14 II

Do herbaciarni wróciłam o poranku.
No dobrze, godzinę jedenastą może Lilly nazwałaby porankiem, bo dla mnie to jest już pełnia dnia. Przetem zahaczyliśmy o Marzenie, zabraliśmy stamtąd kogo trzeba i udaliśmy się każde w swoją stronę.
Nastawiałam się na leniwy dzień, spędzony na czytaniu Tenariemu baśni, które by zaraz ilustrował. Tymczasem w Blue Haven zastałam siedzącego na kanapie Lexa, więc mogłam się tylko modlić żeby coś jednak z tych planów wyszło.
- Pół nocy czekałem - oznajmił mi niby spokojnie, a jednak z lekkim wyrzutem.
- Trzeba więc było się przynajmniej przespać - odpowiedziałam. - A najlepiej przyjść o jakiejś normalnej porze.
- Myślałem, że będziesz leżeć na ukwieconym łożu, z włosami rozrzuconymi na poduszce - roześmiał się. - I czekać aż się zbudzi jakiś książę. Albo chociaż walentynka.
- Ja już świętowałam wczoraj. Chcesz miętowej?
- Chętnie, ale najpierw powiedz temu dziecku, że mam na nie immunitet.
Tenari usłyszał - podleciał do niego - pokazał język - i odfrunął do mieszkania. On mnie niemal przeraża. Jeśli zrozumiał słowo "immunitet", to na pewno nie ja go tego nauczyłam. Za to Strel wdrapała się na kanapę i zaczęła przyglądać się Lexowi.
- A cóż to za fenomen, ni lis, ni... wydra - zaczął ją dokładnie oglądać kiedy skierowałam się w stronę kuchni. - Te skrzydła to ma prawdziwe?
- Tylko przypadkiem jej za nic nie ciągnij, bo... - odczekałam chwilę, po czym usłyszałam fuknięcie i syk bólu, i mogłam dokończyć: - ...gryzie.
Gdy wróciłam z herbatą, Lex siedział naburmuszony i chował obie ręce za plecami.
- Dziwne, że ty nie świętujesz w domu - podjęłam rozmowę. - Znaczy, w Eskalocie. Bo nie sądzę, żeby w Omedze obchodzono jakieś święto miłości.
- Ależ ja chciałem świętować tutaj - wyjaśnił łagodnie. - Tymczasem zjawiasz się rozczarowana moim widokiem, a poza tym... - zmarszczył brwi. - Zamiast iść - fruniesz.
- Dlaczego w twoich ustach brzmi to jak oskarżenie? - zapytałam. - Frunę, no dobra. Miło mi jest. Ale jeśli ta rozmowa potrwa dłużej, może mi przejdzie. Wtedy będziesz zadowolony?
Podniósł się z kanapy i chyba chciał do mnie podejść, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział. - Znalazłaś jakąś smaczniejszą kolację niż ja?
Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać.
- Z jakiego powodu mielibyśmy coś sobie wyjaśniać? - wzruszyłam w końcu ramionami.
Nie odezwał się więcej, odwrócił się zamaszyście i zniknął, zostawiając nietkniętą herbatę.
Nie zamierzałam jej marnować - wzięłam filiżankę i przeszłam do mieszkania. Tenari fruwał w kółko, wymachując uroczą kartką od Vanny. Ja też dostałam parę kartek od przyjaciół, a do tego anonimowy bukiecik konwalii. Jak w zeszłym roku, tyle że tym razem bez żadnego dopisku. Nadal nie wiem, kto mógł je przysłać.

13 II

Mezz'Lil na widok Ketrisa nie omdlała z wrażenia tylko dlatego, że nie był to dla niej pierwszy zaskakujący powrót tego dnia... To znaczy, może odwiedziny Shet'Lara nie były może aż tak zaskakujące, ale na przykład Ka'Shet była w lekkim szoku. Pewnie dlatego, że nie zawiadomiła go o przenosinach do DeNaNi (półtora roku temu, bagatela), a tymczasem sam trafił do swojej gromady. I od razu został zasypany dość niekonsekwentnymi wymówkami, dlaczego dopiero teraz. Co jak co, ale miłość matczyna w wykonaniu Ka'Shet mogłaby być niezłym materiałem do badań psychologicznych.
Zabraliśmy ze sobą Tenariego, bo byłam ciekawa jak smoki zareagują na kolejną istotę z Chaosu i nawzajem. Mały był wniebowzięty i fruwał po całym kompleksie jaskiń, ścigany wytrwale przez dwa lotofenki. Tak, dwa - bo Pokrzywa dostała ataku dziwnego poczucia humoru i prawie nie można jej było odróżnić od Strel. Chyba że się zapomniała i odezwała ludzkim głosem.

- SPREAD YOUR LOVE! - wykrzyknęłam, wpadając do Sali Światłości. Siedząca tam Ka'Shet spojrzała na mnie wilkiem.
- Popieram, popieram! - odkrzyknęła Lilly i rzuciłyśmy się sobie z piskiem w objęcia. W tym roku zamiast wysyłać sobie kartki, po prostu się spotkałyśmy i też było dobrze.
- W każdym świecie musicie sobie znaleźć dzień do świętowania miłości - dobiegł nas ironiczny głos Ka'Shet. - Jakby nie było poważniejszych spraw.
- Ale proszę pani - wtrącił Ketris, nieświadom, że zwraca się do dwunastometrowego smoka, od którego może zaraz dostać ogonem. - Chyba w jeden dzień w roku można dać się ponieść uczuciom i zatańczyć na ulicy?
- W taki mróz? - prychnęła.
- Oj, babcia też mogłaby przestać być taka zimnokrwista - mruknęła Lilly.
- Sama jesteś zimnokrwista, niemądra dziewczyno - odpaliła Ka'Shet i wymaszerowała z godnością.
- W świetnym humorze dzisiaj jest - zauważyłam.
- Prawda? Bo wreszcie może pokłócić się z tatą - uśmiechnęła się Lilly. - Bardzo go jej brakowało... Mi zresztą też. A tyle obiecał mi opowiedzieć! Mówił, że ma pracę z przygodami.
- A ja tam u niego kiedyś byłam - przypomniałam sobie. - Ale się nie spotkaliśmy. Chyba nie będzie miał nic przeciwko, jeśli też posłucham?
- Jasne, że nie, tylko na razie odsypia. W ludzkiej postaci, hihihi! Babcia mówi, że go zaraziłam człowieczeństwem.
- Deprawatorka - dałam jej kuksańca. - No to może w międzyczasie zrobisz coś z klątwą Ketrisa?
- Spróbuję - dobrze, że bard nie widział jej niepewnej miny. Ale chyba usłyszał niepewność w głosie.
- A co jeszcze zamierzacie dzisiaj robić?
- Wpaść się do Solen, a konkretnie do Cantioli... Nie wybrałabyś się z nami?

Trafiliśmy w sam środek zabawy - bo jeśli jest w Solen miejsce, w którym pierwszy z trzech dni w roku poświęconych "tej bogini o głupim imieniu" (jak ją bluźnierczo określa Clayd) świętowany jest huczniej niż gdzie indziej, jest to właśnie Cantiola. Ketris nabył sobie nowy flet, a ja zastanawiałam się, dlaczego właściwie jestem tu sama.
- Ze mną jesteś, cicho mi tu - ucięła Lilly.
W rezultacie nasza wyprawa skończyła się wieczorem... Choć właściwie się nie skończyła, bo następny przystanek był nie w Blue Haven, a w Marzeniu. Vaneshka bardzo się ucieszyła, że Ketris ma wreszcie otwarte oczy i, co dziwniejsze, również zadeklarowała chęć wyjazdu do D'athúil.
- Mnie nie proś, to nie ja tam jadę - westchnęłam, a bard stwierdził, że jeśli o niego chodzi, nie ma nic przeciwko.
- Więc może mogłabym cię tu od razu zostawić - powiedziałam mu. - I pożyczyć wam Pokrzywę.
Zainteresowana odwróciła łebek w moją stronę i fuknęła.
- Zostawić go tu? Czyżbyś się jeszcze gdzieś dzisiaj wybierała? - zapytała Vaneshka.
- Być może - skinęłam głową.
- W takim razie zostaw mi również Tenariego - zaproponowała. - Będziesz wtedy mogła spokojnie wrócić o poranku.
- Ciekawe, skąd ten pomysł - mruknęłam. - A wy nie zamierzacie się dzisiaj albo jutro dobrze bawić?
- Leo i Milanee jak zwykle okazują sobie najcieplejsze uczucia - roześmiała się. - Carnetia wyszła gdzieś z Blue i zapowiedziała, że wróci najwcześniej jutro, a Egila znowu nie ma. Więc najwyżej poćwiczymy z Ketrisem tę sławetną miłosną balladę.
Czy bard się zaczerwienił, czy tylko mi się wydawało? W każdym razie pożegnałam ich z nadzieją, że Aeiran zechce zabrać oboje. Może ułożą pieśń dla D'athúil, kto wie?
Przy okazji - w Marzeniu nadal wisi ta gwiazdkowa jemioła. O bogowie...

Leżał bez ruchu, ale nie był pogrążony we śnie. Wpatrywał się w sufit... A raczej w przestrzeń, bo wymiar już prawie nie przypominał siedziby mieszkalnej. Spojrzałam na niego i westchnęłam, zastanawiając się, co też robi, kiedy nie jest przy mnie.
- Czy to zemsta za wczoraj? - zapytał cicho.
- Być może... Tutaj na pewno nikt się nie wepchnie znienacka - rozejrzałam się. - Prawie nic sobie tu nie zostawiłeś.
- Mógłbym w zasadzie już wyjechać - Aeiran podniósł się i dał znak, bym usiadła obok, ale jakoś wolałam stać. - Tylko, że coś mnie powstrzymywało. Teraz już wiem, co.
- I dobrze, bo Vaneshka też chce z wami jechać.
- Skoro tak, nie będę jej zabraniał. Przyszłaś, żeby mnie o tym zawiadomić?
- Nie, i tak by się wydało - uśmiechnęłam się. - Przyszłam, bo dziś ludzie tańczą na ulicach i nikt nie powinien siedzieć w domu sam.
- A ty pewnie masz ochotę też wybrać się gdzieś, gdzie nas porwie muzyka? - podniósł się szybko i wreszcie się trochę ożywił.
- Do tańca niepotrzebna jest słyszalna muzyka, nie pamiętasz? - zawirowałam na palcach. - Zresztą wystarczy mi, że mogę sobie na ciebie popatrzeć.
- To takie ciekawe zajęcie? - spytał z przekąsem.
- Jesteś ciekawszym widokiem niż sufit - odparowałam. - Skąd mogę wiedzieć ile czasu tutaj upłynie zanim się znów zobaczymy? Chcę cię pamiętać jak najdokładniej.
- Mówisz jakbyśmy mieli się nie widzieć przez lata.
- Raz na jakiś czas mogę sobie pozwolić na odrobinę egzaltacji - chciałam utrzymać uśmiech, ale ściskało mnie w gardle. - Poza tym... Będziesz daleko.
W odpowiedzi zbliżył się najbardziej jak to tylko było możliwe. I zaczęliśmy szukać własnego tempa, własnego rytmu. Rozkołysał mnie sobą.
- I będziesz miał za jasno w domu - nie ustawałam jednak. - Słońce ci będzie wpadało przez te wielkie okna.
- W takim razie kiedy przyjedziesz - zaczął hipnotyzującym głosem - będziesz mogła patrzeć jak zachodzi... A gdy przyjdzie noc, zapalisz świece.
Mówił, a ja z każdym słowem coraz bardziej miękłam. Nie wiem czy to ta perspektywa tak do mnie przemawiała, czy od naszego tańca zakręciło mi się w głowie, czy może atmosfera nagle zgęstniała? A może wszystko jednocześnie?
- Przyjadę i zapalę świece - zgodziłam się. - Ale to nie zmienia faktu, że będę tęsknić. Już tęsknię. Bez przerwy tęsknię. Coś ty ze mną zrobił?
Aeiran przystanął, ale nie ściągnęło mnie to na ziemię. Nadal byłam melodią.
- A co powinienem zrobić?
- A czego byś chciał?
Milczał jakby się namyślał, aż w końcu mnie pocałował - mocno i długo, i pragnęłam tak zostać już na zawsze - jednak w końcu usiedliśmy i ukrył twarz na moim ramieniu. Jego oddech łaskotał mnie w szyję.
- Chcę żebyś mnie pamiętała jak najdokładniej.

Czy gdy za kilka lat to przeczytam, popukam się w czoło z rozbawieniem?

12 II

She’s taking her time making up the reasons
To justify all the hurt inside
Guess she knows from the smile and the look in their eyes
Everyone’s got a theory about the bitter one
They’re saying mama never loved her much
And daddy never keeps in touch
That’s why she shies away from human affection
But somewhere in a private place
She packs her bags for outer space
And now she’s waiting for the right kind of pilot to come
And she’ll say to him, she’s saying:
I would fly to the moon and back
If you’ll be, if you’ll be my baby
Got a ticket for a world where we belong
So would you be my baby
She can’t remember a time when she felt needed
If love was red then she was colour blind
All her friends they’ve been tried for treason
And crimes that were never defined
She’s saying love is like a barren place
And reaching out for human faith is
Is like a journey I just don’t have a map for
So baby’s gonna take a dive
And push the shift to overdrive
Send a signal that she’s hanging all her hopes on the stars
What a pleasant dream...


Savage Garden

- A gdyby ją wypełnić śpiewem? - odezwała się ni stąd, ni z owąd Vaneshka.
Ketris odwrócił ku niej twarz bez zrozumienia. Dopiero co rozmawiali ogólnie o muzyce, ale te słowa były wyrwane z kontekstu.
- Choć może niekoniecznie śpiewem. Grą.
- Ale co wypełnić?!
- Pustkę. Tej krainy, o której opowiadaliście - wyjaśniła pieśniarka przepraszającym tonem. - Niemądra jestem, że wypowiadam takie oderwane od wszystkiego myśli.
- Nie, skąd! - zaprotestował Ketris. - Tylko... Dlaczego uważasz, że to by podziałało?
- Jesteś dźwiękmistrzem, prawda? Wiesz więc, ile potrafi zdziałać muzyka, jeśli się jej na to pozwoli.
- Widać jestem wolno myślącym dźwiękmistrzem - roześmiał się. - I różne rzeczy robię bez zastanowienia. Może i mógłbym tam zagrać, zanim wyjechaliśmy, ale moje instrumenty nie przetrwały tej dziwnej wojny z maszynami...
Nastąpiła chwila milczenia; wyjrzałam z zaciekawieniem z kuchni i zobaczyłam, że Vaneshka kręci nad bardem głową jak belferka nad zapominalskim uczniem.
- Mówiłeś, że te urządzenia karmiły się twoją muzyką - powiedziała w końcu. - A czy brały ją z twoich instrumentów? Chyba nie... Tylko z ciebie.
- A widzisz! I oto masz przykład jaki ze mnie dureń.
Uznałam, że wystarczy już tego krycia się i podsłuchiwania.
- Herbata podana! - zawołałam, niosąc tackę z filiżankami. - W dodatku specjalna na poprawę koncentracji, w sam raz dla bujających w obłokach artystów.
- Uprzejme dzięki - Vaneshka złożyła mi lekki ukłon. - Również w imieniu Ketrisa, bo sam chyba nie może.
- Taka... Mocna herbata z pewnością... Uczyni mnie geniuszem - wykrztusił bard.
- Zapamiętam wasze słowa - parsknęłam śmiechem. - Jak już będziecie gwiazdami estrady, zadedykujcie mi waszą pierwszą płytę, to będzie najstosowniejsze podziękowanie.
- To chyba Ketris zadedykuje - zaczerwieniła się pieśniarka. - Ja się nie nadaję do śpiewania przed tłumami.
- No to nie śpiewaj - wzruszyłam ramionami. - Możesz przyciągać te tłumy samą swoją urodą, a już Ketris zajmie się śpiewaniem.
- Nie, nie, ja mogę śpiewać, ale schowana za kurtyną.
- A Miya, skoro jest taka pomysłowa, zajęłaby się organizacją - dodał Ketris. - Koncertów i powstawania owej płyty.
- Nawet nie próbuj mnie wrabiać w coś takiego dopóki nie usłyszę was w duecie! - pociągnęłam go za kosmyk włosów.
- To się da zrobić - uśmiechnął się diabelsko. - Jutro w DeNaNi będzie święto Annicenty Kochającej, więc moglibyśmy zaśpiewać jakąś miłosną balladę.
- Miłosne ballady to chyba nie dla mnie - Vaneshka potrząsnęła swoją burzą loków, a bard złapał się za głowę.
- Nadajesz się na gwiazdę lepiej niż przypuszczasz - westchnął teatralnie. - Już kaprysisz jak primadonna. Co jest, nie dałabyś rady piosence o miłości? Chyba byłaś kiedyś zakochana?
- Byłam - odpowiedziała cicho, posyłając mu lekki uśmiech. - Ale nie był to stan, któremu mogłam podołać. A wolałabym jednak móc zaśpiewać o miłości z odrobiną nadziei.
Złożyła dłonie i spuściła na nie wzrok, jakby trzymała w nich coś pięknego i cennego.
- Miya mi się przygląda, przewiercając mnie na wylot - powiedziała lekko, wręcz wesoło. - A to współczucie w jej oczach jest niemal... Dziwne.
- Miałabym patrzeć z nienawiścią? I to nie jest współczucie - pokręciłam głową. - To tylko tęsknota. I już się nie przyglądam.
- Być może - szepnęła. - Nie znam się na takiej tesknocie jak twoja, więc jej nie rozpoznaję. I nadal się przyglądasz.
- Bo przyszło mi do głowy, że powinnaś teraz nosić kimono i siedzieć pod kwitnącym drzewem wiśni - odparłam szczerze. Rzeczywiście była skupiona i opanowana, a jednocześnie odprężona. Chyba nigdy dotąd jej takiej nie widziałam. Cóż, każda kobieta ma wiele twarzy...

- Wyjaśnij mi coś - zaczęłam przyciskać Ketrisa pod wieczór. - Dlaczego tak uparcie wzbraniasz się przed zdjęciem klątwy?
- Może lepiej by mi było nie patrzeć na świat? - roześmiał się.
- W to nie uwierzę. A już na pewno wolałabym widzieć z kim rozmawiam całymi dniami. Ty nie?
- Ja wiem, wiem, że chciałabyś, bym na ciebie spoglądał z zachwytem - uśmiechnął się szelmowsko.
- Tym razem o Vaneshce mówię.
- A więc tym bardziej - spoważniał na chwilę. - Sama mówiłaś, że jest piękna, prawda?
- Nie zaprzeczam - przyznałam. - Czekaj, mam rozumieć, że nie chcesz na nią patrzeć?
- Nie wpadajmy w takie skrajności - zamachał rękami. - Raczej chcę nie musieć na nią patrzeć.
Nie jestem pewna czy zrozumiałam o co mu chodziło.

Przeszłam z łazienki do pokoju, bezskutecznie próbując zebrać i wytrzeć mokre włosy.
Dlaczego mnie to spotyka? Powinnam była podnieść drżącą dłoń do ust i westchnąć, a nie szamotać się z tym przeklętym ręcznikiem. Powinnam była mieć na sobie coś zwiewnego i delikatnego, zamiast granatowej piżamki w gwiazdki. Nawiasem mówiąc, Tenari ma podobną.
Powinnam była wreszcie rzucić się memu wybrankowi w ramiona, a tymczasem zaczęłam od wymówek. A niech to.
- Mówiłeś, że nas dogonisz - zdjęłam ręcznik z głowy tak gwałtownie, że chlapnęło. - Ale rozumiem, że nawet ty nie jesteś zdolny przewidzieć czasu tamtych światów?
- Być może się tego nauczę - Aeiran podjął rozmowę jakbyśmy się nigdy nie rozstawali. - Bo wygląda na to, że tam pozostanę. Wróciłem na jeden, dwa dni żeby się spakować.
- Jak to, wracasz na Krawędź Świata? - z wrażenia aż klapnęłam na łóżko. - Znaczy, na stałe?
- Powiedzmy, że złożyłem obietnicę - wyjaśnił, a twarz miał przy tym bez wyrazu.
- W takim razie dziękuję, że się pofatygowałeś by mnie o tym zawiadomić.
Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie tak jakoś uważniej. Mniej nieobecnym wzrokiem. A potem syknął cicho i usiadł przy mnie.
- Tak... Pofatygowałem się - westchnął. - Głupi jestem, prawda?
- Pragnienie dotrzymywania obietnic to jeszcze nie głupota - powiedziałam już łagodniej, uświadamiając sobie nagle to wszystko, co wymieniłam powyżej.
Nie odrywał ode mnie oczu, gdy pozwoliłam mu się przytulić. Sporo w tych oczach zobaczyłam. Ale to tylko dla mnie, nie umiem o tym pisać.
- Mówiłeś, że już nie chcesz być bogiem - przypomniałam.
- Jeszcze sam nie jestem pewien, czym miałbym się tam stać.
- Bylebyś nie przestał być sobą - wtuliłam się w niego mocniej. - Czy tak właśnie z nami będzie, że ciągle się będziemy rozbijać po światach i mijać w przelocie?
- Być może będę bliżej niż nam obojgu się wydaje - usłyszałam w odpowiedzi. - A w razie czego... Tę obietnicę zwyczajnie złamię.
- Teraz cię nie poznaję - roześmiałam się. - Ale nie waż się wyjechać bez porządnego pożegnania, jasne? Chcę sobie zrekompensować obecną sytuację.
- A co jest złego w tej sytuacji? - Aeiran również się uśmiechnął. No cóż. Skoro nie dostrzegł pewnych rzeczy, nie miałam zamiaru mu ich wyjaśniać.
I dobrze, że tego nie zrobiłam, bo nagle do pokoju wleciał Tenari, a za nim wszedł Ketris. Nie, nie chcę twierdzić, że nie mogłam znieść ich widoku i że cała ta scenka stała się koszmarna, ale... No właśnie, ale.
- Pójdę już - stwierdził Aeiran, podnosząc się niechętnie. - Chociaż chyba przyspieszam w ten sposób swój wyjazd.
- Dokąd? - zapytał Ketris z dość błędną miną. Chyba czuł się jak podczas zabawy w ciuciubabkę - ani nie wiedząc gdzie jest, ani w którą stronę ma się zwrócić żeby wiedzieć kogo szuka.
- Z powrotem do D'athúil - wyjaśniłam i nagle zaczęło mi się zbierać na śmiech.
- Ja też chcę pojechać - tych słów się po bardzie nie spodziewałam.
- Dobrze - Aeiran skinął głową. - Ale sam nie jestem jeszcze pewien kiedy tam wrócę. Bądź więc gotowy o każdej porze...
- Postaram się - Ketris uśmiechnął się niepewnie. Czekał na dalszy ciąg.
- Powinienem ci podziękować.
- A pewnie - mruknął bard w odpowiedzi. - Rzecz w tym, że po czymś takim dochodziłbym do siebie przez następne cztery lata.
- Wiem. Dlatego dotąd tego nie zrobiłem.
Powiedziwaszy to Aeiran uśmiechnął się do mnie lekko i zniknął.
- Ketris - zaczęłam tonem, który chyba wydał mu się złowieszczy.
- Ja nic nie widziałem! - zawołał w swojej obronie.
- Zdaję sobie z tego sprawę - próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. - Chciałam tylko spytać, jak tu trafiłeś.
- Chyba za Tenarim - zmieszał się. - Nie wiedziałem dokąd idę... Właśnie, gdzie właściwie jestem?
- U mnie w mieszkaniu - odpowiedziałam powoli. - Słuchaj, tu się wchodzi przez ścianę łazienki. Z herbaciarni wejścia nie widać... Ale tobie to nie przeszkadza, racja - sama sobie odpowiedziałam i wreszcie przewróciłam się ze śmiechu. Ten-chan wykorzystał sytuację i zaczął mnie podduszać poduszką. Ledwo umknęłam.
- Chyba nie będziesz miała mi za złe, jeśli tak szybko się wyniosę?
- Chyba nie będę - złapałam w końcu oddech. - Ale przypomniałeś mi, że jutro dzień miłości w DeNaNi, dlatego wybieram się do Lilly żeby go uczcić. A ty jedziesz ze mną, pokazać się i dać sobie zdjąć kątwę.
- Chyba nie będę miał wyboru - uznał Ketris z pokorą. - A teraz... Mogłabyś mnie odprowadzić z powrotem? Położyłbym się...
Ciągle chichocząc, pociągnęłam go do herbaciarni, gdzie czekała kanapa z pościelą w chmurki. Ale zanim wróciłam by sama udać się spać, wiedziona impulsem zarzuciłam Ketrisowi ręce na szyję i mocno go uścisnęłam.
- No, no - uśmiechnął się szeroko. - Czy to jest podziękowanie od ciebie?
- A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem.
- Myślę, że kiedyś wydawałaś mi się rozsądna. Ale chyba pora zmie...

10 II

Świadomość powrotu do domu jest uczuciem zupełnie niezwykłym.
Napisałabym może, że cudownym, ale nie każdy pewnie wraca z podróży z taką radością jak ja. Niektórzy wracają z lękiem, inni ze smutkiem... A w tej mojej radości jest jakiś gorzki element, może dlatego, że nadmiar słodyczy mi nie służy - choćby dlatego nigdy przecież nie słodzę herbaty.
I znowu tak jest, że będąc w drodze tęskniłam do spokoju Blue Haven, natomiast gdy się już tu znalazłam, pozostaje mi tylko czekać aż znowu nabiorę melodii do podróży. Czy ja jestem domatorką, czy podróżniczką? Tyle razy się nad tym zastanawiałam i przypuszczam, że nie ma jednej odpowiedzi, tak samo jak nie ma jednej mnie.
Choć w tej chwili... Może w tej chwili jestem tylko jedna. To pewnie dlatego, że już mnie ściska w gardle i oczywiście znam tego przyczynę. Ale ja nie umiem o takich rzeczach pisać. Gdybym zaczęła, pewnie emocje by mi puściły, straciłabym nad sobą panowanie, a następnego dnia czytałabym rezultaty pukając się w czoło. Równie dobrze mogłabym obkleić pamiętnik różowymi i czerwonymi serduszkami z sypiącym się brokatem... Chociaż nie, nie mogłabym. Chyba lepiej dziękować siłom wyższym, że do pewnych rzeczy nie jestem zdolna.

Tenari urósł, a może to tylko ja się odzwyczaiłam od jego widoku? On na szczęście nie zapomniał jak wyglądam, czym mnie perfidnie straszyła Vanny, a mnie po raz kolejny uderzyło, jak bardzo się do niego przywiązałam. Choć nadal mam wrażenie, że nie nadaję się do wychowywania dzieci. Ha! W każdym razie Tenariego przywiozła Maeve i na wpół ze zgrozą a na wpół ze śmiechem opowiadała, cóż wyprawiał w tej Poznawalni.
- Nie sądzę, żeby się czegoś tam nauczył, a taką miałam nadzieję - mówiła. - Tymczasem tylko odstraszał. Obserwator po kilku lekcjach z nim zabrał się i odjechał bez pożegnania.
- On tak zawsze robi - powiedziałam w zamyśleniu.
- A ty skąd wiesz?
- To wiedza dana tylko nadgorliwym kronikarkom - roześmiałam się.
Tak czy inaczej, to chyba koniec prób nauczenia Tenariego komunikacji słownej z otoczeniem. Skoro telepatii też się nie dał, pozostaje chyba czekać aż sam się zdecyduje coś powiedzieć. Czyli wracamy do punktu wyjścia.

Dzisiaj przybyła Vaneshka, a z nią, o dziwo, Egil. Stęsknił się? Nawet jeśli, to siedział sztywno na kanapie i prawie się nie odzywał, chyba że do pieśniarki. Chętnie bym go popytała o Agencję i te jego eksperymenty z magią, ale skoro nie chce się odzywać, może lepiej go nie ciągnąć za język. Z drugiej strony kto wie, czy właśnie nie czekał by go ktoś ośmielił? Podczas ich wizyty nie miałam głowy do takich rozmyślań, bo Vaneshka wypytywała o podróż, o aleję. I wreszcie nie ja musiałam o tym wszystkim opowiadać, bo głos zabrał Ketris. I on swego czasu twierdził, że nie jest opowiadaczem? Kto by pomyślał...
Poza tym, że sporo mówił, uważnie się też przysłuchiwał. Tak jakby chciał sobie niemożność patrzenia powetować wyostrzeniem innych zmysłów. Słuchał trzepotu skrzydeł Tenariego, który znowu ścigał Strel, marszczył brwi, kiedy się czasem odzywałam - cóż takiego mówiłam albo jak? - aż w końcu poprosił Vaneshkę żeby coś zaśpiewała. Ku mojej uldze nie jak pokorny wielbiciel, ale jak muzyk, który chce ocenić możliwości koleżanki po fachu.
A tymczasem Vaneshka zdobyła się na asertywność.
- Tylko jeśli mi zagrasz - powiedziała z uśmiechem.
I Ketris był w kropce, bo nie miał na czym. Trzeba go będzie zabrać do Solen, żeby sobie nabył nową lutnię. Nie wspominając o flecie.
Vaneshka z miną królowej stwierdziła, że poczeka, na co Ketris zaprosił oboje na jutro. Nawet gdybym miała w tej sprawie coś do gadania, nie miałabym nic przeciwko temu... Przynajmniej jedno z nich odwiedzi nas znowu.

*

W drodze do domu spędziliśmy znów trochę czasu na wysepce z duchem. To znaczy, trochę więcej czasu niż poprzednio. I już bez ducha - nie obyło się bez małego egzorcyzmu, "bo Ivy się przestraszyła".
- Jak myślicie, co to był za człowiek? - zapytała Satsuki. - I jak zginął?
- Na pewno dowodził statkiem - rozmarzyła się Vanny. - I wredna załoga się przeciw niemu zbuntowała.
- Ha! A może to on był wredny i spotkała go zasłużona kara? - podsunęłam przekornie.
- Czy ja wiem? - moja kuzynka nie była przekonana. - Clayd mówił, że to nieszczęśliwa dusza...
- Jakbym musiała samotnie pokutować na bezludnej wyspie, też bym była nieszczęśliwa.
Zapatrzyłyśmy się na morze i niebo. Kolejny wieczór, kolejny zachód słońca. Jeden z najmilszych momentów podczas całej wyprawy.
- Chciałabym tam popłynąć - westchnęła Vanny.
- Pod czarną flagą z "Wesołym Rogerem"? - nie mogłam sobie darować.
- Plądrować, palić i chlać rum? - dołączyła się Satsuki.
- Popłynąć, mówiłam - kuzynka pokazała nam język. - Małpy.
- Kiedyś popłyniemy - uśmiechnęłam się. I w tamtej chwili święcie wierzyłam w swoją obietnicę.

Dość ciemno jest w alei, ale to nie jest nieprzyjazny mrok.
Jadę sobie spokojnym kłusem, jadę bez słowa. Nie wydaje mi się, żebym w najbliższym czasie miała poznać tajemnicę tego miejsca - kto je stworzył i skąd się wzięły te światy poza nim. Jeśli aleja ma choćby namiastkę własnej duszy, to niech zostanie tak jak jest. Bo ciągle mi dźwięczą w głowie słowa Clayda: po co próbujecie się z nami porozumiewać, dajecie nam powody do tkania własnej osobowości... Chyba wie, o czym myślę, bo przez ciemność dociera do mnie jego lekki uśmiech.
No dobrze, pozostaje tylko, wzorem Satsuki, słuchać ciszy...
Ketris postanowił wybrać się z nami. Ma ochotę odwiedzić stare kąty, które tak kiedyś pragnął opuścić. I może znajdziemy kogoś, kto upora się z jego klątwą. Może Lilly się podejmie? O ile nie będzie się bała, że coś sknoci. Teraz bard siedzi na Nindë, która postanowiła pokazać jaka to jest inteligentna, że i z zamkniętymi oczami można na niej jeździć. Ja sama jadę na No Doubcie. Wspominałam już, że Aeiran z nami nie wraca? Chyba nie. Powiedział, że nas dopędzi, ale na razie się na to nie zanosi...
Czas wreszcie zaczyna płynąć znajomym rytmem.

*

Wrócili cali, zdrowi i nie zdezintegrowani. Muszę przyznać, że trochę się jednak niepokoiłam.
- I co, i co? - Vanny nie mogła ustać w miejscu. - Co zrobiliście?
Oboje zachichotali jak dwójka konspiratorów.
- Tak dokładnie to nie jesteśmy pewni - odpowiedział Clayd beztrosko. - W każdym razie wszystko się tam uspokoiło. I zablokowaliśmy drzwi.
- I mówicie o tym tak spokojnie? - wzburzył się Ketris. - Przecież to może być cisza przed burzą!
- Niekoniecznie - Satsuki wyszczerzyła ząbki. - Bo wykasowałam z głównego komputera wszystkie co groźniejsze plany. Dziwne niektóre były, swoją drogą...
- Może jeśli zapanuje spokój, ludzie zaczną tu wracać - wyraziłam nadzieję.
- Tak, i odpływać masowo za morze - Clayd nagle spochmurniał. - Bo bez Ivy to miejsce będzie coraz bardziej wymarłe... Czy ona jest pewna tego, na co się decyduje? - zwrócił się do Aeirana.
- Najzupełniej. To chyba jej pierwsza życiowa decyzja.
- W takim stanie i tak niczemu by nie zaradziła - zauważyłam. - Zresztą... Pamiętasz Dekilonię, Clayd? Pamiętasz Terion i Seiô'Amę? Krainy, które nigdy nie miały duchów opiekuńczych, a jednak tętniące życiem...
- Bo istniała potęga, która w nich to życie podtrzymywała.
- Ale przecież została zniszczona - przypomniałam. - Tymczasem te krainy ciągle istnieją, dzięki ludzkiej woli. Dlaczego więc tutejsi nie mieliby spróbować tak samo zadbać o D'athúil?
Uśmiech, który dostrzegłam na twarzy przyjaciela, miał cień rezygnacji.
- W takim razie po co my istniejemy? - zapytał cicho. - Po co próbujecie się z nami porozumiewać, dajecie nam powody do tkania własnej osobowości? Jeszcze trochę i wszystkie flénn'athy w światach skończą tak jak ja albo Ivy, a krainy znajdą się całe pod kontrolą ludzi. I będą żyły albo i nie.
- Jeśli skończą tak jak ty, taki pesymizm nie będzie miał racji bytu - stwierdziła Vanny stanowczo.
Uśmiechnął się znowu, już nie tak gorzko.
- W każdym razie chcę przy tym być - powiedział. Zrozumieliśmy, co miał na myśli.
- Tym lepiej, bo powinieneś - Aeiran skinął głową. - I Ketris.
Na dźwięk swojego imienia zainteresowany podskoczył jak ukłuty szpilką i rozejrzał się szybko, w popłochu.
- Nie dziw się tak, tylko jej coś zaśpiewaj. To pomoże.
- Skoro tak twierdzisz - westchnął bard. - Słowa pomogą, czy raczej melodia?
- Ty zdecyduj. To w końcu twoja specjalność.

Usiadłam z Vanny i Satsuki przy kuchennym stole. Swoją drogą ta kuchnia ma w sobie chyba jakiś magnes, skoro ciągle w niej przesiadujemy. Grzałyśmy ręce ciepłem filiżanek, czekając i rozmawiając.
- Pora żebyś i ty co nieco zdradziła, siostro - oznajmiłam. - Gdzie byłaś kiedy cię nie było?
- Tu i tam. Spotkałam kogoś... Z przeszłości.
- Bardzo odległej?
- Nie bardzo - zamyśliła się Sat. - Ale wystarczająco, żebym zapomniała o paru istotnych szczegółach.
- Zapominanie bywa uciążliwe - przyznałam. - Ale pamiętanie też... Gdybym na przykład pamiętała każdy szczegół ze wszystkich swoich żyć, chyba bym już dawno oszalała.
- A skąd wiesz, że już się tak nie stało? - roześmiała się Vanny. Moja siostra jej zawtórowała, ale po chwili westchnęła i zapatrzyła się przed siebie.
- Czasem się zastanawiam - odezwała się - czy gdybym pozostała po prostu Satsuki, Oddaną Ładowi o platynowo jasnych włosach, moje życie nie byłoby prostsze. Ale czy w życiu chodzi o to, by iść na łatwiznę?
- Swoją drogą, niezłe okazy się wykluły w naszej rodzince - zauważyła Vanny - Ty z kilkoma duszami w jednym ciele, Miya z pokaźną ilością poprzednich żyć i ja, z moimi rozsypanymi wspomnieniami... - urwała nagle, jakby bojąc się zdradzać zbyt wiele.
- W każdym ciele zbyt wiele życia - przyznałam. - Choć jeszcze paru osób nam tu brakuje. Alath... Tenci?
- Ale nasza sytuacja jakoś nam nie przeszkadza we względnie normalnej egzystencji - wzruszyła ramionami Sat.
A ja się zamyśliłam, bo przypomniałam sobie słowa Ivy, zszokowanej, że duch opiekuńczy śmiał wybrać ludzkie życie. A przecież ileż to istot w światach decyduje się żyć niezgodnie ze swoim "przeznaczeniem"? Gdyby było inaczej, ja i Satsuki krążyłybyśmy teraz po wymiarach, siejąc Chaos i zniszczenie, Aeiran pozostałby pewnie kłębowiskiem mocy, a Vanny... Właśnie, co działoby się z nią?

Przyszli wszyscy czworo. A raczej wszyscy trzej, bo jasnowłosa dziewczynka, mniejsza nieco od Tenariego, spała smacznie na rękach Clayda. Oni zresztą też wyglądali na zmęczonych.
- Jaka rozkoszna! - zachwyciła się Satsuki. - Czy teraz jest zwyczajnie żywa? Nie było problemów?
- Jeśli to nie jest zwyczajne życie, to ja już nie wiem co - Clayd usiadł razem z małą obok nas.
- Ale spania jej z głowy nie wybiliście - osądziła Vanny. - Ale może jeszcze będą z niej ludzie.
- No to co z nią teraz zrobicie? - zapytała konkretnie moja siostra.
Spojrzeliśmy po sobie niepewnie. Chyba o jednym szczególe w tym doskonałym planie się zapomniało...
- Mogłabym ją zawieźć do Poznawalni, tam by się nią dobrze zajęli - mruknęłam. - Chyba, że znajdzie się jakiś desperat, któremu właśnie dziecka brakuje do szczęścia...
- Ciekawe tylko, czy będzie chciała wyjechać - zamyślił się Aeiran. - Nawet ja nie jestem w stanie przewidzieć jak będzie z jej pamięcią.
- To na pewno rozsądne zabierać ją z domu? - zaniepokoiła się Vanny.
- Może właśnie rozsądne - Clayd pogłaskał Ivy po włosach. - Jeśli, gdy urośnie, zacznie ją tu ciągnąć z powrotem, to będzie znaczyło, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Wszystko zależy od tego, jak szybko jej się zechce urosnąć - uśmiechnęłam się z rozczuleniem. - Paradoksalnie do twarzy ci z dzieckiem, wiesz?
- Ja tu żadnego paradoksu nie widzę - prychnęła Vanny. - Chociaż to może dlatego, że się przyzwyczaiłam, kiedy był u nas Tenari?

*

Jeśli nie nauczysz maszyn i koni, aby po swojemu robiły to, czego ty chcesz,
one nauczą ciebie, abyś po twojemu robił to, czego chcą one.


Powiedzenie ludu Kes

Nowy dzień zaczęłam od wyprawy do kuchni po herbatę i zadania pewnego istotnego pytania:
- Dlaczego ona wskoczyła na krzesło?
- Pokopało ją - wzruszył ramionami Clayd, a psioniczka prychnęła cała najeżona. Rzeczywiście stała na krześle jakby zobaczyła na podłodze mysz.
- Aha - podeszłam do okna i otworzyłam je szeroko; było nawet dość ciepło. - Sądząc po zapachu spalenizny rozumiem, że masz na myśli zwarcie, a nie utratę rozumu.
- Jedno drugiego nie wyklucza...
- Samiście pokopani!! - wrzasnęła lawendowowłosa, a krzesło niebezpiecznie się zachwiało. - Kto to widział, żeby próbować rozbroić coś, o czym nie ma się zielonego pojęcia!!
- Kto się tak drze w taki piękny ranek? - do kuchni weszła Vanny, zaspana, ale zdecydowanie bardziej odprężona niż wczoraj. - O, odezwała się.
- Niespodzianka, co? - uśmiechnął się Clayd. - Chociaż tyle dobrego wynikło z mojej wielkiej improwizacji.
Psioniczka umilkła zdziwiona, na chwilę się zamyślając i jakby w coś wsłuchując.
- ...Nie słyszy mnie - stwierdziła w końcu.
- Kto taki? - wyrwało mi się, ale nie zwróciła na to uwagi.
- Och, och, nie słyszy mnie! Łączność przerwana! - pisnęła podekscytowana, po czym zreflektowała się i odchrząknęła.
- W takim wypadku nie ma rady - powiedziała dostojnym tonem, przeskakując z gracją na stół. - Winna wam jestem wyrazy wdzięczności - złożyła zamaszysty ukłon w stronę nikogo konkretnego.
Krzesło zdążyło w tym czasie upaść na podłogę.
- Zawsze patrzysz z góry na swoich rozmówców? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Jeśli chcę aby poświęcili mi uwagę, jest to niezbędne - zwróciła się znów do wszystkich i nikogo zarazem, wyraźnie upajając się własnym głosem i słowami. - Dowiedzcie się więc z tego miejsca, że ja, Hifryn, nie spocznę dopóki nie spłacę długu wdzięczności!
Urwała na chwilę w oczekiwaniu, a gdy żadne z nas tego nie skomentowało, przycupnęła na brzeżku stołu i spojrzała na nas ze zniecierpliwieniem.
- No to co mam zrobić?
- Możesz odpowiedzieć na pytania - zlitowałam się, widząc, że chce spłacić ten dług jak najszybciej. - Może na początek... Herbaty?
- Nie, dziękuję - odmówiła kategorycznie. - Wolałabym białe wino, herbata wzburza moje myśli.
Vanny, która właśnie zabrała się do parzenia, omal nie upuściła filiżanek ze śmiechu. Ja dla bezpieczeństwa wolałam usiąść.
- Ketris nie zamierza jeszcze wstać? - zainteresował się Clayd.
- Nie... Co to za porządki żeby ktoś spał dłużej niż ja? - mruknęła. - A z druiej strony, może nie chce przebywać w nieodpowiednim towarzystwie?
- Nieodpowiednim! Też coś! - prychnęła psioniczka. - To raczej ja nie wiem, po co był tym przeklętym urządzeniom!
- Nie wiesz? - Clayd również usiadł, przez co odsunęła się przezornie na drugi koniec stołu. - Przecież byłaś jedną z tych, którzy je uruchomili.
- Uruchomili, jasne - burknęła. - Gdybyśmy wiedzieli, że po uruchomieniu zaczną się nam wdzierać do umysłów, za żadne skarby byśmy się tam nie włamywali!
- Wdzierać do umysłów - powtórzyłam w zadumie, huśtając się na krześle. - O ile wiem, znasz się na umysłach. Dlaczego się nie obroniłaś?
- A widziałaś kiedyś maszynę z umysłem?! Jak niby miałam się bronić przed czymś takim?!
- Innymi słowy, przegrałaś ze sztuczną inteligencją.
- Jak bardzo to jest inteligentne, nie mam pojęcia - westchnęła Hifryn. - W każdym razie zaserwowało nam to - dotknęła metalu na swojej szyi - co okazało się całkiem skuteczne.
- Ale skoro już przerwałem kontakt, to chyba można ci to zdjąć...
- Nie dotykaj, tam jest dezintegrator!!! - wrzasnęła histerycznie psioniczka, mimo że Clayd nawet nie ruszył się z miejsca. Dziwne, że szyby nie powypadały z okien.
- O czymś jeszcze powinniśmy wiedzieć? - zapytała delikatnie Vanny.
- To paskudztwo podsłuchało nas, kiedy chcieliśmy uciec i zastosowało środki ostrożności - wyjaśniła Hifryn z ulgą, że trzymamy ręce z dala od obroży. - Gdybyśmy spróbowali użyć portalu... Albo znaleźli się w zbyt wielkiej odległości od domu w górach, unicestwiłoby wszystko w promieniu 5 metrów.
- To niewiele. I czym się tak martwić? - skomentował Clayd, a ona spojrzała na niego jak na szaleńca - Mogliście spróbować jakoś te komputery wyłączyć. Czy na to też by zareagowały?
- A jak myślisz?
- Myślę, że chętnie bym się tam wybrał jeszcze raz. Jakbyś zechciała pokazać, gdzie znajduje się główne urządzenie kontrolne.
- NIE MA MOWY!!! - wrzasnęła jeszcze raz. - Myślisz, że to jakaś wycieczka? A ja jestem przewodnikiem?! Wejdziecie tam i już nie wrócicie!
- Raz już wróciliśmy. W dodatku nie sami - dobiegło nas od drzwi. A ja najzwyczajniej, najgłupiej spadłam z krzesła.
- Niekonwencjonalna metoda wyrażania radości - zachichotała Vanny.
Miałam trzy wyjścia: zaczerwienić się jak burak, zalać się łzami złości z powodu tej kompromitacji albo wybuchnąć śmiechem. Próbując się podnieść, zdecydowałam się na to ostatnie. A kiedy Aeiran podszedł i pomógł mi wstać, wtuliłam się w jego płaszcz i śmiałam się dalej. Z ulgą. Zrozumiał to i przeczekał.
- Gdzieś ty był tak długo? - zapytałam, gdy już złapałam oddech.
- W świecie i ponad światem - odpowiedział zagadkowo. - W swoim umyśle i w istocie tego wymiaru. Twoja siostra się zbliża - dodał, a ja zdziwiłam się, skąd to wie. - Powinna gdzieś tu wylądować lada chwila.
- Serio? - ucieszyła się Vanny. - To ja może pojadę jej naprzeciw. Żeby się znowu nie zgubiła!
Wybiegła, przewracając kolejne krzesło. To już jakieś fatum.
- Jak to byłeś w istocie tego wymiaru? Jak się tam dostałeś? - nie mogłam zrozumieć. - Czy wybranie się na tę całą Krawędź Świata wystarczy by tego dokonać? Co tam, u licha, jest?!
- Miejsce dzikiej energii, dawna boska strażnica - odezwała się cicho Hifryn.
Spojrzeliśmy na nią zaskoczeni. Siedziała poważna i jakby trochę przestraszona.
- Nie przerywaj - powiedziałam powoli.
- Wieki temu, w czasach odkryć geograficznych, stało tam coś w rodzaju świątyni - wyjaśniła. - Wszyscy, którzy udawali się w podróż, zawsze najpierw tam szli i składali obietnice w zamian za bezpieczny rejs... Niekiedy dziwne obietnice. Nawet do końca nie wiedzieli, czemu tak właściwie oddają cześć.
Przerwała opowiadanie, gdy dobiegło nas trzaśnięcie drzwi i szczebiotanie z prędkością karabinu maszynowego. Najwyraźniej Vanny relacjonowała Satsuki wszystko, co nam się do tej pory przydarzyło.
Moja siostra wpadła do kuchni z radosnym piskiem i nie darowała sobie uściskania wszystkich po kolei.
- Słyszałam, że dzieje się tu jakaś filmowa akcja - zagaiła. - Tymczasem wszędzie wokół cisza, spokój i żadne mechaniczne byty na mnie nie napadły.
- Udało mi się je odwołać, przynajmniej na razie - oznajmiła cierpko Hifryn. - Ale dzięki utracie łączności ze mną pewnie szybko ciekawość je pchnie do ponownego zbadania terenu.
Satsuki przyjrzała się jej, kontemplując kto zacz i cała się rozpromieniła na widok nieszczęsnej obróżki.
- Niezły mechanizm - oceniła, oglądając ją z bliska. - A ty jesteś czarnym charakterem? I to ci pomaga w porozumiewaniu się z bazą, zmianie postaci i kontrolowaniu umysłów?
- Nie. To mnie kontroluje - psioniczka odsunęła ją z rozdrażnieniem. - Nie dotykaj.
- Przepraszam za sostrę - starałam się nie parsknąć śmiechem. - Po prostu lubi grzebać we wszystkim, co techniczne.
- Niech uważa, żeby to nie zaczęło grzebać w niej - syknęła Hifryn. - Niedługo pewnie ci, którzy przeżyli i uciekli do innych miast, będą musieli w ogóle opuścić krainę żeby przeżyć. I co wtedy zrobicie?
- Nie będzie nas już tutaj - odpowiedział sucho Aeiran. - Opowiadaj dalej, chcę wiedzieć, w co dałem się wrobić.
- Dobrze - podjęła, krzywiąc się. - Później była wojna gdzieś tam w niebiosach i sytuacja trochę się zmieniła. Tamto miejsce na Krawędzi Świata opustoszało, ale wciąż było "dzikie" i nikt tam nie chodził. Aż w końcu jacyś szaleńcy zbudowali tam dom. Uciekli z niego z krzykiem. Nikt nie zdążył spytać dlaczego, bo natychmiast opuści-i-i... - zająknęła się nagle, sztywniejąc ze strachu. I dopiero teraz zwróciliśmy uwagę, że Satsuki siedzi obok i majstruje jej przy obroży.
- Wiesz co, może idź z tym do jakiegoś pustego pokoju - zaproponował Clayd, uśmiechając się szeroko. - Tam jest podobno dezintegrator.
- I co z tego? - prychnęła moja siostra. - I tak byście za nami poszli z ciekawości.
Grzebała w tej obroży przez parę minut, podczas których Hifryn prawie nie oddychała.
Aż w końcu coś brzęknęło, błysnęło i kliknęło.
I obroża została odpięta.
- Jeśli cały ten Matrix jest tak samo łatwy do wyłączenia, to jestem gotowa go wyłączyć - mruknęła Satsuki nie bez dumy w głosie.
Hifryn z pewnym trudem uprzytomniła sobie, co się właściwie stało i zerwała się z krzesła, najwyraźniej chcąc wykonać jakiś radosny podskok. W porę jednak odzyskała zimną krew. Uśmiechnęła się triumfalnie i jednym susem skoczyła na parapet okna.
- Przebywanie tu z wami było niezapomnianym przeżyciem - powiedziała, znakomicie modulując głos. - Jednak nadszedł czas aby nasze drogi się rozeszły. Być może spotkamy się kiedyś ponownie, jeśli będzie nam to dane!
Przemówiła, rzuciła coś na podłogę i kuchnia zatonęła w obłoku dymu. Pachniał spalonymi liśćmi.
- No to bye-bye, baby - odezwała się Vanny cicho, a w jej głosie czaił się uśmiech. Ale sekundę później się rozkaszlała.
- No nie, dopiero co wywietrzyłam! - zaczęłam wymachiwać rękami. Satsuki podbiegła do okna.
- Nigdzie jej nie widzę - rzekła. - Jak myślicie, pójdzie na nas nakablować?
- Raczej zwieje - wzruszyłam ramionami. - Choć powinno ich być dwoje, może ten drugi nakabluje...

Ketris już nie spał, siedział w pokoju na górze i śpiewał coś dla Ivy, która leżała z zamkniętymi oczami.
- No, pokaż się nam wreszcie - wkroczyłam tam na czele całej procesji. - Moja siostra i Clayd chcą iść do domu maszyn i czekają na twoje błogosławieństwo.
Satsuki pomachała wesoło zanim uświadomiłam jej, że chłopak i tak tego nie zobaczy.
- Po co tam wracać?! - zaniepokoił się.
- Żeby sprawdzić jak i dlaczego to wszystko działa.
- Powiedziałbym, że was złapią, ale... Was chyba nie da się złapać, prawda?
- Prawda, prawda - Satsuki kiwnęła głową. - Zresztą nawet gdyby, za bardzo jestem ciekawa tych komputerów, które chcą podbić świat.
- Zastanawiałem się - rzekł Ketris cicho - czy one rzeczywiście chcą podbić świat.
- Co masz na myśli?
- Wyciągały ze mnie muzykę, prawda? - przypomniał. - Czy robiłyby coś takiego, gdyby chodziło im tylko o walkę?
- I badały Ivy - zadumał się Clayd. - Chyba wiem, do czego zmierzasz. Sugerujesz, że bardziej chodzi im o zrozumienie ludzi? Życia w ogóle?
- Kto wie? Tylko nie mają pojęcia jak się do tego prawidłowo zabrać.
- No to my w nich pogrzebiemy - ucieszyła się Satsuki. - I naprowadzimy na właściwą drogę. Chyba że je przypadkiem wyłączymy.
- Mówicie jakby te urządzenia miały własną wolę - westchnęłam ciężko. - A przecież one nie mogą funkcjonować w ten sposób! Robią tylko to, na co ktoś je kiedyś zaprogramował! - podniosłam głos i w tej samej chwili przypomniałam sobie Ami Hôdemei. Czy ona przez cały czas była tylko zaprogramowana na bycie kochającą siostrą?
- Uważajcie tylko, żeby was coś nie zdezintegrowało - mogłam tylko powiedzieć.
- Wrócimy cali i zdrowi, nie martw się - Clayd pogłaskał mnie po głowie.
- A ta śpiąca królewna nadal bez zmian? - Vanny zerknęła w stronę leżącej Ivy. O dziwo, Aeiran także się nią zainteresował. To znaczy, podszedł i obejrzał jak jakiś ciekawy eksponat.
- Czy ona zamierza tak spędzić całe życie? - zapytał.
- Jak dotąd to życie jej się nie podoba, więc co jej szkodzi - odpowiedziała moja kuzynka.
- Mówiliście, że dałaby radę zgrać się z tym ciałem, gdyby było jeszcze nierozwinięte - przypomniał sobie.
- No więc?
- Mógłbym spróbować ją cofnąć w czasie...
Na chwilę zapadła cisza.
- Jak zamierzasz to zrobić? - przerwałam ją w końcu. - To nie jest roślina ani nawet zwyczajna żywa istota. Dałbyś radę cofnąć naraz duszę i ciało?!
- ...Nie wiem. Nie będę pewien dopóki nie spróbuję.
- Czyś ty całkiem ocipiał?! - Clayd przypadł do niego wzburzony. - Przecież to ciało powinno w zasadzie być martwe! Jak ty sobie to wyobrażasz?!
- Jeśli się nie uda, może przynajmniej opuści to ciało - odparł Aeiran spokojnie. - A jeśli tak, będzie mogła się rozwijać i uczyć bycia człowiekiem. Jedno i drugie wyjście jest dobre.
- Masz rację - powiedziała Ivy, nie otwierając oczu.
- Nie spałaś? - Clayd podszedł do niej z troską.
- Przecież nie można cały dzień spać... Trzeba też czasem próbować żyć...
- Chyba nie chcesz ryzykować czegoś takiego?
- Dlaczego nie? - uśmiechnęła się słabo. - Może zaczęłam ci zazdrościć? Że nie musiałeś z niczego rezygnować? Ja też chciałabym dostać coś od życia...

*

- To jeden wielki dom wariatów - stwierdziłam w czasie przejażdżki z Ketrisem. Wyciągnęłam go na chwilę na świeże powietrze, dochodząc do wniosku, że ani ja nie mogę się wiecznie denerwować, ani on wiecznie śpiewać.
- A kto w nim jest najbardziej szalony? - roześmiał się.
- Mam dziwne wrażenie, że ja - westchnęłam. - Ale w zasadzie... Zawsze mam takie wrażenie.
- Dość podstawne, pwiedziałabym - prychnęła Nindë, nabierając tempa.
- Ej, normalna! Tylko nie galopem proszę! - zawołałam, ale niespecjalnie się tym przejęła.
- Zbliża się towarzystwo - rzuciła. - Jak się chcesz zatrzymać na pogawędkę, to zeskocz!
O nie, takiego zamiaru nie miałam. Po chwili i ja zobaczyłam sporą grupę robotów wchodzących w jedną z uliczek. Miałam nadzieję, że nas nie zauważą. Skierowaliśmy się w stronę domu... I stanęliśmy oko w oko z kolejnym oddziałem.
Mechaniczne istoty uniosły broń, wyglądającą jakby ktoś ją poskładał z przypadkowych części. Czy coś takiego mogło działać? Pewnie tak, skoro podczas mojego poprzedniego pobytu w D'athúil omal tym nie oberwałam. No świetnie, a ja oczywiście bez broni, niemalże bez magii... W końcu na wycieczkę przyjechałam, nie? Ketris też bez fletu, zresztą czy muzyka zrobiłaby coś robotom?
Żaden z nich nie strzelił. Wszystkie jak na komendę opuściły broń i wydawało się jakby słuchały czyichś rozkazów. Odniosłam wrażenie, że gdyby wyrażały emocje, byłyby tymi rozkazami niepomiernie zdziwione.
Dopiero teraz dotarło do naszych uszu stukanie kopyt i podjechał do nas Clayd na Rob Royu. I nie tylko - przed nim w siodle siedziała młoda kobieta o długich lawendowych włosach zebranych w dwie kitki. Miała dziwną metalową obrożę na szyi i wielce obrażoną minę. Spojrzała na roboty i zmarszczyła brwi w skupieniu, a po chwili cały oddział odwrócił się i odmaszerował.
- No i ładnie - skomentował Clayd. - Ketris, spytałbym cię czy poznajesz tę panią, którą ze sobą wiozę, ale chyba nie miałbyś jak, skoro ona nawet nie chce się odezwać.
Przypuszczalna psioniczka prychnęła tylko i skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Ciekawa jestem ile ci zajęło przekonywanie jej żeby się z tobą zabrała - spojrzałam na nią z ukosa.
- Z własnej woli się zabrała, choć niekoniecznie ją to cieszy - usłyszałam w odpowiedzi. - Co u was, żyjecie? Jak tam Vanny?
- Żyjemy. I niemal się spodziewałam, że najpierw zapytasz jak tam Ivy.
- A mam powód? - zaniepokoił się.
- Pod tym względem akurat nic się nie zmieniło - odparłam sucho i pokłusowaliśmy do domu.

O dziwo Ivy nie leżała w swoim pokoju, tylko siedziała przy stole w kuchni, wpatrując się w blat. Vanny była właśnie w trakcie nalewania wody do czajnika. Miała podkrążone oczy.
- Okaeri - rzuciła słowa powitania, nie poświęcając nam jednak wiele uwagi. Ivy w ogóle nie zareagowała.
- Pije pani herbatkę? - Clayd uśmiechnął się czarująco do psioniczki. - Czy też obróżka nie pozwala również na to?
Dziewczyna zrobiła minę jakby wypiła właśnie najbardziej gorzką herbatę w światach.
- Nic tylko trzeba będzie spróbować to jakoś wyłączyć - podsumował i posadził ją przy stole. - Bogowie, zostałem niańką dla dwóch trudnych przypadków...
Żaden z trudnych przypadków nie odezwał się słowem, również wtedy, gdy moja kuzynka postawiła przed nimi herbatę.
- No i jeszcze ty - Clayd chwycił ją za ramiona. - Kiedy ty ostatnio spałaś, co? - zapytał surowo. Wyrwała się i odwróciła plecami.
- Od kiedy tobie chodzi o to, żebym ja spa-a-ała... - odezwała się drżącym głosem, ale zamilkła, kiedy cała zaczęła drżeć.
- Powiedz - zaczęła od nowa. - Co byś zrobił, gdyby ktoś zmusił cię do wyboru między istnieniem Althenos a... - zawahała się, tak jak poprzednio Ivy. - A życiem jak człowiek?
Mówiła cichutko, ale wiedziałam, że opiekunka D'athúil słucha uważnie.
- Kazałbym mu spieprzać - odpowiedział Clayd bez namysłu.
- A poważnie?
- Poważnie - przyciągnął Vanny do siebie - pokombinowałbym co zrobić, żeby nie stracić niczego, bo jestem niestety zaborczy. Co cię na takie pytania naszło?
- Może już nadszedł na nie czas - wzruszyła ramionami. - Może kiedyś reszta świata też zechce to wiedzieć.
- Honey, jakby mnie kiedykolwiek obchodziło co powie reszta świata, do niczego bym w życiu nie doszedł.
- A do czegóż to już doszedłeś? - zapytałam słodko.
- A nie powiem - prychnął i ledwo się powstrzymałam by mu nie wylać na głowę zawartości filiżanki. Ale jednak herbata to herbata. Zresztą i tak bym ledwo sięgnęła.
- Dobra, to jak ululam tę panią, która mi tu leci przez ręce, wrócę pogrzebać innej pani przy obróżce - spojrzał znacząco na psioniczkę, która nerwowo przełknęła ślinę na widok jego diabelskiego uśmieszku. Potem opuścił kuchnię razem z Vanny, szepcząc jej coś do ucha i wzbudzając jej śmiech.
- Witaj w domu wariatów - uśmiechnął się Ketris do psioniczki, na co ta zrobiła wyniosłą minę rozpieszczonej panny z dobrego domu, zapominając, że on i tak tego nie zobaczy.
- O czym oni rozmawiali? - wyszeptała druga z do tej pory milczących.
- Jak to o czym? O tym, o czym ty rozmawiałaś z nami - burknęłam.
- Zrobiłam coś nie tak - powiedziała w zamyśleniu i momentalnie zrobiło mi się jej żal.
- Świadomie chyba nie - odparłam. - Ale lepiej byś i ty trochę poznała życie, 'Nia'ngúin 'Tha Áie'ví'eann.
Niepewnie ujęła w dłonie filiżankę i odezwała się tak cicho, że ledwo to do mnie dotarło.
- Wystarczy Ivy.

*

Prawdę mówiąc, ja też nie wiem kiedy ostatnio spałam. Nie wiem nawet ile czasu minęło odkąd przyjechaliśmy do tego miasta. Jakoś zamazały mi się granice między nocą a dniem.... Niebo prawie cały czas jest szare, a na zegarach jest dziwna podziałka na 30 odcinków czasu i nie mam pojęcia jak to przeliczyć. Bardziej jestem pochłonięta denerwowaniem się, niestety. O tęsknocie nie wspominając.
Niech to, wjeżdżając w aleję miałam nadzieję na przygodę! Na zbiorowe narastające frustracje - nie!
Siedzę na balkonie i zastanawiam się, dlaczego nie zapytałam Ketrisa czym naprawdę jest dom na Krawędzi Świata. Może gdybym się dowiedziała, denerwowałabym się jeszcze bardziej... A może nie. W każdym razie Ketris teraz siedzi w pokoju Ivy i mogę się tylko modlić, by ją oswoił tak jak kiedyś zrobił to z Aldriną.
Nie wiem tylko, do kogo miałabym się modlić.