25 VI

Oczywiście nie spodziewałam się łatwego zwycięstwa, ale w pewnym momencie myślałam już, że przekonanie Aeirana jest ponad moje siły. Kiedy wyjaśniłam mu całą sprawę Kenjiego i Ami, aż się cały spiął.
- Nie wiesz, o co prosisz - syknął. - Nie masz pojęcia, czym tak naprawdę jest podróżowanie w czasie, do jak wielkich zmian można doprowadzić samą próbą czegoś takiego.
- Właśnie na zmianie mi zależy - przytaknęłam z uśmiechem, który ledwo mogłam utrzymać.
- Do tego stopnia, by zaryzykować, że nigdy stamtąd nie wrócimy?!
- Ależ wrócimy! Przecież sama widziałam, to już się stało i dobrze się... - urwałam, uświadamiając sobie, że ma rację. W porządku, dzieciaki odstawione do Blou Lamasette, Ami naprawiona, a co z nami? Nie wiadomo...
Aeiran zauważył moje wahanie i jego ton odrobinę złagodniał.
- Chcesz uspokoić swoje sumienie - odgadł.
- Chcę - przyznałam. - Co w tym złego?
- Gdyby każdy z tego powodu przenosił się w przeszłość, rzeczywistość zmieniałaby się bez ustanku.
- Już i tak zmienia się dość intensywnie - mruknęłam.
Westchnął i pokręcił głową, ale ja nie dałam się tak łatwo zbyć. Skoro już się wydarzyło, będziemy musieli to zrobić wcześniej czy później, po co w takim razie odkładać?

Czy powinnam tu wpisać datę "18 XII"? Ale nie, liczy się dzień pisania...
Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Wnętrze góry, spora kamienna sala, a może raczej jaskinia z obsuwającym się stropem. Pod ścianą piegowaty chłopiec i jasnowłosa dziewczynka kręcili się w kółko, trzymając się za ręce i śpiewając jakąś dziecięcą piosenkę. Nigdy nie miałam pamięci do dziecięcych piosenek.
Trafiliśmy w doskonałym momencie, akurat kiedy opuściłam górę. Mam na myśli tamtą "poprzednią" siebie.
- Dobra, koniec zabawy - powiedziałam, podbiegając do dzieciaków. - Czas męczeństwa minął, zbieramy się.
- Znowu tu jesteś!? - wykrzyknął Kenji ze zdumieniem, puszczając dłonie siostry. - Mówiłem ci, że teraz już i tak wszystko jedno!
- Nie, nie mówiłeś - ucięłam. - Od razu zaczęliście tracić czas na taniec.
Pokręcił głową, chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz w tej chwili zobaczył, że Aeiran otacza Ami ciemnym, ale przejrzystym kokonem. Dziewczynka natychmiast znieruchomiała, choć nie wyglądała jak nieżywa ani nawet jak wyłączona. Po prostu jakby czas nagle...
- Nie rób jej tego!! - zaprotestował Kenji. - Już zbyt długo przeleżała odcięta od czasu, chcę, żeby ostatnie chwile spędziła tak, jak... Jak...
- Jak chcesz - dokończyłam spokojnie, wywołując tym grymas na jego twarzy. Aeiran nawet nie zwrócił uwagi na jego protesty, tylko stanął między nami, trzymając kokon z Ami.
- Teraz Melgrade? - upewnił się. - Tego samego dnia?
- Właśnie tak - potwierdziłam, ale nagle coś sobie przypomniałam: - Zaraz, nie! Musi być wybuch!
Popatrzył na mnie pytająco.
- Mówiłam ci, w niej jest potężny ładunek wybuchowy - przypomniałam. - Cała góra wyleciała w powietrze, więc...
Nie dokończyłam, bo uciął moje słowa jednym twardym spojrzeniem, które następnie posłał Kenjiemu - i przez sekundę widziałam na jego twarzy cień niezbyt miłego uśmiechu. Potem zdjął osłonę, błyskawicznie zanurzył dłoń w ciele androidki i wyszarpnął z niego coś niewielkiego i z obwodami, teraz pourywanymi.
- Działa nadal? - zapytał beznamiętnym tonem, wręczając to chłopcu. Ten nawet nie mógł utrzymać przedmiotu w dłoni - za bardzo drżała - tylko spojrzał na niego z niedowierzaniem i upuścił na ziemię.
Niewiele myśląc, chwyciłam ich obu za rękawy i osobiście przeniosłam do Althenos.

- Nie trzeba było tego robić - strofował mnie Aeiran, jednocześnie pilnując, bym nie upadła. - Mimo wszystko jesteś w nieswoim czasie, na nieswoim terenie, choć dla ciebie może to tak nie wyglądać.
- Już dobrze, nie zemdleję - udało mi się złapać równowagę. Czułam się, jakby nagle wszystko we mnie zwolniło, a później znów przyspieszyło. W podobnym stanie byłam po pobycie w dawnej siedzibie Carnetii, ale wtedy to dłużej trwało.
- Tego chcieliście?! O to wam chodziło?! - Kenji klęczał na chodniku, z ciałem Ami w objęciach. Nie miała już osłony, nie było to potrzebne. Na jej twarzy zastygł zdziwiony wyraz, a dziura w piersi wyjaśniała wszystko.
- Zabiłeś ją, przeklęty!! - chyba coś takiego chłopiec wykrzyczał jako następne. Dławił się łzami, więc słowa nie brzmiały zbyt wyraźnie.
- Nie można zabić czegoś, co nigdy nie żyło - stwierdził mój towarzysz, a ja dla pewności ujęłam go pod rękę, czując jak w gardle rośnie mi wielka kula. W tamtej chwili byłam pewna tylko jednego - że tkwię w przeszłości, próbując ją zmienić - i wszystko zmierza ku zmianie na gorsze.
Potem wrota półkulistego warsztatu się otworzyły i wybiegła zaaferowana konstruktorka w poplamionym kombinezonie i eleganckim makijażu.
- Co ja tu widzę? Klienci! - zawołała radośnie, próbując odebrać androidkę od Kenjiego, który zaciekle stawiał opór. - Słuchaj, smarkaczu, jak tak będziemy tracić czas, to żadne z nas nic nie zyska, może oprócz kataru.
Na samą wzmiankę o czasie chłopiec puścił siostrę i odsunął się prędko. Blou Lamasette spojrzała na niego jak na wariata, po czym wzruszyła ramionami i zaniosła Ami do warsztatu. O nic nie pytała, a jedynie pokiwała na nas ręką. Ciągle uczepiona Aeirana podążyłam więc do wejścia.
- Jest pani w stanie ją naprawić? - zapytałam.
- Skarbie, a czy nie wiedziałaś tego, przywożąc ją do mnie?
- Ale czy może ją pani naprawić tak, żeby... Nie straciła pamięci o nim - wskazałam za siebie. - To jego... No, siostra.
- Mhm. Zależy, gdzie właściwie ma tę pamięć - mruknęła konstruktorka, przyjmując ten fakt do wiadomości bez mrugnięcia okiem. - Zaraz ją zaniosę na salę operacyjną... Chcecie jakiejś kawy czy czegoś takiego?
- Lepiej już opuścimy to miejsce - stwierdził Aeiran stanowczo, na co kobieta tylko skinęła nam głową na pożegnanie i zniknęła w drzwiach.
Odwróciłam się - Kenji nadal siedział na chodniku, z twarzą w dłoniach. Podeszłam do niego jeszcze trochę chwiejnie.
- Hej, nie desperuj - powiedziałam, przykucając obok - Jeszcze sobie zatańczycie w kole na dwie osoby.
Myślałam, że spojrzy na mnie ze złością, ale w jego oczach była tylko drwiąca rezygnacja. Twarz miał zaczerwienioną.
- Co ty sobie myślisz? - zaśmiał się cicho. - Przez lata szukałem dla niej wybawienia, ale nikt, nikt nie był w stanie odjąć jej tej bomby bez ryzyka. Nawet próbowałem manipulować czasem, zresztą sama wiesz.
- Może to było właśnie potrzebne do dopełnienia opowieści? - zasugerowałam, krzywiąc się lekko. Nie lubię takiego rodzaju wyjaśnień.
- Opowieści, która kończy się klęską i wybuchem wielkiej góry - burknął. - I co, i teraz ni stąd, ni zowąd zjawia się możliwość, której nigdy wcześniej nie było?
- Może teraz zaczyna się zupełnia nowa historia - uśmiechnęłam się. - Taka, w której Hôdemei Ami-chan zostaje naprawiona.
Popatrzył mi z niedowierzaniem w oczy i może coś w nich zobaczył, bo podniósł się powoli.
- Hej, dzieciaku! - dobiegł nas głos konstruktorki. - Skoro to twoja siostra, to może też chcesz jej zajrzeć do środka, co?
Kenji skinął głową i ruszył lunatycznym krokiem w jej stronę, natomiast ja znów przytuliłam się do Aeirana i ruszyliśmy przez czas. Przy podróży w przyszłość czas płynie tak samo, tyle, że dużo, dużo szybciej. Jak i przy podróży w przeszłość, chociaż w drugą stronę.

Do herbaciarni trafiliśmy z równie doskonałym wyczuciem. Tu także wszystko było tak, jak to zostawiliśmy. Tenari rysował coś przy stoliku, a na nasz widok zamrugał, zaskoczony naszym tak wczesnym powrotem. Pod jego krzesłem spała Strel.
Tym razem to Aeiran musiał odreagować zmianę czasu, w podobny sposób jak poprzednio ja. Przypuszczam, że nie miałby z tym żadnych problemów jedynie w Ciemności. I w Pieśni.
- Co to był za wyskok z tym ładunkiem wybuchowym? - zaczęłam, siadając obok niego na kanapie.
- Sama mówiłaś, że miała być eksplozja - przypomniał obojętnie. - Poza tym dlaczego tak się przejęłaś? To się już stało i dobrze się skończyło.
- Dobrze. W porządku - westchnęłam. - To miała być nauczka dla mnie, czy wyrównanie rachunków z Kenjim za próbę przejęcia Symboli? Tak nagle, po latach?
- Po latach? - wzruszył ramionami. - Dla niego to było najwyżej po roku.
- Jasne - skrzywiłam się. - Tyle, że ja swoją nauczkę zrozumiałam, a on niekoniecznie.

23 VI

Przeczytałam ostatnio coś tak cudownego, że aż mam ochotę uderzyć w pokorę i zaproponować Halowi współpracę przy powieści graficznej. Najlepiej na kolanach. Najpierw jednak trzeba załatwić sprawy bardziej niecierpiące zwłoki, takie jak podróż, w którą zamierza mnie zabrać Aeiran. Przyjechał jakąś godzinę temu, bardzo zadowolony z siebie - nareszcie zgodnie z planem, bez zakłóceń i w dodatku z najlepszym prezentem jaki mógł mi sprawić, poza samą swoją obecnością.
- Spójrz na światy - powiedział z tym swoim powściągliwym uśmiechem, a ja przekrzywiłam głowę bez zrozumienia. Bo przecież żeby "patrzeć na światy" potrzebny by mi był przynajmniej jakiś fasetkowy ekran z widokiem na tysiące możliwych... Och, racja. Zrozumienie nadeszło z opóźnieniem, ale jednak nadeszło.
Pobiegłam po puzderko, w którym znajdowała się miniaturka międzysfery, a gdy je otworzyłam, zaparło mi dech. Czy aż tak długo tam nie zaglądałam, czy Aeiran dopiero teraz pozwolił sobie na taki rozmach? Model nie był już taki mały, nie przypominał też kuli - rozprzestrzeniał się na wszystkie cztery strony światów, a te rozszczepiały się na więcej... To już nie był tylko Zachód, ale cała Domena Promienistych. Z zapowiedzią czegoś nowego na obrzeżach.
- Tobie się chyba bardzo nudzi, kiedy masz wolne od użerania się z bogami - powiedziałam zduszonym głosem.
- Nigdy nie robię nic, czego robić nie warto - popatrzył na mnie ciepło. - Wszystkiego najlepszego.

Teraz tylko siedzę i odbieram kolejne kartki z życzeniami. Najświeższa jest od moich tajemniczych korespondentów z innej rzeczywistości. Tego się nie spodziewałam, bo od grudnia wymieniliśmy po dwa listy - i w każdym podpisywali się innymi inicjałami - dostałam coroczne konwalie i tyle. A to nie miałam czasu, a to głowy by utrzymywać kontakt... Ale nie zapomnieli i mam uczucie, że mi też nie wolno zapominać.
Pewnie powinnam się spodziewać, że ktoś wpadnie osobiście i w najgorszym razie przyniesie tort. Znaczy, że będą goście, jestem pewna, bo Vaneshka, która wreszcie powróciła z wojaży po Pieśni, zapowiedziała, że wpadnie razem z Leo i Mil, ale kto wie, czy na tym się skończy... Pamiętając swoje urodziny dwa lata temu powinnam być gotowa na wszystko.

19 VI

- Teraz dopiero raczyłaś się zjawić?! - zawołała piskliwie Shee'Na. - I jeszcze dziecko zabrałaś, na mózg ci padło?!
Popatrzyliśmy na siebie z Tenarim - z wyjątkowo chyba niemądrymi minami - po czym rozejrzeliśmy się po wielkim złomowisku, które rozprzestrzeniało się wokół nas. Tylko tu i na Carne widziałam takie nagromadzenie odrzutów dokonań technologii. Tu, czyli na Ziemiach Nieprzystosowanych.
- Mają Pai Pai, machają bronią, wszystko się może zdarzyć, a wy sobie jak na wycieczkę?! - żołądkowała się dalej Shee'Na.
- A jak miałam interpretować list napisany w taki sposób? - pomachałam jej przed nosem jej własną depeszą. - W dodatku musiałam się poradzić twojej siostry, gdzie was szukać. Skąd mogłam wiedzieć, że zachciało wam się zapuścić akurat tutaj?
- Czy istnieją jakiekolwiek inne "okolice Althenos"? - prychnęła. - Skoro artefakty zostały rozwleczone po światach i jeden znalazł się właśnie tu, to trzeba go w końcu znaleźć, nie?
- Atrefakty - powtórzyłam powoli, przetrawiając to słowo z trudem, bo nigdy nie kojarzyło mi się za dobrze. - Czy takie jak ten ekran, który znalazłyście w Trzech Dolinach po eksplozji?
- To było z w i e r c i a d ł o - powiedziała tak, że aż usłyszałam to podkreślenie. - Ale widzisz, dobrze kombinujesz!
- Czyli tego jest więcej? - upewniłam się. - Ile, skoro się przez półtora roku nie mogliście doszukać?
- Pięć, Maddie, pięć - Shee'Na zmarszczyła nos. - A ten tutaj jest przedostatni. Niech go tylko oddadzą.
Zrobiło mi się słabo i usiadłam na jakiejś w miarę stabilnej metalowej puszce z guzikami. Jeśli magiczny artefakt trafił jakimś cudem na Ziemie Nieprzystosowanych, należało się bać. Bardzo bać.
- I ci "oni" złapali jeszcze Pai Pai? - wyjąkałam. - A ty wyobrażasz sobie, że sami oddadzą?
- Mówiłam, mieli broń - obruszyła się Shee'Na.
- A ty masz błękitny ogień. I smoczą postać.
- Dziwne, że akurat ty mi o tym przypominasz.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo myślałam, że sama przyznasz, jakie by to było oczywiste. Zresztą Pai Pai sama z nimi poszła żeby wynegocjować warunki oddania artefaktu - skrzywiła się. - Co nie zmienia faktu, że się niepokoję.
- Moja obecność się nie przyda, skoro przeciwnik ma na głowie Pai Pai - podsumowałam. - Już dawno pewnie zdążyła im wymienić wszystkie zdrowotne defekty i co bardziej drastyczne sposoby na ich usunięcie.
- Oby nie zaczęła wymieniać sposobów zastosowania i wartości historycznej tego cacka, bo zostawienie go tutaj może mieć katastrofalne skutki - Shee'Na najwyraźniej doszła do tego samego wniosku, co ja. - Słuchaj, wiesz, że ci dziecko gdzieś odleciało?
- Zauważyłam - mruknęłam. - Ale on już nie takie rzeczy... Słyszałaś?!
Moja przyjaciółka kiwnęła głową, nabierając czujności. Dźwięk nie dochodził z daleka i brzmiał jak zduszony kobiecy krzyk. Udałyśmy się ostrożnie w tamtą stronę i trafiłyśmy na odrapaną budę - znak, że ktoś kiedyś tego złomowiska pilnował. Zajrzawszy przez stłuczone okno, zobaczyłyśmy Tenariego i nieznaną postać skuloną w kącie.
- Czyli byłyśmy śledzeni - skomentowała Shee'Na. - Ta facetka to jedna z nich... Tylko czego się tak boi?
Kiedy weszłyśmy do środka, kobieta w płaszczu z mnóstwem kieszeni odjęła powoli dłonie od twarzy i spojrzała na nas z lękiem. Obok niej leżała upuszczona... Lufa z doczepkami? Najwyraźniej poskładana z kilku innych.
- Demon - głos kobiety drżał i w ogóle była ciężko przerażona.
- Owszem - przytaknęłam. Tenari siedział naprzeciwko niej na jakiejś belce, nieco zdziwiony.
- Wtłoczył mi głosy do głowy - załkała. - Czy ja oszalałam? Czy jesteście halucynacją?!
- Coś ty jej powiedział? - szepnęłam do Tenariego na stronie. Uniósł brwi w geście urażonej niewinności.
- I ty się o niego martwiłaś - zwróciłam się do przyjaciółki, która zachichotała nieco histerycznie.

- ...No to pomyślałyśmy, że odprowadzimy wam tę panią, skoro nie czuje się najlepiej - tłumaczyła Shee'Na przywódcy gangu powoli i wyraźnie, co mu się raczej nie podobało. - Może i wy oddacie nam koleżankę?
- Widzę, że sprowadziłaś posiłki, ale to się wam na nic nie zda - jej rozmówca uśmiechnął się jak wilk. Był postawnym mężczyzną z jakimś napisem wygolonym na głowie. - I tak nie macie nam nic do zaoferowania. Mamy lepszych nabywców.
Skinął głową w stronę siedzącego przy stole chłopaka o jasnych włosach i wystających kościach policzkowych. Tamten poprawił palcem okrągłe okulary i odłożył palmtopa.
- Zjawią się lada chwila - powiedział obojętnym tonem. Naprzeciwko niego siedziała nafuczona Pai Pai.
- A tego cudaka może oddamy im gratis - wtrącił któryś z otaczających nas zbirów. - Na pewno zechcą sobie coś takiego obejrzeć w instytucie.
- Dokładnie, z każdej strony - zarechotał inny.
- Od razu widać, że szanowni panowie w życiu nie byli w Althenos - westchnęłam. - Przecież jej tam nawet nie wpuszczą, nie macie się co łudzić.
- Wcale mi nie pomagasz - powiedziała Pai Pai grobowym tonem.
- Dobra, już lecą - zawiadomił ten, który stał przy drzwiach, skutecznie zagradzając nam drogę.
Przywódca uśmiechnął się jeszcze groźniej, po czym cały gang wyszedł, wypychając nas na zewnątrz. Cały czas zachodziłam w głowę, jakim cudem w łapy takich osobników mógł wpaść magiczny artefakt.
Od strony Althenos nadlatywał stateczek w przeraźliwie żółtym kolorze, robiąc przy okazji kilka salt. Kiedy się zbliżył, dosłownie przeturlał się do nas w powietrzu, po czym wylądował z pewnym trudem.
- I to sam synalek prezydenta się pofatygował! - przywódca aż gwizdnął, gdy pojazd "wypluł" z siebie młodzieńca w brązowej skórzanej kurtce. No tak, Tay Firethorn mógł pilotować w tak zwariowany sposób.
- Ale żeby nie było, że tego ostatniego też ja cię nauczyłem! Ja nawet sam bym tak nie umiał!! - zawołał do kogoś w kabinie, dla pewności trzymając się skrzydła. Miał pewne problemy z równowagą.
- Co to za zgromadzenie tutaj? - powiódł po nas zaskoczonym wzrokiem. Gang patrzył na niego wyczekująco, tylko okularnik z palmtopem wyglądał na zdziwionego.
- Czekaj, może ja się tu rozeznam - dobiegło nas z wnętrza pojazdu, który zaczął wypluwać kogoś jeszcze.
- Co rozeznam, co rozeznam?! Nie trzeba się rozeznawać, tylko zapłacić, zabrać i... TY?! - przywódca zdębiał na widok wysokiej postaci o długich rudych włosach.
- My się znamy? - zdziwił się Clayd, podchodząc bliżej.
- Jeszcze śmiesz o to pytać?! - warknął tamten. - Wypieprzyłeś mnie z Melgrade, ty...
- Cicho, cicho, nie przy damach i dzieciach - zmitygował go Clayd, mrugając do mnie przy okazji. - Już cię kojarzę, miałeś wtedy normalny fryz. Ale sam się domagałeś, żeby stamtąd wyjechać, nie mogłeś trochę dalej?
- Dalej?! Myślisz, że tak łatwo jest dalej?!
- O co tu właściwie chodzi? - zapytał nas tymczasem Tay.
- Bo ja wiem - wzruszyła ramionami Pai Pai. - Byłam pewna, że o taki jeden magiczny przedmiot, ale teraz to sama nie wiem.
- To jakaś farsa - stwierdził okularnik. - Nie na nich czekaliście.
- Jak to nie na nich?! - rozsierdził się szef. - Nie mogłeś tak od razu?!
- Skoro nie macie z tym nic wspólnego, to co tu robicie? - nie mogłam zrozumieć.
- Clayd mówił, że odebrał jakiś telepatyczny przekaz, czy coś - wzruszył ramionami Tay i wszystko stało się jasne.
- Szefie, może to jest ta nasza zapłata? - zawołał któryś ze zbirów. Kiedy nie patrzyliśmy, podkradł się do statku i wyciągnął z niego trzecią osobę.
- Wreszcie jest na czym oko zawiesić! - zaśmiał się (wywołując tym prychnięcie Shee'Ny), podprowadzając ją bliżej. Była to prześliczna jasnowłosa dziewczyna w zupełnie niealtheńskiej zielonej sukience. Wyglądała może na piętnaście lat, a jej oczy sprawiały wrażenie szklanych. Nie była przestraszona ani przejęta całą sytuacją.
- Tay-san, czy to jest właśnie chwila zagrożenia życia? - odezwała się, przechodząc obok nas.
- Chyba tak, Ami - mruknął. - Tylko nie za...
Nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu jęk bólu, wydany przez trzymającego dziewczynę typa. No, teraz już jej nie trzymał, bo leżał na ziemi.
- Nie zabijać? - dokończyła z zakrwawioną dłonią. - Nie martw się, nie zrobiłam tego.
- Chciałem powiedzieć "nie za mocno", ale w sumie na jedno wychodzi... - jęknął Tay, przesuwając ręką po twarzy.
- I co tak stoicie? - zawołał Clayd do naszych przeciwników. - Nie widzieliście nigdy jak mała słodka dziewczynka wbija wielkiemu osiłkowi paluszki pod żebro? Lepiej go zabierzcie i idźcie sobie do domu.
Zaskoczona patrzyłam na jasnowłosą, której Tay właśnie coś wyjaśniał przyciszonym głosem. Kiedy podprowadził ją do nas, Clayd się cofnął kilka kroków.
- To się nazywa rozumienie zasad moralnych? - mruknął.
- Najlepiej by na nią zadziałało odseparowanie od brata - odszepnął mu Tay. - I nie musisz się tak ostentacyjnie od niej odcinać. Jakoś roboty ciotuchny ci nie przeszkadzają...
- Bo one nie aspirują do posiadania duszy.
Chętnie posłuchałabym dalej ich rozmowy, ale Shee'Na zaczęła mnie ciągnąć za spódnicę.
- Dostaniemy w końcu ten artefakt, czy nie?
- A skąd ja mam wiedzieć? - obruszyłam się. Tymczasem przywódca gangu krzyczał ze złością na chłopaka z palmtopem. Tamten tylko poprawił okulary, odpowiedział coś pogardliwie i zniknął w budynku zwanym szumnie kwaterą główną.
A potem stało się coś zupełnie nieprzewidywalnego.
Niebo wypełniły czarne chmury, z których zaczął padać grad rozmiarów naprawdę dużej męskiej pięści. Tay o mało nie dostał ataku, kiedy jego statek prawie oberwał w skrzydło - to była kwestia paru centymetrów.
- Shee'Na, barierę! - zawołałam. Posłuchała z pewnym opóźnieniem, w dodatku osłona okazała się niezbyt stabilna. Clayd złożył dłonie i zaczął inkantować pod nosem, chcąc wykryć źródło tej anomalii pogodowej. Ja zaś patrzyłam na miotających się bezładnie oprychów i... No właśnie, i.
- Jasny gwint, gnojek to gwizdnął!! - wrzasnęła Pai Pai, widząc jak okularnik wyślizguje się z budynku, trzymając mocno jakiś niewielki pakunek. Ku mojemu zdziwieniu wskoczył w portal, który nagle się przed nim otworzył.
- Teraz już nic nie poradzimy. Miya, zabieraj nas stąd - rzucił Clayd przez zęby. Chyba nie udało mu się namierzyć, skąd wzięły się te chmury. Ale pewnie z tego samego źródła, co portal...
Przerzucenie w inne miejsce kilku osób i pojazdu w samym środku gradobicia było trudne, ale możliwe. Zmieniliśmy scenerię na piękny zielony las...

- Nie powinniście już jechać? - zwróciłam się do Taya, który ciągle patrzył w górę, na wywijający beczki i salta statek.
- Niech się jeszcze Ami wyżyje - westchnął. - Inaczej zechce pilotować również w drodze powrotnej...
- Dlaczego trzymacie w domu tak trudnego w prowadzeniu androida? - zapytałam, nie mogąc wygonić z głowy dziwnych myśli. I wspomnień.
- Jak to dlaczego? - zdumiał się. - Przecież sama nam ją przywiozłaś! No, w każdym razie ciotuchna tak mówiła.
- Mówiła, że ja?
- No, że "ta czarno-srebrna pisareczka z takim groźnym facetem".
- Kiedy to było? - odezwałam się ostrożnie.
- Półtora roku temu - popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- To ten czas tak szybko leci? - uśmiechnęłam się niewinnie, ale wszystkie trybiki w mojej głowie przegrzewały się od przyspieszonych obrotów. - Fakt, że wyglądała jakby dziecinniej, kiedy ją ostatnio widziałam... I do tej pory u was mieszka?
- To androidka, do licha! - prychnął. - Ciotuchna zmodyfikowała jej wygląd, przez co ten rudy smarkacz stwierdził, że w takim razie i on może wreszcie zacząć rosnąć...
- ...On też u was został? - wyjąkałam.
- No przecież nie wyniósłby się od ukochanej siostrzyczki, a tę wolimy mieć na oku. Ciotuchna święcie wierzy, że mała stanie się kiedyś całkiem ludzka... A Kenji pomaga w warsztacie, więc jest z niego przynajmniej pożytek. Antypatyczny bachor, ale ma przynajmniej smykałkę.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Byłam najzupełniej pewna, że n i e zabrałam wtedy tych dzieciaków z wnętrza góry. Może i mam krótką pamięć, ale eksplozji spowodowanej przez ładunek, który Hôdemei Ami w sobie nosiła, nie mogłam zapomnieć.
Wreszcie pojazd wylądował, Tay i Clayd pożegnali się i polecieli do Althenos, a ja z przyjaciółkami i Tenarim na kolanach rozsiadłam się na trawie.
- Kto ma jakiś pomysł, co to było? - zaczęła Pai Pai.
- Co, ta burza? To oczywiste, że stał za nią, ktoś, komu się marzyło to wasze magiczne cudo - powiedziałam.
- No i najwyraźniej je dostał - burknęła Shee'Na. - To czysta obraza. Przecież nie możemy tego tak zostawić, nie?
- Mów za siebie - zamachałam rękami. - Za żadnymi artefaktami ganiać nie zamierzam i wam też radzę dać spokój.
- Co?! Co ty, źle nam życzysz?! - zacietrzewiła się Pai Pai. - Ty dałabyś tak sobie jeździć po ambicji?!
- Tak - przyznałam twardo.
- To miękka jesteś - skwitowała.

17 VI

- No, trzymaj - Geddwyn wręczył mi pokaźny stosik kaset. - Może się wreszcie nawrócisz na jeden konkretny gatunek muzyki.
- Może jeszcze jedyny słuszny, co? - prychnęłam. - Mówisz jakbyś sam nie słuchał wszystkiego, co popadnie.
- Nie co popadnie, tylko co lubię - poprawił. - Słuchaj, w co ten mały się znowu wpakował, że tak niespodziewanie zwiał do tej waszej Pieśni?
- Dlaczego miałby się w coś wpakować? - zamrugałam, zbita z tropu tą nagłą zmianą tematu. - Zresztą był tu u ciebie, trzeba go było zapytać.
- No, był i powarkiwał - przyznał Geddwyn, włączając wieżę i podkręcając dźwięk. - Domagał się uroku zacierającego.
- Właściwie to nie powinieneś nawet dotykać tego sprzętu - zadumałam się. - Woda plus elektryczność dają... Czekaj, jak to zacierającego?
- Mogłabyś tak nie mamrotać pod nosem - poskarżył się duch wody, odchodząc od głośnika.
- Mógłbyś nie słuchać tego jazgotu na cały regulator - odcięłam się. - Pytałam, co to za urok zacierający. Co niby ma zatrzeć?
- Wrażenie obecności - wyjaśnił, siadając znów na tapczanie. - Wiesz, jak skądś odchodzisz, to jednak coś tam po tobie zostaje... Każdy ruch powietrza, każda nierówność ziemi - wszystko może wykrzyczeć, że tam byłaś. Jak się umie słuchać.
- Znaczy, jak zacieranie śladów? - zmarszczyłam brwi.
- Oj, nie upraszczaj. Ten urok sięga głębiej - pokręcił głową. - Tylko do tego najlepiej jest mieć wszystkie żywioły, a Brangien jak nie ma, tak nie ma.
- Tak czy inaczej, skoro pojechali do Pieśni, i tak nikt ich nie znajdzie - powiedziałam cicho, a jednak już się w duchu zastanawiałam, przed czym lub przed kim chcieli się osłonić.

Do domu wróciłam późnym wieczorem, bo Tenari się opierał. Co prawda Geddwyna również gdzieś potem wyniosło, przez co zostaliśmy tylko z Maeve, ale strefa letnia stała przed nami otworem i nie mogliśmy nie poświęcić kilku chwil na kąpiel w jeziorze. Raz był moment alarmowy, kiedy Ten-chan zaczął chlapać na Strel, przez co omal nie zaczęła gryźć; na szczęście skończyło się na fukaniu i długim suszeniu.
Przed pójściem spać przeczytałam jeszcze depeszę od Shee'Ny: Byłoby miło, gdybyś wpadła do DeNaNi, bo właśnie siedzę tam z Pai Pai, a konkretnie w okolicach Althenos. Dlaczego ją tam zawiało ani kiedy Pai Pai przeniosła się ze Srebrnej Domeny, nie mam pojęcia. Ale chyba rzeczywiście się wybiorę, choćby po to, żeby się dowiedzieć.
Tyle, że "okolice Althenos" to brzmi dość ogólnie...

14 VI

Kolejny zapis w pamiętniku, który rozpoczynam wzmianką, że zostałam sama...? Nie, oczywiście, że nie sama. Z Tenarim. Z Pokrzywą, którą nosi i domaga się kolejnej wyprawy, tym razem ze mną. A jednak, a jednak... Oczywiście, że Aeiran musiał w końcu wrócić do Pieśni, żeby stawić się w Refrenie z jakąś wiarygodną wymówką. Zapowiedział, że przyjedzie na moje urodziny i mam go trzymać za słowo. Nie omieszkam.
Kaede również pojechał, a przedtem odwiedził jeszcze Geddwyna i oddał mi tego dziwnego motyla, nie wiedzieć czemu naelektryzowanego - mam go teraz trzymać w ciepłym miejscu, również nie raczył wyjaśnić dlaczego. Niedosyt pozostał, nie mogłam jednak nie zauważyć, że chłopak coraz lepiej wpasowuje się w światy i zaczyna ścigać przygody - bez tej mściwej zaciekłości, bez poczucia, że robi coś wbrew sobie, z którym to poczuciem zawitał do mnie pewnego kwietniowego dnia. Wtedy, kiedy jeszcze szukałam porównań do sprawdzonych wzorców, do kanonicznej opowieści. Zastanawiam się teraz, ile w Kaede rzeczywiście było z bohatera takiej opowieści, a ile sobie wyobraziłam, czy też na ile byłam nastawiona. Bo skórzana kurtka, bojowość i buntowanie się przeciwko wszystkiemu w zasięgu wzroku nie musi jeszcze o niczym świadczyć... Bohater wzorcowej opowieści nie miałby dziewczyny i perspektyw na ciekawe życie - a przynajmniej nie dostrzegałby możliwości, że mógłby mieć. Może by nie chciał. A kiedy myślę o Kaede, mam ochotę uśmiechnąć się z dumą.
Razem z nim zabrała się Noelle, która najwyraźniej nie przejmuje się drobiazgami typu żal za pozostawionym domem i gotowa jest rzucić się w coś nowego, byle u boku właściwej osoby. Może to nie do końca tak, bo w końcu na pewno zawitają na Rozdroże z powrotem, ale przypomina mi się piosenka Midnight train to Georgia i zastanawiam się, czy Noelle zgodziłaby się z jej słowami. I'd rather live in his world than live without him in mine... A to z kolei skłania mnie do refleksji na temat czy byłabym w stanie... To znaczy, wiem, że bym nie mogła. Starałabym się złapać dwie sroki za ogon, może za wszelką cenę. Zawsze będę p o ś r ó d światów i w tym wypadku też.

12 VI

Zapalili gromnice,
zawiesili wieńce
u złotego ołtarza -
za nogi, za ręce
powlekli dziewicę
i aptekarza.
Ksiądz do nich przemówił jak zwykle po chińsku,
ze słodkim uśmiechem na ustach.
Matki śmiały się z żalu
i płakały z radości
ręce składając na biustach.
Po czym oblubienicę w przezroczystym woalu
otoczył tłum świetnych gości.
Zaś na chórze złośliwe kłaniały się z kątka
skrzydlate embriony, czerwone dzieciątka
i opędzały z gniewem raka, nowotwora,
który tu zajął miejsce jeszcze wczoraj z wieczora.


Poetka

Zmęczona. I to nieziemsko.
Pewnie dlatego ciągle jestem na nogach, kiedy cały dom śpi. Niech żyje przekora...
Nie, nie tańcem jestem zmęczona, a raczej przytłaczającym poczuciem znalezienia się w tłumie nieznanych istot na obcej planecie, mówiących wieloma niezrozumiałymi językami... No dobrze, może trochę przesadzam. Miałam jednak chwilami wrażenie, że Andrea - od wczoraj pani Steryard - wysyłała zaproszenia komu popadnie, nie do końca zastanawiając się nad konsekwencjami. No dobrze, chciała mieć ślub z pompą i mogę to zrozumieć.
A z drugiej strony mogę zrozumieć Ricka, który przez większość wesela wyglądał tak jak ja się czułam. A może trochę gorzej. On w końcu tych ludzi mniej więcej znał... Panna młoda w pięknie zdobionej sukni doceniała jego męczeńską postawę, ale nie do końca go to pocieszyło. Ale jednak... Ślub to ślub i na koniec oboje wyglądali na zadowolonych. Że spełnione marzenie? Że już po wszystkim? Co za różnica...
Trudno mi teraz nie porównywać tej uroczystości do zaślubin San i Kaya, na których drużbowałam w zeszłym roku. Trudno mi nie stwierdzić, że teraz było jakby... Normalniej? Zwyczajnej? Andrea ubiłaby mnie za takie określenie. Ale pięknie też było.
- Wyobrażasz sobie wymienianie przysiąg przed tymi z Refrenu? - zapytałam później Aeirana, próbując nie robić sceptycznej miny. Nie musiałam się tak starać.
- Wielu ludzi w Pieśni sobie nie wyobraża - odparł cierpko. - Ale dla nich się liczy przysięganie sobie nawzajem, a przed kim, to już...
Tak, nie mogę przestać wracać pamięcią do t a m t e j ceremonii ślubnej. Mam ochotę ich odwiedzić wkrótce. Ale na razie powinnam się skoncentrować na sednie sprawy, prawda?
Sedno sprawy, czyli wesele, odbyło się w lokalu o wymownej nazwie Lait Empoisonné, trwało krócej niż się spodziewałam i było wystawniejsze niż się obawiałam. Zjadłam tyle, ile wypadało, wypiłam nawet mniej, przetańczyłam zaś... Więcej?
Przez większość czasu trzymaliśmy się wszyscy razem - Vanny i Clayd, Noelle i Kaede, okazjonalnie Blue i Carnetia, którzy przepływali między gośćmi z doskonałą obojętnością wobec podniosłości całego wydarzenia i traktowali przyjęcie weselne po prostu jak jedną z wielu imprez, na których tak często bywają. Choć w pewnym momencie Vanny przyłapała Carnetię na zastanawianiu się, czy nie mogłaby też tak. Zaowocowało to naszym chichotaniem po kątach i snuciem przypuszczeń, która para na Rozdrożu następna się pobierze.
Przy okazji omal nie założyłam się z Vanny, której pannie przypadnie bukiet rzucony przez oblubienicę. Omal, bo obie obstawiałyśmy Noelle, więc siłą rzeczy do zakładu nie doszło. Nasze nadzieje okazały się słuszne i siostra Ricka bukiet złapała, choć wcale specjalnie się o niego nie ubiegała. Kaede natomiast patrzył to na nią, to na bukiet, jakby nie do końca kontaktował, o co w tym wszystkim właściwie chodzi, po czym zrobił dziwną minę i wycofał się z hałasem. Jednak Noelle szybko go wytropiła i nawet zaciągnęła na parkiet, choć na coś poza dreptaniem w miejscu przy balladach namówić go nie zdołała. Co nie zmienia faktu, że nawet nieźle się bawił... Co skłania mnie do kolejnych wspomnień i porównań. Ale to może następnym razem. W każdym razie wyraził później chęć wybrania się na trochę do Ha'O'Hany - oczywiście razem z Noelle - i stanęło na tym, że zabiorą się z Aeiranem, kiedy będzie wracał.
Tyle jeszcze chciałabym napisać, ale nadal nie potrafię wyłapać wszystkich zbłąkanych myśli - no proszę, a więc jest to trudne nie tylko w przypadku wielkich opowieści... Dodam może, że na koniec nowożeńcy wyruszyli w podróż poślubną w kierunku nieokreślonym, przez co teraz Rozdroże stanie się jeszcze bardziej puste i ciche... A może nie?

7 VI

Powinnam pisać o sprawach istotnych...
Nie, źle się wyraziłam. Powinnam pisać o sprawach, które wydadzą się istotne na skalę międzywymiarową. Powinnam być zainteresowana sprawami światów i przeanalizować je dokładnie. Powinnam... I nawet w pewnym momencie chciałam. Pora zatem przypomnieć sobie ten przebłysk dobrej woli.
Tyle, że właściwie nic nie jest do końca pewne. Wiadomo, że c o ś się dzieje w Ciemności i w Jasności, ale to ciągle bliżej niesprecyzowane coś. To znaczy, wygląda jakby oba światy przyciągały się nawzajem, ale jakie to może mieć efekty w przypadku wymiaru wewnątrz wymiaru? Czy coś takiego ma w ogóle prawo się przyciągać? Aeiran wolał nie ryzykować kolejnej wyprawy do Jasności, bo pamiętał, ile trudu kosztował powrót... Jednak zarówno on, jak i Aldrina, chętnie przyjrzeliby się temu, co się tam teraz może dziać. Na razie oboje użyli - w miarę możliwości - swojej mocy, żeby utrzymać pewną równowagę, przynajmniej od strony Ciemności, ograniczając trochę wpływy światła Świętego Słońca. W miarę możliwości, bo przecież Symbol bogini nadal jest u Ketrisa i nie wspominała, że chce go z powrotem. Przeciwnie, sprawiała raczej wrażenie, jakby się tej mocy obawiała... Odzwyczajona? W każdym razie teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie wpadnie na pomysł, by samej wybrać się do Jasności. To by dopiero mogło przynieść ciekawe... Znaczy, niepowołane rezultaty.
Do tego jeszcze jakaś opowieść dobija się do mnie drzwiami i oknami - metaforycznymi - ale na razie nie mam po co jej wpuszczać. Jest jeszcze bardziej niesprecyzowana niż sytuacja we wzmiankowanych światach. Może to wcale nie jest opowieść, a zaledwie, sugestia, pragnienie opowieści. Mogłoby się zdarzyć, że gdybym postanowiła za nią pognać, wylądowałabym w próżni, zupełnie nadaremno.
Ale doprawdy, powinnam pisać o sprawach istotnych.
A co może być w tej chwili bardziej istotne niż to, że Aeiran jest już z powrotem, że jeździmy konno po drogach DeNaNi i Pokrzywa jest wniebowzięta, bo Tenari zaanektował ją całą dla siebie i może rozwinąć pełną prędkość? Że mimo wszystko się nie spieszymy i może jutro dotrzemy do Morza Edrillin, bym mogła znów poczuć ten niepowtarzalny zapach wiatru? Że za cztery dni mam zamiar wytańczyć się za wszystkie czasy... Nieważne, że do tej pory nie mam pojęcia, gdzie. Odjazd i tak z Rozdroża.

Mam wrażenie, że nie powinno tak być, że jednak powinien nastąpić jakiś spektakularny zwrot akcji. Ale jak, skoro żadnej akcji nie ma? Nie mam pojęcia, dlaczego ten spokój wydaje mi się odrobinę nie na miejscu. Nie, żeby nie było - lubię spokój, lubię takie chwile jak teraz. Ale chyba problem w tym, że nie umiem o nich należycie pisać.
Albo jeszcze gorzej - że wcale nie muszę o nich pisać, ale wtedy przychodzi wrażenie za dużej przerwy w pamiętniku.

4 VI

Kaede pojawił się z hałasem i bez uprzedzenia, a nawet bez porządnego przywitania. O dziwo, konno - choć wiozącej go klaczy nie kojarzyłam z Rozdroża, dla odmiany powiedziała wesoło dzień dobry i przeprosiła za niego. Miała ciemne umaszczenie i ogon zapleciony w warkoczyki.
- Jest coś, co chcę od ciebie pożyczyć - oświadczył rudowłosy tonem nieznoszącym sprzeciwu, zdjąwszy szpanerskie ciemne okulary. - Czerwony wisior z Nefrytowej Wyspy, przedstawiający motyla z podwójnymi skrzydłami.
- Na grzyba ci coś takiego? - zapytałam bez namysłu. - I właściwie dlaczego uważasz, że właśnie ja mam to w domu? Pamiętałabym... Chyba.
- Geddwyn-sensei mi powiedział. Właśnie od niego wracam - wzruszył ramionami Kaede.
To co nieco tłumaczyło - dwa z moich wypadów na Yin'gian swego czasu szczegółowo relacjonowałam przyjacielowi w listach, które, obawiam się, znał na pamięć. Może i przywiozłam stamtąd jakiegoś motyla... Miałam prawo o nim nie pamiętać w natłoku tych wszystkich naszyjników i pierścionków, które mi się walały po Szafie, a które i tak rzadko nosiłam.
W kasetce z biżuterią żądanego przedmiotu nie znalazłam. Naprawdę nie miałam pojęcia ani ochoty - a Kaede rozsiadł się na kanapie i też się nie kwapił - dałam więc znać Tenariemu, że może sobie trochę pobuszować po Szafie. Uszczęśliwiony zabrał się do roboty, a ja poszłam zaparzyć cynamonową. Kiedy wróciłam, motyl zdążył już wyfrunąć na światło dzienne - okazał się być w małym skórzanym woreczku, razem z wielkim sygnetem z jakimś dziwnym znakiem. Rzeczywiście był krwistoczerwony - z cieniutką siateczką złotych żyłek - i miał podwójne skrzydła. Wyglądał imponująco, ale nie zawiesiłabym sobie czegoś takiego na szyi... Za duży.
Kaede wziął wisior z miną pod tytułem "a nie mówiłem?".
- Masz zamiar to nosić? Czy dać Noelle? - uśmiechnęłam się krzywo, zastanawiając się, po co mu to. Nie znałam zastosowania przedmiotów z Yin'gian - Chin Kuei, która wymieniła je za moje opowieści, nigdy mi go nie chciała wyjawić. Mówiła, że wiązałyby się z tym długie historie, które kosztowałyby mnie jeszcze więcej. Niestety Kaede też nie uczynił mnie mądrzejszą o tę wiedzę.
- Dzięki - burknął tylko. - Oddam kiedy będę mógł.
Zabrzmiało to jak "o ile".
- Wracasz na Rozdroże? - nie przestałam się uśmiechać, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Tenariemu. - Bo chętnie byśmy się wybrali, a skoro transport sam do nas zawitał...
Chłopak westchnął ciężko, ale po chwili namysłu kiwnął głową. Klacz też się nie sprzeciwiała dodatkowemu "ładunkowi", zwłaszcza, że dostała trochę obroku. Pokrzywa będzie się skarżyć, że ktoś ją objadał, kiedy jej nie było...

W zawieszonym pośród portali domu było zaskakująco cicho. Jakby wszyscy się pokładli spać albo poobrażali na siebie. Nie tego się spodziewałam - zawsze było tu gwarno, a teraz tym bardziej powinno. Tymczasem taka senna atmosfera... Chociaż nie, chyba dosłyszałam dziecięcy śmiech z ogrodu, ale Kaede tak prędko pociągnął mnie na górę, że nie miałam czasu się upewnić. Musiałam raczej pilnować się, by nie upaść, bo swoim zwyczajem trzymał mnie za głowę.
Dobiliśmy do pokoju, na którego drzwiach wisiała drewniana tabliczka z mnóstwem kolorowych serduszek. Niektóre były namalowane markerami, inne przyklejone... Kaede bezskutecznie szarpnął za klamkę, mrucząc coś o zdjęciu wreszcie tego dziadostwa.
- Wiem, że tam jesteś, Vanille, więc lepiej otwórz, zanim spalę te piekielne drzwi!! - zawołał ze złością, łomocząc w nieszczęsne drzwi pięścią.
- A teraz tu stój - puścił wreszcie moją głowę, słysząc szczęk zamka. Kiedy Vanny otworzyła i rzuciła mi się z piskiem na szyję, wyminął nas prędko, wpadł do pokoju i niemal siłą wyciągnął z niego Noelle, chwyciwszy ją mocno za rękę. Nie był to gest rozkazujący, a raczej obronny, jakby chciał dziewczynę zabrać jak najszybciej od niebezpieczeństwa. Pomachała nam tylko i tyle ich oboje widzieliśmy.
- Masz jakiś pomysł, gdzie ich niesie? - zapytałam z zadumą.
- Nic a nic - pokręciła głową moja kuzynka, ściskając Tenariego. - Kiedy wreszcie złapałam Noelle samą, nie zdążyłam jej o to zapytać... Zresztą nasza rozmowa i tak nie była zbyt produktywna.
Tenari spojrzał na nią pytająco, na co uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową.
- Myślałam, że będzie tu nieco... mniej spokojnie - powiedziałam, kiedy wychodziłyśmy z domu. - W końcu za tydzień ślub, powinno tu panować radosne przejęcie.
- Jakiekolwiek miałoby to być przejęcie, już dawno je przerobiliśmy - prychnęła Vanny. - Biorąc pod uwagę, ile czasu ten ślub był planowany i ile razy przekładany...
Wyszliśmy do ogrodu, z którego nadal dobiegał radosny śmiech Ivy. W zawrotnym tempie kręciła się w powietrzu, trzymana za ręce przez Blue. Kiedy jakimś cudem nas zauważył, spróbował się zatrzymać, przy czym o mało się nie przewrócił. Na szczęście udało mu się bezpiecznie postawić dziewczynkę na trawie. Oboje zaśmiewali się jak obłąkańcy. Vanny nie wytrzymała i też parsknęła śmiechem, tylko Tenari zrobił lekki grymas, patrząc na Strażnika spod zmrużonych powiek.
- No tak, jeden empata, druga ryzykantka - widząc to, Blue uśmiechnął się drwiąco. - Oboje mają swoje powody i oboje mają świętą rację. Opiekuj się nią lepiej niż ja - powiedział, podprowadziwszy chwiejącą się jeszcze Ivy do demoniątka. - Ja się zmywam.
- Znów tam, gdzie ostatnio? - Vanny spojrzała na niego z ukosa.
- Nie, światło życia mego twierdzi, że pokaże mi jakieś ciekawe miejsce, w którym jeszcze mnie nie było - roześmiał się z rozbawieniem niebieskowłosy. - Tam gdzie ostatnio nie da się jechać bez ciebie, przecież wiesz.
- Tak, jasne. Ty już lepiej jedź - machnęła ręką, nagle przejęta i równocześnie wyglądająca jakby... Miała czegoś dość.
Nie przestając się uśmiechać, Blue ukłonił się zamaszyście i zniknął. Ivy pociągnęła Tenariego do ogrodu i dopiero wtedy moja kuzynka odetchnęła z ulgą. Chociaż nie na długo.
- Napisz mu, że jak go dorwę, to mnie popamięta.
- Lex? - domyśliłam się. - Czemu sama mu tego nie napiszesz? Przyganiał kocioł garnkowi...
- Bo nie mam pojęcia, gdzie słać - naburmuszyła się.
- Ja w tej chwili też nie mam - wzruszyłam ramionami. - A ty mogłabyś się dowiedzieć poprzez Śnienie.
- Może lepiej nie - pokręciła głową. - Zatracanie się w ułudzie to jednak... Nie, tym razem nie.
- To może przynajmniej zrelacjonujesz mi wreszcie akcję "Wyciąganie Doineanna z Koszmaru"?
- Sama jesteś koszmar, koszmarze jeden - prychnęła Vanny i pokazała mi język. - Po tym jak mnie zostawiłyście samą z tą opowieścią na mej biednej głowie, obiecałam sobie, że nic ci nie będę relacjonować. Masz za swoje!
- Wiesz, jak żałowałam, że nie mogłam tam zostać - westchnęłam, spoglądając na iluzję nieba w górze.
- Nie, nie wiem. W każdym razie wyciągnęłyśmy i się skończyło. Pan o burzowym imieniu odnalazł swoją Lenore i będą żyli długo i szczęśliwie...
- Dopóki nie zostanie sama na świecie, stanie się czarownicą i oszaleje z rozpaczy?
- Tak się nie może stać! - zaprotestowała. - Przecież zmieniłyśmy jej historię!
- Jeśli tak, to nigdy nie powinna przenieść się w przeszłość. Nie powinnyśmy jej spotkać ani w ogóle niczego wiedzieć o tej historii. Nie zauważyłaś, że nasze wtrącenie się zaowocowało małym paradoksem?
- W takim razie może utworzyła się jakaś alternatywna czasoprzestrzeń - zadumała się Vanny. - Nie wiem, nie mnie o to pytać. Ważne, że tu i teraz wszystko dobrze się skończyło.
Uśmiechnęłam się, nie mogłam jednak odżałować niewykorzystanego potencjału tamtej opowieści.
- To co, może herbatki? - kuzynka uśmiechnęła się promiennie. - Andrea chyba robiła ostatnio jakieś nowe mieszanki.
- Nie tym razem - pokręciłam głową. - Powinnam szybko wracać do domu. Pożyczysz konia?
- Tak szybko?! - zdziwiła się. - Toż dopiero co przyjechałaś! Nawet się dziecku nie dasz pobawić z Ivy?
- Mogę go na trochę zostawić - poszłam na kompromis. - Ale sama wolę już jechać.
- Co cię tak gna do domu?
- Powiedzmy, że zawsze po długim okresie bezproduktywnego oczekiwania - uśmiechnęłam się. - kiedy tylko się gdzieś na chwilę wyrwę, po powrocie okazuje się, że ktoś już na mnie czeka. Niech przynajmniej tym razem nie czeka zbyt długo.
Vanny odwzajemniła uśmiech ze zrozumieniem i pociągnęła mnie do stajni.

1 VI

Mam nieodparte wrażenie, że powinnam się niepokoić. Bądź co bądź, Aeiran pojechał do Ciemności miesiąc temu i dotąd nie ma po nim śladu. Powinnam chodzić po ścianach i umierać ze zdenerwowania, i to już od dawna. Tymczasem... Po prostu chcę, żeby już wrócił. Z zupełnie egoistycznych pobudek.
Wsłuchuję się we własne myśli i uśmiecham się do siebie. A w przerwach przeglądam swoje stare pamiętniki i kiedy czytam o tym, jakim byłam soplem, to już zupełnie śmiech mnie zdejmuje.

To, co knuł Tenari w Teevine, okazało się rysunkiem... Na potwornej ilości połączonych ze sobą kartek. Przedstawia długą drogę - drogę pośród trzew, pośród łąk, pośród kwiatów, pośród chmur... Pośród domków jak z piernika i brukowanych uliczek. Pośród gwiazd i portali. Pośród światów.
Ten-chan wyjaśnił, że to jest moja droga.
Chętnie bym ją gdzieś powiesiła, ale ściany mam w większości pozajmowane - przez regał, Szafę, drzwi, inne obrazki... Wielkich możliwości nie mam. Za to dzisiaj zabrałam Tenariego do lunaparku, a potem do Solen, na przedstawienie dla dzieci, w którym zderzyło się mnóstwo różnych baśni, co owocowało zaskakującymi i zabawnymi zwrotami akcji... Po powrocie do domu zasnął jak kamień. Nie dziwię mu się, sama mam zamiar zaraz to zrobić.
Ale jeszcze chwilę, jeszcze jedna piosenka o miłości niech przebrzmi. Albo dwie.