27 IV

Chyba myślałam odrobinkę zbyt pozytywnie. Jednak mi nie darował tego współudziału, w przeciwnym razie raczej nie ciągnąłby mnie do Refrenu - a tak właśnie się stało.
Zawitaliśmy do dziwnego wymiaru, przypominającego park. Z mnóstwem fontann i drzew, ale o zupełnie nieprawdopodobnych barwach - tylko niebo nad nami było szare. Przez te fontanny przypomniał mi się wymiar Cirnelle, ale tu do scenografii dochodziły jeszcze dziwne, wielkie konstrukcje o powyginanych pajęczych odnóżach. Wyglądały jakby spały, ale za chwilę miały się poderwać i ruszyć za nami w pościg...
Przyjęła nas sama Devna, siedząca na białej ławce w długiej i powłóczystej sukni. W dłoni ściskała niezapisany jeszcze zwój pergaminu. Na jej twarzy gościł uduchowiony, niemal macierzyński wyraz, któremu jednak przeczyło przeszywające spojrzenie czerwonych oczu. Jej suknia miała kolor nasyconego błękitu, a długie włosy były lawendowe - jak u Hifryn. Nie pasowała do niej ta kolorystyka, wyobrażałam ją sobie w bardziej przygaszonych barwach.
Była tam również Eydís - potem się dowiedziałam, że to jej siedziba - rudowłosa, w zielonym płaszczu przeciwdeszczowym, z którego kieszeni wyglądało kilka kredek. Jej lewe oko zasłaniało coś w rodzaju różowego monokla z namalowanym jakby dziecięcą ręką zielonym oczkiem. Spod monokla wyłaniała się długa blizna - może to właśnie odbierało twarzy bogini ludzki wyraz, mimo iż uśmiechała się ciepło i szeroko. Choć "ludzki" to chyba złe słowo w przypadku istot nadprzyrodzonych... W każdym razie obie były tak samo obce i odległe. Siedząca pomiędzy nimi Aldrina stanowiła całkiem miły, znajomy akcent.
- Co za niespodzianka, Denethari - przemówiła Devna wysokim, miękkim głosem. - Dlaczego kryłeś ją przed nami tak długo? Odbyłyśmy tu właśnie ciekawą rozmowę.
- Nie wątpię - odparował Aeiran, kiedy zajęliśmy ławkę naprzeciwko - że stanowiło to dla was wyjątkową rozrywkę. Czy zamierzacie ją zatrzymać, aby bawiła was przez następne parę lat?
Aldrina wydęła usta, ale Eydís roześmiała się tylko dźwięcznie.
- Jeśli uważasz, że mamy w zwyczaju traktować naszych pobratymców przedmiotowo - powiedziała - to dlaczego nie traktujemy tak siebie nawzajem?
- Jesteś pewna, że nie?
Zrobiła zamyśloną minę, po chwili zaś zaśmiała się znowu, klaszcząc w dłonie.
- Aldrina opowiedziała nam sporo o tej waszej Ciemności - oznajmiła. - Więcej niż ty nam kiedykolwiek wyjawiłeś. Za to opowiesz nam jeszcze o świecie, z którego przybyli nasi poprzednicy.
- Macie ochotę udać się tam w odwiedziny? - Aeiran uniósł lekko brwi. - To byłby dobry pomysł... Upchnąć was w Jasności i tam zostawić. Wrócilibyście do korzeni.
- Ależ nie, nie - Devna pokręciła głową z uśmiechem. - Myślimy raczej o przyłączeniu jej do nas... To się nam należy.
- I waszego świata też. W ramach rekompensaty - dodała Eydís z figlarnym uśmiechem. Dopiero wtedy Aldrina zareagowała.
- To niemożliwe! - oburzyła się. - Jasność jest wewnątrz Ciemności, a obie otacza jeszcze jeden świat! Jeśli nie zniszczylibyście w ten sposób wszystkich trzech, to na pewno przynajmniej ten zewnętrzny!
- A czymże jest zagłada jednego świata za taką cenę? - zapytała Devna z wyrazem politowania na twarzy.
- Jeśli niczym, powinnyście puścić w niepamięć tę zwrotkę, którą wam kiedyś zniszczyłem - zauważył Aeiran spokojnie. - A do tej pory jeszcze tego nie zrobiłyście.
- Jak dotąd niewielką cenę za to zapłaciłeś - mruknęła Eydís. - A spodziewałam się po tobie więcej... W końcu to był mój świat.
- Nie dość tego, od waszego przybycia tutaj tylko Chaos się szerzy - dołączyła bogini ze zwojem. - Bo przecież to nie nasza wina, że światy się rozsypały.
- Tak samo, jak nie wasza zasługa, że zostały naprawione - powiedział mój towarzysz znudzonym tonem, jakby powtarzał wykutą na pamięć rolę. - Osoby nie będące bogami zrobiły coś, do czego wy się nie kwapiliście. Czy przez całą wieczność będziemy przerabiać ten temat?
Zauważyłam, że Aldrina przygryzła wargi, starając się nie roześmiać. Natomiast boginie Pieśni zgodnie westchnęły i natychmiast zgromiły się wzrokiem. Najwyraźniej na codzień nie były takie zgodne.
- W każdym razie zarówno Ciemność, jak i Jasność powinny zostać przyłączone - podjęła Devna, podczas gdy jej towarzyszka przesiadła się do mnie i zaproponowała mi cicho lizaka. - Skoro ona tu jest, skoro światy przywołują się nawzajem, to znaczy, że tak powinno być.
- Tak powinno być, doprawdy... Myśleliście pewnie nad tym całą noc, ty i Gein. Dlaczego obserwuje nas z ukrycia, zamiast włączyć się w dyskusję?
- Nie widzi w tym sensu, bo i tak byś go nie słuchał.
- Dlaczego tak powinno być? - odezwałam się, nie wyjmując lizaka z ust. Smakował chyba wszelkimi możliwymi owocami, osładzając mi poczucie, że oto wcinam się do planów bóstw.
- Jak to dlaczego? - Devna dopiero teraz zwróciła na mnie uwagę. - Ponieważ tak mówi przeznaczenie.
- A kto układa przeznaczenie? Jeśli ty i Gein, to dlaczego nie przyznasz wprost, że pragniecie więcej władzy?
- Przeznaczenie jest czymś innym niż pragnienie władzy - prychnęła i zwróciła się do Aeirana: - Kim ona jest, że pozwalasz jej tak swobodnie się wtrącać, Denethari? Znam twego anioła i twego herolda, ale jaka jest jej rola?
- Jak na Matkę Losu jesteś mocno nieżyciowa - stwierdziła lekko Eydís, spoglądając w niebo.
- Odpowiedz jej - rzucił Aeiran rozkazująco. - Wyłóż jej swój pogląd na to, jak przeznaczenie ma się do prawdy.
- Nie mów do mnie takim tonem. W moich zapisach przeznaczenie i prawda stają się jednością.
- Przeznaczenie - powiedziałam chłodno. - jest najgorszym rodzajem kontrolowania innych, jaki może istnieć...
Nie, nie najgorszym, przyszła do mnie nagła myśl, razem ze wspomnieniem Ogrodu Tipharos. Ale też każdy najgorszy rodzaj kontroli można wytłumaczyć przeznaczeniem.
- Chyba nie rozumiem - wtrąciła się Aldrina. - Przecież piszesz opowieści, prawda? Czy więc nie mieszasz się w ten sposób do cudzych losów?
- A więc jednak - uśmiechnęła się Devna. - Jednak mamy ze sobą wiele wspólnego. Dlaczego więc jesteś przeciwna moim zapisom?
- Odpowiem pytaniem. Czy piszesz o tym, co jest, czy o tym, co powinno być?
- A co według ciebie jest bliższe przeznaczeniu, Jasnooka? - zainteresowała się Eydís. - I jaka powinna być prawidłowa odpowiedź?
- Ja mam swoją własną odpowiedź - westchnęłam, bardziej szczerze niż zamierzałam. - Ale nigdy nie przykładałam jej do twojego pierwszego pytania. Może po prostu wolę pozostać w nieświadomości?

- Niemal szkoda, że w ostateczności polubiłam DeNaNi - usłyszeliśmy od Aldriny, pędząc konno przez Melodię, z powrotem na Krawędź. - Gdyby nie ryzyko, nie miałabym nic przeciwko temu łączeniu światów.
- Ty na pewno nie - skwitował Aeiran, powstrzymując No Doubta przed rozwinięciem swej największej prędkości (zaczynało mi się już robić niedobrze). - Ale po co miałabyś dawać im dwa nowe światy? Aż tak przypadli ci do gustu?
- Ależ oczywiście - roześmiała się. - Tak bardzo, że moglibyśmy pozwolić im się użerać z Eskire'em. Dlaczego nie?

26 IV

Trochę mi teraz dziwnie wobec Aeirana, bo mam swój udział w mieszaniu mu szyków. Tylko trochę, zresztą pewnie i tak najpierw naskoczy na Aldrinę.
Odwiedziłam ją w Arbeli, zaprosiła mnie i Vaneshkę na "babską rozmowę" (Ketris ze zgrozą na twarzy wyniósł się z domu). Wypytywała nas o Pieśń, jej światy i w ogóle funkcjonowanie. Vaneshka była w swoim żywiole i opowiadała, a ja... Ja odrobinę żałowałam. Jakoś zawsze Pieśń była dla mnie czymś może nie przewidywalnym, ale jednak czymś, po czym mogłabym się poruszać tylko utartymi ścieżkami. Takie wrażenie towarzyszy mi od kiedy rozpadła się aleja i siły nadprzyrodzone (inne niż my) zaczęły się wtrącać. Trochę się czuję na cenzurowanym i tyle. Tymczasem słuchając pieśniarki zdołałam spojrzeć na tę sytuację od nieco innej strony... Nie wiem czy coś z tego wyniknie, ale dobrze by było.
Sama natomiast wypytywałam Aldrinę o Ciemność, nie mogąc się przy tym odgonić od przeczucia, że powinnam raczej zapytać o Jasność. Ale co też ona mogłaby mi powiedzieć o Jasności, skoro to niemal zupełnie odcięty świat? A jednak... Jest przecież energia, która pomaga Ciemności w funkcjonowaniu, energia Świętego Słońca, którego blask zawsze przebijał się słabo przez granicę między światami. I właśnie w tym rzecz, że od pewnego czasu już nie tak słabo. Na razie jeszcze nie ma powodów do obaw, ale jeśli to się jeszcze bardziej wzmoże? Jaki może być wpływ mocy z Jasności na świat, który jest jej dokładnym przeciwieństwem?
- Każde słoneczko w nadmiernej ilości szkodzi, zawsze to wiedziałam - mruknęłam. - A to w szczególności. Miałam tego przykład, kiedy moc Aeirana zrobiła się dzika zaraz po upłynięciu czasu przysięgi. Potem zresztą też... Trafił tu po śladach bogów Jasności, wiesz? Szukał ich.
- Dlaczego nie opowiedziałaś mu tego, co teraz mówisz nam? - zafrasowała się Vaneshka. - Może jakimś cudem zacząłby inaczej patrzeć na całą sytuację.
- Myślisz, że nie mówiłam? - prychnęła Aldrina. - Rzecz w tym, że on mnie nie bardzo słuchał. Myślę, że zbyt się przejmował kimś innym - uśmiechnęła się niespodziewanie. - A kiedy zaczynał słuchać, ja już nie miałam cierpliwości i kończyło się na kłótniach.
Słowo daję, brzmiała niemal rozsądnie, nie licząc może tego tonu rozpieszczonej księżniczki. Sporo się zmieniła od czasu, kiedy pragnęła połączyć DeNaNi z Ciemnością.
- Ty masz na niego dobry wpływ - zawyrokowała nagle. - Dziwne, nie przypuszczałam, że kiedykolwiek to powiem...
- Może jeśli ty z nim porozmawiasz... - przyłączyła się Vaneshka, ale ja tylko pokręciłam głową niepewnie. Znając nas oboje, pewnie przeszłoby do kłótni, potem do błyskawicznego pogodzenia, a problem pozostałby nierozwiązany.
- Nie ma szans, żeby mnie zabrał do tego waszego Refrenu - stwierdziła cierpko bogini. - Zanim przyjechałaś, ciągle mnie pilnował. Również na odległość.
- Teraz też?
- W tej chwili tak. Niemalże czuję tę pajęczynę, jaką wokół mnie splótł - przewróciła oczami. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, gdy ta wizja stanęła mi przed oczami.
- No widzisz, mogę go zająć - zaproponowałam, łapiąc oddech. - A wtedy korzystaj z okazji i zwróć na siebie uwagę bogów z Refrenu. Najlepiej spektakularnie.
- O, to ja zajmę Ketrisa! - ucieszyła się Vaneshka. - On zawsze nosi Symbol Aldriny ze sobą.
- Szkoda, że na to wcześniej nie wpadłam - zmartwiła się bogini. - Już chyba tyle miałam okazji...
Kiedy to usłyszałam, atak śmiechu wrócił i chichotałam jeszcze w drodze do domu. Rzecz w tym, że nawet jeśli mówiłyśmy to pół żartem, Aldrina rzeczywiście zobaczyła w tym swoją szansę. Ha. Nie powiem, żeby mnie ta perspektywa zajmowania Aeirana martwiła, dziwi mnie tylko, że nie zsynchronizowałyśmy zegarków.

24 IV

A jednak to Aldrina przyjechała do nas, oczywiście z eskortą. Niecierpliwa istota.
- Dlaczego cały czas mam siedzieć w jednym miejscu niczym ptak w klatce?! - argumentowała, nie dając nikomu dojść do słowa. Zarazem dostojna i porywcza, władcza i niepewna, taka, jaką ją pamiętała - tyle, że zamiast powłóczystej czarnej sukni nosiła elegancki kostiumik. Siedziała na kanapie obok Vaneshki, która też czuła się niespecjalnie pewnie, ale już zdarzało im się spoglądać na siebie porozumiewawczo. Ketris wyznał mi na stronie, że zdążył już poczuć się zaszczuty.
- Nikt ci nie każe siedzieć w jednym miejscu - powiedział Aeiran obojętnym tonem. - Powinnaś wrócić do Ciemności, a już na pewno wynieść się z Pieśni.
- Może i panujące tutaj bóstwa pochodzą bezpośrednio od tych z Jasności, ale jak dotąd żadna krzywda mi się jeszcze przez to nie stała - zauważyła Aldrina, wydymając usta.
- To, że tutaj nie ma Świętego Słońca, nie oznacza, że nie powinnaś się pilnować. Poza tym powinnaś być tam, gdzie twoje miejsce.
- I kto to mówi...
- Cóż, mam prawo. To nie ty wyniosłaś się stamtąd z wilczym biletem.
- Skoro zostałam tu przywołana, to znaczy, że powinnam tu być - oświadczyła bogini, bawiąc się swoim skomplikowanym warkoczem. Nie przystawał do tego jej stanowczy ton.
- Nie żeby ktoś ją specjalnie przywoływał - szepnął do mnie Ketris. - Po prostu w którymś momencie znalazła się w moim domu. Sama nie do końca rozumie, dlaczego jej Symbol sam ją przyciągnął.
Nie żebym ja to rozumiała. Jedno, co jest pewne, to, że problem dałby się łatwo rozwiązać, odwożąc Aldrinę do DeNaNi i wysyłając z powrotem do Ciemności. Tyle, że ona się upiera. I niestety chce sobie obejrzeć tutejszych bogów. Tak, właśnie o b e j r z e ć, jak eksponaty na wystawach. Albo jeszcze lepiej - zwierzątka w zoo. Nie powiem, ciekawa perspektywa, ale Aeiran jest równie uparty jak ona, jeśli nie bardziej - tylko nie okazuje tego tak gwałtownie. Zresztą może i okazywał, ale zdążył się tym zmęczyć. Takie bezproduktywne dyskusje zajmują im podobno większość czasu, od kiedy Aldrina się tu pojawiła.
Ja też jestem zmęczona, obawiam się.

23 IV

Może jestem złośliwa, ale gdybym wpadła na to, że ową problematyczną kobietą może być Aldrina, powiedziałabym Vaneshce, że to nie ja powinnam się niepokoić.
Było przed północą, kiedy przekroczyliśmy próg domu nad morzem, ale Aeiran siedział na kanapie i cierpliwie czekał. No, może cierpliwie to za mocne słowo, ale przynajmniej w miarę spokojnie.
- Nie ma jej tu? - zdziwił się Ketris. - Pozwoliłeś jej zostać samotnie w mieście?!
- Wyobraź sobie, dźwiękmistrzu, że nie potrzebuje aż tyle twojej troski, choć wyraźnie to lubi - Aeiran uśmiechnął się krzywo. - Nie dostaną jej tam dopóki na to nie pozwolę.
- Lepiej by było, gdyby odeszła z Pieśni. Naprawdę lepiej.
- Tłumaczyłeś jej to już nie raz. I co, przewiesisz ją sobie przez ramię i wrzucisz z powrotem do Ciemności?
- Sam wiesz, że to niewykonalne...
I tyle było miłego przywitania.
- Czy już od progu musicie rozmawiać o sprawach służbowych? - nie wytrzymałam, a wtedy obaj spojrzeli na mnie jakby widzieli mnie po raz pierwszy.
- Wiesz, Ketris, chyba powinniśmy jechać do miasta - Vaneshka ujęła barda pod ramię. - Skoro twierdzisz, że... twoja przyjaciółka ma wielką ochotę mnie bliżej poznać.
Uśmiechała się, ale jej głos brzmiał jakby szła na egzekucję. Ja natomiast zerknęłam na Aeirana, który wstał i podszedł bliżej - ale nie za blisko.
- Gdzie się podziewałaś? - zaczął takim tonem, że w pokoju od razu zrobiło się zimno. - Gdzie byłaś przez tyle czasu?
- Nie ma jak zacząć wyrzuty zanim się je usłyszy, co? - odpowiedziałam cicho. - Czy to nie ty miałeś do mnie przyjechać?
- Gdybym tylko... - urwał, starając się kontrolować głos. - Zapytałem pierwszy, odpowiedz mi.
- Jasne - uśmiechnęłam się promiennie. - Najpierw byłam zamknięta na latającej wyspie, co mniej więcej powinieneś wiedzieć, potem natomiast pomagałam jednej pani ze zwojami i drugiej z dzwoneczkami...
- Ze zwojami? - przerwał mi ostro. - Jak Devna?
- Nie, najdroższy mój, nie jak Devna - westchnęłam, czując nagle potworne zmęczenie. - Prędzej jak ja. Podejrzewam, że kompletny chaos w jej notatkach całkiem by Devnę załamał.
- Wiesz, chyba naprawdę jedźmy do domu - zaproponował Ketris Vaneshce. - A oni niech się tu mordują wzrokiem.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, dobrze wiedząc, jak się u nas zwykle kończy takie mordowanie się wzrokiem. Ale byłam zbyt... Nie wiem, zdrętwiała, żeby się śmiać?
- Zamiast jednak referować tak na stojąco, gdzie byłam, wolałabym raczej usiąść, napić się herbaty... Co? - zdziwiłam się, bo Aeiran już nie wyglądał jakby miał ochotę na mordowanie. Patrzył na mnie jak... No, jak zwykle, kiedy nikt nie widzi.
- Than'tverte - powiedział cicho, ledwo słyszalnie.
- Co tu jest do wybaczania? - westchnęłam, robiąc kilka kroków. - Zrobiłeś coś pięknego w stosunkowo odpowiednim momencie.
Natychmiast skończyły się przyziemne myśli o odpoczynku i herbacie, kiedy przylgnęłam do niego w poszukiwaniu tego, czego mi tak naprawdę najbardziej brakowało. Zwłaszcza w chwilach, kiedy siedziałam w szklanej klatce Ogrodu Tipharos. Ale to już nie miało znaczenia. Może coś mówiłam, może nie mogłam powstrzymać łez, to też nieistotne. Nie muszę o tym pisać, by wiedzieć, że było.
- Mieliście jechać do domu - przypomniał Aeiran tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Sami odwiedzimy Aldrinę w mieście... Kiedyś.
Prawie wypchnął ich siłą za drzwi i prawdę mówiąc nie miałam nic przeciwko.
Trzeba się dziwić, że dopiero teraz znalazłam chwilę czasu, by o tym napisać? Nie? Słusznie.

21 IV

Poszukiwania poszukiwaniami, ale opieranie się na sprawdzonych wzorcach prowadzi do tego, że zaczynam myśleć stereotypami i gdy docieram do kresu poszukiwań, pozostaje mi przewrócić oczami i westchnąć.
Miejsce, w którym inni potrzebują pomocy, okazało się oczywiście sierocińcem. Łatwo zgadnąć, że szczytne walki o wolność powiększyły grono sierot w Aille. Jednak te z domu o swojskiej nazwie "Przystań" nie wyglądały na dotknięte tragedią.
Nietrudno było znaleźć Lenore, zwłaszcza, że każdemu na dźwięk jej imienia natychmiast rozjaśniało się oblicze. Nikt nie robił problemów piątce zupełnie nieznajomych jejmości, gorąco pragnących spotkać się z tak samo nieznaną im osobą. Cykada aż fukała i trzymała głowę tak sztywno jak tylko mogła.

- No już, na razie koniec - powiedziała dziewczyna w błękitach, podnosząc się z krzesła. - Idźcie się pobawić.
Siedzące wokół niej dzieci wydały zgodny jęk zawodu, kiedy odłożyła książkę.
- Nie marudźcie, tylko sróbujcie odegrać to, co wam przeczytałam - zrobiła szelmowską minę. - Później przyjdę i popatrzę.
To chyba przemówiło dzieciom do wyobraźni, bo zerwały się z piskiem i wybiegły na dwór, wołając coś do siebie w pośpiechu. Ich opiekunka natomiast podeszła do nas z pytającym wyrazem twarzy.
- Miała być buntowniczką, a nie niańką - odezwała się półgłosem Cykada. Mimo wszystko za głośno, bo Lenore usłyszała.
- Buntownicy też muszą coś robić, kiedy nie mają się już przeciw czemu buntować - rzekła cicho, ale dobitnie.
Spojrzałam na Konwalię porozumiewawczo, a ona pokręciła głową z niedowierzaniem. Najwyraźniej w dziewczynie nie było - przynajmniej na razie - nic magicznego. Ja zaś, nie mając tego daru wyczuwania mocy, przyglądałam się jej "od zewnątrz" i też miałam ochotę pokręcić głową. Długie, ciemnobrązowe włosy, młodziutka, miła buzia o szerokich brwiach i ustach stworzonych do subtelnego uśmiechu - nie było w niej zupełnie nic z naszej przeciwniczki - czy raczej tamta nie miała w sobie nic z Lenore.
- Cóż... W jakiej sprawie? - zapytała, odgarniając grzywkę z oczu. - Nie mam całego dnia, muszę zająć się dziećmi.
- Niczego nie musisz - powiedziała kategorycznie Cykada. - Jesteśmy mistrzyniami magii i przyjechałyśmy, by zabrać cię na naszą wyspę.
No tak. Nie ma jak przejście od razu do rzeczy.
- Och... Jasne. Oczywiście - dziewczyna stropiła się na chwilę, ale zaraz uniosła głowę i spojrzała śmiało na Siódmą. - To wy jesteście moją pokutą? Towarzyszkami Nemezis?
- One tak - uśmiechnęła się Vaneshka, wskazując ruchem głowy na czarownice. - My jak dotąd tylko uwalniamy wszystkich od pokuty.
- Nie możecie mnie uwolnić od czegoś, czego jeszcze nie dostąpiłam - Lenore mimowolnie odpowiedziała uśmiechem. - Po tym jak Nemezis rozprawiła się z Cedrikiem i... i załogą, odwiozła mnie do domu ze słowami, że na własną pokutę muszę jeszcze zaczekać.
- Co takiego zrobiliście? - Vanny niecierpliwie wypchnęła się do przodu. - Za co pokutujecie? Oni nic nam nie chcieli zdradzić, może ty?
W zielonych oczach dziewczyny pojawiło się zdumienie. Tylko te oczy się zgadzały.
- Usiądźcie - powiodła ręką po rozłożonych na dywanie poduszkach. - Musimy jakoś dojść do porozumienia, bo chyba same rozumiecie, że nie mogę z wami jechać tak jak stoję.
- Oczywiście, że możesz - fuknęła Cykada. - Skoro znikniesz bez pożegnania, wszyscy zrozumieją, że to myśmy cię zabrały.
- Jak w legendach - Lenore roześmiała się z niedowierzaniem. - Ale ja przecież nie jestem czarownicą.
Siódma zmarszczyła brwi i chciała coś powiedzieć, ale Konwalia położyła jej dłoń na ramieniu i niespodziewanie stanowczo usadziła na poduszce. My też usiadłyśmy.
- No, to mów - odezwała się Vanny, aż podskakując z przejęcia. - Czym podpadliście?
- Nie ma tak naprawdę o czym mówić - Lenore od razu posmutniała. - Doineann pragnął zmienić świat na lepsze. Nie miał powodów, by dobrze o nim myśleć... Chciał, by mogło być inaczej. A Cedric pokazał mu drogę do czegoś, co mogło spełnić jego pragnienie.
To była bardziej oględna relacja niż moja kuzyneczka by sobie życzyła, ale Konwalia nagle zerwała się z przestrachem.
- Do czegoś... Co prowadzi do Zmiany?! - wykrztusiła, łapiąc oddech. - Czy tak?! Czy masz na myśli...
- Uspokój się - Cykada spojrzała na nią z niesmakiem. - Jeśli myślisz o tym, co ja, to powinno już od dawna nie istnieć.
- A jednak istnieje! Musi, skoro oni tego szukali... Znaleźliście?!
Lenore znów się uśmiechnęła, ale z taką gorzką drwiną, która zupełnie do niej nie pasowała.
- Dzięki czarom Nemezis zapadło się pod dno morza - odpowiedziała. - Nie zdążyliśmy zmienić świata. A jednak ona bezlitośnie wysłała Doineanna do jego własnych koszmarów.
- Doineann to był kapitan "Bellatrix", tak? - upewniłam się. - Jakie miał koszmary?
- Jakaś bezkresna pustynia, na której ścigał go mrok... - dziewczyna spuściła oczy. - Nie wiem, nie mówił mi wszystkiego. Ale często go to dręczyło. Jeśli go tam zesłała...
- W takim razie kiedyś nam się śnił - przypomniała sobie Vanny. - I ledwo udało nam się obudzić.
A ja sobie przypomniałam ten drugi sen, który miałam pół roku później. Ten, w którym kobiecy głos domagał się ode mnie uwolnienia pokutnika - ale nie należał ani do Lenore, ani tym bardziej do tej przeklętej Artemizji, więc... Może lepiej przyjąć, że tamten sen był tylko wytworem mojej podświadomości?
- Załoga statku już nie dźwiga swojego brzemienia - ze zdziwieniem usłyszałam własny głos. - A wśród nas jest osoba, która mogłaby go wydostać z koszmaru.
- Że co?! - Vanny od razu zaczęła protestować. - Nie pamiętasz jak było poprzednim razem? Dopiero Tenari nam pomógł telepatycznie!
- No, to przynajmniej jesteś już po chrzcie bojowym - zauważyłam wesoło. - Będziesz wiedziała, czego się spodziewać.
- W takim razie postanowione - podsumowała Cykada. - Zabieram nas wszystkie z powrotem na wyspę, ty zdejmujesz z człowieka pokutę, ona zostaje...
- Jasne, nie ma jak podejmowanie decyzji w imieniu wszystkich - prychnęła Vanny, ale chyba była trochę zaintrygowana. A Lenore siedziała pomiędzy nami, zupełnie nie wiedąc, co o tym wszystkim sądzić. Promienna, odważna, szlachetna bohaterka o niewykorzystanym potencjale.
- Dajcie mi czas do jutra - westchnęła, podnosząc wreszcie wzrok.

- W coś ty mnie wrobiła?! - narzekała Vanny, kiedy wracałyśmy do hotelu taką śliczną, staroświecką bryczką. - Przecież w życiu się czymś takim nie zajmowałam!
- Oj, poprosisz Yori-chan, skoro i tak planowała jeszcze cię dorwać - znów zbagatelizowałam problem. - Ona się zna wchodzeniu w sny cieleśnie, na pewno ci pomoże.
- A ty już masz doświadczenie w tej materii - odparowała. - Z tego, co wtedy opowiadałaś, wynikało, że poszło ci nad podziw łatwo... Może jednak masz predyspozycje do bycia Śniącą, tylko tłumisz to w podświadomości?
- Biorąc pod uwagę czyją jestem córką, nadaję się raczej na sen niż na Śniącą. A z definicji, na koszmar - mruknęłam. - Koszmar w koszmarze, to mogłaby być piorunująca mieszanka.
- To i tak się nie zgadza - pokręciła głową Vanny. - Skoro facet jest cieleśnie w swoim własnym koszmarze, to jakim sposobem może go śnić? Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?
- Czytałam kiedyś o miejscu, w którym sny stają się jawą - westchnęłam. - Ale mimo wszystko to było konkretne miejsce... A tamten koszmar myśmy śniły, może to właśnie o to chodzi? Że teraz inni mogą go śnić? Zresztą co ja tu roztrząsam, to ty jednak jesteś ekspertem.
- Łatwo ci się teraz wykręcać...
- Ktoś na nas czeka - przerwała nam Cykada podejrzliwym tonem. Natomiast Vaneshka podniosła się chwiejnie z siedzenia, przec co omal się nie przewróciła. Nie przeszkodziło jej to jednak się rozjaśnić.
Pod naszym hotelem stał komitet powitalny złożony z dwóch koni i jednego półelfa, machającego do nas z wyrazem ulgi na twarzy.
- Widzisz, mówiłam, że w końcu ją znajdę - przemówiła z triumfem Nindë.
- "W końcu" to dobre podsumowanie tego poszukiwania - No Leaf Clover wyszczerzył zęby. Czyżby kolejny nie mogący się powstrzymać od denerwowania jej?
Ketris tylko parsknął śmiechem i przytulił Vaneshkę, która wyskoczyła z bryczki jeszcze zanim ta się całkiem zatrzymała.
- Ważne, że dotarliśmy - powiedział, po czym spojrzał na mnie z jakąś taką dziwną miną. - Słuchaj, jedziesz do Pieśni. Niezwłocznie.
- Ooo - odezwałam się przeciągle, wychodząc z pojazdu (względnie) dostojnie. - A kto tak mówi?
- Ja tak mówię - dobrze się przyjrzałam: uśmiech drwiący, ale w oczach desperacja. - Albowiem pan mój, Chmurnooki z Krawędzi, wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jeśli nie sprowadzę cię choćby siłą, to... Nieważne.
Obawiam się, że zaniosłam się histerycznym chichotem, kiedy skłonił się przede mną zamaszyście. Brakowało mu tylko jakiegoś kapelusza z piórami, żeby mógł nim powiewać. A kiedy się wyprostował, Clover zaczął skubać zębami jego bluzę.
- W takim razie dlaczego sam nie przyjechał? - zapytałam, wziąwszy głęboki wdech.
- Bo jest zbyt zajęty kłótniami z Aldriną i kryciem jej przed tamtymi - bard skrzywił się jakby połknął cytrynę. - Może tobie się uda jakoś... Nie wiem, uzdrowić sytuację.
- Dobra, jadę - zdecydowałam w jednej chwili.
- Ja też jadę - dołączyła się Vaneshka z nagłą determinacją, co Ketris przyjął z uśmiechem.
Tymczasem zarówno Vanny, jak i czarownice, zaprotestowały.
- Chcecie zostawić mnie tu samą z nimi i z opowieścią, a same jechać się poprzytulać?!
- Nie możesz tego zrobić! - Konwalia chwyciła mnie za ręce. - Skoro ja nie mogę opisać tych wydarzeń, kto to zrobi, jeśli ciebie nie będzie?
- Może opiszę je, kiedy dostanę relację od Vanny - uśmiechnęłam się, po czym zwróciłam się do kuzynki. - A ty im szybciej wyśnisz tego Doineanna, tym szybciej sama będziesz mogła wrócić do domu.
- Ale... - urwała i cofnęła się o krok z bardzo niepewną miną. Chyba naprawdę niepokoiła się swoim zadaniem... Bo jakoś trudno uwierzyć, by nie chciała znów zobaczyć Clayda i Ivy.
- Zaśpiewam ci zanim wyruszymy - Vaneshka podeszła i uścisnęła ją. - Miałam zaśpiewać Lenore, ale... Chyba to wystarczy.
- Czyli postanowione - położyłam rękę na ramieniu Ketrisa; nie powiem, że nie żal mi było opowieści, ale na myśl o tym, że jeszcze dziś będę na Krawędzi, czułam jakąś ulgę. - Tylko wyjaśnij mi z łaski swojej, skąd tam się wzięła Aldrina, dobrze?

20 IV

- Na Zjednoczone Królestwo Nowego Albionu składają się trzy krainy: Skibnlånd, Aille i Keelmal - wykładała mi Konwalia z poczuciem spełniania ważnej misji. - Ale gdy wybrano monarchę z jednego narodu, dwa pozostałe się burzyły... Nigdy nie było tu całkowitej zgody, co chętnie wykorzystywali najeźdźcy.
- Historyczką też jesteś? - uśmiechnęłam się, spoglądając w okno. - Czy zawarłaś w swoich zwojach całą historię tego świata?
- Nie, nie aż tak - pokręciła głową. - Ale z jednej z tych krain pochodzi Biała Iskra. Zdaje się, że z Keelmal. Tu, do Aille... Chyba nigdy nie zawitała magia - powiedziała z pewnym niepokojem.
- No to dobrze - ucieszyła się Vanny ku jej zdziwieniu. - Nie ma jak poleganie na starej dobrej metodzie dedukcji!
- Więc tym razem się spiszcie, bo nasze zadanie leży nawet poza granicami możliwości Szóstej - przypomniała Cykada, na co Konwalia gniewnie prychnęła. Kiedy jednak ponownie się do nas zwróciła, w jej głosie była tylko prośba.
- Skoro to bardziej wasza opowieść niż nasza, pozwólcie nam jej wysłuchać - powiedziała. Zastanawiam się czym była bardziej przybita - tym, że nie potrafiła zapisać nic związanego z Lenore, czy tym, że przepowiednia, którą kierowała się załoga "Poszukującej Imienia", leżała teraz na dnie morza, zabrana bez wiedzy autorki przez jej, wydawałoby się, najlepszą przyjaciółkę. Konwalia zapisała tę przepowiednię bez żadnego kontekstu, ot, tak z głowy. Dopiero Piąta znalazła dla niej zastosowanie...
Ale oczywiście odbiegłam od głównego tematu.
- Vanny, zacznij - westchnęłam, uświadomiwszy sobie, że obie czarownice patrzą na mnie z oczekiwaniem.
- Ale chyba wiesz, że ja nie umiem opowiadać! - zaprotestowała słabo.
- Ja też nie, a ty się lepiej orientujesz w tej historii.
- Historia, którą znałam, szła trochę inaczej - zauważyła. - Poza tym, skoro rozumujesz w tej sposób, nie powinnaś była się mieszać do wydarzeń w Hanie. Ja powinnam.
- A zrobiłabyś to? - odpaliłam, na co kuzynka westchnęła:
- Nie wiem, czy wyszłoby to opowieści na dobre... Pewnie zaangażowałabym się w nią zbyt emocjonalnie.
Słysząc to zaniosłam się dzikim chichotem. Jeśli byłaby bardziej zaangażowana niż ja - zwłaszcza pod koniec - chyba rozwaliłaby całą Ósmą Zwrotkę swoimi emocjami zanim zrobiłby to tamten niedoszły bóg. Sądząc po jej minie, chyba o tym wiedziała.
- Dobra, opowiem - poddała się z markotną miną.
Czarownice prędko przesiadły się na łóżko Cykady, które bezczelnie okupowałyśmy (w naszym pokoju Vaneshka spała, nie wiedzieć dlaczego, niespokojnym snem). Obie były głodne wiedzy.
Przez uchylone okno wpadł wiatr, jakby chcąc dodać Vanny otuchy.
- Przypuśćmy... Przypuśćmy, że jedna z krain postanowiła wyzwolić się spod władzy najeźdźców - zaczęła, przymknąwszy oczy. - Przypuśćmy, że właśnie ta. A dziewczyna, której szukamy, aktywnie uczestniczyła w stawianiu oporu.
- Mogła mieć wysoką pozycję - dodałam. - Ceniona za silną wolę i czyste serce.
- Zatem dlaczego uciekła na statku? - uśmiechnęła się drwiąco Cykada.
- Może chciała znaleźć pomoc za granicą - podsunęła Konwalia. - Pozostałe krainy już przywykły do nowej władzy i nie chciały się mieszać w coś tak niepewnego...
Siódma czarownica tylko wzruszyła ramionami i znów spojrzała na nas wyczekująco.
- No, co?! - Vanny rozwiała jej nadzieje. - Koniec, naopowiadałam się! Później był już rejs statkiem, potem pojawił się ten typ, który ich w coś wrobił, a Nemezis ich za to ukarała. To już wasz resort!
Na widok min czarownic usilnie starałam się nie parsknąć śmiechem. Naprawdę się starałam. Szkoda, że tego nie doceniły.
- Rzućmy więc okiem na teraźniejszość - mruknęła Konwalia. - Aille jest od niedawna republiką, co znaczy, że bunt się udał. Nie wiadomo jak długo się ten stan utrzymał, ale na razie ludzie cieszą się wolnością.
- Jeśli dziewczyna wróciła do domu, teraz może być u władzy, a na pewno na wysokim stanowisku - dodała Cykada ze śladem satysfakcji w głosie.
- W takim razie będzie się trudno do niej dostać - westchnęłam. - Ale nikt nie twierdził, że cały czas będzie łatwo...
- Nie, to się nie zgadza - pokręciła głową Vanny.
- Co znowu nie tak? - Siódma zmarszczyła brwi.
- Jeśli dziewczyna jest taka jak myślę, to od władzy powinno ją raczej odrzucać... Powinnyśmy szukać raczej tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy.

19 IV

I oto jesteśmy na białej ziemi Nowego Albionu. Tak białej, że chętnie pokazałabym ją Maeve i zapytała czy to naturalne... Ale mieszkańcy się nie uskarżają; podobno zawsze taka było i właśnie dlatego rośnie tu bardziej niezwykła flora niż gdziekolwiek indziej... W każdym razie w tym świecie. Cóż, spotkałam się już z zielonymi kwiatami - ale nie z zielonymi kwiatami o błękitnych liściach, których dotyk parzy. Nie jestem pewna czy rzeczywiście jest to powodem do dumy... Na szczęście nie ma mowy o roślinkach pełzających za ludźmi, żeby spętać ich pnączami i zjeść. A takie się zdarzają w pewnym naprawdę paskudnym zakątku DeNaNi, i to bez białej gleby.
Swoją drogą, kiedy przybiliśmy wczoraj do brzegu, przez pierwszą chwilę myślałam, że to śnieg i dziwiłam się, że jest tak ciepło. Nadal odruchowo unoszę spódnicę w razie wpadnięcia w zaspę.
"Poszukująca Imienia" - a można by pomyśleć, że wrócą do miana "Bellatrix" - odpłynęła nieoczekiwanie, kiedy szukałyśmy lokalu. Nie wiem czy odpowiadał za to Adagio, czy Háegwyll, grunt, że przez to musimy szukać Lenore wyłącznie przy pomocy zwojów Konwalii i sprawdzonego wzorca opowieści. Zdecydowanie lepiej byłoby mieć przy sobie kogoś, kto ją zna... Ale po co ja to roztrząsam, skoro tak czy siak dziewczyna im się zbyt niemiło kojarzy? Bardziej już by nam nie pomogli.
Co prawda, w taki sposób przeoczyli jeden szczegół, ale to już ich strata.

16 IV

Dragon ships, they keep on sailing onto Nova Albion... Tyle że statek jest tylko jeden i nie płyną na nim korsarze Jej Królewskiej Mości po zwycięskiej bitwie na morzu. Swoją drogą ciekawi mnie, któż to i dlaczego nazwał w taki sposób miejsce, do którego płyniemy... Nie powiem, spotykałam się już z rozlicznymi wersjami Nowej Atlantydy, a raz, w świecie zdecydowanie nie będącym żadną Ziemią, trafiłam do Nowego Siedmiogrodu - choć nie pamiętam po co ani w jakich okolicznościach. Jeśli to wspomnienie z mojego obecnego życia, to najwyraźniej podchodzi z czasu zanim jeszcze obudził się we mnie smok Shael'leth i ocaliłam żywioł wody w całej Domenie Promienistych. Ciągle mam kilka dziur w życiorysie sprzed tamtych wydarzeń i na przykład bardzo mgliście pamiętam jak poznałam Lilly albo... Ale nieważne. Chyba widok morza i szum fal wzbudza we mnie jakąś nostalgię.
Podróż upływa spokojnie i przyjemnie, bo Cykada ma morską chorobę i siedzi pod pokładem, natomiast Adagio unika nas jak ognia od kiedy go owarczałam. To było takie małe zakłócenie owego spokoju i wstyd przyznać, ale została mi po tym satysfakcja jakbym odegrała się na nim za coś osobistego. Tymczasem oczywiście ściął się z Vaneshką, a raczej wygadywał jej coś, podczas gdy ona stała bez słowa, tylko ze zmartwioną miną. Ja naprawdę nie muszę wiedzieć, co się między nimi zdarzyło, kiedy pieśniarka jeszcze mieszkała na Timidzie, ale to nie zmienia faktu, że omal mnie coś nie trafiło. Naprawdę, gdyby nie wzgląd na Vaneshkę (brzmi paradoksalnie, ale taka jest prawda), która uważa go za nieszczęśliwego i mu głęboko współczuje, dawno wywołałabym falę, żeby go zmyła z pokładu. Naprawdę, naprawdę wielką falę. Ale jedynie podeszłam i mu to powiedziałam. W gruncie rzeczy spokojnie i panując nad mimiką, ale pieśniarka wyglądała na oszołomioną, a stojąca nieopodal Vanny zwyczajnie tłumiła śmiech.
- Te cuiende - zaproponował mi wtedy ten nieznośny typ, ale jakoś bez przekonania. Oczywiście się nie zastosowałam, za to odrobinkę pobawiłam się wodą, ot żeby statek się zachwiał. Później Beynevard zapytał czy nie mogłabym pospołu z Vanny wykorzystać więź z żywiołem, żeby statek mógł szybciej dopłynąć na miejsce, ale z kolei Háegwyll gorączkowo ten pomysł oprotestował. On chyba bardzo nie chce tam wracać... Ale odbiegłam od tematu.
- Nie trzeba było - zganiła mnie pieśniarka, kiedy już podeszłam do burty i zacisnęłam na niej palce.
- Właśnie - poparła ją nieoczekiwanie Vanny. - Sama chciałam to zrobić. Straszydłem mnie nazwał.
- Nie martw się - powiedziałam z nagłym trudem. - Może jeszcze spotkamy tamtą czarownicę, będziesz mogła wyżyć się na niej.
- Ale ja nie chcę się wyżywać na jakimś losowym obiekcie! - zaprotestowała.
- Cóż, ja to właśnie zrobiłam - wzruszyłam ramionami, po czym po prostu usiadłam na deskach pokładu i otoczyłam kolana ramionami. Satysfakcja, owszem, ale zarazem...
- Dobrze spotkać przeciwnika gotowego się wycofać, co? - Vanny od razu zrozumiała.
- Jasne - mruknęłam. - Ale zarazem mniej problematycznego.
- Co macie na myśli? - zaciekawiła się Vaneshka. - Jeśli to jakaś wasza wspólna tajemnica, to możecie mnie pogonić, ale... Coś, co wydarzyło się, kiedy mnie nie było?
- Nic, nic - pokręciłam głową. - Nawet nie muszę niczego odchorowywać - wolałam się nie zastanawiać czy sama siebie okłamuję, czy jednak mówię prawdę. - Za to marzę, żeby mnie ktoś przytulił.
O, to już była najprawdziwsza prawda. Vanny usiadła obok i oparła głowę na moim ramieniu - niby w geście pocieszenia, ale zarazem jakby sama szukała oparcia. Za to pieśniarka się nachmurzyła.
- Więc naprawdę nie powinien był stawiać przed tobą problemów z tamtą kobietą, jakiekolwiek są - fuknęła przez zęby, ledwo zrozumiale, ale jakoś to jednak rozszyfrowałam. I zaniosłam się dzikim chichotem, na co Vaneshka zrobiła minę rozżalonego dziecka. W porządku, ja wiem, że się o mnie troszczy, ale jak sobie przypomnę ją sprzed nieco ponad dwóch lat...
W każdym razie małe zakłócenie było i minęło. Teraz już żadnych burz, żadnych problemów. Nawet Háegwyll przestał się płoszyć Vanny, co jest nie lada osiągnięciem. Odciągnęła go wczoraj na stronę i długo o czymś rozmawiali. Nie mam pojęcia co mu powiedziała, nie pytałam, ale lęki chłopakowi minęły, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Nikt z załogi nie zaufał nam jednak na tyle, by wyjaśnić, o co chodzi z tą pokutą.
Spokojnie, ale pewnie płyniemy do celu, nawet jeśli nikt nie stoi przy sterze. Żaglowiec jest umagiczniony, choć nie aż tak jak statek Piątej, którym kierowała chyba za pomocą myśli. Morze szumi swoją kołyszącą melodię i wreszcie czuję, że opowieść trochę zwolniła, przynajmniej na chwilę.

13 IV

You'll never notice
The colour of sin
Just as the storm clouds close in, it's dark
Here in the shadows
I am pursued
Until the ends of the earth, embraced
The ghost ship wanders far
For there is no guiding star
And this treasure has no meaning anymore
So where do I sail?
A ship losing control
My cries swallowed up, lost in the raging sea
So where has love gone?
Will I ever reach it?
The Cape of Storms echoes the pain I feel inside
You know completely
The taste of sin
Melting sweet in your mouth, like chocolate
A moment of pleasure
You are fulfilled
But every dream has its time to die
The ghost ship wanders far
For there is no guiding star
And this treasure has no meaning anymore
Will this be my fate?


Hyde

Wydarzenia nadal pędzą podejrzanie szybko, a przecież dobrze się czuję w tej opowieści i wcale nie pragnę jej kończyć w pośpiechu (nawet jeśli alternatywą jest jazda na Krawędź). Znowu przekora złośliwego losu? Czy może już nie potrafię pisać o zwyczajnych, spokojnych chwilach pomiędzy ważnymi punktami historii?

Oczywiście była możliwość, że "Poszukująca Imienia" jest gdzieś poza tym światem, żeglując w cichym lecz upartym pragnieniu spełnienia przepowiedni. A jednak nie - co prawda opowieść pędziła, ale zarazem szła nam na rękę. Statek znalazłyśmy u brzegu pewnego portowego miasteczka, przycumowany w jak najmniej gwarnym miejscu, z jednym młodziutkim elfem na pokładzie. Mocno speszonym na nasz widok.
- A gdzie reszta? - zagadnęłam z najmilszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Niestety również budzącym podejrzenia - chłopak natychmiast umknął wzrokiem, przez co jeszcze bardziej się naciął, bo w pole widzenia weszła mu Vanny. Starając się nie wyglądać na przestraszonego, podjął rozmowę (to zabrzmiało jak "podjął wyzwanie" - czyżby w moich słowach było coś wyzywającego?).
- Beynevard poszedł zapłacić kaucję - odpowiedział niechętnie. Niewiele to wyjaśniało, ale znaczyło, że tamci kiedyś w końcu wrócą, więc nie zamierzałam nakłaniać chłopaka do głębszych zwierzeń. Cykada wyraźnie miała ochotę, ale jakoś się powstrzymała.
- Zatem poczekamy tu na nich - Vaneshka również się uśmiechnęła i dopiero ten uśmiech go przekonał. Skinął głową, pozwalając nam wejść na statek. Bacznie nas obserwował, ale nie odzywał się już więcej, a ja narzekałam w duchu, że nadal pozostał anonimowy.

Pierwszym słowem, jakie usłyszałyśmy po ich powrocie, było wywarczane "wynocha", ale żadna z nas się tym nie przejęła.
- Adagio, nie drażnij ich tak od razu - szepnął rozpaczliwie elf. - Zważ, że tym razem jest ich pięć.
- Pięć czy trzy, co za różnica - odwarknął tamten przez zęby, w których trzymał swoje niezapalone cygaro. - Skoro nawet z jedną nie potrafiliśmy sobie dać rady...
- Tak, wypominaj znowu, wypominaj - wysoki blondyn z kitką poklepał go z politowaniem po ramieniu. - Którą tym razem masz na myśli, Charessę czy Chiarę?
- On chyba ma na myśli Lenore - odezwał się elf ze wzrokiem utkwionym w podłodze statku.
Na dźwięk tego imienia Adagio aż otworzył usta i cygaro mu wypadło. Błyskawicznie podniósł je w przelocie, doskakując do chłopaka z grymasem, który tak bardzo nie pasował do jego delikatnych rysów.
- Wyobraź sobie, Háegwyll, że nie ją miałem na myśli! - krzyknął z furią, łapiąc go za poły kurtki. - I nie wymawiaj przy mnie tego imienia, słyszysz?!
Beynevard czym prędzej podbiegł, by odciągnąć go od elfa (wreszcie nie anonimowego - swoją drogą ten, kto mu nadał imię, chyba wiązał z nim spore nadzieje) i z pewnym wysiłkiem dopiął swego.
- Już dość niedobrego przyniosły nam twoje wyskoki w tym mieście - powiedział ostro. - Na trzeźwo też się będziesz rzucał? Może po prostu powiesz, o co ci chodzi?
- O tę sukę, która nas w to wszystko wpakowała - wycedził Adagio, przeczesując palcami czarne włosy. - O przeklętą Nemezis, co zabrała nam imię. A teraz pokazało się jej towarzystwo, a my mamy tak spokojnie stać?!
Ten moment wybrała sobie Vaneshka, aby wtrącić się w dyskusję.
- Właśnie w tej sprawie przybyłyśmy - rzekła prędko, wypychając się do przodu. Tamci spojrzeli na nią jak na kogoś, kto... Cóż, kto przerywa im interesującą rozmowę. Najwyraźniej takie scysje zdarzały się między nimi bardzo często i obu było w to graj.
- Taaak - Adagio spojrzał na nią spode łba. - A do tego jeszcze jedna faileńska dziwka, jedno straszydło, płoszące nam nawigatora i jedna czarno-srebrna zjawa ze wściekłym lisem.
- Bez lisa - fuknęłam cicho, a Vanny tylko uśmiechnęła się krzywo.
- Chyba wolałam, gdy nazywałeś mnie szpiegiem - westchnęła pieśniarka. - Nie przybyłam tu jednak, żeby rozdrapywać stare rany z Timidy. Chcemy tylko przywrócić wam spokój.
Nie odpowiedział, ale pozostali dwaj popatrzyli na nią z niedowierzaniem.
- Statek, który przejął imię waszego, zatonął już jakiś czas temu - dołączyłam się. - Możecie zabrać je z powrotem.
Milczeli przez chwilę, jakby przetrawiając moje słowa.
- Czyżbyście istotnie były tymi, o których mówiła przepowiednia? - zapytał cicho Beynevard. - Wlewacie słodycz w nasze serca.
- Mów za siebie, Bey - warknął Adagio. - Nawet jeśli nasza pokuta ma się zakończyć tak trywialnie, kapitana Doineanna nadal z nami nie ma.
- Trywialnie, mówisz... - podchwycił jasnowłosy. - A jednak miałeś nadzieję na jakieś spektakularne zakończenie, w głębi duszy... I przestań wreszcie mnie zdrabniać, to było dobre w szkole - dodał już zupełnie innym tonem.
- Macie rację, to jeszcze nie koniec - przyznałam, zerkając na kuzynkę i czarownice. Konwalia i Cykada stały bez słowa, obie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale Vanny uchwyciła mój wzrok i natychmiast stanęła przy nas.
- Żeby naprawić to, co wyrządziła wam Nemezis - zaintonowała niespodziewanie podniośle. - Musimy jeszcze odnaleźć... - zawahała się. - Tę, której imienia nie wolno tu wymawiać.
Teraz dopiero zabiłyśmy im niezłego klina.
- Skąd wiesz, że właśnie o nią chodzi? - szepnęła pieśniarka ze zdziwieniem.
- Wzory opowieści w światach bywają podobne - odszepnęłam zamiast kuzynki, która twardo mierzyła wzrokiem załogę (widać wczuła się do granic). - Wyraźnie na taki trafiłyśmy.
- Nie myślcie sobie, że pomożemy wam jej szukać - warknął tymczasem Adagio. - Gdyby nie jej rewolucyjne poglądy, to wszystko nigdy by się nie stało!
- Sam miałeś dość rewolucyjne poglądy dopóki jej nie spotkaliśmy - przypomniał drwiąco Beynevard. - Poza tym myślałem, że to wina Keirroya, nie jej.
- Oboje byli siebie warci. Gdyby nie jej wpływ, kapitan na pewno nigdy by się nie złapał na pomysły tego piekielnika... Oto, co się dzieje, gdy się bierze baby na pokład - czarnowłosy zakończył swoje wywody w dość pokręcony sposób.
- Przecież nie wyrzuciłbyś jej wtedy za burtę! - zaprotestował milczący dotąd Háegwyll. - I cieszyłeś się, że kapitan się częściej uśmiecha... I sam dałeś się porwać tamtemu pomysłowi, nie pamiętasz? Jak my wszyscy.
- Nie będę tego słuchał!! - uciął Adagio i wściekle pomaszerował do kajuty, miętosząc cygaro w dłoni. Jego towarzysze tylko wzruszyli ramionami.
- Lepiej zrobicie, jeśli nie będziecie się nim przejmować - powiedział Beynevard. Cóż, trochę za późno. Od naszego poprzedniego spotkania miałam ochotę zrobić narwańcowi krzywdę.
- Nie wiemy, do czego zmierzacie, ale nie będziemy wam przeszkadzać w szukaniu Lenore - dodał elf. - Niech Adagio sobie mówi, co chce.
- Nie wiecie, gdzie mogłybyśmy ją znaleźć? To ważne - Vanny porzuciła podniosły ton.
- Po tym jak głowa Keirroya poleciała, a kapitan zniknął, Nemezis zabrała Lenore swoim statkiem - skrzywił się jasnowłosy. - Nie wiem czy po to, by jej również zadać pokutę, czy może przez... Kobiecą solidarność? W każdym razie nie wiem, dokąd.
- A gdzie ją spotkaliście? - zapytałam. - Może wróciła do domu.
- W Nowym Albionie, krainie, która raz po raz wyzwala się spod panowania najeźdźców. Za każdym razem innych.
- Jest buntowniczką? - ucieszyła się Vanny.
- Przynajmniej była nią, kiedy zakradła się na nasz statek - zamyślił się elf. - Chciała, żebyśmy jej... Im pomogli. A potem zjawił się Cedric Keirroy i wszystko się pokręciło.
Urwał, nie mając ochoty mówić więcej. A szkoda, chętnie bym się dowiedziała czegoś o tej ich pokucie i jej przyczynach.
Kiedy zapanowała cisza, obie czarownice wystąpiły - lepiej późno, niż wcale - na środek.
- Zabierzecie nas do Nowego Albionu - ton Cykady nie był oczywiście pytający, tylko rozkazujący.
- Ale to nam nie po drodze... - próbował oponować Háegwyll. - Zamierzaliśmy zmienić świat...
- Skoro mamy znów prawo do imienia, nie musimy już się uganiać za tą przepowiednią - zawyrokował Beynevard. - Poza tym jesteśmy im coś winni.
Uśmiechnął się lekko do nas trzech, a na czarownice prawie nie zwrócił uwagi.

10 IV

Siedziałyśmy w karecie, która tym razem donikąd nie jechała. Stała sobie na środku pustej drogi, a dokoła śpiewały ptaki.
- Czuję się jak tchórz - wyznała prawie niedosłyszalnie Vaneshka. - Chowałam się w kącie i nic nie robiłam, zamiast wam pomóc.
- Niechęć do walki to jeszcze nie zbrodnia - pokręciła głową Konwalia.
- Jest pewna różnica między niechęcią do walki a chęcią niesienia pomocy - zaznaczyła Cykada, ostatnia osoba, po której bym się spodziewała, że zacznie mówić o pomaganiu innym.
- Ale i tak czuję, że zawiodłam...
- To ciekawe, jak byś się czuła, gdybyś się w tę walkę włączyła i skrewiła - odezwała się Vanny, która, od kiedy się ocknęła, przeważnie siedziała zamyślona i chyba zaniepokojona. Obawiała się następnego spotkania z Yori?
- Ty przynajmniej dałaś z siebie wszystko - zaznaczyła pieśniarka, ale moja kuzynka potrząsnęła głową.
- A daj spokój, zdarzali mi się przeciwnicy, przy których nie miałam takich problemów...
- Masz na myśli... Potężniejszych niż obiekt naszych poszukiwań?! - wyjąkała osłupiała Konwalia.
- Właściwie nie wiem. Może nie - mruknęła Vanny. - Myślę tylko, że ja powinnam być potężniejsza. Niby moja więź z powietrzem nie osłabła, ale już sama czysta moc... To powinno było wyglądać inaczej.
- Czujesz, że się zmieniasz? - podniosłam wzrok znad zwojów Szóstej i zadałam wreszcie długo odwlekane pytanie.
- Chyba, że na lepsze. Ale nawet jeśli natura mojej mocy się zmieniła, to i tak nie dałam z siebie wszystkiego.
Masz ci los, jak nie jedna, to druga...
- Może to obecność tamtej czarownicy źle na ciebie wpłynęła - podsunęła Konwalia. - Przemyślałyśmy sprawę i doszłyśmy do wniosku, że to ona musiała blokować wasze magiczne zdolności, gdy byłyście tu poprzednim razem.
- To nas miałaby blokować, a was nie? - skrzywiłam się, ale znów na moment zapaliło mi się jakieś światełko.
- Was jest trzy, a nas było osiem - przypomniała Cykada z wyniosłą miną.
- Może więc ujmę to inaczej: co to ma do rzeczy?
- Obserwowałam ją uważnie... Na tyle uważnie, na ile mogłam - powiedziała Siódma. - I muszę rzec, że natura jej mocy jest nieco bliższa waszej niż naszej.
- To dlatego nie od razu wyczułyście jej obecność w tym świecie... W tej epoce? - zapytała Vaneshka.
- Sądzę, że Piąta coś podejrzewała, ale się tym z nami nie podzieliła - westchnęła Konwalia, po czym zwróciła się do mnie: - I jak, nie znalazłaś nic, co mogłam przeoczyć?
- Nic a nic - oddałam jej zwoje. - Nie wyczuwacie żadnej obcej mocy, od kiedy ona opuściła ten świat?
Obie z niechęcią pokręciły głowami.
- No to klops. Nie mam pomysłu, od czego mogłybyśmy zacząć szukać.
- Od rozmowy z załogą "Poszukującej Imienia" - powiedziała cicho Vaneshka, nawet na nas nie patrząc.
Za to my wbiłyśmy w nią wzrok, obawiam się, że z baranimi minami.
- Czekaj, czekaj - Vanny zmarszczyła brwi. - To, że czarownica wydawała się znać Nemezis, która z kolei znała tych uroczych piratów, jeszcze nie musi oznaczać, że są między nimi jakieś bezpośrednie powiązania! Choć oczywiście chętnie bym ich znowu spotkała.
- Nie, to może mieć sens - wtrąciłam, bo myśli przebiegały mi przez głowę jak szalone. Tego mi właśnie brakowało, żeby elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce...
- Dobrze, słuchamy - Konwalia i nawet Cykada wyglądały na zdeterminowane.
- Był na "Poszukującej Imienia" taki facet władający magią - mówiłam szybko, bojąc się, że znów zgubię wątek. - Używał czarów, kiedy my nie mogłyśmy. Dlaczego miałaby nas blokować, a jego nie?
- Może jego magia była za mało babska - wzruszyła ramionami Vanny. - Ale w porządku, to na razie jedyny trop...

9 IV

- Jesteś moim koszmarem, czy ja twoim? - zapytałam na widok Yori w swoim śnie.
- Tym razem wpadłam tylko przejazdem - spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to jakby zjadła cytrynę. - Dzisiaj zamierzam być koszmarem Vanny-chan.
- A to coś nowego - zdziwiłam się. - Ale ona w tym momencie jest nieprzytomna. Czy w takim stanie ma się sny?
- Miewa się - przyznała. - Jak chcesz, możesz iść ze mną, sprawdzimy.
Powiedziawszy to po prostu wzięła mnie za rękę - i przeszłyśmy. Od razu widać założyła, że chcę.
Vanny śniła, owszem. Wyglądała jakby spała... Ale spać we śnie? Wisiała zwinięta w kłębek w dziwnej przestrzeni, w której latały drgające, jakby na wpół roztopione bańki, a w nich jakieś obrazy. Zastanawiałam się, gdzie to się właściwie znajduje - czy byłyśmy w jej umyśle, a te bańki to były rozproszone sny? Miałam ochotę zapytać Yori, ale nie zdążyłam, bo po prostu podeszła do mojej kuzynki, złapała ją za ramiona i mocno potrząsnęła.
Śpiąca otworzyła oczy ze zdziwieniem, sprawiając, że przestrzeń wokół nas zniknęła.
- Dlaczego...? - odezwała się. - Ale właściwie może to i lepiej. Może powinnam już się obudzić.
- No właśnie - potwierdziła Yori tonem zrzędliwej starej panny. - Bo słyszałam, że ktoś tu się gubi we własnych snach.
- Ciekawe, od kogo słyszałaś - Vanny rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Mogłam tylko rozłożyć ręce i pokręcić głową.
- Słyszałam od Kanashiego, który słyszał od Álmosa, który z kolei słyszał od T'Surith - wyjaśniła enigmatycznie, przy okazji zmieniając scenerię na swoją ulubioną, z kwitnącymi wiśniami - że zaproponowano ci Śnienie dla Omegi.
- Niczego mi nie zaproponowano! - obruszyła się moja kuzynka, materializując na sobie kimono i układając włosy w kok. - Najwyżej zasugerowano.
- Od sugestii się zawsze zaczyna. U mnie też się od sugestii zaczęło.
- Ale przed tobą nie stała perspektywa zmiany stylu i ubierania się wiesz jak - Vanny czym prędzej zmieniła kolory kimona na bardziej stonowane i wyśniła nam po czarce herbaty. Kiedy tylko usiadłyśmy pod jednym z drzew, płatki natychmiast zaczęły opadać, ot dla nastroju, jak przypuszczam.
- A jednak gubisz się we własnych snach - podjęła Yori. - Co jest, zatracasz granice między prawdą a własnymi lękami?
- Co jest złudą, a co jeszcze prawdą? - odparowała Vanny. - I nadal nie rozumiem. Odwiedziłaś mnie specjalnie dlatego? Tak się troszczysz?
- Sama wiesz, że nie jest nas aż tak wielu, jak mogłoby być. I niektórzy z nas mają spore pojęcie o tym, co się akurat dzieje w Śnieniu.
- I co, taka jedna sfrustrowana idiotka jak ja mogłaby naruszyć jakąś kruchą równowagę, czy coś? - na twarzy kuzynki zobaczyłam lekką konsternację. - Przecież nie wywołałam żadnego wiru w Śnieniu ani nic takiego.
- Nic a nic - pokiwała głową Yori, wpadając nagle w uspokajający ton. - Tobie by się zdecydowanie przydała rozmowa z moją sensei, wiesz?
- Już ma mi kto prawić pogadanki - westchnęła Vanny. - I to mądre pogadanki. To tylko ja jestem na nie za głupia.
- Dobra, dobra - Yori machnęła ręką. - Jeszcze cię dorwę, to ci obiecuję. A teraz się budź, bo Miya-chan chyba się martwi.
- Właśnie - mruknęłam. - Tamta uciekła w międzysferę, a Cykada narzeka, że zawaliłyśmy sprawę... Nie mam ochoty wysłuchiwać tego sama.
- Dzięki, wiesz? A coś poza tym się ciekawego wydarzyło?
- Zbudź się, a sama zobaczysz. Nie wydajesz się poważnie uszkodzona, skoro kontrolujesz swój sen, a za czarownicą chyba trzeba będzie gonić.
- Kimkolwiek jest, jeśli uciekła w międzysferę, powinnaś ją bez problemu znaleźć - zawyrokowała niewtajemniczona, ale zainteresowana Yori.
- Po co? - odezwała się beznamiętnie Vanny, zanim zanurzyła usta w herbacie. - Wystarczy pokręcić się trochę po tym świecie i znaleźć dziewczynę, która kiedyś się nią stanie.
Spojrzałyśmy na nią osłupiałe. Yori bez zrozumienia, ja zaś... Ze zrozumieniem. Bo w trakcie dyskusji z Konwalią doszłyśmy do właśnie takiego wniosku - że nasza przeciwniczka musiała cofnąć się w czasie. Choć nie obyło się bez pewnego "ale"...
- Skąd niby mamy wiedzieć gdzie jej szukać? Nie wiadomo, z jak odległej przyszłości pochodzi, może się jeszcze nie urodziła...
- Z tego, co mówiła, gdy tak na głos wspominała, wynika, że już - Vanny dalej mówiła dość nieobecnym głosem. - Trzeba ją odnaleźć i sprawić, żeby nigdy nie stała się taką czarownicą, z jaką walczyłyśmy.
- Jak zapobiec czemuś, czego przyczyny nie znamy?
- Czy dzika magia nie jest wystarczającą przyczyną? Ale na pewno ma jakieś motywy. Skoro nie władzę, to... Zemstę? Żal? Samotność? To może być wszystko.
- Słyszałam już o czymś w tym stylu - przypomniała sobie Yori. - O czarownicy, która przybyła z przyszłości i... Coś tam było dziwnego z jej mocą. I nazywała się Artemizja czy jakoś tak.
- Artemizja? - zadumałam się. - A to nie była ta królowa, która przeżyła swojego męża i przez resztę życia budowała mu mauzoleum?
- A, może. To ty się tutaj znasz.
- Tak czy inaczej - zwróciłam się do kuzynki, która też się zamyśliła i jakby... wspominała? - nie mamy pomysłu jak się do tego zabrać. Chcesz się wycofać z całego tego szaleństwa?
Pokręciła głową, ale jakoś niechętnie, a przestrzeń dokoła nas poszarzała.
- Więc zbudź się - nalegałam. - Vaneshka odprawiała nad tobą swoje anielsko-śpiewane zaklęcia chyba przez dwie godziny zanim orzekła, że nic strasznego ci nie dolega. Dlaczego tak się wykręcasz?
Westchnęła cicho i popatrzyła na mnie, wyraźnie gotowa coś powiedzieć... Ale wtedy Yori straciła cierpliwość i siłą wypchnęła nas ze snu.

8 IV

Dziwne, kiedy już dotarłyśmy, poczułam, że stało się to za szybko i bez odpowiedniej oprawy. A przecież podczas podróży się niecierpliwiłam...
Owszem, było duże miasto w chłodną wiosenną noc, ale nieznośnie ciche i puste, a przede wszystkim ciemne. Może mieszkańcy bali się czarownicy, a może odcięła zasilanie, wszystkiego się można było spodziewać. Według Konwalii miała się znajdować na ostatnim piętrze wysokiego budynku wyglądającego na biurowiec - ku mojemu zdziwieniu miasto prezentowało się dość współcześnie. Zasilanie rzeczywiście nie działało, więc Cykada stworzyła wokół nas przezroczystą osłonę, która uniosła cała naszą piątkę w powietrze.
- Nie podoba mi się to wszystko - kręciła głową Vanny. - Dlaczego potężna czarownica kryje się w opustoszałym budynku jak wyrzutek? Dlaczego nie wśród świateł, muzyki i rozradowanych tłumów?
- A kto powiedział, że mają się czym radować? - prychnęła drwiąco Cykada.
- Niby nikt, ale... To wszystko nie pasuje! Dowodzi tylko, że ona jest już niereformowalna!
- Przyznaj się, że po prostu miałaś ochotę na efekty specjalne - uśmiechnęłam się krzywo. - Na wjazd karetą w tłum i powódź kolorów, i dokonanie zamachu stanu.
- Takie próby zamachów zazwyczaj nie kończą się za dobrze - fuknęła Vanny, ale rzeczywiście wyglądała na rozżaloną.
Vaneshka przysłuchiwała się nam ze zdziwieniem, Cykada z politowaniem i jedynie Konwalia sprawiała wrażenie, że choć trochę rozumie nasze podejście. Na twarzy miała nieodgadniony uśmiech i pisała coś nieprzerwanie.

- Nie pragnę władzy - usłyszałyśmy na powitanie.
Zdziwiło nas to trochę - wychodziło na to, że nas podsłuchała albo czytała, a to znaczyło, że wiedziała o naszym wtargnięciu. Ciekawe, że nie zrobiła nic, by dać nam to do zrozumienia lub zatrzymać - wolała najpierw sprawdzić, cośmy za jedne?
Miała zielone oczy i ostre rysy twarzy, nie była pięknością, a może tylko dziwny wzór pokrywający jej czoło nadawał jej wygląd groźniejszej niż w rzeczywistości. Długie białe włosy kontrastowały z czarnymi błoniastymi skrzydłami... Skrzydłami? Czarownice chyba się nie spodziewały takiego dodatku, zwłaszcza Konwalia wyglądała na zszokowaną.
- Jeśli nie pragniesz władzy, przyłącz się do nas - zaproponowała wreszcie, gdy już odzyskała oddech. - Przybądź na wyspę, gdzie nauczysz się harmonii ze swoją mocą.
- Co za głupoty wygadujesz - w głosie Cykady słychać było zarazem rozdrażnienie i ironię. - Nie widzisz, że ta... istota jest już w pełni opanowana przez magię? Jakby używała jej przez lata... Przez wieki!
- Przez wieki - białowłosa czarownica wypowiedziała te słowa jakby z rozmarzeniem. - To prawda, że wieki potrafią sporo zmienić. Pamiętam to miejsce takim, jakie jest teraz. I pamiętam stertę gruzów, jaką zobaczyłam będąc tu poprzednim razem.
- I jeszcze w dodatku szalona - zawyrokowała Cykada. Tamta nagle wbiła w nią przeszywające spojrzenie, które po chwili przeniosła na Konwalię.
- Och, ale wy się nic nie zmienicie - uśmiechnęła się lekko. - Najwyraźniej więc nie mogę teraz użyć moich czarów przeciw wam. Nie tak, jak bym chciała.
- A więc jednak chodzi o moc - szepnęła Konwalia. - Co tobą powoduje, chęć zdobycia większej potęgi?
- Moja potęga jest największa - pokręciła głową białowłosa. - A władza zawsze w końcu staje się nudna, nawet jeśli zdobyło się ją drogą pasji i buntu. Nie, myślę, że po prostu zabiorę resztę wspomnień tych, o których mi chodzi i wrócę, skąd przybyłam.
- I co potem? - zapytała Vaneshka, która przez cały czas trzymała się raczej z tyłu. Ja zresztą nie byłam lepsza.
- Zachowam je tam, gdzie nikt ich nie dostanie... Aby móc zniszczyć ten świat i stworzyć go na nowo.
- To szaleństwo!! - krzyknęła Konwalia. - Nie możesz s t w o r z y ć świata! Nikt nie ma takiej mocy, a już na pewno nie pojedyncza osoba!!
Tamta tylko uśmiechnęła się z zadowoleniem i nagle otoczyła ją poświata mocy. Niby słabo widoczna, a jednak... Przytłaczająca. Mnie samej przede wszystkim zrobiło się gorąco, ale już Vanny się zachwiała, a Konwalię, która stała najbliżej białowłosej, po prostu odrzuciło w tył.
- Nie pozwolę ci na takie zadufanie - rzekła Cykada (nie mogąc znieść konkurencji?). - Zanim zdążysz zrobić choć krok, one zamkną cię w krypcie i wystrzelą w niebo!
Łatwo się domyślić, że wskazała przy tym głównie na Vanny i na mnie... Minę musiałam mieć nieziemską, zwłaszcza jeśli założyć, że byłam równie osłupiała jak kuzynka (a może mniej). Kiedy na nią spojrzałam, musiałam się uszczypnąć, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Czyś ty zupełnie oszalała?! - wykrztusiła Vanny. - Skąd my ci niby teraz wytrzaśniemy kryptę?!
- Skoro to ty podsunęłaś ten pomysł, powinnaś była o to zadbać - odparła niewzruszona czarownica.
- Niczego nie podsuwałam!! Poza tym to wasza wyprawa, można by więc pomyśleć, że powinnyście mieć jakiś plan awaryjny!
- Po to byłyśmy wam potrzebne? - zwróciłam się do Konwalii. - Żeby odwalić całą czarną robotę, podczas gdy wy będziecie się przyglądać?
- Nie szkoliłyśmy się nigdy do walki! - wyjaśniła z rozpaczą w głosie. - Nie do takiej walki, nigdy tego nie potrzebowałyśmy! Tylko Piąta była...
- Dość - jedno słowo białowłosej rozbrzmiało nam w uszach i zatrzęsło całym budynkiem, a może tylko nam się tak wydawało. Ale kiedy jeszcze bardziej zajaśniała mocą i rzuciła nami o ściany, to już nie było żadne złudzenie. Podobnie jak towarzyszący temu delikatny dźwięk dzwoneczków Cykady.
- No i będzie miała szczęście, wiedźma - syknęła, zbierając się z podłogi i przesuwając w stronę Szóstej. Ciekawe, dlaczego nie wzięła pod uwagę, że równie dobrze może to być nasze szczęście.
- Nie leż tak, tylko zajrzyj do swoich zwojów - rozkazała. - Musi tam być choćby jakaś wskazówka!
- Gdyby była, wiedziałabym o tym - zauważyła Konwalia. - Ja te zwoje zapisuję, pamiętasz?!
Nie zauważyły, że przeciwniczka podeszła bliżej. Korzystając z okazji, spróbowałam sięgnąć do międzysfery i wyciągnąć Grievance, co udało mi się nie bez wysiłku. Nie żebym miała się zaraz na nią rzucić z mieczem, ale na wszelki wypadek...
- Tak, wasze kłótnie też pamiętam - powiedziała białowłosa, a wyraz jej twarzy na moment stał się bardziej ludzki. - Tak samo jak waszą towarzyszkę w czerni, która ścięła głowę Keirroyowi. Ale tamtych - jej rysy znów stwardniały, gdy na nas spojrzała - nie pamiętam.
Uczyniła jakiś gest, tworząc kilka wielkich ostrzy z kryształu, które pomknęły w naszą stronę. Nie powiem, często widywałam podobne efekty czarów. Ale chyba nigdy nie spotkałam się z takim rodzajem magii - jakby składało się na nią kilka różnych mocy. A może jednak się spotkałam? Coś mi się tłukło po głowie, ale nie miałam czasu tego uchwycić, bo musiałam się sprężać, robiąc uniki.
- Otwórz swój portal gdzieś w pustkę! - zawołała do mnie Cykada, która wreszcie zdobyła się na coś konkretnego. - Postaram się ją wtedy spętać i zamknąć tam na zawsze, ale ktoś musi ją osłabić!
To mogło mieć sens, ale potrzebowałam trochę czasu. Nie mogłam tak po prostu wypuścić jej w międzysferę, trzeba było stworzyć coś... Oczywiście nie tak skomplikowanego jak Blue Haven, ale nawet taka mała, pusta przestrzeń wymagała odrobiny wysiłku. Co nie było wykonalne póki czarownica atakowała.
Aż w którymś momencie Vanny zebrała całą swoją energię - tak to przynajmniej wyglądało - i cisnęła nią w przeciwniczkę. Tamta rozłożyła ręce i rozpięła osłonę, ale im więcej moja kuzynka czerpała, tym bardziej drgała ta bariera. Do tego jeszcze zerwał się wiart... Otworzyłam więc portal, za którym mogłam w miarę spokojnie zacząć tkać nową przestrzeń.
Ale stało się coś dziwnego - Moc zebrana wokół Vanny nagle zniknęła, a ona sama popatrzyła na swoje dłonie ze zdumieniem i jakby zmęczeniem. A potem jej spojrzenie uciekło w tył i osunęła się na podłogę.
Krzyknęłam coś - może jakieś słowo, a może był to po prostu okrzyk przestrachu - i skoczyłam w jej kierunku. Wbiłam Grievance w podłogę, otaczając nas ścianą lodu zanim czarownica rzuciła w naszą stronę kolejne ofensywne zaklęcie. Lód pękł, ale czar nas nie dosięgnął. Za to białowłosa syknęła coś nierozumiałego... I po prostu wskoczyła w ten portal, który zostawiłam niedokończony.
A Cykada go zamknęła.
- Cóż, udało się - powiedziała beztrosko, okładając go dodatkowo jakimiś pieczęciami.
- Nic się nie udało - parsknęłam histerycznym śmiechem. - Z taką siłą na pewno przebiła się już do międzysfery... Teraz może być wszędzie!
- Wszędzie, ale nie tu - wzruszyła ramionami Siódma. - Już nie wróci, żeby zniszczyć nasz świat.
- To nie jest takie proste - pokręciła głową Konwalia. Pieśniarka natomiast podeszła do nas chwiejnym krokiem i spojrzała na Vanny, leżącą jak bezwładna lalka. Uniosła nad nią dłonie i zaczęła cicho śpiewać - nie jestem pewna czy to miał być jakiś rodzaj uzdrawiania - a na jej twarzy malował się lęk i troska, przemieszane z... Poczuciem winy?
Nie byłam na razie pewna, co o tym wszystkim sądzić, ale przynajmniej mogłam schować miecz.

6 IV

...No dobrze, może trochę się pospieszyłam z deklaracjami, że nie będę się martwić.
- Co takiego działo się na Krawędzi? - zapytałam Vaneshkę, gdy podczas postoju oddaliłyśmy się trochę od karety.
- Co też miałoby się dziać? - autentycznie się zdziwiła.
- No właśnie o to pytam! - przewróciłam oczami. - Mówiłaś mi, że Aeiran nie mógł się stamtąd wyrwać i wydawałaś się zmartwiona. Nie powiesz mi, że panuje absolutny spokój!
- To nie tak - zatrzepotała rękami. - Na Krawędzi jako takiej wszystko w porządku, w ogóle Pieśń jest stabilna... - urwała i uciekła wzrokiem w bok.
- Więc w czym rzecz? Wykręcając się od odpowiedzi w niczym nie pomagasz.
Pieśniarka westchnęła, poddając się wreszcie.
- Aeiran wyglądał na zdenerwowanego jeszcze zanim wyłożyłam mu całą sytuację - zaczęła. - Pewnie dlatego, że... miał gościa. Kobietę.
- Czy to samo w sobie jest powodem do zdenerwowania? - zapytałam bez zrozumienia.
Spojrzała na mnie z osłupieniem - czyżby sądziła, że zacznę prychać z zazdrości? Darowałam sobie uwagę, że zaczyna myśleć jak jej siostra.
- No dobrze - powiedziałam. - Co w niej było takiego denerwującego?
- Sama tego nie rozumiem; prawie nie zabierała głosu, kiedy tam byłam. Tylko mi się przyglądała - podjęła Vaneshka. - Kiedy relacjonowałam, uśmiechała się dziwnie, z jakąś wyższością... A gdy skończyłam, zaproponowała, że się przyłączy i odjechała do miasta. Na No Doubcie - zaznaczyła.
- To dobra jest - stwierdziłam z zadumą, bo jak dotąd tego konia mogły dosiąść tylko dwie osoby. Vaneshka zwyczajnie spiorunowała mnie wzrokiem, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że za mało się przejęłam. Ja zaś po prostu postanowiłam trwać w przekonaniu, że to może jeszcze poczekać. Dlatego nie pytałam więcej o tę niezidentyfikowaną kobietę, a jestem pewna, że odpowiedzi wiele by mi wyjaśniły.

5 IV

Jakoś mi dziwnie pisać o tej wyprawie. Może dlatego, że na razie nie dzieje się zbyt wiele? Podróżujemy okrężnymi drogami, po zieleniących się lasach i drogach, którymi nikt nie jeździ, tymczasem czuję, że nasz cel powinien się znajdować w dużym mieście. Vanny jest tego bardziej niż pewna, a Konwalia chyba też zdaje sobie z tego sprawę, ale na razie niczego w tym kierunku nie robi ani nie wyraża swojej opinii. Może się czegoś boi, a może jest zdania, że nie należy tak szybko doprowadzać opowieści do punktu kulminacyjnego... Ale nie, tak to raczej ja bym rozumowała. Lepiej założyć, że czarownica ma już zapisane w swych zwojach, dokąd powinnyśmy się udać i po prostu prowadzi nas dłuższą drogą. To pewnie lepiej, bo jednak nie codziennie widzi się wielką czarną karetę, pędzącą bez żadnych koni. Wyczarowały ją mieszkanki wyspy, żeby było nam wygodniej podróżować, zastanawiam się tylko, która wybrała właśnie taki fason, skoro Nemezis nie ma. Podejrzewam, że Nindë chętnie pojechałaby w zaprzęgu.
Nie jestem natomiast pewna, dlaczego zabrała się z nami Cykada. Coś tam poburkiwała, że nie ufa naszym umiejętnościom przenoszenia się w przestrzeni, ale opuszczając wyspę wyglądała jakby szła na ścięcie. Odzywa się jeszcze rzadziej niż Konwalia, a jeśli już, to głównie po to, by docinać towarzyszce. Wyraźnie lubi wyprowadzać z równowagi Szóstą czarownicę, która traci wtedy wiele ze swojego spokoju - objawia się to głównie zmianą barwy głosu na bardziej piskliwy... Cykada zaś jest po swojemu wyniosła i arogancka, a głowę trzyma tak sztywno, że dzwoneczki wplecione w jej ciemnoblond włosy nie miały jeszcze ani razu okazji zadzwonić. A szkoda, bo trochę szczęścia by się nam przydało...
Chyba mi trochę brakuje rejsu czarnym jachtem Piątej. Nie mówiąc już o trapiącym mnie przeczuciu, że powinnam w tej chwili być zupełnie gdzie indziej. Nie, żebym była tam potrzebna, ale... Chociaż właściwie tak, ale raczej nie w taki sposób jak tutaj - o ile tutaj moja obecność w ogóle na coś się zda. Cóż, na razie spróbuję się tym nie martwić. To nie ja obiecywałam, że przyjadę w razie potrzeby.

1 IV

Chłodna, kamienna sala, a w niej kamienne trony. Więcej ich było niż czarownic, jakieś dwa razy więcej. Mewa poprosiła nas abyśmy zajęły trzy z nich - jakbyśmy były na równi...
Nie wszystkie się zebrały, zresztą nie spodziewałam się tego. Biała Iskra, potrząsająca rudozłotymi lokami. Opal, z ogoloną głową owiniętą błękitnym zawojem i z zielonym kamyczkiem na czole. Mały Smok i Mewa, rzucające sobie co chwilę wesołe spojrzenia. A na koniec do sali weszła niemal niesłyszalnie ciemnowłosa kobieta w białej tunice, z mnóstwem bransolet na nadgarstkach i nieodłączną torbą na ramieniu - Konwalia. To właśnie ona miała odrzeć historię czarownic z ulotnej tajemniczości i być może poprosić nas o pomoc.
- Cieszę się, że wreszcie was spotkałam - zwróciła się do nas cichym, delikatnym głosem; w ogóle emanowała spokojem. Usiadła na jednym z pozostałych tronów, po czym wyjęła z torby papirusowy zwój i rozwinęła go, jakby nie całkiem pamiętała, o czym powinna mówić.
- Pewnie już wiecie, że nasz świat został zapomniany przez bogów i demony - zaczęła po chwili, odnajdując właściwy wątek. - Ale to nie znaczy, że również przez magię. W samej rzeczy, krąży ona po świecie według własnej woli... O ile oczywiście ma własną wolę. Rzadko - ale jednak - zdarza się też, że obiera jakąś kobietę na swoje naczynie.
Przy ostatnich słowach zapaliła mi się jakaś lampka w umyśle, ale zgasła zanim zdążyłam uchwycić, o co chodzi.
- Naczynie, dobrze powiedziane - odezwała się zapalczywie Biała Iskra. - Tym właśnie były te kobiety. Dawały się opanować mocy. Stawały się potężne, ale też oddawały siebie. Pogrążały się w szaleństwie i pragnieniu władzy!
- Rzeczywiście - skinęła głową Szósta, najmniejszym tylko drgnieniem ust dając do zrozumienia, że nie lubi, gdy się jej przerywa. - Dawno temu pewnym krajem władała czarownica, siejąc grozę i zniszczenie. Jej państwo rosło w siłę, ale panował w nim taki strach jak w tych, z którymi prowadziło wojny na jej rozkazy.
- Co się z nią stało? - wyrwała się Vanny. - Zamknięto ją bez możliwości ucieczki i wystrzelono w niebo?
- Nie wiem, skąd ten pomysł - zdziwiła się Konwalia. - Przyszedł czas, kiedy jej ciało i umysł nie mogło już wytrzymać takiego ogromu mocy. Sama się wypaliła i umarła.
- Spektakularnie - dodała Mewa, przybierając nagle zawadiacką minę.
- Oczywiście nie każda czarownica chciała skończyć w podobny sposób - uśmiechnęła się Mały Smok. - Jedna, kiedy tylko odkryła w sobie moc, zaczęła szukać sposobu, jak nad nią zapanować...
- Nakłonić do współpracy, rzekłabym - sprostowała Opal szorstkim, jakby odwykłym od mówienia głosem. - Z mocą można zrobić najwyżej tyle.
- Podróżowała więc po świecie, nie ustając w podzukiwaniach, aż znalazła tę wyspę - podjęła Konwalia. - Oazę spokoju, jedyne w swoim rodzaju miejsce, idealne do ćwiczenia ducha i mocy.
- Magiczne, prawda? - zapytała Vaneshka. - A ta piramida, te podziemne labirynty? Czy one były tutaj od początku?
- Zapewne tak - wzruszyła ramionami Opal. - Dotąd nie odkryłyśmy wszystkich ich tajemnic.
- A co z tamtą czarownicą? - zainteresowała się Vanny.
- Ależ jest tutaj - roześmiała się cicho Mały Smok, ruchem głowy wskazując swoją sąsiadkę po lewej. No jasne, Pierwsza z czarownic... Mewa podkuliła nogi i oplotła kolana rękami, uśmiechając się trzpiotowato. Sprawiała wrażenie psotnej dziewczynki, a nie osoby, która dała początek nowej legendzie.
- Tutaj nauczyłam się wyczuwać inne kobiety z magiczną mocą - wyjaśniła, uśmiechając się do wspomnień. - Pragnęłam sprowadzić je wszystkie tutaj, ale nie każda chciała, a dla niektórych było już za późno. Z czasem jednak zebrała się na wyspie nasza ósemka... Obłok nad Łąką jest ostatnia, a jej moc jest jeszcze najmniej oswojona. Być może najpotężniejsza, ale czeka ją jeszcze długi trening...
- I jak długo już tutaj jesteście? - odezwałam się cicho, chłonąc opowieść.
- Może czas nas omija - Konwalia również się uśmiechnęła. - W każdym razie wystarczająco długo, by przekazywano o nas legendy.
- A czy moc jest w czarownicach od urodzenia, czy przenika do nich jak i kiedy chce? - spytała pieśniarka.
- Same nie wiemy - przyznała Mały Smok. - Może nie ma żadnej reguły. Po prostu nagle wyczuwamy obecność nowej magii... W nas też uaktywniła się dość niespodziewanie.
Kiedy umilkła, wszystkie cztery jak na komendę spojrzały na nas... Z oczekiwaniem.
- No dobrze - westchnęłam. - Opowiedziałyście nam swoją historię. Co to ma wspólnego z nami?
- Jakiś czas temu pojawiła się na świecie kolejna czarownica - odpowiedziała Konwalia. - Najwyraźniej bardzo potężna. Chciałabym prosić was o pomoc w poszukiwaniach, by ją tu sprowadzić lub unieszkodliwić.
- Ale dlaczego właśnie nas? - zdumiałam się. - Nie mogłyście tego zrobić same już dawno temu?
Spojrzały po sobie skonsternowane, jakby się namyślając, ile mogą nam powiedzieć.
- Od kiedy przybyła tu Piąta, to ona wyszukiwała nowe - zaczęła wreszcie Konwalia. - A potem ja zaczęłam jej towarzyszyć. Teraz, bez niej... Nie wiem jak zacząć.
- Może to i dobrze, że już jej nie ma - prychnęła Biała Iskra. - Od kiedy to zadanie na nią przeszło, jakby więcej czarownic zostało zlikwidowanych niż ocalonych.
- Nie mów tak - Szósta nagle pobladła, tracąc nieco ze swojego spokoju. - Nie mów tak, nie powinnaś. Nie było innego wyjścia.
- Bo tak zostało zapisane w twoich zwojach? - zapytała zaczepnie rudowłosa. - Czy dlatego, że Piąta miała spaczone poczucie sprawiedliwości?
- Dosyć, nie kłóćcie się teraz - Mewa zaklaskała w dłonie. - Bo zrobicie złe wrażenie na naszych gościach.
Na te słowa obie umilkły, podniosły się z tronów i ukłoniły się nam nisko.
- Być może powiedziałyśmy za dużo - Konwalia nie wyprostowała się, choć Biała Iskra już usiadła z powrotem. - Czy więc t e r a z zgodzicie się nam pomóc?
Najwyraźniej zamierzała zostać w takiej pozycji dopóki czegoś nie powiemy... To Vanny zlitowała się pierwsza:
- Czemu miałybyśmy się nie zgodzić?