek z bezcenną treścią. No, nie wiem czy ten facet zareagowałby tak ostro, ale na pewno dogadałby się z Kilmeny pod względem podejścia do książek.
Dźwięk dzwoneczków i skrzypienie drzwi oznajmiły przybycie nowego klienta.
Wszedł jakiś korpulentny pan z neseserem pod pachą i miną pana całego świata, otwierając drzwi szeroko i wnosząc powiew chłodnego powietrza.
- Pani tu sprzedaje, kochaniutka? - zmierzył mnie niechętnym spojrzeniem. - Bo dziś urodziny żonki, a ma bzika na punkcie cudacznych antyków.
- Właściciel jest na zapleczu, proszę chwilę poczekać - odpowiedziałam mechanicznie, wbijając wzrok w przestrzeń za otwartymi drzwiami. To, co tam zobaczyłam, to nie było miasto, które już całkiem nieźle znałam, mogłam dać głowę, że to w ogóle nie był Talfryn.
- No to oby wrócił szybko, nie mam całego dnia - burknął klient, nadal stojąc w progu. Skorzystałam z okazji i prędko znalazłam się obok niego, pospiesznie narzucając na siebie okrycie.
- A urodziny które? Dwudzieste dziewiąte? - zapytałam jeszcze, wymijając go. Nie miał wyjścia, musiał wejść do sklepu, a ja wypadłam na zewnątrz.
- Jakby pani zgadła, kochana - zaśmiał się ochryple i zamknął za sobą drzwi.
Stanęłam na chodniku, rozglądając się po zupełnie obcym mieście. Takim zupełnie współczesnym, choć na szczęście bez drapaczy chmur i dzikiego jazgotu samochodów. Albo to nie było jedno z tych wielkich i nieznośnych miast, albo trafiłam do jakiejś spokojnej dzielnicy.
- Przepraszam - usłyszałam naraz tuż obok siebie. - Pani właśnie stamtąd wyszła, prawda?
Zerknęłam w bok, by napotkać spojrzenie eleganckiej, jasnowłosej nastolatki, niemal równej mi wzrostem. Towarzyszyła jej druga, o kasztanowych lokach; stała trochę dalej i uśmiechała się do mnie przepraszająco. Rozpoznałam twarze ich obu; były wśród szkiców Aurelii.
- Z tego antykwariatu - sprecyzowała blondynka. - Widziałam, że pani stamtąd wyszła.
- Zawsze byłaś paranoiczką, July - skrzywiła się ta druga. - Ale póki twoje lęki dotyczyły głównie wyglądu, nie martwiłam się...
- Tak, byłam tam - odpowiedziałam niepewnie, widząc, że elegantka nie zwróciła uwagi na słowa koleżanki.
- Nie było tam przypadkiem takiej dziewczyny z warkoczykami i twarzą uśmiechniętego kota? - zapytała prędko, jakby w obawie, że zapomni słów albo ucieknę, biorąc ją za wariatkę.
- Przykro mi, ale nie - pokręciłam głową, dziwiąc się w duchu. Skoro Aurelia pochodziła z Heulwenu - a nie ulegało wątpliwości, że właśnie w nim się znalazłam - czy nie powinna siedzieć w domu i uczyć się do klasówek?
- No i widzisz - kasztanowowłosa westchnęła ze zniecierpliwieniem. - Nie mogłaś po prostu tam wejść i spytać?
- Nawet nie wiesz ile razy już tak robiłam - syknęła elegantka nazwana July. - A to jest osoba postronna, więc mam pewność, że nie kłamie.
Wyminęła mnie z zaciętą miną i odeszła. Koleżanka pobiegła za nią, kiwając mi przy okazji głową na pożegnanie. Jeszcze z daleka dobiegł mnie jej głos:
- ...Już i policja jej szuka, na pewno w końcu wpadną na jakiś trop...
Aha, czyli w domu też Aurelii nie było? Westchnęłam, wcale a wcale nie czując się postronną osobą.
Nie miałam ochoty dłużej zostawać w tym mieście, ale przyszło mi do głowy, że powrót do sklepu to nie jest najlepszy pomysł. Jakoś nie byłam pewna, gdzie wyszłabym tym razem... Wolałam znaleźć jakąś pustą uliczkę i otworzyć sobie portal. Dawno już nie używałam portali, zdając się całkowicie na "Nefele"...
...I nagle odkryłam, że albo wyszłam zupełnie z wprawy, albo po prostu coś mi przeszkadza. Coś było między tymi światami, nie międzysfera, ale jakaś trudna do przeforsowania bariera. Trudna, ale nie niemożliwa, jak stwierdziłam po chwili. Może i moim obowiązkiem jest użyć jakiegoś kwiecistego opisu, ale wydała mi się miękka jak gąbka, a nie mocna jak mur. A może jak delikatny materiał... Sieć? Koronka? Tak czy inaczej, otwarcie portalu na siłę mogłoby ją rozerwać, ale też mogłam spróbować się przez nią prześliznąć. Nie na darmo Geddwyn nazywał mnie Kroplą Rosy, pomyślałam z rozbawieniem, kiedy znalazłam się w gęstej przestrzeni, tak dziwnie gęstej, że nie mogłabym oddychać... Całe szczęście, że w międzysferze tego nie potrzebowałam, ale i tak przedzieranie się przez taką gąbkę było niewygodne.
Na sferolot wróciłam z mocnym postanowieniem, że popytam rdzennych mieszkańców Talfrynu o tę barierę.

23 II

No dobrze, coś się jednak dzieje. Wczoraj Ellil poszalał po mieście w postaci wiatru i podsłuchał trochę plotek, nie wahając się nawet pognać za nimi do wnętrz domów i tłukąc trochę garnków. Głównym tematem rozmów mieszczan było to, że buntownicy ośmielili się zająć Ard Blodwen. Łatwo się było domyślić, że chodzi o naszych (a przede wszystkim Kylpha) nowych znajomych, których Leesa zdążyła już przezwać "błotosmętkami"... Ale czym jest Ard Blodwen, o to należałoby już ich zapytać - rzecz w tym, że od tamtej rozmowy siedzieli cicho, przyczajeni, nie kontaktując się więcej...
Dopiero dzisiaj się to zmieniło. Słońce już się zniżało, kiedy dwójka takich buntowników, o imionach Braith i Glaw, przyszła do nas, wlokąc za sobą jakiegoś młodzieńca. Wyższy od nich, sprawiający wrażenie zwinnego, mógłby się im chyba wyrwać, ale na jego twarzy oprócz niechęci widać było też zdecydowanie. Najwyraźniej na coś liczył, przybywając do nas.
- Przyłapaliśmy tego podejrzanego osobnika na myszkowaniu w naszym obozie - wyjaśnił Braith chropowatym głosem. - Stawiamy go przed wami na osądzenie.
- Zaraz, zaraz - pokręciła głową Lona. - Zgodziliśmy się wam pomóc, ale to nie znaczy, że mamy się mieszać w wasze sprawy wewnątrzplemienne.
- Gdyby ta istota była jednym z nas, nie sprawialibyśmy wam kłopotów. Jednak on stanowi pogwałcenie praw natury, wymieszanie idei naszej i ludzkiej. Wy również powinniście zabrać głos.
Przyjrzałam się chłopakowi bliżej - rzeczywiście, różnił się trochę od tych dwojga, którzy przytrzymywali go za ręce. Również miał zieloną skórę, ale jego twarz była znacznie bardziej ludzka, a ubranie eleganckie... W przeszłości.
- Nie wolno wam się krzyżować z ludźmi? - nie zrozumiała Lona. - Wasze prawo tego zabrania?
- Nie, nie... Jesteśmy na tyle od was inni, by to po prostu było niemożliwe - pokręcił głową Braith - Tym bardziej wstrząsa nami istnienie kogoś takiego.
- C z e g o ś takiego - poprawiła z pogardą jego towarzyszka - To jeden z tworów Clytii, szpieguje dla niej!
- Nieprawda! - chłopak po raz pierwszy zabrał głos. Krótko, ale twardo i z przekonaniem.
- Akurat! - warknęła Glaw. - Od dawna wiadomo, że takie istoty jak ty to jej bezwolne marionetki!
- Chwila, moment - pohamowała ją Lona. - Przyprowadziliście go, byśmy wydali swój osąd, więc może raczej porozmawiam z nim bez waszych sugestii. Co ty na to... Jak masz na imię?
- Flydian, pani - wydawało się, że chłopak jest przyzwyczajony do bycia podwładnym, bo ukłonił się z szacunkiem. Z szacunkiem, nie ze służalczością.
- Nie uciekniesz jeśli cię puszczą?
- Nie zamierzałem uciekać, pani.
- Jeszcze w dodatku ma ludzkie imię - prychnęła Glaw, ale odsunęła się od chłopaka. Tak samo postąpił Braith.
- Skoro zostałeś stworzony przez królową, dlaczego od niej uciekłeś? - zapytała Lona, a ja z trudem ukryłam uśmiech. Nieźle, od razu założyła, że chłopak stoi po naszej stronie.
- Nie jest prawdą, że tacy jak ja nie mają własnej woli - wyznał Flydian - Byłem wysyłany przez królową na różne zadania. To prawda, niegdyś szpiegowałem. Ale patrzyłem na zwykłych mieszkańców Talfrynu i patrzyłem na swoją królową... Porównanie wyszło na jej niekorzyść.
- Dlaczego mamy ci wierzyć? - odezwał się groźnie Braith.
- Macie powody by tego nie robić. Uciekłem przed wzrokiem doradcy królowej, sięgającym daleko, za daleko. Naraziłem was na odkrycie, szukając kontaktu. Jeśli byłem śledzony...
- Tak, teraz się wykręcaj - zadrwiła Glaw. - Jeśli najedzie na nas wojsko zmiennokształtnego, to oczywiście nie będzie twoja wina, to masz na myśli?!
- Przybyłem, żeby was ostrzec! - Flydian z coraz większym trudem powstrzymywał gniew. - Królowa ma zamiar odebrać wam Ard Blodwen, wytępić waszą rasę do cna!
- Kiedy? -zaniepokoił się Braith. - Kiedy zamierza zaatakować?
- Nie zdradza swoich tajemnic takim poślednim sługom jak ja - obruszył się chłopak. - Przypuszczam, że na razie szczegóły zna tylko jej główny doradca.
- Na bogów... Trzeba ostrzec naszych na Ard Blodwen, wysłać wiadomość...
- Chyba nie wierzysz w te jego mętne tłumaczenia?!
- Było do przewidzenia, że Clytia nie zawaha się zaatakować naszego świętego wzgórza - stwierdził Braith. - Równie dobrze możemy się na to przygotować.
- Trzeba będzie go zabrać do obozu - osądziła Glaw po chwili namysłu. - Skoro nasi sprzymierzeńcy mu wierzą, może nie zaklniemy go w coś małego i pełzającego, ale...
- A nie sądzicie, że jeśli pozostawicie mi swobodę, zniknę w końcu z waszymi tajemnicami? - pozwolił sobie Flydian. - Nawet nie będąc szpiegiem królowej, mogę zostać namierzony i przechwycony. Co wtedy zrobicie?
- Hardy jesteś - wtrąciła się Lona z szerokim uśmiechem. - Tak sądziłam, że niezłe z ciebie ziółko.
- Przyjmuję to jako komplement - odwzajemnił uśmiech.
- I słusznie. A co byś w takim razie powiedział na powrót do zamku i szpiegowanie dla nas? Czy byłoby to mniejszym ryzykiem?
Chłopak przez chwilę zastanawiał się nad jej słowami, aż wreszcie zmarszczył brwi.
- Nie ma mniejszego ryzyka - powiedział. - Ale nawet jeśli nic na tym nie zyskacie, to i nie stracicie.
- A ile ty sam stracisz? - zapytał Braith nieufnie.
- Jakie to ma znaczenie? - Flydian uśmiechnął się gorzko. - Przecież i tak jestem tylko sztucznym tworem królowej, prawda?

21 II

- I jak tam? - zagadałam do Leesy i Kylpha, powstrzymując ich przed bitwą o ostatnie ciastko. - Macie już jakiś wielki plan ocalenia świata? Bo ja na przykład nic nie wymyśliłam.
- A skąd! - machnął ręką kłopotnik, pozwalając by rywalka zgarnęła łup. - Wszystko przez to, że Lona i Djel mają skrupuły: a jakże to tak, wpadać do nieswojego świata i przeprowadzać zamach stanu...
- To nie są skrupuły, tylko wyrafinowanie - skorygowała Leesa. - Nie ma nic ciekawego w bezmyślnym ataku z wrzaskiem. Potrzeba s p o s o b u, ot co...
- Hej, czekaj! - dobiegający zza drzwi głos jej siostry przerwał wywód. Po chwili wpadł Ellil, dzierżąc triumfalnie książkę o amuletach, a jej właścicielka za nim, już nie tak triumfalnie.
- Naprawdę musisz mi zabierać sprzed nosa w trakcie czytania?! - wytknęła winowajcy.
- Muszę, jak nie dla dobra tego świata, to innego - oświadczył kategorycznie i podsunął mi otwartą książkę. - Patrz i skacz.
Przyjrzałam się dobrze rysunkowi na wskazanej stronie i przeczytałam o symbolu niejakiego Allifrane'a, który gromadził magię, by z jej pomocą rzucić wyzwanie bogom i oczywiście marnie skończył. Jedna z wielu takich opowieści.
- No dobra - mruknęłam, ziewnąwszy sobie porządnie. - Może to i przypomina trochę naszą lilijkę, ale żeby od razu z tej okazji skakać?
- No przepraszam, ja podskoczyłem, więc i ty możesz - obruszył się Ellil. - Wiem, że facet od wieków gryzie ziemię, ale może ktoś sobie zaadaptował ten znak do własnych potrzeb? I trochę zmodyfikował, żeby nie naruszyć praw autorskich?
- Nawet jeśli, to przecież i tak nie wiemy, kto - usadziłam go.
- Słuchaj, czemu ty właściwie zabierasz Djel książkę i podskakujesz zamiast wyłuskiwać pasożyta z komputera? - zapytał z irytacją Kylph.
- Bo z dwojga złego wolę potem wysłuchiwać twoich wyrzutów, że się obijam - usłyszał beztroską odpowiedź. Fuknął dla porządku, ale też zerknął na przedmiot zainteresowania.
- O - powiedział ze zdziwieniem. - Podobny zawijas jak na tej zabawce od Deuce'a... Właśnie! Słuchaj, Lee, a może by się zakraść z nią do zamku i tam ją włączyć? Miałaby ta królowa zgryz...
- Nadal nie ufam niczemu, co przeszło przez ręce tego typa - burknęła dziewczyna.
- Moment, od początku - przerwałam im. - Chodzi o tę tarczę, której użyliście do odpędzenia bóstw natury?
- Tak, o tę - potwierdził Kylph. - Chociaż to nie tyle tarcza, co raczej rozpraszacz mocy.
- I ma taki znak? - upewnił się Ellil. - A nie wiecie przypadkiem, skąd ten wasz Deuce to wytrzasnął?
- Po pierwsze, tylko nie "nasz" - prychnęła Leesa. - A po drugie, pewnie skądś ukradł, jak zwykle.
- Może byśmy go sami zapytali? - zaproponowałam. - Gdzie go można znaleźć?
- Nie można - westchnął Kylph. - To on nas zawsze znajduje, w drugą stronę nie ma jak działać. W Multigildii trzeba mieć koneksje żeby zdobyć informacje, a Arkia pewnie nie będzie chciała z nami rozmawiać przez następne pół roku. Jest piekielnie kapryśna.
- Deuce jest synem jednej z jej sióstr - dorzuciła Djellia wyjaśniająco.
- A ile ona ma sióstr? - zainteresował się Ellil.
- Dwie... To znaczy, trzy, ale pani Yae zaginęła dawno temu.
- I wszystkie są osobistościami na skalę międzyświatową? - zapytałam.
- Owszem, choć gdyby spytać o przyczynę ich sławy, nikt pewnie nie podałby konkretnej odpowiedzi.
- Ja myślę... - zaczął Kylph.
- Zaznaczmy ten dzień w kalendarzu - podsunęła Leesa ze złośliwym uśmieszkiem.
- Cicho, sroko - fuknął na nią. - Myślę, że one były kiedyś porami roku, ale musiały zrezygnować z tej roboty.
- A cóż to za fantastyczna teoria? - zadrwiła znowu Leesa.
- Może fantastyczna, ale pasująca - ujęła się za nim Djellia. - Przecież pani Arkia wygląda jak ewidentna zima. A Deuce bywa nazywany Jesiennym Chłopcem, nie zauważyłaś?
- Jakbym nie miała na co zwracać uwagi...
Kolejny dzień minął bez ułożenia wielkiego planu. Odnośnie żadnego z branych pod uwagę światów.

20 II

Poszłam wreszcie do sklepu Tarquina, jedynego miejsca w okolicy, które w jakimś stopniu poznałam. Tym razem bez Djellii - za żadne skarby nie da się jej odciągnąć od tej książki o amuletach - musiałam więc zdać się na własną szczątkową orientację w terenie. Jednak na miejsce dotarłam szybciej niż się obawiałam.
- Skąd ten wyraz ulgi? - zapytała mnie na przywitanie Aurelia. Dzisiaj znowu była w sklepie sama i zaczęłam się zastanawiać czy często tak jest, czy przychodzi do niego dużo klientów.
- Wiesz, bałam się, że to jeden z tych sklepów, które znikają i pojawiają się w innych miejscach - odpowiedziałam półżartem. - Za mało się tu na razie rozejrzałam, żeby mi tak zniknął.
- Nie, aż tak źle nie jest - roześmiała się. - Najwyżej zamykamy czasem o dziwnych porach. Tarquin jest wiecznie zajęty i często mi pomaga.
Odniosłam wrażenie, że się przejęzyczyła albo użyła jakiegoś skrótu myślowego, ale nie poprawiłam. Rozglądanie się po sklepie pochłonęło mnie na tyle, że nawet zapomniałam, z jakim zamiarem tu właściwie przyszłam.
Co wydaje mi się najbardziej godne odnotowania, to że na elegancko rzeźbionej ladzie zauważyłam... No tak, teraz powinnam napisać "kasę", ale akurat to uprzytomniłam sobie dużo później. Zauważyłam przede wszystkim otwarty szkicownik, a w nim dziewczęce portrety, narysowane dość chaotyczną, ale ładną kreską. Obok leżał ołówek.
Aurelia spostrzegła, co mi wpadło w oko i w pierwszym odruchu chciała chyba rzucić się do szkicownika i uchronić go przed mym wścibskim wzrokiem, ale pohamowała się.
- Nie wyszły mi tak jak powinny - powiedziała z niechęcią. - To portrety... Koleżanek. Dawnych.
- Nie wiem jak z podobieństwem, ale uważam, że rysujesz świetnie - pochwaliłam szczerze. - A myślałam, że tylko lubisz podziwiać cudze prace.
- To tylko hobby - pokręciła głową, ale widać było, że od razu się rozjaśniła. - Chociaż moja najlepsza przyjaciółka zawsze twierdziła, że widzę różne rzeczy inaczej niż inni i jest to dostrzegalne w mojej twórczości.
- O, to podobnie jak mój przyjaciel - podchwyciłam. - Autor tamtego rysunku. W dodatku często patrzy w taki sposób na mnie i uwiecznia, a potem się dziwię na widok efektów.
Aurelia uśmiechnęła się, ale w jej oczach mignął smutek. Wzięła do rąk szkicownik i zaczęła w milczeniu przyglądać się portretom.
- Słuchaj, jeśli ci jej brak, czemu po prostu się nie pogodzicie? - wyrwało mi się. - Nie myśl, że jestem wścibska, ale żal patrzeć jak się martwisz.
- Teraz już za późno - westchnęła Aurelia. - Zresztą nie brak mi chodzenia na głupie filmy z przystojnymi aktorami, a od obdarzania bezgranicznym zaufaniem mam już kogoś innego, więc...
Urwała, widząc, że przyglądam się jej z uwagą... A przede wszystkim się przysłuchuję. Zdała sobie sprawę, że powiedziała coś, co do tego świata cokolwiek nie pasowało.
- Skąd ty jesteś, Aurelio? - zapytałam cicho, bez nagany ani przesadnego zaciekawienia.
Zmieszała się, ale nie zamierzała się uchylać od odpowiedzi.
- Z Heulwenu - odezwała się równie zniżonym głosem. - Ale nie chciałabym, żeby to się rozniosło.
- Nie mam po co plotkować o twoim pochodzeniu. Tym bardziej, że sama jestem spoza Trójświata, więc co to dla mnie? - przyznałam się i puściłam do niej oko.
- Aż z tak daleka? - dziewczyna od razu zmieniła ton na pełen ekscytacji i ciekawości. - Pytałam Tarquina czy zobaczę kiedyś inne światy, ale wykręcał się od odpowiedzi.
- Może dlatego, że sam potrafi przenosić się tylko stąd do Heulwenu i z powrotem? - zachichotałam. Zawtórowała mi bez namysłu.
- Gdybym nie miała tu obowiązków, w tej chwili zaczęłabym uporczywie prosić o zabranie mnie w podróż - stwierdziła. - Przyczepiłabym się jak rzep.

18 II

Na zewnątrz leje, tak niespodziewanie listopadowo, dlatego moje plany wzięły w łeb. Zamierzałam wybrać się na wielkie poznawanie dziejów tego świata, zaczynając subiektywnie od wiadomego sklepu. Nawet gdyby jednak nie okazał się spodziewanym źródłem wiedzy tajemnej, to Aurelia jest bardzo miłą osóbką, która powinna doradzić coś ciekawego.
Tymczasem siedzę sobie z rysunkiem przed oczami i kontempluję. A raczej dorabiam do niego teorie. Nawet gdyby nie było wietrznie i zimno, czułabym pewnie podmuch wiatru dochodzący od rysunku... Niezwykle produktywnie zdążyłam już policzyć puste kartki, fruwające wśród tych zapisanych, i pozastanawiać się dlaczego właściwie są puste. A potem przyszło do mnie pytanie: ile właściwie powinno być rysunków Geddwyna? I jak mam znaleźć pozostałe? Do tej pory było łatwo - dzięki pierwszemu spotkałam Ellila i Djellię, po czym ta ostatnia doprowadziła mnie do drugiego, ale co teraz? Wyczerpał się limit wskazówek na opowieść?
Najbardziej fantastycznym założeniem byłoby, że rysunków jest osiem - tyle ile czystych kartek - i że te kartki nieprzypadkowo znalazły się pośród zapisanych. Co jednak miałoby z tego wynikać? Że powinnam poszukać książki o ośmiu pustych stronach?

17 II

Jak się okazuje, istoty, które wczoraj złożyły nam wizytę, należą do rasy, która zamieszkiwała świat Talfryn na długo zanim sprowadzili się tu ludzie z Heulwenu (świat sąsiedni; w ogóle w rozmowie padło określenie "Trójświat", ale o tym trzecim nic mi nie wiadomo). Magia, czy może energia, której ubywa, jest dla nich życiodajna; nie wahają się też przy wskazaniu winowajcy. Miałaby nim być rządząca tutaj królowa Clytia - tak naprawdę to regentka, ale kto by na jej miejscu pamiętał o takim szczególiku?
- Czego się tu niby od nas oczekuje? - zachichotał Ellil, kiedy okupowaliśmy sterówkę; ostatnio służyła nam ona głównie jako sala obrad. - Że przypuścimy szturm na zamek?
- Raczej nie - pokręciła głową Lona. - Oni tutaj czekają aż pojawi się prawowity następca tronu. Wtedy obecna władczyni będzie musiała mu ustąpić.
- Jej - poprawił Kylph. - Tron jest dziedziczony w linii żeńskiej.
- Znaczy, mamy odnaleźć Dobrą Księżniczkę, która obali Złą Królową? - upewniłam się. - A mamy pewność, że taka księżniczka w ogóle istnieje?
- Poprzednia królowa miała dziecko, które zaginęło...
- Ta opowieść się za łatwo układa - westchnęłam, co spotkało się z kilkoma zdziwionymi spojrzeniami. Pewnie, dla nich wygląda to lepiej, taka prosta kolej rzeczy. Nie mają w zwyczaju wypatrywać wszędzie haczyków.
- Chciałabym poznać historię Talfrynu - stwierdziłam. - Może zawiera coś, co mogłoby się nam przydać.
- Na razie mogłabyś nam opowiedzieć o światach, z których przybyłaś - wtrąciła Djellia. - Naczytałaś się o naszych, a sama siedzisz cicho jak ten sfinks.
- Właśnie! - poparła ją siostra. - Opowiedz nam o Domenie Promienistych! Kto to w ogóle są ci Promieniści?
Gdybym w tej chwili stała, osunęłabym się z jękiem udręki. Jak dawno nikt mnie nie namawiał, żebym coś opowiedziała? Mogłabym rzec, że się odzwyczaiłam... Gdybym kiedykolwiek była do tego przyzwyczajona.
- Tego tak naprawdę nikt nie wie - wzruszyłam ramionami. - Czymś w rodzaju rady czy też obserwatorów... Nikt ich nigdy nie widział, tylko ich projekcje. Do nich należy wybieranie co trzysta lat Władczyni Żywiołów, która poniekąd spaja siły natury i utrzymuje je w porządku.
- O, to mi się podoba - ucieszył się Ellil. - A spośród kogo wybierają?
- Każda z czterech stron światów przysyła kandydatkę, narodzoną specjalnie w tym celu - wyjaśniłam. - Cztery kandydatki reprezentują cztery żywioły... I to ci się dopiero spodoba: obecnie naszej domenie patronuje powietrze.
Bóg wiatru uśmiechnął się szeroko. W tej chwili światło w kabinie zgasło, za to zamigotały lampki na komputerze pokładowym.
- Za pozwoleniem - odezwał się metaliczny głos. - Czy pozostałe żywioły to ogień, ziemia i woda?
Potwierdziłam, a Ellil mruknął pod nosem coś na temat taniego efekciarstwa. Leesa parsknęła śmiechem, kiedy Kylph odpowiedział na to mruczenie mądrą miną i poważnym skinieniem głowy. Sama się cudem przed tym powstrzymałam.
- Dlaczego taka okrojona ilość? - zapytał Taranis. - Czy inne zjawiska nie zasługują tam na miano żywiołów? Choćby błyskawice?
- A to naprawdę dla ciebie takie istotne? - zdziwiłam się. - Skoro i tak nie uważasz się za zjawisko nadprzyrodzone?
Lampki na moment zgasły, po czym rozświetliły się ponownie.
- Czy ty mnie podpuszczasz?
- W żadnym wypadku - zaprzeczyłam z całą powagą, na jaką było mnie stać.
- Przypominam więc, że pozostałe żywioły również są tylko bezrozumnymi siłami, których nie ma sensu stawiać wyżej.
- Powtórz to, a zaraz siadam cię stamtąd wyłuskać do słoika - fuknął Ellil, a wtedy światła i komputer wróciły do normalnego stanu. Taranis już się nie odezwał.
- Każdą ze stron światów zawiadują nadrzędne duchy żywiołów - podjęłam. - Też po cztery, podległe bezpośrednio Władczyni i Promienistym.
- Jakie one są, te duchy? - ciekawość Ellila nie słabła. - Jak bym wypadł, gdybym się z nimi zmierzył?
- Mógłbyś to sprawdzić na specjalnej próbie - uśmiechnęłam się. - Spotkałam tylko czwórkę z Zachodu, dwoje z nich należy do moich najbliższych przyjaciół... Szkoda, że nie możesz ich poznać.
To wywołało następną lawinę pytań; przede wszystkim musiałam opowiedzieć co tylko mogłam o próbach. Żałowałam, że szczegółowa wiedza o nich nie może wyjść poza pamięć tego, kto się im poddał, wobec czego moje wyjaśnienia były bardzo ogólne. I w rezultacie nic nie postanowiliśmy odnośnie pomocy Talfrynowi.

16 II

Poprzedni dzień upłynął t y l k o pod znakiem wykłócania się Kylpha z Taranisem (Ellil stał w drzwiach i się podśmiewał). Wygląda na to, że bóg gromu zna już cały komputer pokładowy od podszewki i całe szczęście, że nie ma w tej chwili możliwości kierowania statkiem, bo diabli wiedzą, gdzie by nas zawiózł. Właściwie poszło o to, że zablokował dostęp do wszystkich gier poza szachami - to, o co Kylph najbardziej się wścieka, wiele mówi o jego naturze, prawda? Ellil się zarzekał, że jeśli poświęci chwilę, nie tylko wszystko odblokuje, ale i wykurzy pasożyta z systemu. I co potem, wsadzi do słoika? Jakoś nie wydaje mi się, by "pasożyt" chętnie przybrał ludzką postać, skoro uparcie twierdzi, że to nieistotne.
Może powinnam była więcej podsłuchać z tych kłótni, ale chyba zbyt pochłonięta byłam czekaniem na dzień następny czyli dzisiejszy. Nie tylko z powodu rysunku - odniosłam wrażenie, że gdyby głębiej podrążyć, wciągnęłaby nas jakaś nowa opowieść. A czy stawianie nowych, niezwiązanych bezpośrednio z nami opowieści ponad głównym celem podróży niekoniecznie może wyjść mi na dobre. Nie mówiąc już o tym, że na pewno tę podróż opóźni.
O proszę, piszę już o tym jak o fakcie dokonanym...

Powróciwszy do sklepu miałyśmy okazję spotkać tę "estetykę" Leesy. Nie wiedzieć dlaczego, mężczyzna był zdziwiony, że nas widzi i przez chwilę jakby zastanawiał się, gdzie zniknąć, ale szybko odzyskał rezon i posłał nam przyjazne spojrzenie zza szkieł okularów. Chyba dorównywał wzrostem Ellilowi; miał pociągłą twarz o ciekawych rysach i trochę jakby za długie włosy o takim dziwnym kolorze - ni to ciemnoblond, ni to jasnobrązowe, nigdy nie umiałam dostrzec tej granicy. W przeciwieństwie do swojej młodej asystentki, ubranej w zielono-niebieską sukienkę z wzorzystymi haftami, wyglądał zupełnie współcześnie w granatowym swetrze i płóciennych spodniach.
- To chyba te twoje specjalne klientki, Aurelio - odezwał się z lekką chrypką, patrząc w stronę regałów z książkami.
- Tak, właśnie one - potwierdziła dziewczyna, wyglądając zza jednego z nich.
- Przepraszam, że tak nieuprzejmie zacząłem... Akurat powinienem być gdzie indziej, w interesach, przyniosłem tylko obraz - mężczyzna ukłonił się mi i Djellii z lekkim uśmiechem. Zauważyłam, że do swetra miał przypiętą wizytówkę z napisem J. D. Tarquin - rządzę w tym sklepie, nakreślonym eleganckim (kobiecym?) pismem. Nota bene, nie sądziłam, że będę w stanie tak łatwo rozumieć języki w obcych światach. Czyżby opowieść szła mi na rękę?
- Cieszę się, choć wolałabym żeby pozostał bez ramek - przyznałam. - Mogłabym go nosić w teczce, sporo podróżuję.
- Rozumiem. Aurelio - spojrzał porozumiewawczo na dziewczynę, a ta posłała mu ten swój czarujący uśmiech i pomknęła na zaplecze. Po chwili wróciła z rysunkiem... Którego nie więziło żadne szkło.
- Pokaż! - Djellia zajrzała mi przez ramię, kiedy kartka trafiła w moje ręce. Widniałam na niej ja, owszem - rozglądałam się w popłochu pośród fruwających wkoło stron z książki, a może z różnych książek? Większość była zapisana, ale kilka unosiło się w powietrzu zupełnie pustych. Cały rysunek był niezwykle dynamiczny, aż dziwne, że te kartki nie wyfrunęły z niego w rzeczywistość.
- Lepiej pani z długimi włosami, jeśli wolno mi ocenić - właściciel sklepu też przyglądał się uważnie.
- Odrosną - powiedziałam mechanicznie, ciągle nieobecna myślami. Tymczasem Djellia wyjęła z sakiewki szmaragd i spytała niewinnym głosikiem:
- Czy możemy zaoferować ten kamyk w zamian za obrazek?
Szmaragd wcisnęła nam Lona; mówiła, że dostali mnóstwo takich kamieni jako zapłatę za swoje ostatnie zadanie (wciąż nie wiem jakie, a niech to), a teraz tylko zajmują miejsce. Ciekawe podejście do wartości kamieni szlachetnych...
- Na moje oko to aż za dużo - Tarquin zważył szmaragd w dłoni. - Chyba że rysunek jest faktycznie takim dziełem sztuki, za jakie go uważa Aurelia...
- I słusznie uważa - skomentowała dziewczyna, biorąc się pod boki. - Ale skoro takiś nagle uczciwy, może po prostu coś dorzucisz?
- Dobry pomysł - skinął głową; wyglądało na to, że z powagą traktuje każde słowo swojej pomocnicy. - Co panie najbardziej interesuje?
- Książki - rzuciłam w tej samej chwili, kiedy Djellia powiedziała żarliwie: - Amulety!
Tamtych dwoje przyjęło to z uśmiechami rozbawienia.
- Na pewno dojdziemy do porozumienia - zaczął Tarquin, ale naraz urwał i spojrzał w okno, jakby mógł w nim zobaczyć cokolwiek poza swoim odbiciem.
- Aurelio, pokaż paniom, co odłożyłem na zapleczu - powiedział dziwnie ostro. Asystentka musiała dobrze go znać, bo kiwnęła głową ze zrozumieniem i pociągnęła nas w głąb sklepu. Uciekłyśmy - lepiej tej czynności nazwać się nie da - za zasłonę, ale kiedy otworzyły się drzwi, chochlikowata dziewczyna ostrożnie wyjrzała. Nie mogłam się powstrzymać, by nie pójść w jej ślady.
- Nie, tu jej nie ma - mówił Tarquin do przybyszki o jasnych włosach i stanowczej minie. Była chyba w wieku Aurelii, ale nosiła obcisłe spodnie i elegancką skórzaną kurtkę. - Ostatnio jej nie widuję.
Odrzekła coś cicho, krzywiąc się, a potem wymaszerowała ze sklepu jak królowa. Aurelia westchnęła cicho, ze smutkiem.
- Dlaczego się przed nią ukrywasz? - zapytałam bez namysłu. Na szczęście nie uznała tego za bezczelne wtrącanie się do spraw osobistych.
- Bo i jej nie było w pobliżu, gdy najbardziej mi jej brakowało - odpowiedziała tonem gorzkiego zawodu, ale prędko przywołała na twarz uśmiech. - Zaraz pokażę, o czym mówił Tarquin.
Bez trudu znalazła na ciemnym zapleczu książkę, o którą chodziło. Była oprawiona w miękką skórę i traktowała o rozmaitych amuletach. Djellia spojrzała na mnie prosząco, ja na nią... Na bogów, w końcu to ich szmaragd, prawda?
Wyglądało na to, że dokonałyśmy udanych zakupów.

Kiedy dotarłyśmy z powrotem do "Nefele", czekał nas niespodziewany widok. Kylph stał przed statkiem, otoczony grupą ludzi... Nie, ludzie to nie byli. Mieli długie uszy, brudnozieloną skórę i zamiast zwyczajnych nosów tylko dwie podłużne dziurki. Wyglądali jakby od dawna nie zaznali spokoju i bezpieczeństwa. Kylph coś do nich powiedział, a oni ucieszyli się bardzo i pożegnali. Nam też skinęli uprzejmie głowami, kiedy podeszłyśmy do stojących w pewnej odległości Leesy i Lony. Obserwowały całe zajście z uwagą.
- Jak to jest - zaczęła ta pierwsza z wyrzutem - że zwrócili się akurat do Kulfona, skoro ty tu dowodzisz?
Lona tylko wzruszyła ramionami, nie wyglądając na zmartwioną tym faktem.
- Po prostu od razu wyczuli najbardziej magiczną istotę w tej załodze - wyjaśnił nonszalancko Kylph, zbliżywszy się do nas.
- I oczywiście się z radości zgodziłeś - skomentowała Lona. - Nie żebyśmy w tej chwili mieli co innego do roboty...
- O co prosili? - zainteresowała się Djellia.
- Och, o nic nieoczekiwanego - Kylph wyszczerzył zęby. - Tylko żebyśmy pomogli ocalić ich świat. I jego życiodajną moc.
Leesa westchnęła ciężko i złapała się za głowę.

14 II

Świat, do którego się przenieśliśmy, był niewielki - tak przynajmniej twierdziła moja miniaturka - i na pewno nie techniczny. Jak powiedział Ellil, byłoby tu świetne sanatorium dla rozmaitych zdegenerowanych bogów, którym przydałaby się zmiana klimatu. Powiedział to oczywiście ostentacyjnie, siedząc w sterówce, na co Taranis spytał go chłodno, jak definiuje boga... I w rezultacie wywiązała się między nimi dyskusja teologiczno-światopoglądowa. Chętnie bym podsłuchała trochę więcej, ale dziewczyny mnie popędzały. Tym razem także wylądowaliśmy w pewnej odległości od miasta, żeby nie budzić niepokoju, musiałyśmy więc zrobić sobie spacer.
Byłyśmy przebrane w takie mniej więcej średniowieczne suknie - będę musiała zapytać, skąd je wzięły - niespecjalnie strojne, za to odpowiednio ciepłe; kiedy zaś już znalazłyśmy się w mieście, włożono nam na głowy wianki z ziół o nieco odurzającym zapachu. Może takie rośliny rosną tu zimą, a może ktoś je specjalnie wyhodował. Wiele napotkanych dziewcząt nosiło takie koszmarne wianki i tańczyło do muzyki utalentowanych flecistów; ta muzyka przypomniała mi o Ketrisie i jego zdolnościach do obracania melodii w magię. W słyszanych tutaj dźwiękach nie było co prawda żadnych specjalnych czarów, ale nie przeszkadzało to by nogi same się rwały w pląsy. Na zachlapanej brukowanej drodze okręciłam się dwa razy i zaczęłam tańczyć do jakiegoś własnego rytmu.
- Czy podarujesz mi następny taniec, panienko? - jakiś młodzieniec o wymizerowanej, ale wesołej twarzy stanął przede mną i szurnął nogami.
- Przykro mi, ale niezbyt dobrze tańczę w parze - uśmiechnęłam się przepraszająco.
- Jesteś już czwarta, która mi odmawia - zasmucił się. - Wiem, że od tańca z panną do zdobycia jej serca daleka droga, jednak rok w rok jest coraz trudniej nawet z tańcami...
- Akurat moje serce jest od dawna zajęte, ale nie martw się, jeszcze sporo dziewcząt tańczy samotnie - spróbowałam go pocieszyć. Zamiast tego zdumiał się mocno.
- Jak to od dawna zajęte? Przecież nosisz wianek - pokręcił głową, nie rozumiejąc.
Już miałam wyjaśnić, że nie mam pojęcia, o co chodzi z tymi wiankami, ale Djellia i Leesa chwyciły mnie pod ręce, skinęły chłopakowi głowami na pożegnanie i odciągnęły mnie w jakiś zaułek.
- Za żadne skarby nie wdawaj się we flirty z tymi wiechciami na głowie! - syknęła Leesa. Dopiero wtedy zauważyłam, że obie pozbyły się już swoich wianków.
- A bez wiechci mogę? - zdjęłam tę wątpliwą ozdobę; zapachniała jeszcze mocniej.
- Bez wiechci nikt cię nie zaczepi - wytłumaczyła Djellia. - Oznaczają one, że jesteś panną, która szuka męża.
- A skąd to wiecie?
- Kiedy ty się wiłaś jak wąż do muzyki zaklinacza, my podsłuchałyśmy grupkę facetów, rozmawiających o tym, do których dziewczyn zagadać - prychnęła Leesa. - Szczęście, że byli odwróceni do nas plecami.
- Lepiej chodźmy, mam nadzieję, że dobrze zapamiętałam drogę do tamtego sklepu - skrzywiła się jej siostra. - Nawet wyłączając ten rysunek, jest tam sporo rzeczy, które pewnie chętnie zobaczysz.
- Na przykład przystojny właściciel, tak, siostrzyczko?
- Nie przypisuj mi własnych priorytetów, dobrze? Ani Miyi, zwłaszcza jeśli twierdzi, że już kogoś ma.
- Zajęte serce zajętym sercem, a estetyka estetyką...
Zachichotałam, bo coś takiego mogłaby powiedzieć któraś z moich przyjaciółek. Ot, z tak błahego powodu na moment poczułam się tu na miejscu.
Mogłabym napisać, że miasto okazało się bardzo ładne, kojarzące się właśnie z takimi średniowiecznymi festynami, barwnymi korowodami... No właśnie, barwnymi. Czego jak czego, ale barw tam akurat zabrakło - jakby zmył je deszcz. Jakby ludzie byli tak utrudzeni, że nawet w świąteczny dzień trudno im było wynurzyć się z szarej codzienności. Albo wreszcie jakby widoczny z oddali, stojący na skale zamek rzucał aż tak długi cień.
- Coś w tym jest - przyznały siostry, kiedy podzieliłam się z nimi moimi myślami. - Zdaje się, że tu rządzi jakaś zła królowa.

Niby łatwo było znaleźć sklep, skoro dokoła były tylko stragany, jednak z zewnątrz wydawał się niepozorny, a na pierwszy rzut oka wręcz podejrzany. W środku natomiast pełno było przykurzonych ksiąg, dziwnych przedmiotów o nieznanym zastosowaniu... I, nie wiedzieć dlaczego, zapachu pierników.
Okno wystawowe było oszklone i wisiały w nim firanki. Chyba właśnie przez te firanki sklep przestał wydawać się podejrzany jużna drugi rzut oka. Właśnie po nich rozpoznała go Djellia; kiedy zaś weszłyśmy do środka, rozległ się delikatny dźwięk dzwoneczków. Miałam dziwne wrażenie, że znalazłam się w innej bajce, bardziej współczesnej, choć wcale przez to nie mniej baśniowej.
- Obraz wisiał tu - Djellia skwapliwie podprowadziła mnie do ściany, na której znajdowało się dużo małych dzieł sztuki. - O, tu... gdzie go nie ma. W tym pustym miejscu.
- Szlag - syknęłam. - Przecież nie będę teraz biegać od domu do domu i szukać, kto go kupił!
Pokręciłam głową w bezsilnej złości i bezczelnie usiadłam w znajdującym się obok bujanym fotelu.
- Uważaj - ostrzegła Leesa - bo jak zepsujesz, będziesz musiała kupić.
- A mamy w ogóle jakąś gotówkę? - zadumała się jej siostra, na co ja załamałam się jeszcze bardziej.
- Czy mogę w czymś pomóc? - dobiegł nas melodyjny głosik.
Podniosłam się z fotela i spojrzałam w tamtą stronę. Spomiędzy regałów z książkami wyszła drobna dziewczyna w niebiesko-zielonej sukience i uśmiechnęła się do nas. Mogła mieć najwyżej piętnaście lat, miała miłą, trójkątną twarzyczkę i czarne włosy, fantazyjnie upięte, gdzieniegdzie z cienkimi warkoczykami. W jej uśmiechu i spojrzeniu była nuta zamyślenia... Ale raczej zamyślenia na temat, jaki tym razem spłatać figiel. Przypominała małego elfa albo psotnego duszka i wszystkie trzy złapałyśmy się na natychmiastowym odwzajemnieniu jej uśmiechu.
- Właściwie tylko się rozglądałyśmy... - zaczęłam niepewnie. Miałam wrażenie, że ta dziewczyna mogłaby każdego nakłonić do zakupu czegokolwiek samym wyrazem twarzy, wolałam więc być przezorna.
- Szukałyśmy pewnego rysunku - Djellia nie była taka ostrożna i wypchnęła mnie do przodu. - O, ta pani do niego pozowała, a nigdy nawet nie zobaczyła efektu, ale chyba ktoś już zdążył kupić?
Dziewczyna spojrzała na mnie bystro i uśmiechnęła się jakby smutniej.
- Nikt nie kupił, ale na razie rysunku tutaj nie ma - rozłożyła bezradnie ręce i zobaczyłam, że kilka palców ma zabandażowanych. - Tar... Kierownik zaniósł go do ponownego oprawienia. Dzisiaj nieoczekiwanie szło roztrzaskało mi się w rękach, kiedy chciałam się dokładniej przyjrzeć... Lubię ten rysunek - zakończyła z poczuciem winy w głosie.
Nie mogłam nie odetchnąć z ulgą.
- Całe szczęście, że nie ucierpiałaś przez to za bardzo - powiedziałam. - Jak myślisz, kiedy będzie z powrotem?
- Najpóźniej pojutrze - młodziutka sprzedawczyni poweselała, po czym spojrzała na Djellię i Leesę. - A panie już tu były, pamiętam. Może tym razem się panie na coś zdecydują?
- Byłyśmy - przyznała Leesa. - Ale ciebie nie widziałyśmy.
- To dlatego, że rzadko stoję przy kasie - zachichotała dziewczyna. - Ale zawsze obserwuję, kto nas odwiedza.
Na koniec obiecałyśmy wrócić pojutrze, z gotówką i nadzieją, że nikt nie zdąży sprzątnąć nam rysunku sprzed nosa. A kiedy wychodziłam, zauważyłam, że od wewnątrz nie widać w oknie uliczek miasta - wręcz przeciwnie, wnętrze sklepu i nasze odbicia. To jak weneckie lustro... Albo czary.

12 II

Nie znam konstelacji, które widzę na niebie podczas podróży, ale zdaję sobie sprawę, że to wciąż te same gwiazdy, tylko z innego punktu widzenia. Nie szukałam mojej, nawet nie wiem czy teraz bym ją rozpoznała, wiem jednak, że wciąż jest na swoim miejscu. To mnie na swój sposób pociesza.
Sporo przyszło do mnie myśli, sporo odpowiedzi na pytanie dlaczego straciłam z oczu znane mi światy. Chciałabym móc się nimi z kimś podzielić, mogłabym je tu oczywiście wypisać, ale pamiętnik mi nie odpowie niestety. Nie wiem, kto tutaj mógłby ze mną poteoretyzować na temat światów, uniwersów, rzeczywistości... Niby Lona rozumie mój sposób myślenia, ale podchodzi do moich słów z dystansem. Nie mam na myśli, że mi nie wierzy, ale ja też nieufnie odbierałabym przypuszczenia, że zaczęłam się jako wytwór czyjejś wyobraźni. Wyrosła już z dawnej Lony, a tym bardziej ja z dawnej Madelyn - czegóż innego miałam się spodziewać?
Za mało znam te światy, by móc sama szukać kogoś do wymiany myśli. Przez chwilę miałam uczucie, że z Arkią miałybyśmy sobie sporo do powiedzenia; skoro jednak nie chciała mówić, to i ja mogłam tylko trzymać usta zamknięte. Czas pokaże...

- Dobrze, że przełączyliśmy sterowanie - westchnęła Lona, odgarniając z czoła jasne włosy. - Inaczej Ellil nagrabiłby sobie u Kylpha.
- Nic by sobie z tego nie robił - machnęłam ręką. - Ganienie wiatru nie jest specjalnie skuteczne... A właściwie dlaczego?
- Bo zaanektował sobie komputer pokładowy. Siedzi w sterówce i nie chce stamtąd wyjść.
- Siedzi z Taranisem? - upewniłam się. - Z tego, co wiem, to oni drą ze sobą koty od początków swego istnienia.
- No to może za tym zatęsknili - do wysuwanego stolika, najczęstszego punktu naszych rozmów, dosiadła się Djellia. - Bo właśnie są pochłonięci zawziętą rywalizacją. A konkretnie grą w komputerowe szachy.
- Ellil grający w szachy - pokręciłam głową, nie mogąc sobie wyobrazić tego żywego srebra przy tak statycznym zajęciu. Ciekawe czy bóg gromu uznał tę grę za jedyną odpowiadającą jego poziomowi, czy może w ten sposób wbrew sobie ukazywał właśnie jakąś cząstkę osobowości... Gdybym go o to zapytała, obruszyłby się?
- Mamy jakieś plany na najbliższy czas? - spytała Djellia. - Ktoś jeszcze potrzebuje bohaterów do wynajęcia?
- Na razie nikt - uśmiechnęła się Lona. - Możemy sobie zrobić mały urlop.
- Zawsze kiedy ja tu jestem, robicie sobie urlop - poskarżyłam się. - A kiedy coś się działo, ja siedziałam w bibliotece. Nawet nie wiem, czym się właściwie zajmowaliście.
- Więc może ty coś zaproponuj? - podsunęła czarnowłosa - Dążysz do jakiegoś konkretnego celu, latając z nami?
O tak, pomyślałam. Pewnie, że dążę. I to już od dawna powinno być widoczne, gdybym tylko wiedziała, od czego zacząć, jak przerwać to błędne koło. Tak czy inaczej, mam swój cel...
I może właśnie w tym sęk? Może właśnie jakiś szczególny cel w życiu był mi potrzebny jako siła napędowa? Kiedyś taką motywacją było poszukiwanie prawdy o moim pierwszym wcieleniu, ale przecież zarzuciłam je, doszłam do zgody ze sobą. Tak mi się przynajmniej wydawało. Taka Xella-Medina, kiedy uznała, że nie ma już nic do roboty w światach, po prostu poszła rzucić się w Otchłań Cereithy - a ja pozwoliłam, by rzeczywistość się dla mnie przekręciła, by potem móc szukać drogi powrotnej? Daleko idące wnioski, chyba za daleko. Może i lubię jak się raz na jakiś czas dzieje w moim życiu coś ekscytującego, ale przecież nie za cenę rzucenia wszystkiego w diabły i zaczęcia wszystkiego od nowa...
- Znaleźć sposób na powrót do domu - wyjaśniłam po chwili milczenia. - A po drodze pomóc znajomej uporać się z problemami w jej świecie. Dlatego właśnie ciągam za sobą te dwa bóstewka.
- Jak zamierzasz znaleźć ten sposób? - Lona spojrzała na mnie spod ściągniętych brwi. Nieufność czy zainteresowanie?
- Przede wszystkim ciągle coś musi mnie łaczyć ze światami, które znałam... Znam - podniosłam się i dałam znak żeby zaczekały, a następnie pobiegłam po swoją torbę.
- Tak jak łączy mnie z nimi to - podjęłam, wyciągając teczkę i pokazując rysunek Geddwyna. - Powinno być takich więcej, tylko że nie mam pojęcia, gdzie.
- Miałaś to już kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, prawda? Dlatego tak chciałaś z nami lecieć - Djellia wzięła kartkę w dłonie. - Czuję się jakby ktoś mnie podglądał.
- Mój przyjaciel, autor tego rysunku, potrafi wyczuwać dziwne rzeczy na długo zanim ja się na nie natknę - westchnęłam. Na to dziewczyna zmarszczyła brwi i zaczęła przyglądać się rysunkowi ze wszystkich stron. Kiedy na odwrocie kartki zauważyła tytuł - Holding on to the wind - uśmiechnęła się lekko.
- Widziałam już coś podobnego - powiedziała takim tonem, jakby ogłaszała królewski dekret.
Nie wierzyłam własnym uszom. Ale też ołówkowe rysunki nie są rzadkością, więc nie zerwałam się z piskiem, tylko zapytałam spokojnie:
- W jakim sensie podobnego?
- Takiego "z klimatem" - wyjaśniła. - Niby czarno-białego, a epatującego kolorami. I podpisanego takim wymyślnym pismem, chociaż nie z tyłu.
Teraz już nadeszła ta pora na okazanie emocji.
- Gdzie?!
- A, w takim miłym sklepie, który odwiedziłam jeszcze podczas szukania Puszki Pandory... A Lee mnie potem ochrzaniła, że się obijam - wzruszyła ramionami Djellia. - Ale tamten obraz był na takiej pożółkłej kartce, wyglądał na dość stary.
Czyli kolejny, który został przez kogoś wystawiony na sprzedaż? Ale coś się nie zgadzało, rysunek nie powinien być naznaczony upływem lat, nie w porównaniu do tego, który już miałam w posiadaniu... Chyba że Geddwyn po prostu użył jedynej kartki, jaką miał akurat pod ręką.
- Potrafisz odnaleźć świat, w którym to było? - zapytała Lona. - Możemy tam wpaść, jeśli Madelyn sobie tego życzy.
- Życzę sobie - odpowiedziałam z trudem, czując nagłą suchość w ustach, po czym jeszcze raz zwróciłam się do Djellii: - Co tamten rysunek przedstawiał?
Uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę, jakby patrzyła na jakiś ciekawy okaz przyrodniczy.
- Ciebie - odpowiedziała. - Dlatego właśnie cię zabrałyśmy.

11 II

- Na Litoterona i Stettelbacha, dlaczego TO bezczelnie twierdzi, że lepiej wie, dokąd lecimy?! - warczał Kylph, wczepiając palce w swoją bujną czuprynę. Aż dziwne, że dotąd nie wyrwał sobie ani garści włosów. Ani że nie rozniósł jeszcze sterówki.
- Ty go lepiej nie obrażaj, bo jest dość nerwowy - ostrzegł Ellil, ale minę miał przy tym diabelską.
- Nerwowość, mój dawny rywalu, to stan zarezerwowany dla istot posiadających gruczoły - z głośnika popłynął chłodny, metaliczny głos. - Skoro sam składasz się wyłącznie z czystego powietrza, nie powinieneś nawet wiedzieć o jej istnieniu.
- Do diaska, to mówi! - zdziwiła się stojąca w drzwiach Leesa. - A wcześniej tylko pisało na ekranie!
- Bo wcześniej Ellil z tym nie gadał - wyjaśnił słabym głosem Kylph i osunął się na fotel.
- Jasne - wycedził bóg wiatru. - Może jeszcze powiesz, że moją podstawową formą powinny być po prostu nadmuchane ciuchy?
- A jak wtedy wytłumaczysz potrzebę posiadania stroju? - odparował jego niewidoczny rozmówca, a ja omal nie przewróciłam się ze śmiechu.
- Skoro jesteś tylko zbitkiem impulsów elektrycznych, nie masz prawa posiadać rozumu ani tym bardziej własnego zdania - uciął Ellil i wypadł ze sterówki. Leesa ledwo zdążyła przed nim uskoczyć, a komputer pokładowy zwyczajnie wyłączył głos.
- Jak właściwie do tego doszło? - zapytałam dziewczynę, kiedy już złapałam oddech.
- Kulfon się zarzekał, że po prostu pomylił dyskietki - mruknęła. - Tak czy inaczej, niech sobie cierpi.

Gwoli wyjaśnienia - "lokator" dyskietki podrzuconej nam przez J doszedł do takiego stanu bytu chyba wtedy, kiedy ludzie okiełznali elektryczność. Po prostu stwierdził, że skoro nie ma różnicy między nim a tym prądem, który płynie w przewodach, to po co mu fizyczna postać... Jego istnienie to po prostu uporządkowany ruch atomów, nie ma więc prawa ulegać także emocjom. Teoretycznie rzeczywiście powinien już dawno zatracić całą osobowość, ale bardzo możliwe, że to właśnie jemu Ellil zawdzięcza rozmaite wirusowe problemy, z którymi się zmagał w swojej pracy informatyka.
- Jeśli tak, to powinieneś mu podziękować - zauważyłam. - Chyba sporo zarobiłeś, no i stawałeś przed prawdziwymi wyzwaniami.
- On nie zasługuje na podziękowania - prychnął Ellil. - To zwyczajny kawał sukinkota.
Uznałam, że taki opis niespecjalnie pasuje do tego czegoś, z czym się dziś zetknęłam, ale przezornie nie wypowiedziałam tej myśli na głos.
- Poza tym to byłby pierwszy raz, kiedy jeden z nas podziękowałby drugiemu - dodał bóg wiatru kpiącym tonem. Doprawdy, czy wszystkie Siły Wyższe muszą ze sobą ostro rywalizować? Ciekawe, co by powiedział nasz nowy towarzysz, gdyby mu podsunąć tamte opracowania mitów, z których miałam niezły ubaw...
A, zapomniałabym. Kazał się nazywać Taranisem. Kiedy stwierdziłam, że w wielu światach byli bogowie gromu noszący to imię, słusznie zwrócił uwagę, że w swoim świecie był jeden jedyny.

- Trzeba to draństwo unieszkodliwić - postanowił Kylph, kiedy zebraliśmy się na wojenną naradę w sterówce. Autopilot działał jak należy, co znaczyło, że nowy lokator jest obrażony i się nie odzywa. Zresztą i tak nie lecieliśmy w żadne konkretne miejsce...
- Nie mam nic przeciwko - uznał Ellil. - Możemy go wysadzić w jakimś świecie bez technologii i tam zostawić.
- Póki co, lepiej go nie dopuszczać do sterowania. Możemy je chyba przełączyć na podstawowe?
- Chyba możemy - westchnęła Lona. - "Nefele" powinna jeszcze pamiętać jak się lata na magię.
- Znaczy, będziemy się może po kolei podłączać i doładowywać zasilanie? - zaprotestowała Leesa. - Wiesz ile z tym będzie roboty?!
- Chętnie pomogę - zaofiarowałam się. - Ellil pewnie też, prawda?
Wywołany kiwnął głową ze szczerym zaciekawieniem.
- Powiedzmy... - mruknęła dziewczyna. - Ale w takim razie, Kulfon, musisz zdjąć tę pokręconą tarczę od Deuce’a, bo będzie kolidować.
- Zrobi się - machnął ręką i poszedł się tym zająć.
Byłam ciekawa jak magiczna tarcza może kolidować z magicznym zasilaniem, ale nikt nie umiał mi dokładnie wyjaśnić na jakiej zasadzie ona działa...

6 II

- A ty co, zaczytujesz się czymś zamiast działać?
Poderwałam się gwałtownie, zatrzaskując przy tym niechcący książkę, w której dotarłam do ciekawego ustępu o Zrodzonych z i dla Chaosu. Świetnie, teraz czekało mnie ponowne przekopywanie się przez kartki do tamtego miejsca... Nawet jeśli wzmianki tak o Filarach jak i Dzieciach Chaosu głosiły głównie, że takowe istnieją.
Ale jak zwykle zbaczam z tematu. Osobą, która tak niespodziewanie stanęła za mną i zakłóciła słodkim głosikiem biblioteczną ciszę, była J.
- Shyam tak samo przesiaduje w bibliotece, zagrzebany po czubek głowy w książkach - poinformowała mnie. - Zdecydowanie powinnaś tam być, bo nie ma go kto przekonać.
- Do czego? - zapytałam podejrzliwie, siadając.
Uśmiechnęła się i zajęła miejsce obok.
- Do przyznania, że tak naprawdę to jest ciekawy współczesności - odpowiedziała. - Należałoby zrobić z niego pilnego studenta i wysłać na uporządkowane zdobywanie wiedzy, ale na razie pochłania co popadnie. Oczywiście w celach naukowych i użytkowych.
- A co czyta ostatnio?
J zrobiła minę zadowolonego kota.
- Twoje ulubione opowiadania Moriany.
Nie mogłam powstrzymać dzikiego chichotu.
- Czyta baśnie o krainie wróżek i aniołów w celach naukowych i użytkowych?!
- Tak twierdzi - wzruszyła ramionami. - A ty znalazłaś coś ciekawego?
- Owszem - rozmarzyłam się. - Opowieść o ludziach, którzy potrafią wczytać kogoś do książki. Albo odwrotnie, coś z niej przywołać... Tyle że zaczęłam od drugiego tomu, a nigdzie nie mogę znaleźć pierwszego.
- I co? Myślisz, że dałoby się ciebie tak wczytać do jakiejś alternatywnej rzeczywistości?
- Właśnie w takiej jestem, chciałabym zauważyć - mruknęłam.
- Nie, nie, nie. Przyznam ci się bez bicia, ja się na równoległych rzeczywistościach nie znam - pokręciła głową dziewczynka. - Wiem za to, że tu i teraz istnieje tylko jedna rzeczywistość. O, właśnie ta. To twoja jest w tej chwili alternatywna.
- Dzięki za pocieszenie - prychnęłam. - A właściwie co ty tu robisz, kiedy powinnaś pilnować swojego świata? Wymykasz się, a potem marudzisz, że coś się tam dostało niezauważone...
- Nic się nie dostanie! - zaperzyła się. - Poza tym ktoś musi pilnować, żebyś szukała porządnie tych Cthulhu! Jak nie jedno, to drugie zaczytuje się bajeczkami, kiedy nie patrzę, no!
- Za l i l i j k a m i, złotko, też się rozglądam - uspokoiłam ją. - I jakoś wątpię, że nie patrzysz, bo nie znalazłabyś mnie tak łatwo. Na pewno przynajmniej podsłuchujesz.
- Oczywiście, że podsłuchuję. Wiesz jak rzadko wyglądałam do tej pory poza mój świat? Teraz nawet gubię się w domenie, którą przecież powinnam... - urwała i naburmuszyła się - ...dobrze znać, o.
Potem przez kilka chwil rozmawiałyśmy o tym, jak to Xai i ona nadal próbują wyśledzić, co czyni niektórych ludzi "pustymi". Otóż demon zaczął naznaczać zupełnie niemagiczne osoby dawkami mocy, a wtedy J mogła obserwować czy coś przypadkiem tej mocy nie wysysa. Niestety, te "cosie" nadal zdążają uciec zanim się je przyłapie na gorącym uczynku...
- Poza tym to nie jest tak do końca pustka - referowała dziewczynka. - To raczej przeciwieństwo mocy. Coś jak antymateria, tylko magiczna.
- A przeciwieństwem mocy nie jest jej brak? - zakręciło mi się w głowie od tych rewelacji.
- Brak mocy to zwyczajny brak mocy, a antymoc to antymoc! - fuknęła. - Powiedzmy, że jest to moc z minusem zamiast plusa. Jak zetknąć plus i minus, będą się niwelować nawzajem, prawda? Na moje oko to właśnie tak się odbywa.
- Rozumiem tyle, że chętnie byś dorwała w łapki te minusy i dokładniej przeanalizowała...
- Właśnie. A tymczasem uznały mnie chyba za bardziej niestrawną od ciebie, skoro tak uciekają - nagle uśmiechnęła się promiennie i błyskawicznie zmieniła temat: - A sprawdziliście już, co wam ładnego podrzuciłam w prezencie?
- Znaczy, na tej dyskietce? - upewniłam się. - Ellil jakoś nie jest psychicznie przygotowany żeby sprawdzić.
- No więc sama to zrób, kiedy nie będzie patrzył! - klasnęła w dłonie. - A właściwie gdzie on się podziewa? Zostawiłaś go samego w obcych światach, żeby robił konkurencję lokalnym bóstwom?
Nie spytałam, skąd wiedziała - doświadczenie nauczyło mnie, że takie pytania wiele nie dają.
- Nowi znajomi zgodzili się, by wziął udział w jakiejś ich robocie - westchnęłam. - Niech się rozkręca, może się więcej nie da zamknąć żadnym obcym Siłom Wyższym...
- Na pewno się nie da, nie ma jak jedno małe nadepnięcie na ambicję - oceniła J. - Może do niego też wpadnę... A może w następne odwiedziny kogoś ze sobą zabiorę.
Podniosła się z krzesła, a w jej ruchach i głosie było mniej więcej tyle werwy, co w okolicach Przesilenia. Pytanie tylko, w którą stronę kierowały się jej emocje tym razem.
- Wpadnij, kiedy będziemy wśród cywilizacji - uśmiechnęłam się. - Kupię ci loda.

3 II

Zimę mogę bez wątpienia nazwać naszą porą roku, bo okazała się dla nas przełomowa, a w dodatku trzaskający mróz sprzyja przytulaniu. Zwłaszcza jeśli siedzi się w domu, przy kominku. Na zewnątrz można do siebie przymarznąć, choć oczywiście można i takie ryzyko znieść.
Wiosna to w pewnym sensie również nasza pora roku, bo jakoś zawsze przypadały na nią osobne podróże, a osobne podróże wzmagają wzajemną tęsknotę.
Lato to... Nie, dobra. Lato zawsze było dziwne i wymykało się klasyfikacjom. Poza tym za często mi się zwykł film urywać właśnie latem. I wątki się gubiły.
Jesień natomiast to zdecydowanie najbardziej nasza pora roku z możliwych. Pora równowagi w naturze, palenia liści, wspólnych - wspólnych! - podróży i chyba przede wszystkim nawiązywania dziwnych znajomości wbrew wszelkim zasadom logiki...
I czy to, co teraz dumnie głoszą kalendarze, wygląda z którejkolwiek strony na jakąś cholerną wiosnę?!

Tak, wiem. Zapeszyłam sobie.
Niechcący trafiły mi się do czytania jakieś romanse; to straszne, co czasem potrafią zrobić nawet z kimś, kto na co dzień się z nich podśmiewa.

1 II

Zamiast porządnie wczytywać się w to wszystko, co mi podano na tacy, dziwaczę i kręcę nosem. Że tak tu jakoś za bardzo obco, za mało przytulnie, za bardzo bez Kilmeny i cokolwiek tylko mogę sobie wymyślić. Też "na pograniczu", też nieprzebrane księgozbiory, za to tak z zewnątrz jak i w środku ma owa biblioteka wygląd gotyckiego zamczyska. Płoszy mnie to trochę, nawet nie dlatego, że byłam uwięziona w identycznym tak dawno temu, a rozeznałabym się w nim z zamkniętymi oczami... Poważnie, w identycznym. Tyle że tam przy kominku było całkiem miło, a tu nawet nie zauważa się, że jakiś tam ogień trzaska wesoło. Nie, cofam. On nie trzaska wesoło, tylko jakby z lękiem. W takim zamku lepiej odprawiać czarnoksięskie praktyki niż zakładać bibliotekę, doprawdy.
Ci dwaj panowie, którzy mnie tu przyjęli, są jednak wyraźnie innego zdania... A przynajmniej jeden z nich jest miły. Ten siwowłosy w okularach, który mnie bardzo uprzejmie oprowadza. Drugi natomiast - młodszy i sprawiający wrażenie, że tu rządzi - zachowuje się jakby zjadł wszystkie rozumy, patrzy na wszystkich ze wzgardą i świetnie się zna na księgach, w których pisano o wojnach, klątwach i grozie. Nie powiem, takie też są poniekąd przydatne - odnoszę wrażenie, że historia Lustrzanej Domeny zapisana jest w większości krwią. I Chaosem, choć czegoś takiego jak END czy Omega trudno mi się tu spodziewać. Nawet jeśli istnieją, nie są potrzebni w światach, w których srebrne smoki Ładu są na wymarciu, a Chaosu panują.
Jakiś negatyw, nieprawdaż? Gdyby taką bajkę usłyszały Mezz'Lil i Shee'Na, obśmiałyby się jak fretki; z kolei Ka'Shet byłaby zbulwersowana i pewnie potraktowałaby autora błękitnym ogniem. Ja natomiast mam cichą nadzieję, że nigdy tych poszlaczkowanych, kolczastych... hm, potworów - nie bójmy się tego słowa, wiem z autopsji - nie spotkam. Znaczy, nie sądzę by w takiej pokręconej istocie jak ja, ulepionej z kilku snów, duszy mającej za sobą pokaźny rządek inkarnacji oraz czystego Chaosu w wydaniu demonicznym z domieszką smoczego, akurat ta domieszka była łatwa do wyczucia. Nawet przez osobniki tego właśnie gatunku, zwłaszcza, że sama o owej nieszczęsnej domieszce z premedytacją nie pamiętam (czy może o czymś jeszcze nie pamiętam? czy powinnam o czymś pamiętać?)... Wolałabym jednak, by się nie okazało, że coś chaotycznego i nieokiełznanego we mnie zaczyna się jednak budzić na nowo i pragnie poszaleć.

...Jak tak przyglądam się z namysłem temu zapiskowi powyżej, odnoszę dziwne wrażenie, że coś chaotycznego we mnie bez wątpienia już zaczęło szaleć. No cóż, lepsze to niż kolejna faza tonięcia w tęsknocie, prawda? Trzeba korzystać z okazji i podejść profesjonalnie do poznawania światów dokoła, nawet jeśli nie do końca chce się w nich być. Kończę zatem pisać bzdury i zabieram się do czytania na poważnie.