27 XII

Właściwie niczego sensownego nie dowiedziałam się od J, poza tym, że symbol na amulecie nie przepomina jej lilii, tylko "coś, co ma macki i się cieszy". Wszędzie jej pełno, pytluje o wszystkim, tylko nie o tym, co najważniejsze. Dziś oznajmiła mi w zaufaniu, że kiedy ten świat się skończy, ona przeniesie się do innego, w którym kupi sobie fioletowego dinozaura i nazwie go "Dziabdzielka". Z jej zachowania wynika, że albo zupełnie przestała się przejmować niebezpieczeństwem, albo wręcz przeciwnie, przejmuje się skrajnie i nie chce dać tego po sobie poznać. Osobiście trudno mi uwierzyć w tę pierwszą możliwość; niestety to, że się domyślam, wcale mi nie pomaga w znalezieniu drogi do tego niemożliwego dziecka.

- Zabierasz się do tego w sposób, który każde grzeczne Dziecko Chaosu uznałoby za podejrzany - pouczył mnie Xai, ani niepytany, ani do tej pory niezauważony.
- A niby jak mam się zabrać? - syknęłam. - Od kiedy wcisnęła mi w ręce te wszystkie wydruki z danymi i wykresami, żadne z was nawet nie raczyło mi wyjaśnić ich sensu. O co chodzi z tym porównywaniem magii do białek?
- Hej, ja tylko użyczyłem jej komputera! - zamachał rękami z protestem. - A do niej teraz żadne logiczne argumenty nie dotrą. Guzdraliście się i zdążyła przez ten czas odrobiknę spanikować.
- Znaczy, mam używać nielogicznych?
- Jeśli jesteś w tym dobra... A jeśli nie, zawsze możesz zaryzykować i zawołać mnie na pomoc.
Spojrzałam na niego z uwagą, aż się zdziwił, a potem usiadłam na kanapie i pociągnęłam go za sobą. Za rękaw. Stanowczo za często akcja mojego życia toczy się na rozmaitych kanapach, ale cóż mogę na to poradzić? Może to taki mój fetysz.
- Dlaczego właściwie nam pomagasz? - zadałam pytanie, które powinno było paść już dawno temu.
- A dlaczego się temu dziwisz? - odparował. - Sama powtarzasz, że ten świat bez magii się skończy.
- Nawet jeśli zostaną na nim ci, którzy się nie poddali? Jak ty, Aislinn, Shyam... J-chan? - nie spuszczałam z niego wzroku. - Poza tym mówiłeś, że odpowiada ci taki stan rzeczy. Przywrócenie poprzedniego by ci się nie opłacało.
- Proszę, proszę, jak bardzo starasz się mnie przejrzeć - roześmiał się. - A jeśli jednak ktoś faktycznie rozwali ten świat, gdy mu już nie będzie potrzebny?
- Na przykład kto? - podchwyciłam.
- Spekuluję - odpowiedział Xai wymijająco. - Nawet gdyby udało nam się zwiać w porę, co by nas czekało? Coś nieznanego, może niebezpiecznego?
Teraz ja się uśmiechnęłam, siadając wygodniej i podkulając nogi. Rzadko miałam tak od razu gotową odpowiedź.
- Jest sobie opowieść o dziewczynce i demonie - zaczęłam. - Snuje się taka dwójka po światach, obserwując rzeczywistość i podśmiewając się z niej, a czasami pakując się w kłopoty...
- A pieska ta dziewczynka ma? - przerwał mi Xai z dziwnym uśmiechem. - Każda rezolutna dziewczynka z bajki powinna mieć pieska.
- Jeśli ma, to pewnie jej uciekł - ucięłam, jak zwykłam to robić, gdy Egil mi się wtrącał. - Demon jest piekielnie sprytny i obrotny, ale na skalę międzyświatową mocy ma malutko, więc dziewczynka często ratuje mu skórę. Ale jeśli sama znajdzie się w kłopotach, on potrafi przegadać każdego złego typa i zostawić go ze zbaraniałą miną na tak długo, by oboje zdążyli nawiać.
- To ma być zachęta czy ostrzeżenie?
- Może żadne z nich - parsknęłam śmiechem. - Dlaczego nie założyłeś, że mogłam mówić o zupełnie innym demonie i innej dziewczynce? Albo że po prostu to wymyśliłam?
- A wymyśliłaś?
- Przyszło do mnie.
- W takim razie teraz ja ci zadam pytanie - tym razem zrobił poważną minę. - Dlaczego t y nam pomagasz? Z tego co wiem, nawet nie jesteś z tego świata. Co więc przy tym zyskasz?
- Wiesz, że zdarzają się frajerzy, którzy pomagają innym bez chęci zysku?
- Teoretycznie tak - Xai skinął głową. - Ale ty jesteś demonem. Demony nie są takimi frajerami.
- Teoretycznie nie.
- Wiesz, co ci powiem? - znowu się usmiechnął, podnosząc się z kanapy. - Jeśli potrzebujesz nielogicznych argumentów, opowiedz J to, co mi przed chwilą. Albo ja jej powiem, że jeśli nie weźmie się w garść, obetnę jej kieszonkowe. Jak myślisz, co z tego zadziała?

24 XII

Siedziałam z Ellilem na puchatym dywanie przy kominku i składaliśmy wszystko, co usłyszeliśmy od Aislinn i Shyama z tym, czego sami się domyślaliśmy. Za nami na kanapie rozsiadł się Xai i nieustannie prowadził przez telefon coraz to nowe rozmowy o interesach, udając, że wcale nie zwraca na nas uwagi.
- No dobra, o tym, że boginie słońca i księżyca ze sobą rywalizowały, chyba nawet w mitologii czytałaś - westchnął Ellil. - Że Aylin nagle przestała istnieć, pamiętam. Ale jeśli amulet miał ją uczynić potężniejszą od rywalki, to dlaczego tak słabła?
- Mogła tu zadziałać ułuda - wzruszyłam ramionami. - Wiesz, draństwo mogło jej zapewniać złudne poczucie przypływu energii. Jak używka.
- Czemu w takim razie po oddaniu medalionu jej nie przeszło, a wręcz przeciwnie? - nie dał się przekonać mój towarzysz (które to określenie zawsze mi się zabawnie pisze, bo tyle różnych kontekstów ma i za każdym razem trzeba wybrać jeden - podróży? Niedoli? Życia? Jakiś jeszcze inny?). - Umarła z tęsknoty?
- Prawie do cna wyssana i już niepotrzebna, dlaczego miałaby istnieć nadal... Bardziej mnie zastanawia, że nie wykończyło Shyama w ten sposób.
- Jeśli założymy, że miało swoją sztuczną inteligencję albo było narzędziem czyjejś woli, mogło się zemścić za próbę zepsucia - zachichotał Ellil. - Zresztą taki podwójny zanik potężnych mocy... Nie przeszedłby bez podejrzeń. Dlatego na przykład nas sobie pewnie odpuszczą. Bo ich przejrzeliśmy.
Kątem oka zauważyłam, że w drzwiach stanął Shyam i przygląda się nam spode łba. Trudno się nie zgodzić, że nowy, bardziej współczesny styl zmienił go na korzyść. Co prawda gwiazdkowy garnitur był czarny jak na pogrzeb, ale fason miał bardzo twarzowy. Teraz demon musiał się jeszcze tylko przyzwyczaić, że nic mu z tyłu nie powiewa.
- Nie ma jak nadmiar pewności siebie - rzucił nagle Xai, przesłoniwszy dłonią słuchawkę; podziwiam go za podzielność uwagi. - Opustoszały świat z zaledwie kilkoma niedobitkami mogą sobie po prostu roznieść w pył, co im zależy?
- Wreszcie prawdziwy znawca raczył zabrać głos - skomentował to Shyam z wrednym, co prawda, ale jednak uśmiechem. - Kto mógłby wczuć się w sposób myślenia złodzieja mocy lepiej niż inny złodziej mocy?
Zelektryzowana, od razu zastrzygłam uszami, za to Ellil skrzywił się i odwrócił wzrok.
- Ja nie kradłem, ja przejmowałem - wyjaśnił spokojnie szarooki. - Zabierałem pozostałości po istotach, które zapadły w sen. Niepotrzebne im już to, więc dlaczego miało się walać i może jeszcze szkodzić innym?
- Nie odgrywaj takiego troskliwego - Shyam przewrócił oczami. - Z pomneijszego demona stać się najsilniejszym, oto cała twoja filozofia.
Xai pokręcił głową, po czym mruknął coś do słuchawki i wyłączył telefon.
- Nie pojmuję twojej dezaprobaty - stwierdził, a ja od razu zaczęłam się zastanawiać, do jakiej potęgi mógł dojść w taki sposób. - Ale właściwie termin "wyścig szczurów" za twoich czasów nie funkcjonował, powinienem się więc spodziewać...
- Przestań wreszcie umniejszać ważność moich czasów! - warknął demon nocy. - Gdyby ich nie było, to i twoje by nie nadeszły, nie zapominaj!
Już chciał zagarnąć zamaszyście połę peleryny, ale przypomniał sobie, że jej nie ma, i po prostu pomaszerował z powrotem do swojego pokoju.
- No i go spłoszyłeś - fuknęłam. - A takie już zaczął odnosić postępy odkąd Aislinn nie ma...
- On też powinien przestać tak mówić o obecnej epoce - oświadczył Xai. - Przecież teraz nawet magia nie jest potrzebna, a i tak wszystko funkcjonuje szybciej i sprawniej niż kiedyś. Może właśnie dlatego, że tej magii nie ma. To fascynujące...
Jeszcze nie skończył mówić, gdy do pokoju wbiegła dla odmiany J. Radosna, podekscytowana, z rozpostartymi ramionami.
- Xaaai! - przypadła do demona i złapała go za rękaw. - Xai, Xai, pożycz trochę forsy! Wyczytałam, że w kinach grają taki głupiutki film fantasy, mam ochotę skoczyć do miasta i się pośmiać!
- Pożyczyć, jasne - westchnął szarooki, ale sięgnął do kieszeni. - Od ilu lat ten film dozwolony?
- Oj, aż tak z siebie nie musisz robić starszego braciszka - naburmuszyła się dziewczynka. - Ale możesz iść ze mną. Poszukamy straconej treści albo coś.
- Dziękuję ci za zezwolenie - prychnął, a potem spojrzał na nas z figlarnym błyskiem w oku. - Jak myślicie, państwo detektywi? Poradzicie tu sobie chwilkę bez nas?
A co innego mogliśmy zrobić?

21 XII

- Skoro mówię, że będziemy świętować, to znaczy, że będziemy - oznajmiła wczoraj Aislinn i zabrała się do gotowania. Konkretnie jednej potrawy o dziwnej nazwie i jeszcze dziwniejszym składzie, którą spożywa się z okazji Przesilenia. W każdym razie zawiera sporo przypraw i pachnie zachęcająco, inaczej pewnie bym spędziła dzisiejszy wieczór siedząc zamknięta w pokoju zamiast świętować. Skoro jednak nie zamierzam, na moją głowę spadło wyciągnięcie jednego marudy z pokoju, w którym właśnie tak siedzieć zamierzał.
- Dziś noc zwycięża dzień. Ciekawie byłoby siedzieć z nim w takiej chwili przy jednym stole - stwierdziła bogini słońca, uśmiechając się krzywo. Jutro zamierza wrócić do pilnowania swoich archeologów, ale mam nadzieję, że jeszcze do nas zajrzy, inaczej ktoś tu w końcu kogoś zabije, obawiam się.

- Wychodzisz stąd na kolację - oznajmiłam Shyamowi od progu. Przynajmniej nie miał drzwi zamkniętych na klucz.
- Dlaczego? - zapytał gdzieś z głębi pokoju. Nie miał tak nieszczęśliwego głosu jak wcześniej, za to w ciemności nie mogłam zlokalizować, gdzie jest.
- Bo do tej pory Ellil zdąży wrócić z prezentem gwiazdkowym dla ciebie. A na razie mógłbyś chociaż włączyć lampkę - powiedziałam i sama to zrobiłam. Zajaśniała okrągła jak księżyc.
- Może i srebrne światło zawsze było słabsze niż złote - Shyam zerknął na nią na moment - ale to mnie bynajmniej nie pociesza. I nie mam zamiaru świętować wspólnie z  n i ą.
- Dziś najkrótszy dzień, zwycięstwo nocy, a ty nie chcesz?
- Nie - rzekł twardo. - To przez nią i jej potęgę spotkało mnie to wszystko.
- Przecież już ustaliliśmy, że nie Aislinn zamknęła cię w amulecie, prawda?
- Bez znaczenia. Gdyby nie była zbyt silna, Aylin nigdy nie wpadłaby na to, by próbować zwiększyć własną moc i... - urwał nagle, jakby wystraszony.
- Kto? - zapytałam szybko, myśląc, że się przesłyszałam. Ale nie, chyba mi ktoś taki mignął w którejś książce z mitami...
- Nikt - burknął demon, odwracając wzrok - Już od dawna jej nie ma.
- Kolejny twój najgorszy wróg? - nie dałam za wygraną i zaczęłam zgadywać. - Ktoś, z kim kłótni ci brakuje?
- Też coś. Istnieliśmy, by być przeciwwagą dla siebie - prychnął, sprowokowany (zdecydowanie trzeba by popracować nad jego asertywnością, gdyby nie to, że taki stan rzeczy jest mi na rękę). - Ale skoro zaczęła niknąć mi w oczach, nie wierzyłem, że ta mała rzecz daje jej większą siłę. Dlatego dała mi ją, żebym sam sprawdził. I wkrótce potem przestała istnieć.
- No dobrze, ale co ma do tego Aislinn?
- Aylin stanowiła przeciwwagę również dla niej - mruknął Shyam, bardzo niezadowolony z siebie. - Zawsze z kimś rywalizowała, a z nią nawet bardziej niż ze mną.
Właściwie się nie dziwiłam. Też bym na jej miejscu próbowała wygryźć osobę o imieniu tak podobnym do mojego. Po prostu miałabym lekką paranoję.
- Powiesz im teraz, tak? - zapytał demon wyzywająco. - Wszystko im wygadasz?
- Nie wiem jak mam mówić o czymś, czego nie zrozumiałam - odparowałam. - A ty lepiej zejdź na kolację. Sama bym tu została, podoba mi się ten półmrok z jedną lampą... Ale nie.
Dziwnie zakończyłam tę rozmowę, dobrze to wiedziałam, jednak w tamtej chwili po prostu poczułam, że "ale nie" i że chcę do domu. A kiedy wyszłam z pokoju, zobaczyłam opartego o ścianę Xaia, który uśmiechał się lekko i najwyraźniej sporo usłyszał.

19 XII

Coś mi umyka. Coś mi umyka, coś mi umyka, coś mi umyka, cośmiumyka. Coś. Mi. Umyka. Ale nieważne. Jest na tyle ciekawie, bym dała radę wziąć się w garść, choć może zbyt ciekawie na uwiecznienie w moich niepozbieranych myślach.

Ustaliliśmy w końcu, że spotkamy się w połowie drogi i tak też się stało. Teraz jesteśmy sobie w miłym miejscu, do którego nawet dotarła zima, przez co Shyam chodzi ze skwaszoną miną i narzeka na to białe dokoła. Z kolei Aislinn chodzi skwaszona, ponieważ musiała - przynajmniej na parę dni - opuścić wykopaliska, a kto wie, co się tam może stać podczas jej nieobecności... Z drugiej strony, jak mi wyjaśniła, gdyby tam została, kto by pilnował tego wariata?
Rzeczony wariat dał nam do zrozumienia, że robi nam wielką łaskę, dotrzymując nam towarzystwa; kiedy zaś dotarliśmy do wyznaczonego miejsca, w którym czekał na nas "Pędziwiatr" z trójką pasażerów, o mało nie poświęcił swej starannie wypracowanej samokontroli na ponowne ścięcie się z Xaiem (jakby mu nie starczył jeden najgorszy wróg). Ogólnie było śmiesznie, bo każde z bóstw chciało, bym dalszą drogę jechała właśnie z nim. Ellil, bo miał serdecznie dość robienia za szofera dla "tych państwa", a Aislinn, bo ktoś powinien pilnować żeby demon nie zwiał, kiedy ona prowadzi. Sugestię, żeby wsadzić go do bagażnika, niestety zlekceważyła, ale i tak w końcu kontynuowałam jazdę z nią. Po prostu dlatego, że prowadzi bezpieczniej niż Ellil, a to ma pewne plusy, gdy droga jest pokryta lodem.

- Po raz ostatni ci tłumaczę, że nie zawracałbym sobie głowy takim badziewiem jak przerabianie jakichś twoich wirusów - powiedział kategorycznym tonem Xai, wcale nie przekonując tym Ellila.
To właśnie on był zdolny znaleźć nam pensjonat, który stał pod ciemnym i groźnym lasem, a którego właścicielka o nic nie pytała. Choć otoczenie (kolorowy pokój z kominkiem) sprzyjało raczej zabawie kolejką przy choince, demon siedział w eleganckim garniturze i to go podsumowywało najlepiej. Poza tym miał szare oczy, a włosy mieniły się srebrzyście, podobnie jak u boga wiatru, choć kolorem wpadały raczej w róż (może tylko w tym świetle, ale widok był uroczy). I były dłuższe.
- Dlaczego niby miałbym ci wierzyć? - Ellil nie dawał za wygraną.
- A myślisz, że to mi się kalkuluje? - Xai uśmiechnął się trochę zaczepnie, a trochę z wyższością. - Ja psuję twoją robotę, a ty ją naprawiasz? To by znaczyło, że pomagam ci zarobić - nie uważasz tego za niedorzeczne?
Ellil zamarł z otwartymi ustami i po chwili machnął ręką z rezygnacją, a ja zaczęłam rozumieć, dlaczego określał towarzysza J mianem "śliskiego typa". Dziwne, łatwiej mi było zrozumieć po czymś takim niż po awanturze jaką urządził Xaiowi (i tym razem nie mogącemu powstrzymać się od śmiechu) rozgniewany Shyam. Po którego stronie, nota bene, powinnam była stanąć. Jakoś wszyscy oczekiwali, że stanę. Tymczasem ja miałam wtedy niezły ubaw i teraz też.
A przy okazji, pytałam J, jak to się stało, że jest w to wszystko zaangażowany. Odpowiedziała, że miała u niego większe kieszonkowe niż u tego drugiego "starszego braciszka" i że gromadziła dane na jego komputerze, więc nie miał wyboru. Osobiście zaś odniosłam wrażenie, że sam aż się palił do wniesienia jakiegoś wkładu w nasze działania. Głównie dlatego, że twierdził dokładnie odwrotnie - cały czas uśmiechając się tak jak już wspominałam.

Swoją drogą, Shyam chyba uczynił kolejny kroczek na długiej drodze przystosowywania się do współczesności. Nie żeby przestał unikać światła, ale po rozmaitych aluzjach odnośnie ubierania się jak co trzeci zbuntowany przeciw światu nastolatek, doszedł do wniosku, że on tak nie chce. Ku mojemu zdziwieniu, misji znalezienia mu nowego stylu podjął się Ellil - czyżby faktycznie stanął po jego stronie przeciw Xaiowi? Zniknął jakoś przed godziną i pewnie nie wróci, póki tego stylu nie znajdzie. Przypomniałam mu kilka razy, że nic różowego i odblaskowego, do licha, ale nie wiem jak bardzo go to obejdzie.

Tak, oczywiście, że wyżej stawiam pisanie o tym jak przedszkole się kłóci od relacjonowania burzy mózgów i porównywania teorii. Po pierwsze, dlatego, że burza mózgów jak dotąd trwała krótko i z przerwami. Po drugie zaś, ponieważ nawet tyle wystarczyło, by zaczęła mnie boleć głowa.

17 XII

Przekonywanie Shyama zaowocowało jego postanowieniem, że opowie nam o swoim miłym pobycie w medalionie, a następnie się zmyje, zostawiając nam twardy orzech do zgryzienia. Albo się zaczai, podśmiewając się z nas z daleka. Nie wziął tylko pod uwagę, że stanowisko głównego obserwatora wydarzeń jest już zajęte.
- Dzwoni Ellil - Aislinn podała mi swój telefon. - Podobno ktoś chce z tobą rozmawiać.
Wzięłam słuchawkę, ale zamiast głosu boga wiatru usłyszałam w niej J.
- Miya! - ucieszyła się. - Weź tu przyjedź, oni sobie ciągle dogadują!
- Co? Dlaczego? A gdzie jesteście? - zapytałam zdezorientowana. - Myślisz, że ja tu nie mam kogo usadzać?
- No, to, że Ellil nas znalazł - wyjaśniła z zadowoleniem (dumna z niego?). - I kto mówi o usadzaniu, wiesz jak się to świetnie ogląda?
- Myślałby kto, że chcesz się wreszcie czynnie włączyć w tę zagmatwaną sprawę - westchnęłam.
- Ależ ja jestem czynnie włączona! - zaprotestowała. - Z w ł a s z c z a teraz mam co robić!
Nie miałam siły z nią dyskutować... Szczególnie, że i tak nie miałabym czym dojechać do miejsca, które mi podała (nie mówiąc już o tym, że nie miałam pojęcia, gdzie się ono znajduje). Rozłączyłyśmy się więc bez żadnej konkretnej decyzji. Jak zawsze...
- Aislinn, za pozwoleniem, podaj mi ten amulet - postanowiłam wrócić do przerwanej rozmowy. Gdy tylko medalion do mnie trafił, podeszłam i bez uprzedzenia wcisnęłam go do ręki Shyamowi.
- Wypraszam sobie!! - demon od razu rzucił go na ziemię, jakby się bał, że ugryzie.
- Dlaczego? - zdziwiłam się. - Nic ci się tym razem nie stało. Ani żadnemu z nas.
- To nie działało w ten sposób! - ofuknął mnie. - Poprzednia osoba nosząca tę rzecz wcisnęła mi ją, ale ja widziałem, że słabła z dnia na dzień, gdy ją jeszcze posiadała!
- Kto to był? - zainteresowała się Aislinn. - Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek nie był odludkiem.
- Nie rozmawiam z tobą - uciął i znów zwrócił się do mnie. - Postanowiłem, że spróbuję to zniszczyć, a potem...
Urwał, krzywiąc się. Nie byłam tym specjalnie zdziwiona, więc nie nalegałam.
- To znaczy, że po świecie krążył przedmiot zdolny kogoś wessać i pozostał niezauważony? - bogini zmarszczyła czoło.
- Może mógł jakoś zakrzywiać rzeczywistość... Tak, żeby nikt w tym świecie go nie wyczuł - zamyśliłam się, choć to też mi się nie do końca zgadzało. W porządku, mogło tłumaczyć, dlaczego dopiero ja odkryłam medalion, ale chyba J też powinna była... Nie wiem, czułam, że jest tu jakiś haczyk.
Chętnie bym się dowiedziała, skąd właściwie to draństwo pochodzi. Ale chyba póki co mogę się cieszyć z małych sukcesów, takich jak wyjście pewnego demona z grobowca (nie żeby w dzień...). Wygląda na to, że sam się temu dziwi.

16 XII

- Mówiłaś, zdaje się, że jesteś niedostrojona do naszego świata, co wiele wyjaśnia - Aislinn stanęła nade mną, ujmując się pod boki - To, że t y nie wyczuwasz atmosfery niebezpieczeństwa, nie oznacza, że jej nie ma.
Paradoksalnie do swojej "profesji" zasłaniała mi światło, akurat kiedy zamierzałam opisać kolejny bezczynny dzień. Może to i lepiej, że nie zdążyłam zacząć. Po co taka monotonia?
- No dobrze, jest - powiedziałam, nie podnosząc głowy. - Przyszłaś tylko po to, by mnie o tym uświadomić?
- Nie tym tonem, jeśli łaska. Przyszłam, bo ktoś powinien coś zrobić z Shyamem. Plącze się jak duch i straszy mi ekipę.
- I dlaczego tym kimś mam być ja?
- Bo ja jestem jego najgorszym wrogiem, a Ellila na szczęście nie ma - prychnęła bogini. - Natomiast ty mówiłaś, że od czego jesteś specjalistką?
- Od ponurych typów w czerni, którzy nie mogą znaleźć sobie miejsca w świecie - westchnęłam. - Ale to nie moja wina, sami na mnie wpadają.
- O, właśnie. Może zajęcie psychologa jest ci sądzone, nie myślałaś o tym?
Westchnęłam ponownie i podniosłam się, odkładając zeszyt. Zbiegi okoliczności bywają czasem nie lepsze od przeznaczenia.
- Znalazłaś już coś odnośnie tego symbolu? - zapytałam dla pozoru, że kontroluję sytuację.
- Nic a nic - mruknęła z irytacją. - Też coś, świecę nad tym przeklętym światem od zawsze, a nie wiem... Powinnam to traktować jak wyzwanie, czy jak afront?

Shyama znalazłam bez trudu. Siedział na podłodze w kącie zachodniej komnaty i wpatrywał się w sufit. Nie wiem jakie wrażenie mógł robić kilkaset lat temu, ale w tym momencie miałam ochotę pogłaskać go po głowie. Skrzywienie zawodowe?
- Zejdź mi z oczu - powiedział matowym głosem.
- Nawet na mnie nie patrzysz - zwróciłam uwagę. Kiedy puścił ją mimo uszu, po prostu podeszłam i usiadłam obok niego.
- To zaćmienie, prawda? - spojrzałam na szereg malowniczych symboli, widniejących na suficie. - Marzysz o wiecznej nocy?
- W tych potwornych czasach nawet noc staje się dniem - nie zmienił tonu; zapomniał już nawet, że powinien być władczy i gniewny. - Gdybym miał więcej mocy, przywróciłbym tamten stan.
O, niedobrze. Nawet zaczął się przyznawać do słabości... A może właśnie dobrze?
- Gdybyś ze świata wiecznej nocy trafił do takiego, w którym panuje dzień - zaczęłam. - Wolałbyś wrócić do domu czy zaprowadzić swoje porządki na obcym terenie?
Popatrzył na mnie kątem oka, marszcząc brwi.
- Egzaminujesz mnie, czy przesłuchujesz?
- Wspominam.
- Nie podoba mi się bycie obiektem analizy - stwierdził. - Każdego tak traktujesz?
- Każdego traktuję jak obiecującą znajomość albo jak źródło nowego wątku - wzruszyłam ramionami. - Wybierz sobie interpretację, która bardziej ci odpowiada.
- Nie ma sposobu, by przywrócić czasu magii - Shyam podjął poprzedni temat. - To wbrew naturze sprzymierzać się z bogami.
- Trochę godności w zamian za magię to niewygórowana cena - uznałam. - Poza tym ja jestem demonem, a całkiem miło mi się z nimi trzyma.
- Nie jesteś - zmierzył mnie wzrokiem.
- Ależ tak.
- Nawet w tych zepsutych czasach nie mogą istnieć takie demony. Jesteś zbyt ludzka.
- Zanim ziściłam się w tej postaci, miałam ładne parę innych - wyjaśniłam. - Nie mogły nie wpłynąć na to, jaka jestem teraz.
Długo mi się przyglądał, jakby starając się mnie umieścić w odpowiedniej szufladce. W końcu dał za wygraną - najwyraźniej musiał jeszcze poszerzyć horyzonty. Mimo wszystko nie był za bardzo najeżony, co mogło oznaczać dwie rzeczy: albo się zmęczył, albo uznał, że już nic nie ma sensu. Wolałam trzymać się nadziei na pierwszą opcję.
- Jeszcze jedno - uśmiechnęłam się i wstałam. Po prostu musiałam wyjść póki jeszcze nie zabrałam się do głaskania.
- Tak? - zareagował, i to nawet z zaciekawieniem.
Zanim odpowiedziałam, spokojnie podeszłam do wyjścia.
- Jeśli nie pomożesz nam w rozwiązywaniu zagadki zanikania magii, będzie to znaczyło, że jednak podoba ci się tak, jak jest.

15 XII

Ciągle nie mogę zdecydować czy to godziny wloką się powoli, a tygodnie pędzą, czy jednak odwrotnie...
Niebacznie zostawiłam amulet na wierzchu i Aislinn go skonfiskowała, kiedy nie patrzyłam. Zastałam ją i Ellila jak próbowali wyrwać go sobie nawzajem z rąk; przestali dopiero kiedy im zwróciłam uwagę, że dotykają go już od pewnej chwili, a jeszcze nic im się nie stało. W rezultacie medalionu nie odzyskałam. Bogini upiera się, że gdzieś już widziała znajdujący się na nim symbol, a niestety nie pamięta gdzie. Od dwóch dni - kiedy tylko nie pokrzykuje na ekipę - siedzi i wertuje jakieś opasłe księgi w poszukiwaniu rozwiązania.
Że Shyam nie poleciał stawić czoła temu jasnemu, niedobremu światu, to mnie nie dziwi. Ale że spędza większość czasu w grobowcu...?! Oczywiście szuka jak najciemniejszych kątów, w których przesiaduje, udając pana sytuacji. Aislinn wzdycha, że skoro tak, to też mógłby się przydać przy eksploracji, ale niestety demon nie daje do siebie podejść. Tylko płoszy i tak już skołowaną ekipę.
Ellil się zadeklarował, że pojedzie szukać "zombiaków", takich jak ten, z którym miałam bliskie spotkanie, ale podejrzewam, że po prostu zatęsknił do kolorów i zabawy. Nie sądzę, by taki zaprogramowany na wysysanie osobnik dał mu się znaleźć, ale on się łudzi albo jest obłudny, w każdym razie się upiera.
I nie mogę pozbyć się uczucia, że nasz skład jest wybitnie niekompletny. Że powinniśmy zebrać się w końcu wszyscy razem i porządnie pomyśleć, a nawet i działać. Nie jestem tylko pewna czy widzę problem w samym naszym braku zgrania, czy w potrzebie załatania luk w opowieści. Nie wiem, co bardziej istotne, a to chyba zły znak.
Można by pomyśleć, że niepokój wzbudzony znikaniem magii t e r a z wreszcie zasnuje świat, a przynajmniej tę jego część, w której się znajdujemy. A tu ewidentne bosko-demoniczne przedszkole. Żadnej atmosfery niebezpieczeństwa.

12 XII

Przypomniało mi się jak latem szukaliśmy co sił Kol'Ranveiga, zbuntowanego boga z Pieśni, a ja nie miałam sił ani nastroju by opisywać sceny akcji, które się rozegrały, gdy już go znaleźliśmy.
Tym razem scen akcji nie było, przynajmniej nie tego rodzaju. Bo to nie my znaleźliśmy zgubę, a raczej odwrotnie. Był zatem elegancki samochód, który czekał na nas przy wejściu do doliny - bladoróżowy, co prawda, ale przynajmniej z przepisowo przyciemnionymi szybami. Wysiadło z niego dwóch dżentelmenów, również eleganckich.
- Szef polecił nam dostarczyć przesyłkę - powiedzieli, otwierając tylne drzwi. Brzmiało to jak "Szef czasem miewa takie fanaberie".
Ellil natychmiast wygrzebał z kieszeni telefon i zaczął wystukiwać wiadomość do J, natomiast ja zajrzałam do wnętrza samochodu i napotkałam gniewny wzrok Shyama. W tym samym falbaniastym acz wymiętym stroju, co poprzednio, z włosami w nieładzie... Wyglądał jakby przez cały czas trwania jazdy próbował wybić szybę i uciec.
- Nie wiem, coś ty za jedna, ale zejdź mi z drogi - zażądał.
- Najpierw cię raczej przeprowadzę przez tę drogę - pokręciłam głową. - Przyjechałeś do Aislinn, dobrze pamiętam?

- Ja się załamuję - westchnął Ellil dramatycznie. - Skubaniec wciął się nam w poszukiwania i zebrał wszystkie laury!
- Po pierwsze, w ostatnich dniach wcale nie szukałeś. A po drugie, chyba powinieneś przyjąć zasadę, że sojusznicy J-chan są naszymi sojusznikami - zmitygowałam go. - Nie mów mi teraz, że nie byłeś gotowy na współpracę bogów z demonami.
- Nawet jeśli działają bez żadnego porozumienia z resztą sojuszu? - nie dawał za wygraną. Wiadomość, którą dostał w odpowiedzi, brzmiała: Ja nic nie wiem! On sam tak!
Mogliśmy w tej chwili tylko rozmawiać na stronie i przyglądać się jak Shyam toczy nierówną walkę z boginią światła. Głównie słowną, dodam. Gdyby lampy nie zostały litościwie powyłączane, pewnie nawet taka by się nie odbyła.
- Po raz ostatni ci powtarzam, że nie wpadłabym na wpakowanie cię do jakiegoś głupiego wisiorka! - grzmiała Aislinn. - Gdybym chciała się z tobą rozprawić na dobre, zrobiłabym to osobiście!
- Nie zrobiłaś tego, bo byłem za silny - demon bezksiężycowych nocy stał wyprostowany jak struna, niby to zwracając się do niej, ale jednak wodząc wkoło rozbieganym wzrokiem.
No dobrze, oddam sprawiedliwość. Jakieś tam próby walki na moc miały miejsce. Ale nie mam serca wyciągać szczegółów na, że się tak wyrażę, światło dzienne.
- Za to t e r a z jesteś słaby jak niemowlę - zauważyła jasnowłosa. - Jak wytłumaczysz fakt, że jeszcze tu stoisz?
To na chwilę zamknęło mu usta. Rozejrzał się, teraz już zupełnie jawnie i z widoczną konsternacją.
- Co to jest?! Co to za jarmarczna farsa?! - warknął w naszą stronę. - Czyżbym jednak trafił do jakiegoś świata z drugiej strony lustra?! Miasta ohydnie rozświetlone nawet w nocy, mój najgorszy wróg składa broń...
- Nie złożyłam broni, tylko nie potrzebuję tak oczywistego zwycięstwa.
- ...a magii dokoła jak na lekarstwo! Przez tyle dni błąkałem się jak zaszczute zwierzę, próbując odzyskać siły...
- Słuchaj, jakoś za tydzień będzie nów - ulitowałam się. - Może to cię bardziej podreperuje?
- ...żeby w końcu trafić tutaj, na łaskę najgorszego wroga - Shyam tak się wczuł, że nie zwrócił uwagi. - Skrytykowany. Wydrwiony. Publicznie upokorzony. I to przez jakiegoś niezidentyfikowanego pomniejszego demona!
- Chyba zacznę się z tą kupką nieszczęścia solidaryzować - mruknął do mnie Ellil.
- Że wydrwiony, temu się nie dziwię - skomentował najgorszy wróg. - Zamiast błąkać się bez większego sensu, mogłeś się aklimatyzować i popracować nad zmianą stylu. Wyglądasz jak z niedorzecznej subkultury.
- Nie chcę mieć nic wspólnego z tym zepsutym światem - oświadczył kategorycznie Shyam i zamaszystym gestem owinął się peleryną. - Ani tym bardziej z wami.
- To może chociaż powiesz nam, jak trafiłeś do tego? - wyjęłam z kieszeni amulet. - Słowo, że damy ci wtedy spokój.
Na widok pokazanego mu przedmiotu demon wciągnął powietrze ze świstem i odsunął się prędko, a potem otworzył drzwi kopniakiem (ku cichej furii Aislinn) i wypadł z przyczepy prosto w noc.
- Idzie do grobowca - poinformowałam pozostałych, wyglądając za nim.
- O, doprawdy! - bogini również wybiegła na zewnątrz, ale zamiast próbować go zatrzymać, zawołała tylko:
- Ale nie idź lewą stroną korytarza, tam jest pułapka!
Bez słowa zniknął w mrocznym wejściu, nie dając po sobie poznać czy usłyszał jej wołanie.
- W tamtych czasach wszyscy tacy byliście, czy tylko on? - zapytałam słabym głosem, wywołując dwa obrażone prychnięcia.

8 XII

Mam wrażenie, że zostawienie tamtej pułapki w podłodze bez odgrodzenia było metodą selekcji członków ekipy - kto zapamięta, gdzie ona jest, zasługuje na dalsze poznawanie starożytnych sekretów pospołu z szefową, a kto nie, ten...
W każdym razie szybko wyjaśniła się tajemnica niesławnej zachodniej komnaty. Otóż zawierała ona całą masę skrytek, a każda skrytka była zabezpieczona czymś paskudnym. Ponieważ odkrycie tego zdążyło już zepsuć pewną część ekipy, Aislinn uprzejmie poprosiła Ellila, żeby zajął się odbezpieczaniem na odległość... Po prostu zostawiła go samego w komnacie, z której po chwili zaczęły dochodzić huki i trzaski. Nie wiem, co bóg wiatru tam napotkał, ale w następnej chwili wypadł stamtąd i oznajmił, że wiele w swojej egzystencji doświadczył, ale na coś tak ohydnego mogli wpaść tylko ludzie.
Aislinn nie dała za wygraną i następnego dnia zapędziła go tam jeszcze raz. Po wszystkim - a trochę czasu zleciało - reszta ekipy wysprzątała tam, z równie zdegustowanymi minami jak nasz królik doświadczalny, i mogliśmy się wreszcie zająć tym, co najważniejsze. Odkrywaniem wiedzy. W skrytkach znajdowała się masa zwojów z filozoficznymi i naukowymi zapiskami, jakie zostawił po sobie starożytny mędrzec. Nie mogłam się nadziwić, ile ich było. Ten człowiek musiał mieć niezwyke pojemny umysł i podziwu godną podzielność uwagi... I oczywiście gromadkę skrybów do dyspozycji.
- Lepiej nie dotykaj, światło może je zniszczyć - ostrzegł Ellil, nie kryjąc złośliwego uśmieszku.
- Gdybym niszczyła antyki samym dotknięciem, nigdy nie zostałabym archeologiem - odcięła się Aislinn, rozsiadłszy się na podłodze wielkiej przyczepy campingowej, którą zajmowała w pojedynkę, dopóki się nie pojawiliśmy. Pergaminy walały się wokół niej byle jak i nie mogłam pozbyć się obawy, że właśnie my będziemy je potem segregować.
- Dlaczego pochowano faceta z całą jego wiedzą? - trudno mi było zrozumieć. - Nie zostawiono nic dla potomności?
- Ależ zostawiono - pokręciła głową. - Ale kopie, niejednokrotnie przepisane niedokładnie. To wszystko tutaj, to oryginały. Bezcenne.
- W takim razie dlaczego wcześniej ich nie odkryto? Ten grobowiec... Jak by to ująć? Nie jest trudny do odnalezienia.
Bogini podniosła wzrok znad jednego z pergaminów i poprawiła okulary.
- Wcześniej był strzeżony - uśmiechnęła się jakoś niewesoło, nieludzko. - Ale w końcu przestał.

Później odcięłam się od świata - przynajmniej mentalnie - dając się ponieść rozmaitym emocjom, tłumionym o wiele za długo i nawet Aislinn nie zdołała mnie przywołać do porządku, dopóki siedziałam z nosem w zeszycie i pisałam miniaturki o miłości. Pięć mi wyszło, ale mogłabym tak dłużej i więcej. Bo tak. Powstrzymałam się jednak w porę. Również bo tak.

Widać więc, że wszyscy byliśmy bardzo zajęci, prawda? Dlatego dopiero wczoraj znaleźliśmy trochę czasu by usiąść we trójkę i pokonspirować. Zwłaszcza, że wcześniej Aislinn ofukiwała nas przy każdej próbie podjęcia Poważnej Rozmowy, mówiąc, że wieszczb o końcu świata już się ostatnio nasłuchała, a nawet jeśli, to świat może poczekać, aż ona skończy eksplorować.
Dowiedziałam się od niej, że istoty nadprzyrodzone, które nie pogrążyły się we wiecznym śnie ani nie postradały zmysłów (za bardzo), zdają sobie sprawę, że coś ze światem jest nie tak. Nie mają tylko pewności, co i dlaczego. To fakt, jeśli mamy jakiegoś konkretnego przeciwnika, to dobrze się przed nami kryje.
- Czy my też kwalifikujemy się do kategorii "magia"? - zapytała bogini, przyglądając się z ciekawością amuletowi, który trzymałam w dłoni. - Czy to na pewno zrobiłoby nam krzywdę?
- Shyam w tym siedział - przypomniał Ellil. - Poza tym przecież nie chcemy stracić kolejnej osoby z mocą. Im mniej nas, tym szybszy koniec.
- A to dopiero - skrzywiła się. - Czy świat nie może istnieć bez magii?
- Zawsze jest jakaś magia - powiedziałam. - W każdym świecie, choć czasem jest jej niewiele albo ludzie nie potrafią jej sobie przyswoić. Ale jest, inaczej nikt by nie wpadł na taką możliwość. Nie byłoby baśni.
- No dobrze - poddała się, ale zaraz wyciągnęła rękę do amuletu. - To ile nam jeszcze zostało czasu? Zdążę zakończyć badanie grobowca i wrzucić ten wisiorek pod lupę?
- Parę lat, ale wstrzymaj się! - Ellil odciągnął ją z przesadną desperacją. - Aż tak się solidaryzujesz z Shyamem, że aż chcesz podzielić jego niedolę?
- Nic z tych rzeczy, ale jestem ciekawa - wyrwała mu się. - Zwłaszcza tego, czy jestem jeszcze aż tak potrzebna do funkcjonowania świata.
- W jakim sensie? - zapytałam ostrożnie. Zdaje się, że rozbudzanie ciekawości tej pani to niebezpieczne zajęcie.
- No, na przykład czy słońce by wzeszło, gdybym została zapieczętowana.
- Nie. Zwykła kula płonących gazów rozjaśniłaby świat - przytoczyłam słowa z jednej z tych opowieści, które nie ja napisałam, wskutek czego mam kompleksy.
- Chyba rozumiem, co masz na myśli - zadumał się Ellil. - Ale czy tak już nie jest? Ludzie o nas zapomnieli. A ja nie mam zamiaru rezygnować z planów wyrwania się stąd.
- Och, nie narzekaj - Aislinn powróciła do swojego zwykłego tonu. - Jeszcze się nie wyrwałeś, więc nadal możesz mi trochę pomóc.
- Z czym, z segregowaniem tych papierzysk?! - chyba trochę się załamał. - Nic cię nie obeszło to, co tu usłyszałaś?!
- A nie zauważyłeś, że obeszło? - odparowała spokojnie. - Skoro jednak mamy jeszcze parę lat, to dlaczego czekać bezproduktywnie?

Bezproduktywnie to raczej podchodzimy do znalezienia naszego uciekiniera. Bo przydałoby się go znaleźć, żeby nam zdradził coś więcej na temat swojego uwięzienia w amulecie. Nie porzuciliśmy nadziei, że to jakiś trop, choć naszyjnik teraz wydaje się zupełnie nieszkodliwy. Ani ja nic od niego nie wyczuwam, ani, jak mi się wydaje, nie zrobiłby już krzywdy tej dwójce bogów. Ale i tak lepiej uważać.

3 XII

- Idziesz, idziesz - przekonywał mnie Ellil. - Zobacz, nawet się słońce przedarło przez te chmury.
- Słońce też jest złe - orzekłam kategorycznym tonem.
- No to co jest według ciebie dobre?!
- Gwiazdy - mruknęłam, starając się skoncentrować na treści książki. Litery tańczyły mi przed oczami.
- Słuchaj - mój towarzysz tracił cierpliwość, a mnie by to nawet bawiło, gdyby nie huśtawka nastrojów. - Co ci się stało, że zachowujesz się jak rozpuszczony dzieciak? Do naszego przyjazdu tutaj byłaś całkiem... Bo ja wiem, jak starsza siostra?
- Udawałam.
- No chodź, tam rozkopują grobowiec starożytnego mędrca - kusił. - Poważano go bardziej niż władcę, dlatego zazdrosny władca kazał go usunąć. Za co z kolei go obalono.
- I to aż takie interesujące? - może nie połknęłam przynęty, ale powiedzmy, że zaczęłam wodzić za nią wzrokiem. - Czy w tym regionie wkładało się zmarłym do grobów rzeczy osobiste?
- Tego pochowano z jego wiedzą - Ellil mrugnął i pociągnął mnie do wyjścia. - Koniec marudzenia, idziemy.

Mam takie szczęście, że kiedy tylko trafiam do jakichś wykopalisk, one zawsze są w górach. Moja przyjaciółka Pai Pai, zanim wylądowała w okolicach Alkhai Golt, uczestniczyła w badaniu wioski wybudowanej w skałach, dla odmiany na pustyni. Jeszcze wcześniej, podczas jednej z, że tak powiem, wycieczek edukacyjnych z Vylette, odwiedziłam mroźną, naprawdę mroźną północ pewnego świata z - uwaga - północy Domeny Promienistych, gdzie widziałyśmy wydobywanie skarbów z lodowca. Tym razem zaś... Cóż, ani za zimno, ani za gorąco, za to straszliwie pusto, jeśli nie liczyć tego jednego miasteczka. Czy wszystkie ważne persony tej krainy są chowane na takich odludziach?
Jakimś cudem wjechaliśmy samochodem do upragnionej dolinki. Ścieżka była wyboista i wąziutka - z b y t wąziutka - ale Ellil wyraźnie ma pewne aspekty rzeczywistości za nic, zupełnie jakby był bóstwem ziemi, a nie wiatru.
Byłam trochę zdziwiona, kiedy zobaczyłam teren prac archeologicznych. Nie dlatego, że faktycznie wyglądał na miejsce wiecznego spoczynku jakiegoś króla - ogromny, wykuty w skale grobowiec był imponująco zdobiony już od wejścia (a nawet wcześniej, po obu stronach drogi, która do niego prowadziła, stały rzędy posągów) i wręcz krzyczał swoim wyglądem o zwrócenie na niego uwagi... Oparł się czasowi jak mało co - i właśnie w tym rzecz. Co tu było do wykopywania?
Wyraźnie jednak coś było, skoro tylu ludzi się tu uwijało.
- Prześlizniesz się pomiędzy tymi ogrodzeniami tak jak pomiędzy skałami? - zapytałam Ellila, obejmując wzrokiem pilnie strzeżony obszar.
- Rozumiem aluzję - prychnął. - Że niby ja mam szukać Aislinn, a ty tu sobie będziesz stać? Nic z tego.
Puścił moją rękę dopiero gdy przemknęliśmy do wnętrza grobowca. I poszedł szukać, a ja mogłam tylko tam sobie stać, żeby się przypadkiem nie zgubić.

- Nie stawaj tam!! - dobiegł mnie zdenerwowany głos. Było to po czasie oczekiwania, który wydał mi się nieskończenie długi. Na tyle długi, że przestałam się bać, że się zgubię, i zaczęłam wędrować. Właśnie miałam zamiar obejrzeć sobie z bliska scenkę wyrzeźbioną w ścianie - klęczącego człowieka, nad którym latały jakieś... Duchy? Oświecenie?
Zamarłam z jedną nogą w powietrzu i obejrzałam się na jasnowłosą kobietę, która szybkim krokiem szła w moją stronę.
- Czy ja nie mówiłam? Czy ja nie mówiłam?! - może i nie podniosła krzyku, ale jej głos był donośny i chyba nawykły do strofowania innych. - Wszystkim mówiłam, że w tym miejscu jest najbardziej zmyślna pułapka w dziejach, a co to za beztroska?!
Spuściłam wzrok. Kawałek podłogi, na którym omal nie stanęłam, nie różnił się niczym od żadnego innego kawałka.
- Jak rozpoznać, że to akurat to miejsce? - zapytałam niepewnie, odsuwając się na bezpieczną odległość. - Dlaczego nie jest zabezpieczone?
- Jesteś tu nowa, czy jak? Nikt jakoś dotąd nie pytał, wszyscy wykonywali - blondynka spojrzała na mnie krytycznie. Niewysoka, w okrągłych okularkach, wyglądała na kogoś, kto czytał o wszystkich starożytnych grobowcach świata, po czym je osobiście zwiedził i świetnie się w nich orientuje. Ale żeby aż tak?!
- No, już - przerwała mój potok milczenia. - Nie stój jak kołek, tylko jazda do zachodniej komnaty. Tam roboty jeszcze wiele, a ludzi zawsze jakoś za mało.
- Czekaj, czekaj! - już biegł ku nam Ellil, zaskakująco wystraszony. - Nie rozdzielaj mnie z koleżanką tak od razu!
- Nikt tu nie mówi o żadnym rozdzielaniu - ucięła kobieta, która najwyraźniej była samą Aislinn, boginią słońca. - Ty też się przydasz w zachodniej komnacie, bardziej niż myślisz.
- Czy ja wyglądam na hienę cmentarną?!
- Tak - oświadczyła kategorycznym tonem.
- Dzięki za te wyrazy uznania, ale grzebanie w skamielinach jeszcze nie zaczęło mnie pociągać.
- No to po co tu jesteś? Bo chyba nie dlatego, że się stęskniłeś... - zdziwiła się jasnowłosa, ale zamilkła nagle i rozejrzała się wkoło. Było podejrzanie pusto i cicho - czy bliskość tajemniczej zachodniej komnaty odstraszała ekipę, czy taka szefowa? - więc popatrzyła na mnie, a potem, pytająco, na Ellila.
- Twoja wyznawczyni, czy jak?
- Czy ja wyglądam na obiekt złowieszczych kul... - urwał, pewnie przypominając sobie, co w ostatnich dniach rozumieliśmy pod pojęciem złowieszczych kultów. - Nie, po prostu aktualnie razem pracujemy. W każdym razie wtajemniczona - demon.
- A to ciekawe... - Aislinn znów przeniosła wzrok na mnie, a potrafiła robić to bardzo szybko i niespodziewanie, zbijając z tropu. - W czym się specjalizujesz?
- W ponurych typach w czerni, których domeną jest mrok - bąknęłam, uciekając przed jej piorunującym wzrokiem.
- Co?! - powstrzymała się od złapania się za głowę, za to odwróciła się na pięcie i zaczęła strofować Ellila: - Sprowadziłeś na moją głowę demona trzymającego z Shyamem?! Na przeszpiegi może?!
- W życiu nie słyszałem, żeby Shyam z kimkolwiek trzymał - prychnął mój towarzysz. - A co, już był?
- A powinien? - zdziwiła się Aislinn. - Nie widziałam go od paru spokojnych wieków. Niemal za spokojnych.
- To dlatego, że przez te wieki siedział w zaklętym amulecie - Ellil wyszczerzył zęby, ubawiony. - To nie ty go tam zapieczętowałaś?
- W amulecie - tym razem już złapała się za głowę i wzniosła oczy ku niebu. - O bogo... Ech, co za dureń daje się uwięzić w amulecie? Wyżej go ceniłam, też coś!
- Cóż, jemu się wydaje, że jednak ty. I teraz cię szuka.
- A wy szukacie jego - domyśliła się bogini i tym razem zmierzyła wzrokiem nas oboje (w tym momencie doznałam wyjątkowego zaszczytu wyniesienia do poziomu równego z bogiem wiatru; doprawdy, spojrzenie pani słońca wielkim jest zaszczytem!). - I dlatego mi przeszkadzacie.
- Nie tylko jego szukamy - sprostowałam. - Każda istota nadprzyrodzona może pomóc i właśnie ciebie... nam polecono.
- Polecono, hm? - popatrzyła na mnie z ukosa. - Będziecie mogli mi przeszkadzać dopiero kiedy uporam się z tą przeklętą zachodnią komnatą, a przy tym tempie prac może to zająć następne parę wieków.
- Skoro tak, to co ci szkodzi poświęcenie nam jednej krótkiej chwilki? - wtrącił Ellil.
- Wiem, że ty wszystkiemu poświęcasz tylko krótkie chwilki - nieoczekiwanie chwyciła go za rękaw. - Więc pewnie chwilkę zajmie ci udzielenie mi pomocy przy tym bałaganie i wtedy wszyscy będziemy szczęśliwi.
- I wtedy ty nam pomożesz? - upewniłam się, zanim sama zostałam złapana w ten sam sposób.
- Tak, tak, cokolwiek, byle szybko i łatwo - odpowiedziała Aislinn enigmatycznie. - Im bliżej zimy, tym moja moc jest bardziej przytłumiona, a nie wiem, jak długo ta nieszczęśnica będzie się jeszcze pałętać bez snu.

1 XII

Nie, to nie jest tak, że kiedy ja przestaję pisać, rzeczywistość zamiera bez ruchu. A szkoda, bo czasem chętnie powisiałabym sobie w próżni, nie musząc się o nic martwić ani niczym przejmować. Nie musząc szukać w sobie sił ani udawać, że je znalazłam.
Ellil snuje domysły, że za mój nastrój odpowiada skonfiskowana część amuletu, którą zawiesiłam sobie na szyi, ale ja sądzę, że to raczej sprawka tych wahań pogody (tak, oczywiście, że znalazłoby się mniej przyziemne wytłumaczenie, ale już zostawmy tak jak jest) - po wiośnie niespodziewanie nastąpiła jesień. Niebo zasnuły chmury, zaczął siąpić deszcz i jeszcze do tego te prędko zapadające noce... Nie mam nic przeciwko nocom, uwielbiam je - zwłaszcza rozgwieżdżone - ale kiedy robi się ciemno, coś w mojej głowie szepcze: "Pora spać"... Kiedy wyznałam to Ellilowi, on orzekł, że jestem dziwna, po czym poszedł i kupił mi książkę, żebym miała zajęcie wieczorami (i dodał, że ja nie mam u niego taryfy ulgowej, więc mam mu się kiedyś odwdzięczyć).
No i dobra, ku jego cichej (?) radości książka mnie zaabsorbowała. Jest napisana stylem, jakim sama mogłabym pisać, gdyby nie świadomość, że po przeczytaniu przewróciłabym oczami i zakrzyknęła "co to, u licha, jest?!" Głównym bohaterem jest dziecko genialne, które od małego jest przez matkę uczone języków obcych i innych dziwnych rzeczy, ale nie to samo w sobie zadecydowało, że na jakiś czas odcięłam się myślami od świata. Po prostu siedziałam z otwartą książką i odpływałam we wspomnienia. Przypomniał mi się dom, Tenari i różne odłamki względnie zwykłego życia, i te wszystkie chwile, które zostawiłam na pożarcie czasowi, których nie opisywałam, a teraz żałuję. Nie, to nie znaczy, że skoro ich nie opisywałam, nie istnieją. Ale mi żal.
Pierwsze, co zrobiłam po przeczytaniu, było stuknięcie mego dobroczyńcy palcem w czółko i przypomnienie, że nadal mam książkę Moriany, którą czytam na wyrywki. Drugie było zapytanie, jak to się stało, że ja przez trzy wieczory czytałam, a on się szwendał, skoro mogliśmy przez ten czas robić coś pożytecznego. Odpowiedział mi nieskruszony, że potrzebował sporo czasu na pożegnanie się z Cassandrą jak przystało. Chyba nie chcę wiedzieć.
Potem pokłóciliśmy się czy mamy szukać sami, czy raczej schować dumę do kieszeni i zadzwonić do J. Nie mówiąc już o tym, kogo właściwie powinniśmy szukać - demona uwolnionego z amuletu, czy osoby, którą chciał dopaść? A może nie "kogo", a "czego" - po prostu kontynuować naszą wyprawę bez ściśle określonego celu? Cóż, pytanie małej niewiele nam dało. Poinformowała nas, że jeśli chcemy znaleźć Aislinn, powinniśmy rozglądać się tam, gdzie są wykopaliska... Taaak, to "trochę" ułatwiło nam sprawę, rzeczywiście. Nie mówiąc już o tym, że czekało mnie więcej jeżdżenia z Ellilem po świecie, z prędkością wiatru.
Dziś dojechaliśmy do zbiorowiska pudełkowatych budynków z małymi okienkami, określanego jako typowe miasteczko tego regionu. Z jednej strony pusta, sucha ziemia, z drugiej skały. I gdzieś między tymi skałami może być Aislinn. Ale nie ma mowy, żebym jej teraz szukała. Dopiero co przyjechaliśmy, może i zegary pokazują piątą po południu, ale dokoła panuje noc. Noc, noc, noc. Żadnych gwiazd, same chmury. Nigdzie nie idę.