23 V

To, że zamiast przebijać się od razu do DeNaNi kierujemy się do Ciemności, wydało mi się całkiem sensowne. Choćby dlatego, że Aeiran zostawił tam Symbol, a ja pamiętnik, do którego zdecydowanie będę miała co przepisywać.
Po przeprawie przez Święte Słońce bardzo kręciło mi się w głowie i czułam się jakbym miała gorączkę, dlatego pozwoliłam sobie podczas jazdy do siedziby Czasoprzestrzennych pozostać zawinięta w płaszcz Aeirana jak naleśnik. Nie prostestował. Chyba. Zasnęłam w drodze, więc nie wiem. Nic, tylko szepnąć w uniesieniu "błogosławiony mrok" - nic mi nie świeciło w oczy, więc wreszcie mogłam porządnie pospać.
Nikt nas nie widział, nikt nie zwrócił uwagi... Może to i lepiej, że nie zobaczyli Nindë w jej nietuzinkowej formie (uparła się w taki sposób dotaszczyć Egila do celu), co jej perfidnie wytknęłam, gdy już się wyspałam.

- I jak? - zapytałam z niepokojem.
- Aeiran mówi, że raczej nie będzie specjalnych skutków ubocznych - odpowiedziała Aldrina. - Ale chłopak obudzi się dopiero jutro. Musi mu się uregulować cykl życiowy, czy coś.
Odetchnęłam z ulgą. Widywałam już wcześniej jak mój towarzysz cofał czas dla ciał lub umysłów innych istot, ale w przypadku Egila trochę się jakby ociągał, a na pytanie, czy spodziewa się problemów, nie miał ochoty odpowiedzieć.
Całe szczęście...
- Gdzie jest teraz Aeiran? - zwróciłam się do bogini.
- Dobre pytanie - westchnęła. - Gdy go ostatnio widziałam, snuł się po budynku z niewyraźną miną, szukając Eskire'a. Może na niego wpadniemy przypadkiem.
Wpadłyśmy szybciej niż się spodziewałam - po prostu pojawił się znikąd na naszej drodze i tylko zmarszczone brwi świadczyły o tym, że jest rozgniewany. Szybko zdążył dojść do siebie po męczoącym pobycie w Jasności.
- Czy ja dobrze widzę, że nie możesz żyć bez wynajdowania sobie problemów? - spytała Aldrina z lekkim uśmiechem.
Zmierzył ją nieobecnym spojrzeniem.
- Nie mogę znaleźć Symbolu.
- Nie miałeś go ze sobą tam... Gdziekolwiek byliście?
- Współtworzyłaś ten posążek, więc powinnaś była wyczuć, gdzie się znajdował.
- Ale to twoją moc zawiera, więc powinieneś wyczuć, gdzie jest teraz - odgryzła się.
- Do tego jeszcze dojdę - mruknął Aeiran w odpowiedzi. - Ale domyślam się, kto go ma.
- Nie bądź śmieszny - na twarzy bogini pojawił się grymas. - Po co miałby brać twój Symbol?
- Mnie o to pytasz? Powiedz po prostu gdzie może być. Mam wrażenie, że lepiej go znasz.
Aldrina spuściła głowę, ale zdążyłam zauważyć w jej oczach niepokój.
- Obawiasz się czegoś? Wiem, że ostatnio często bywał w okolicach wieży, ale...
Przerwał, unosząc dłoń i spoglądając na boginię z ponurym uśmiechem.
- Wiesz, że są ludzie, którzy chcą przebudzić Ach'renn?
- CO?!

Nie miałam najmilszych wspomnień związanych z wieżą, ale zdecydowałam się tam wybrać razem z dwójką Czasoprzestrzennych. Miłą niespodzianką okazała się samotna postać, która wydawała się właśnie zejść z wieży i kierowała się pod nią, do źródła energii.
- Cześć, Ner'lind - stanęłam za nim uśmiechając się promiennie. - Pamiętasz nas?
Odwrócił się z niedowierzaniem w oczach.
- Wy?! - wykrztusił zdezorientowany. - To znaczy, że tamten mówił prawdę?!
- Co takiego mówił? - Aeiran również się zbliżył, patrząc na Ner'linda morderczym wzrokiem. Tamten zaś wyglądał jakby zobaczył ducha.
- Że... nie zginąłeś - zająknął się. - Powiedział to, pokazując nam jakiś posążek... I stwierdził, że was nie powstrzymamy. - W pewnej chwili odzyskał rezon i uśmiechnął się wrednie. - Wy słabniecie, a Ach'renn rosną w siłę, jak więc mielibyśmy was nie powstrzymać?
- Imponujący duch walki. Niemal czuję jak bardzo Wytrwali są z ciebie dumni - mój towarzysz szybkim ruchem chwycił Ner'linda za fraki i uniósł nieco w górę.
- Wiesz, co robili Ach'renn, gdy jeszcze byli w pełni sił? - odezwał się beznamiętnym tonem. - Nawoływali do wojen by sycić się odgłosami walki i krzykami zabijanych. Domagali się krwawych ofiar, a poświęcali się dla nich najgorliwsi wyznawcy... Założę się, że jeśli przyjdzie co do czego, będziesz pierwszy. I będziesz żałował, że uciekłeś poprzednim razem, zanim zdążyłem cię dopaść...
Ner'lind z przerażeniem w oczach gwałtownie kręcił głową.
- Nie zaprzeczaj, głupi człowieku, bo nie żyłeś w ich czasach i nie możesz wiedzieć - Aeiran mówił coraz ciszej i groźniej. - Ale coraz mniej ludzi ich czciło... I to właśnie Wytrwali stracili swą potęgę jako pierwsi. Im chcesz służyć?!
Nie doczekawszy się odpowiedzi, rzucił kapłanem o ziemię jak szmacianą lalką.
- Aeiran, to się nie skończy dobrze - powiedziała Aldrina, która do tej pory tylko obserwowała wszystko z niepokojem.
- Nie. Zwłaszcza jeśli nie znajdziemy tego durnia Eskire'a - mruknął w odpowiedzi. - A on musi być gdzieś niedaleko.
- Dlaczego tak sądzisz? - chciała wiedzieć, ale wtedy usłyszeliśmy szept Ner'linda:
- Na szczycie wieży.
- Widzę, że rozsądek się w tobie odezwał - Aeiran spojrzał na niego chłodno.
- Na szczycie wieży, w gościnie u wyznawców Ach'renn - Ner'lind powiedział to takim tonem, jakby sam już się nie uważał za wyznawcę. - Jak myślisz, Denethari, będzie na tyle nieuprzejmy by tę gościnę porzucić?
- Jeśli o mnie chodzi, mogą go gościć przez całą wieczność - brzmiała odpowiedź. - Ale chcę odzyskać...
Po tych słowach urwał, łapiąc powietrze jakby się dusił.
- Co się stało? - zapytałam trochę bardziej gwałtownie niż zamierzałam.
- Już wyczuł, że tu jestem - odparł między jednym oddechem a drugim. - Już bawi się moim Symbolem i im bardziej się zbliżę... Zabierz nas na górę, Aldrina!
- Jesteś pewien, że chcesz ryzykować w ten sposób?
Nie odpowiedział, coraz bardziej łapiąc powietrze, zdołał tylko skinąć głową. Bogini roztoczyła wokół nas czarną kulę i uniosła nas w powietrze.
Szybko dotarliśmy do szczytu wieży, wywołując pewne zamieszanie wśród zgromadzonych tam kultystów. Było ich dużo więcej niż wtedy gdy mnie schwytali i zapewne mogli stwarzać pewne zagrożenie. Zwłaszcza gdy jeden z Czasoprzestrzennych sprawiał wrażenie, że skończył mu się tlen, druga straciła swój Symbol, natomiast trzeci... Trzeciemu nie sprawiało zbytniej przykrości uwięzienie za barierą ze światła. Uśmeichał się drwiąco i ściskał posążek Aeirana jak cytrynę.
- Przestań!! - krzyknęła Aldrina, a on, o dziwo, usłuchał.
- Czyżbyście wszyscy z dobrego serca postanowili ruszyć mi z pomocą? - zapytał. - Widzicie przecież, że mam jeszcze parę możliwości, które potrafię skutecznie wykorzystać...
- Nieźle ci to idzie, Eskire, nawet za taką skuteczną zasłoną - powiedział Aeiran jeszcze z pewnym trudem. - Widzę, że parę osób zdążyło już odkryć, że energia Świętego Słońca potrafi być szkodliwa.
- Świętego czego? - wtrąciła się kobieta, którą poprzednim razem widziałam z Ner'lindem, ubrana w kapłańską szatę.
- Nieistotne - Aeiran nadal patrzył na uwięzionego boga czasu. - Może oddasz mi Symbol zanim się tam przegrzejesz?
- Nie ma mowy - syknął Eskire, jeszcze mocniej ściskając posążek. - Dlaczego nie miałbym podać im ciebie na tacy?
- Na korzyść Ach'renn?! - zdenerwowała się Aldrina.
- A dlaczego nie? - przywódczyni kultu uśmiechnęła się, celując w nią z broni podobnej do tych, jakich używano w Jasności. - Przecież ciągle chce istnieć i być bogiem; Wytrwali mogą mu dać tę szansę. Ale nie daliby mu jej ludzie, gdyby zobaczyli co go spotkało...
- Chyba będzie gorąco - mruknęła bogini. - Lepiej się gdzieś schowaj, kronikarko.
- Nie jestem aż taka bezbronna jak się wydaje - prychnęłam. - I chyba lepiej nie dopuścić by zrobiło się gorąco.
- Właściwie masz rację - zerknęła na kultystę, trzymającego w ręku dziwny przyrząd. - Może by wziąć sprawę w swoje ręce?
Zanim zdążyłam zareagować, przeniosła się, wyjęła facetowi przyrząd z dłoni, podziękowała grzecznie i znowu stała przy mnie.
- Jak myślisz, czy to obsługuje tę barierę? - zapytała z ciekawością.
- Biorąc pod uwagę, że ma tylko jeden przycisk - odpowiedziałam - może akurat posłuży do jej wyłączenia?
Zachichotała jak mała dziewczynka i wcisnęła guzik. Eskire wyglądał na nieźle zaskoczonego gdy osłona opadła - chyba bardziej chroniła jego przed przeciwnikami niż odwrotnie, a teraz wcale nie czuł się bezpieczny...
- I pomyśleć, że kiedyś miałeś swoją dumę - Aeiran znalazł się przy nim takim samym szybkim ruchem jak przedtem Aldrina i wyrwał mu swój Symbol.
- Jeśli myślicie, że się przestraszymy... - przywódczyni, a wraz z nią reszta wyznawców, stanęli w gotowości bojowej.
- Nie. Jeszcze nie - Aeiran pojawił się przed nią znienacka. - I może to nie nas powinniście się bać, tylko tych, których czcicie.
- Z jakiego niby powodu? - parsknęła śmiechem.
- Twój zaufany, Ner'lind, wykazał odrobinę rozsądku - odpowiedział. - Ale jeśli ty nie chcesz, pokażę ci przeszłość pod rządami Wytrwałych.
Po tych słowach wepchnął jej w ręce posążek i skoncentrował się. Również kobieta wyglądała jakby odpłynęła myślami gdzieś daleko... Ale po chwili jej twarz zmieniła się pod wpływem lęku. Panicznego leku. Zaczęła krzyczeć jakby ktoś zadawał jej okrutne tortury. Usiłowała się wyrwać, ale Czasoprzestrzenny mocno trzymał jej ręce. Pozostali nie chcieli słuchać jej wrzasku, widzieć jej łez - najzwyczajniej w świecie uciekli. Dopiero gdy wieża opustoszała, Aeiran puścił kobietę, która osunęła się na podłogę, wstrząsana szlochem.
- Po co to było, po co? - zapytała go cicho Aldrina. Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział jej Eskire:
- Spójrz na jej reakcję na same tylko wspomnienia. Jak myślisz, co by zrobiła, gdyby doświadczyła tego osobiście? - uśmiechnął się z ironią - Wygląda na to, że Aeiran uchronił ją przed najgorszym.
- Spodziewałeś się, że inni bogowie będą chcieli się przebudzić - syknęła. - Ale o niczym mi nie powiedziałeś!
- Sama widzisz, że ludzie tak małego ducha nie mieliby szans by przebudzić takich Ach'renn jeszcze przez parę wieków - prychnął na to -
- O czymś zapominasz - Aeiran zbliżył się do niego z obliczem bez wyrazu. - Że oni mieli na to ładne parę wieków podczas gdy nas tu nie było.
- Nie zapomniałem - Eskire uniósł głowę, spoglądając mu w oczy. - A ty nie zapominaj, dzięki komu nas tu nie było.
- Chyba posuwasz się za daleko - stwierdziła Aldrina, ale Aeiran uciszył ją jednym gestem.
- A czy myślisz, że gdybyśmy zamiast tego siedzieli tu grzecznie, tamci nie chcieliby odzyskać mocy?
- W takim wypadku nie mieliby wyznawców. Nie mieliby dzięki komu jej odzyskać.
- Założymy się? Zawsze się znajdą jacyś wyznawcy. Nawet ty jeszcze jakichś pewnie masz.
- Nawet będąc zaledwie połową tego, czym byłem kiedyś?! - Eskire powoli tracił panowanie nad sobą. Ale Aeiran nie zamierzał dać się ponieść.
- Uważasz, że moc świadczy o byciu bogiem? - zapytał spokojnie. - To dziwne, bo ja mam pełną, a już się c z y m ś takim nie czuję.
Powiedziawszy to, podszedł do mnie i powiedział:
- Wracajmy do domu.
- Ale... - chciała zaprotestować Aldrina, lecz Eskire znów ją ubiegł:
- Tak, wynoś się do "domu", gdziekolwiek go teraz masz. Osobiście otworzę ci przejście, ale nie chcę cię tu więcej widzieć, słyszysz?!
Aeiran popatrzył na niego chłodno, potem zmierzył takim wzrokiem Aldrinę, która ze smutkiem spuściła oczy. Gdy się znów odezwał, starał się by w jego głosie nie było goryczy.
- Daję słowo, że jutro już nas tu nie będzie.

22 V

Thedra zapukała do mojej komnaty z samego rana. A przynajmniej dla mnie było to rano.
- Zaszłam do Egila - powiadomiła mnie. - Powiedział, że ostatecznie się zgadza.
- Wyglądasz jakbyś nie była z tego zadowolona - zauważyłam jej kwaśną minę.
- Bo mimo wszystko jest dorosły i nie musi pytać rodzicielki o pozwolenie.
- Dziwisz się? - wzruszyłam ramionami - Co miał zrobić, jeśli nie iść do domu i powiedzieć "Cześć, mamo, mam właśnie niepowtarzalną okazję wybrania się do innych światów i niekoniecznie potem wrócić, Mogę?"
- Nie nabijaj się - burknęła jeszcze bardziej ponuro. - Nikt nie powinien znać dnia ani godziny, w której zostanie wybrany przez boginię, a on tak wszystko psuje...
Nie mogłam już powstrzymać śmiechu, słysząc jej wywody. Ale po chwili nasunęło mi się straszne podejrzenie...
- Momencik, Thedra - zaczęło do mnie docierać. - Ty chyba nie planujesz kolejnej w historii tego świata sceny wniebowzięcia?
- Przecież bez tego się nie obejdzie! - kapłanka radośnie klasnęła w dłonie. - Musicie odejść w sposób przekonujący!
Miałam ochotę rzucić w nią poduszką. Ale nie wypadało.
- Czy bardzo się pomylę, sądząc, że ci tego nie wyperswaduję? - zapytałam z ledwo tlącą się nadzieją. Kręcąc głową, szybko zgasiła ją na amen.

Kolejne pukanie zwiastowało przyjście Aeirana. Od naszego powrotu do świątyni trochę mniej zmęczonego, trochę mniej schandrowanego i trochę bardziej gotowego na wszystko.
- Zbieraj się, zakładniczko - rzucił. - O ile wiem, masz jeszcze w planach jedno wniebowzięcie.
- Czy ja dobrze widzę, czy tobie się ten pomysł podoba? - zapytałam wcale nie płaczliwie, o nie. - Jako demon, który mnie więzi, powinieneś chyba dostrzec w tym planie brak logiki...
- Wierni się nie zorientują w nieścisłościach boskiego planu - odpowiedział niefrasobliwie. - Albo uznają, że chciałem ci dać pozory autonomii...
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - stwierdziłam z rezygnacją. - Myślisz, że to co mówiła Yori-chan, sprawdzi się i tym razem?
Czasoprzestrzenny zamyślił się na chwilę.
- Jeśli nie - rzekł w końcu - to się go strąci z powrotem na ziemię.

Tłumek, który zdążył się już zebrać, zaaferowany był gromami z jasnego nieba i nawet nie zwracał uwagi na to, że są one jakoś dziwnie mroczne. Cóż, gdyby pod ręką była woda, użyłabym własnych efektów.
- To właśnie ty dostąpisz zaszczytu wzniesienia się ponad ziemię - przemówiłam, wymyślając w duchu na wszystkie nawiedzone kapłanki-despotki w światach. - Wywyższenia nad tobie podobnych! - kolejny grom uderzył z hukiem.
Bezczelnie plagiatowałam mówkę aniołów, które dokonały poprzedniego wniebowzięcia, ale dla wyznawców to była tylko legenda, prawda? Zaś co do wydarzenia mającego miejsce obecnie już nie mogli mieć wątpliwości.
- Chwileczkę - powiedział rzeczowo Egil. - Tylko pójdę po rzeczy.
W tym momencie miałam wrażenie, że wolałabym raczej tydzień opalania się pod Świętym Słońcem.
Kronikarz wyszedł z domu z nieźle wyładowaną torbą i mogłam się założyć, że są w niej głównie książki... Miał radosną minę, jakby wybierał się na wakacje.
- No to chyba będziesz musiał poprowadzić - uśmiechnęłam się do Aeirana.
- Zaczekaj - odrzekł i rzucił mi swój płaszcz. - Lepiej włóż.
- A wiesz, że czarny przyciąga promienie słoneczne? - wytknęłam mu, ale nie raczył odpowiedzieć, więc otuliłam się płaszczem bez dalszych protestów. Egil zajął miejsce za mną, na Nindë.
- To teraz sobie trochę pobiegamy - ostrzegła moja klacz. Przynajmniej jeden z jej pasażerów był tym zachwycony.
Aeiran wykonał kilka gestów i przed nami pojawiła się ledwo dostrzegalna dla niewprawionych oczu droga, wiodąca w górę. Ostatni raz rozglądając się po Jasności dostrzegłam w tłumie Thedrę, uśmiechającą się z zadowoleniem... A potem chwila szaleńczego pędu, kiedy złapałam się kurczowo Nindë, a Egil złapał się mnie.
Zacisnełam mocno powieki i wjechaliśmy prosto w Słońce...

- Miya, w porządku?
- Chyba jestem cała, choć mi trochę gorąco - otworzyłam oczy. - Egil, a ty?
- Serce i żołądek znalazły się na moment niebezpiecznie blisko mojego gardła - odpowiedział kronikarz z pewnym trudem. - Ale to było całkiem ciekawe uczucie.
- Masochista - mruknęłam i powoli zsiadłam z konia. - Więc to jest to?
- W rzeczy samej - dołączył do mnie Aeiran. - To jest właśnie to.
Staliśmy na rozległej, płaskiej powierzchni, a przed nami wznosiła się wielopiętrowa wieża. Choć całkiem opuszczona - i zapuszczona - bardzo przypominała mi siedzibę Agencji. Słońce świeciło dokładnie pod nami.
- Ciekawe czy jest tu taka winda - powiedziałam do siebie, a moi towarzysze spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Jeśli masz na myśli to, czym zaraz wjedziemy na górę, to masz rację - odparł Czasoprzestrzenny, który jako jedyny był tu wcześniej. - To ma być ostatnie piętro, tak? To niedostępne?
- Dostępne, skoro mamy Egila - sprostowałam, przypominając sobie słowa Yori-chan: "Czy oni naprawdę nie mogli sobie skombinować lepszych zabezpieczeń niż drzwi działające na śmiertelników? Sami sobie życie utrudniali..."
Faktycznie, była winda, ale bez niewygodnego panelu kontrolnego rodem z Agencji, tylko ze zwykłymi przyciskami, ilością odpowiadającymi liczbie pięter. Aeiran wcisnął jeden z nich i po chwili popłynęłiśmy w górę. Gdyby nie to, że bardzo chciałam do domu, nalegałabym pewnie na zwiedzanie.
Cel naszej wyprawy znajdował się za wielkimi wrotami, opatrzonymi jaśniejącym napisem.
- Jestem wolnością - żyj by mnie pochwycić - odczytał Aeiran. - Jak tam, kronikarzu? Boisz się czy jeszcze nie?
- Jeszcze nie mam czego - odparł stojący za nami Egil. - Ale co teraz mam zrobić?
- Chyba musisz się pokazać tym drzwiom - wyjaśniłam. - Skoro otworzyły się niematerialnej istocie nieboskiej i niedemonicznej, to i materialnej powinny.
Chłopak skinął głową i wyszedł naprzód. Gdy zbliżył się do wrót, napis zgasł. Jedno porządne pchnięcie - i mogliśmy już przejść bez przeszkód.
Naszym oczom ukazała się niewielka, okrągła komnata. Nie było w niej nic poza postumentem, nad którym wirowała mała niebieska kulka z jakimś symbolem.
- Czy to jest wolność, którą mam pochwycić? - szepnął zachęcony Egil i podszedł bliżej.
- Jeśli wolność oznacza wyjście, to możliwe - odpowiedziałam.
Nie wahając się dłużej złapał kulkę i zacisnął dłoń w pięść... A potem puścił, wydając z siebie krótki krzyk.
- Co się stało? - podbiegłam do niego. Bez słowa spojrzał na wnętrze swojej dłoni. Widniał na niej wypalony znak, taki sam jak na kulce.
A potem upadł bez przytomności.
- Chyba coś się zaczyna - stwierdził Aeiran, gdy z zewnątrz dobiegł nas dziwny szum. - Lepiej zjedźmy na dół.
- Ale Egila tak nie zostawimy, prawda? - spojrzałam na niego z ukosa. Bez słowa zarzucił sobie chłopaka na ramię jak worek i pośpieszyliśmy do windy.
- No, wreszcie! - powitała nas z wyrzutem Nindë. - To paskudztwo wyje jak szalone, zmywajmy się wreszcie stąd!
Szum był rzeczywiście nie do zniesienia i musiała głośno krzyczeć żeby zostać zrozumiana. Święte Słońce w dole mieniło się złotem, pomarańczem i czerwienią.
- Najpierw trzeba mu jakoś pomóc - zdecydowałam, spoglądając na Egila. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, natomiast znak na dłoni świecił tak samo jak Słońce.
- Nic nie zrobisz - Aeiran pokręcił głową. - On umiera, nie widzisz?
Żyj by mnie pochwycić... A gdy już to zrobisz, możesz to życie poświęcić?
- Rozumiem, że to samo zrobili oni z jego poprzednikiem, aby stąd odejść - syknęłam, utwierdzając się w przekonaniu, że nie lubię tamtych bóstw. - Ale przecież możesz cofnąć jego czas, prawda?!?
- Mógłbym spróbować, ale on jest teraz połączony ze Słońcem. Cofając czas zamkniemy sobie przejście.
Poczułam jak się we mnie gotuje i to nie z powodu gorąca.
- No to go chociaż zatrzymaj!! - wrzasnęłam. - Nie pozwolę mu zginąć, rozumiesz?! Nie teraz!!!
Aeiran zrobił to już bez sprzeciwów.
- A teraz trzeba coś zrobić żeby nie spadł z konia - zadecydowałam.
- Zostaw to mnie - Nindë najwyraźniej była gotowa na wiele dla człowieka, który lubił jeździć galopem. - Zapewnię mu pełen luksus na czas podróży.
Ani się obejrzałam jak zmieniła postać. Tylko że jej nowa forma mnie, łagodnie mówiąc, powaliła. Była wielka, miała osiem nóg i dodatkowo cztery ręce wyrastające z grzbietu. Do tego jeszcze jej fizjonomia przypominała kozią... I oczywiście była czarna.
- Pokrzywuś... - odezwałam się słabo. - Co... To... Ma... Być???
- Fajny image, nie? - wyszczerzyła zęby (ostre!). - Nie tylko ty oglądałaś sobie książki z bajkami z biblioteki, wiesz? Ja też chciałam się czymś zająć, gdy dawałaś sie wozić w lektyce.
- Do takiego koszmarku nie doszłam w oglądaniu - mruknęłam. - Nie sugerujesz chyba, że wreszcie przybrałaś ludzką postać i mi nie pokazałaś?
- Byłam raz w bibliotece w tym samym czasie, co i ty. I mnie nie poznałaś! - parsknęła śmiechem. - Całą uwagę poświęcałaś tej... Śniącej. Ale teraz dawaj pacjenta, bo czas ucieka.
- Nie ucieka - sprostował Aeiran. - Ale my jesteśmy trochę niecierpliwi.
Szybkim ruchem posadził mnie przed sobą na No Doubcie i mocno objął.
- Zamknij oczy, ukryj twarz, trzymaj się.
- Jasne, i zapnę pasy - prychnęłam na to. A potem pomyślałam, że jeśli jeszcze kiedyś Lilly będzie mnie namawiać, abym się opaliła, wspomnę jej o Jasności...

18 V

Miałam rację sądząc, że należy szukać gdzieś, gdzie nie dojdzie blask Słońca. Nie spodziewałam się tylko, że będzie to w zatłoczonym mieście.
Nie było tak eleganckie i przyjemne jak to, które opuściliśmy, ale jego mieszkańcy najwyraźniej już zdążyli o nas usłyszeć. Niemal intuicyjnie odnalazłam pewien zajazd - z wierzchu raczej szaro-bury, w środku też nie było zbyt jasno, bo jeszcze nie wszyscy goście się obudzili, a okna były zasłonięte żaluzjami. Ale tylko przed jednym z okien trzepotał skrzydłami cień.
Nie miałam wątpliwości, że ktoś tu uznał, iż nie ma wyboru i musi na mnie poczekać.

Thedra i Egil zajęli sobie kwatery, bo mieli ochotę wyspać się w miękkich łóżkach, natomiast ja zapukałam do wskazanego pokoju.
- Otwarte - usłyszałam.
Cicho uchyliłam drzwi. Aeiran stał przy zasłoniętym oknie, a nad jego dłonią wirowała kula mroku. Nie zareagował gdy się zbliżyłam - a dokładniej usilnie starał się nie reagować.
- Zdaje się, że nie tylko ja ukrywam się przed światłem - przerwałam ciszę.
- To Słońce dobrze wie, kogo ma nie lubić - odparł cicho. - I to z jakiegoś powodu niekoniecznie muszą być demony.
- Czy musiałeś wyjeżdżać, żeby do tego dojść?
- A ty musiałaś tu przyjeżdżać, żeby o to zapytać?
- Biorąc pod uwagę, że być może natrafiłam na jakiś ślad, nie miałam ochoty czekać aż wrócisz - żachnęłam się. - Ale jeśli nie chciałeś mnie widzieć na oczy, trzeba było powiedzieć...
Gwałtownie zacisnął garść, powodując rozpłynięcie się kuli mroku.
- Wyobraź sobie, że to nie jest najmilsze uczucie, tracić nad sobą panowanie - powiedział. - A jeśli już ma tak być, to... - urwał.
- To lepiej, żebym tego nie widziała? - spojrzałam na niego łagodnie. - Czy nie uważasz, że mogłabym cię zrozumieć? Przecież...
- Nie współczuj mi! - syknął, a jego oczy, o ile to możliwe, pociemniały jeszcze bardziej. - Nie patrz na mnie w ten sposób, nie mów do mnie w ten sposób! To jest...
- A dlaczego nie? - zaraz zmieniłam ton. - Nie jesteś już kamiennym posągiem, pamiętasz? Oboje wiemy, że masz uczucia i nie musisz ich ukrywać. Ani się na nie zamykać!
- I kto to mówi? - uśmiechnął się drwiąco. - O ile się orientuję, należysz do rasy z założenia bezuczuciowej.
- Chaotycznej - poprawiłam. - A Chaos ma prawo być niespokojny. Ma prawo być emocjonalny. Poza tym nie tylko demonam bywałam w swoich życiach i chyba nie przestanę być... Ludzka.
- Ludzka - powtórzył Aeiran wolno. - Dlaczego bycie "ludzkim" jest takie trudne? Z kolei bogiem już chyba nie chcę być. Więc kim?
Zamilkł, jakby bojąc się, że znów da się ponieść emocjom, po czym osunął się na łóżko i ukrył twarz w dłoniach. Usiadłam obok.
- Może sobą?
- A co to ma znaczyć "sobą"? - dobiegł mnie stłumiony głos. Zamyśliłam się.
- No, ja na przykład raczej nie myślę o sobie jako o demonie, smoczycy czy czym tam jeszcze byłam albo będę Ja to ja - mruknęłam. - Inaczej dawno już bym oszalała. "Ja" to ta osoba, którą się czuję. Zwłaszcza będąc tam, gdzie jest moje miejsce. I przy kim moje miejsce.
- Chyba zatoczyliśmy koło - zauważył Aeiran. - Rozmawialiśmy już kiedyś o takich "niewzruszonych centrach", pamiętasz?
- Owszem - uśmiechnęłam się. - Poczucie tożsamości jest na tyle związane z poczuciem przynależności, że trudno o ten temat nie zahaczyć.
Teraz i on posłał mi lekki uśmiech, odejmując dłonie od twarzy.
- Zanim na dobre zagłębimy się w tematy egzystencjalne, może powiem ci, że i ja mam coś ciekawego.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Znasz ciemnowłosą kobietę w jasnofioletowym kostiumie?
Zamrugałam ze zdziwieniem.
- Może jeszcze niematerialną?
- Też - skinął głową. - Po pojawieniu się znikąd i upewnieniu się, że ja to ja, nakazała mi surowo nie ruszać się stąd aż przyjedziesz. Wtedy ma wrócić i nam coś wyjawić.
Po przetrawieniu tej informacji zaczęłam tak chichotać, że potem długo musiałam łapać oddech.
- A teraz powiedz mi, czy ona ma coś wspólnego z Xellą-Mediną.
- Nie ma - wykrztusiłam, kręcąc głową. - Ale najwyraźniej ma parę cech wspólnych dla wszystkich agentów i Agentów...

17 V

- Patrz i płacz! - zawołała triumfalnie Nindë. - On jest niby początkującym jeźdźcem, a lubi galopować!
- Sama sobie płacz - prychnęłam, zsiadając ze swojego wierzchowca. - Ponieważ ja ciągle nie lubię.
Gdyby mogła, pewnie pokazałaby mi język. Miała taką obrażoną minę.
- Ja nie chcę być natarczywa - Thedra podeszła, taszcząc swój wielki i ciężki kosz z jedzeniem - ale powinnaś się w końcu gdzieś objawić. Od dwóch dni jedziemy z dala od obszarów zamieszkanych, a jeśli wrócimy bez porządnej i spektakularnej relacji z podróży, zbierzemy cięgi.
- Ty zbierzesz - zarechotał Egil, zsiadłszy wreszcie z Pokrzywy. - Ty wmówiłaś kapłanom, że ruszamy ze świętą misją.
Kapłanka spiorunowała go wzrokiem, uznając, że nie ma co strzępić sobie na niego języka, a potem poszła rozpakować kolację.
- Czy w tych innych światach inne zwierzęta też mówią ludzkim głosem? - kronikarz zwrócił się tym razem do mnie.
- Tylko w Przesilenie, o północy. Przynajmniej według przesądu - roześmiałam się, wzbudzając w nim jeszcze większe zaciekawienie. Bo przecież w Jasności nie było czegoś takiego jak północ, nie mówiąc już o Przesileniu.
- Im dłużej podróżujemy, tym szczęśliwsza się wydajesz - zauważył.
- Może to dlatego, że im większa szansa, że uda mi się wrócić do siebie, tym bardziej podoba mi się pobyt tutaj. Bo przestaję czuć się więźniem.
Oczy Egila gwałtownie pociemniały. Próbował to ukryć, odwracając wzrok.
- Coś nie tak? - zapytałam łagodnie.
Milczał przez chwilę zanim zdecydował się na wyjaśnienie.
- Odjedziesz. I będziesz podróżować pośród niezliczonych światów, które cię wzywają.
- A ty pewnie chciałbyś, żeby wezwały i ciebie? - domyśliłam się. - Ale to tu jest twój dom... Co jeśli nie miałbyś szansy wrócić?
Milczenie przed kolejną odpowiedzią trwało nieco dłużej.
- Zaryzykowałbym - usłyszałam zduszony szept. - Bo przecież... Ty byś tutaj nie została, prawda?
Poczułam, że stoję na niepewnym gruncie.
- Prawda - powiedziałam równie cicho.
- Tak właśnie myślałem - odparł, wreszcie na mnie spoglądając. - Jesteś dla mnie zjawiskiem, ale zjawiskiem nieuchwytnym....
Gdybym mogła teleportować się gdzieś daleko, zrobiłabym to w tej chwili.
- Egil, ja jestem demonem - rzekłam z nadzieją, że to mnie "odzjawiskuje" w jego oczach.
- To mnie nie dziwi - uśmiechnął się lekko. - Inaczej nie chowałabyś się tak przed Świętym Słońcem. Nie dziwi mnie ani nie odstrasza.
Miałam wrażenie, że sekundy upływają w żółwim tempie. Pewnie modliłabym się żarliwie żeby Thedra wreszcie nas zawołała na obiad, ale nie bardzo miałam do kogo... Odetchnęłam z ulgą kiedy w końcu nadeszła. Cóż, wiem, że bywam nieuchwytna, ale zjawiskiem jakoś być nie potrafię.

16 V

Jestem w podróży. Nie spodziewałam się, że uda mi się wyrwać poza obszar między świątynią, rynkiem a biblioteką, a tymczasem udało się poza miasto...

Siedziałam wczoraj w bibliotece w towarzystwie wiernego Egila (jak to brzmi...) i ciągle przeszukiwałam księgi. A raczej wykorzystywałam go perfidnie w celu przeszukania ksiąg i znalezienia czegoś... Choć w sumie bóstewka niekoniecznie musiały opuścić Jasność przy użyciu efektów specjalnych. A kronikarza chyba trzeba było trochę wtajemniczyć, bo jakoś trudno mu było zrozumieć po jakie licho mi to.
- Może to cię zainteresuje, pani - zasugerował w pewnym momencie - I stanęły wysłanniczki niebios przed wybranym, rzecząc: "Ty dostąpisz zaszczytu wzniesienia się ponad ziemię i wywyższenia nad tobie podobnych". A potem schwyciły go za ręce i zniknęły w blasku Słońca... Dalej jest coś o potężnym błysku, który zadziwił wszystkich następnego dnia...
- To chyba sobie dokładniej przejrzę - zdecydowałam.
- Ależ pani, to są legendy... Nie muszą mieć pokrycia w rzeczywistości.
- Uważasz, że aniołki nie zabrałyby śmiertelnika do nieba? Zwłaszcza takie aniołki jak te z twojej książki?
Egil spojrzał na mnie z kompletnym brakiem zrozumienia.
- Zresztą nieważne... - westchnęłam.
- A jednak tu jesteś! - usłyszałam głos, który, jak mi się wydało, powinnam znać.
Odwróciłam głowę i omal nie spadłam z krzesła - za mną stała Yori-chan w swojej postaci do Śnienia, a na twarzy miała szeroki, figlarny uśmiech, którzy oczywiście całkiem do tej postaci nie pasował. Przyciągała spojrzenia wszystkich obecnych w bibliotece - fakt, że nie było ich wielu, ale jednak.
- Przeszukałam całe miasto, ale dopiero teraz przypomniałam sobie o bibliotece - zachichotała. - Czemu oni się tak we mnie wpatrują?
- Raczej nie widują tu brunetek - wyjaśniłam. - Widzę, że zamarzyło ci się poznanie tego wymiaru na żywo...
- A i owszem - zrobiła dumną minkę. - Bo zamierzam wybrać się do tego waszego Słoneczka.
- Co... - zamurowało mnie. - Jesteś pewna? Przecież skąd możemy wiedzieć czy ci się uda?
- Trzeba było mi się nie żalić. Ja taka jestem wrażliwa na cudze zmartwienia...
- Ja bym to nazwała raczej ciekawością zawodową.
- To swoją drogą - mrugnęła do mnie. - Poza tym jestem przecież niematerialna, więc krzywda mi się nie stanie... Jak następnym razem wpadnę, to wam zdam relację. Mata ne!
Pomachała mi serdecznie i najzwyczajniej w świecie zniknęła.
Egil wpatrywał się w miejsce, gdzie stała, wielkimi oczami.
- Kto to był? - wykrztusił. - I w jakim języku mówiłyście?
- W ten'pei - odpowiedziałam mechanicznie. - Do licha, to może całkiem zmienić postać rzeczy...
Wstałam, zagarnęłam książkę z legendami i ruszyłam do wyjścia, a kronikarz dreptał za mną z cokolwiek niepewną miną. Zdecydowanie miałam o czym pogadać z Aeiranem, choćbym miała mu deptać po piętach po całym tym wymiarze...

- Co to ma znaczyć: nie ma? - mój głos brzmiał nieco niewyraźnie.
- Dokładnie to - uśmiechnęła się uprzejmie Thedra. - Gdy tylko udałaś się do biblioteki, wskoczył na swojego wierzchowca i tyle go widziałam. Sprawiał wrażenie jakby miał już nie wrócić...
Momentalnie uszło ze mnie całe powietrze, usiadłam tam gdzie stałam. Na podłodze.
- Siły Wyższe, widzicie i nie grzmicie... - westchnęłam, ale zreflektowałam się: - No tak, w tym świecie przecież nie ma innych Sił Wyższych.
Egil łagodnie ujął mnie pod ramię i posadził w moim pięknie zdobionym fotelu.
- Jeśli rzeczywiście nie powróci - odezwał się. - To znaczy, że zaznasz wreszcie spokój.
- Nie zaznam spokoju dopóki nie wrócę w światy i nie napiję się zielonej z miętą - mruknęłam na to.
- Jak to... w światy? - zareagowała Thedra. - Przecież tego świata nie można opuścić od kiedy...
- ...Pewien zbuntowany bóg rozciągnął dokoła niego Ciemność. Wiem. I przekonuję się o tym na własnej skórze. Ale skoro bogowie ten wymiar opuścili, to może i nam się... - urwałam, mając nagle wrażenie, że powiedziałam za dużo. Spojrzałam na kapłankę i napotkałam jej oszołomiony wzrok.
- Co to znaczy... Bogowie opuścili... - wyjąkała. - Ale przecież...
W oczach Egila odbijał się taki sam szok. Spuściłam głowę.
- Radziliście sobie bez nich długo, pewnie przez wieki - powiedziałam cicho. - A skoro was opuścili, to widocznie nie byli was warci. Jasne?
- Ale gdybyśmy to ogłosili społeczeństwu - kronikarz najwyraźniej uwierzył mi bez mrugnięcia okiem. - To wywołałoby zamieszanie! W co będziemy wierzyć?
- Czy myślisz, że można wierzyć tylko i wyłącznie w bóstwa? - nadal nie podnosiłam wzroku. Nie odpowiedział, pogrążając się w rozmyślaniach.
W końcu podniosłam się z fotela z pewnym mocnym postanowieniem.
- Coś zamierzasz, prawda? - zapytała Thedra.
- Nie da się ukryć. Trzeba poszukać Aeirana.
- Ruszam z tobą - oznajmił Egil. Spojrzałam na niego z wdzięcznością; dobrze mieć przy sobie kogoś, kto zna się na tym świecie...
- Za pozwoleniem - odezwała się kapłanka tym tonem, który słysząc czułam się nieco (?) niepewnie, a Egil zwykle - teraz też - próbował wręcz wniknąć w ścianę. - Myślisz, że jak to będzie wyglądało, gdy tak bez uprzedzenia sobie pojedziesz?
- Gdybym uprzedziła, nie wypuścilibyście mnie stąd - prychnęłam.
- Dlatego powiem moim zwierzchnikom, że wyruszasz, by objawiać się ludziom, a ja z tobą jako eskorta.
- A Egil jako ewangelista? - zaczął mnie dopadać wisielczy humor.
- Niezła myśl... To im też powiem.
- I tak po prostu nas puszczą? - zapytał kronikarz sceptycznie. - Wiesz jaki jest nasz Arcykapłan...
Thedra spojrzała na chłopaka z góry, co było godną podziwu sztuką, biorąc pod uwagę fakt, że była od niego niższa.
- A Arcykapłan wie, że jestem najlepszą kandydatką na zajęcie w przyszłości jego miejsca - wycedziła powoli, piorunując go wzrokiem. - Tak jak Arcykapłankami były moja matka, babka i prababka.
Egil wyszczerzył zęby w czymś, co byłoby uśmiechem, gdyby nie przeszkadzały temu nerwowe drgawki.
- Czy może były do ciebie podobne z charakteru? - zapytałam niewinnie.
- Powiadają, że owszem - Thedra popatrzyła na mnie tak samo jak na kronikarza. A ja dałam upust swoim nerwom.
- No to nie dziwota, że bogowie stąd pouciekali!
Wlepiła we mnie zdziwiony wzrok, poruszyła nosem jak królik, a następnie... Wybuchnęła serdecznym śmiechem.
Po chwili zaskoczenia nie mogliśmy jej nie zawtórować.

I w rezultacie, jak już wspominałam, jestem w podróży. Jadę sobie na wierzchowcu podobnym do tych z Ciemności, ale mającym w pełni wykształcone skrzydła... Na szczęście potrafi biegać, a nie tylko latać. Za to Egil z radością dosiadł Nindë.
To, że jeszcze nie znaleźliśmy Aeirana, może świadczyć o naszej opieszałości, ale cóż... Fakt, że do tej pory może już być gdziekolwiek, ale Jasność jest małym wymiarem. A ja zamierzam go odnaleźć tak jak on zawsze odnajdywał mnie. Bo przecież nigdzie nie jest napisane, że przysięga n i e działa w obie strony, prawda?

14 V

Na widok Yori najzwyczajniej w świecie rzuciłam się jej na szyję, wskutek czego przewróciłyśmy się obie i wpadłyśmy do rzeki. Skąd ta rzeka? A, marzył mi się sen wiosenny... Tyle że w rezultacie oczywiście dokoła był śnieg, a woda lodowata. Ja zdecydowanie NIE UMIEM kontrolować swoich snów.
- Z tobą to się nie można nudzić, Miya-chan - zachichotała Yori, gdy już wychlupałyśmy się na brzeg. O dziwo, nie przybrała swojej "służbowej" postaci, która zawsze mnie onieśmielała.
- A ja się tak bałam, czy uda mi się ciebie spotkać - wyznałam. - Nie dość, że siedzę uwięziona w wmiarze bez żadnego wyjścia, o którym bym wiedziała, to jeszcze sny mi szaleją. Żebyś ty widziała jakie wczoraj miałam... Zeszłabyś ze śmiechu.
- Bez wyjścia? To gdzie cię zaniosło?
- Ano, bez. Jesteś moją jedyną łączniczką z resztą multiwersum - pokiwałam głową. - Długa historia o wojnie bogów z demonami...
- Jeszcze jedna? - skrzywiła się Śniąca. Parsknęłam śmiechem - ta dziewczyna chwilami myślała całkiem jak ja.
- Tak, jeszcze jedna - wyszczerzyłam zęby. - I tym razem istotna, bo bóstewka zdołały jakoś zwiać z tego wymiaru, a tajemnicę jak to zrobić, zabrały ze sobą.
- Małpy - skomentowała. - A demonki się jakieś ostały?
- Ani pół kawałka, czyli albo też zwiały, albo umarły z nudów. A dlaczego pytasz?
- Bo jest taki mały światek, który podobno stworzyli jacyś bogowie by w nim przeczekać pościg demonów...
- Chyba o nim słyszałam, ale nigdy nie byłam - zamyśliłam się. - Sugerujesz, że to mogli być ci sami?
- Nie wiem. Bywam tam niekiedy, ale bogowie już raczej dawno się stamtąd wynieśli. Teraz jest tam zatrzęsienie istot wszelakich, tylko nie boskich.
- Skoro się wynieśli, to nawet pasuje do tych moich - przewróciłam oczami. - Takie jakieś całkiem bez korzeni istoty.
- Nie wiedzieli, co tracą - dodała Yori. - To co, oprowadzisz mnie po tym twoim wymiarze?

- Jedno pytanko odnośnie Śnienia, Yori-chan - zaczęłam, gdy spacerowałyśmy po rynku w blasku Świętego Słońca. - To nam się tylko śni, czy naprawdę tu jesteśmy?
Yori obdarzyła mnie spojrzeniem jeśli nie przemądrzałym, to w każdym razie bardzo takiemu bliskim.
- Słońce cię grzeje? - zapytała.
- Nawet nie chcesz wiedzieć jak bardzo. Ono jest antydemoniczne.
- No to widzisz. Jakbyś pojawiła się w rzeczywistym świecie jako wyłącznie wytwór swojego umysłu, wszystko by przez ciebie przenikało. A zakładam, że nie wyszkoliłaś się nagle w tworzeniu sobie sennej projekcji, bo inaczej byś mi się pochwaliła.
- Akurat bym umiała - żachnęłam się.
- No to co mi za pytania zadajesz, laiku? - dała mi kuksańca.
- Bo tęsknię - westchnęłam. - Bo nie mogę wpaść do prawdziwej herbaciarni Blue Haven, podczas gdy ty możesz się nawet w tej chwili przenieść do prawdziego Tokio.
- A nie możesz wyjść tak samo jak weszłaś? - zatroskała się Śniąca.
- To właśnie nie jest takie proste. Wiem, że to ich Słońce jest czymś w rodzaju portalu, ale nie wiem jak go uruchomić, żeby działał w drugą stronę.
- Na pewno musi być coś, co go uruchamia.
- Jeśli bogowie nie zabrali tego ze sobą, to pewnie jest w ich dawnej siedzibie. A tam nie mam szans trafić.
- Słoneczko ci nie pozwoli?
- Gorzej. Aeiran mnie zabije.

12 V

Siedział przy fontannie, na dziedzińcu naszej siedziby, z twarzą zwróconą ku Słońcu. Gdy do niego podeszłam, miał zamknięte oczy.
- O mnie mówisz, że odpływam gdzieś, gdzie wzrok nie sięga, a sam jeszcze bardziej odcinasz się od świata.
Nawet nie dał znaku, że mnie usłyszał.
- Ode mnie też uciekasz - dodałam ciszej. - Choć nie mam tu nikogo innego.
- Jest taki jeden, który świata za tobą nie widzi - raczył się odezwać. - Więc nie bierz mnie na litość.
- Łatwo nie widzieć świata za boginią - odparłam sucho. - Ale cóż, z nim przynajmniej mogę porozmawiać.
Przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał się uśmiechnąć, ale nie miał na to sił. Ani nie otworzył oczu.
- Dobra - zdecydował. - W takim razie... Co słychać?
Prychnęłam i niewiele myśląc, przeniosłam trochę wody z fontanny i spuściłam ją Aeiranowi na twarz. Westchnął tylko i zrobił kilka gestów, dzięki czemu obejrzałam tę akcję jeszcze raz, jakby przewijaną do tyłu na podglądzie.
- To nie fair - burknęłam zniechęcona. - Chciałam cię trochę rozkręcić i wyciągnąć gdzieś w świat, a tymczasem...
- Ten świat mnie tu nie chce - przerwał mi. - Choć z drugiej strony w jakiś sposób przyciąga.
- Od kiedy wróciłeś z poszukiwania panteonu, widzę, że nie czujesz się najlepiej - westchnęłam. - Tym bardziej więc powinieneś chyba szukać wyjścia, nie mam racji?
- Jakoś go nie znalazłem, zauważ.
- Może niedokładnie szukałeś? - zasugerowałam niewinnie. - Może coś przeoczyłeś?
Nareszcie podniósł na mnie wzrok. Dość chmurny.
- Było tam jedno miejsce, do którego nie miałem dostępu - przyznał z trudem. - Kto wie...
Zadumałam się.
- Skoro ty nie mogłeś - rzuciłam - może ja bym się tam wybrała...
Co jak co, ale takiej reakcji się nie spodziewałam. Poderwał się gwałtownie, chwytając mnie za ramiona i patrząc takim wzrokiem, jakiego jeszcze nigdy...
- Nie pozwalam ci!! - podniósł głos, a ja pierwszy raz w życiu się go przestraszyłam. Nie było w nim niemal nic z tego opanowania, które zawsze było jego siłą. Nie dość, że tak szybko zdążył zmizernieć, na twarzy miał wypisane... Coś, co osoba postronna mogłaby wziąć za szaleństwo, ja zaś zdołałam rozdzielić to na gniew, desperację i... Lęk? Emocje, które tłumił w sobie chyba całe życie. W tej chwili wyglądał jak ktoś zdolny do zamknięcia się w wieżowcu z (co najmniej) setką zakładników i zdetonowania tam bomby. Bez wyraźnego powodu.
- Nie myśl sobie... - wycedziłam w końcu - że mi czegoś zabronisz...
- Tak - syknął. - Zwłaszcza jeśli to ma być wchodzenie w Słońce, rozumiesz?!
W tym momencie usłyszałam szczęk broni i kątem oka dostrzegłam moją małą prywatną gwardię, stojącą dokoła z wyciągniętymi pistoletami. Na ten widok Aeiran w pierwszym odruchu przyciągnął mnie do siebie i zasłonił.
Antydemoniczna moc Świętego Słońca, no oczywiście...
- Natychmiast od niej odejdź! - słowa jednego z ochroniarzy miały chyba zabrzmieć groźnie, tymczasem wyszły jakoś niepewnie.
- Aeiran, puść - szepnęłam ze ściśniętym gardłem, ale on ani myślał.
- Rozejdźcie się - nakazałam już głośniej. - Nie musicie się o mnie obawiać.
Oni zaś stali jak wryci, dopóki nie powtórzyłam polecenia, wtedy powoli zaczęli odchodzić. Za nimi zobaczyłam Egila, który miał mi towarzyszyć w dzisiejszym zwiedzaniu i widocznie wolał przyjść nieco wcześniej. Wręcz zbielał na twarzy.
Aeiran też odsunął się wreszcie nieco. Patrzył na mnie przez chwilę, nie mogąc zdecydować, czy się odezwać i w końcu zamaszystym krokiem ruszył do budynku.
- Nic ci się nie stało, pani? - Egil podbiegł do mnie z troską w głosie. - Czy on... - urwał, nie mogąc się wysłowić. - Zmuszał cię do czegoś wbrew twojej woli?
Spojrzałam na niego, mrugając bez zrozumienia.
- A jak inaczej można zmuszać? - spytałam lekko zjadliwie, ale gdy się zmieszał, zrobiło mi się go żal.
- Ze mną wszystko w porządku - zapewniłam szybko. - I chcę się wybrać do biblioteki... Skusiłeś mnie.
Byłam absolutnie zdecydowana znaleźć w tych księgach cokolwiek świadczącego o tym, że bogowie opuścili Jasność. I miałam zamiar szukać choćbym miała to potem odsypiać przez następne dwa tygodnie...
Zaraz, zaraz... Odsypiać?
Międzysfera tu nie dotrze, ale sny przecież docierają wszędzie... Prawda?
I tak oto doszło mi jeszcze postanowienie by wyśnić sobie kontrolowany sen.
O ile oczywiście zdołam zasnąć.

11 V

Nic dodać, nic ująć - zwiedzam. Szkoda tylko, że taszczona w lektyce. Ale cóż miałam poradzić, że nie przepadam za tym natarczywym blaskiem Świętego Słońca? Powiedziałam Thedrze coś tam, chyba że nie chcę by się na mnie gapiły tłumy (równie natarczywych niekiedy) wiernych, więc wymyśliła tę lektykę. Nie mogłam nie odmówić - ta kobieta potrafi być apodyktyczna...
Na domiar złego przydzieliła mi szóstkę bodyguardów, uzbrojonych w giwery - giwery! - naładowane podobno energią prosto ze Słońca. Zastanawiam się, czy w Ciemności wpadli na coś takiego, bo jakoś nie zauważyłam.
Na szczęście mam osobistego przewodnika w osobie Egila, który jest w tej chwili dla mnie najlepszym towarzyszem. To prawdziwa chodząca biblioteka i kopalnia wiedzy. Najpierw opowiadał mi o doniosłych wydarzeniach z przeszłości, a ostatnio trochę się jakby oswoił i miewa dla mnie najświeższe ploteczki (!)... Dodatkowo towarzyszy nam Nindë, zmieniona tym razem w ptaka. Uparła się, że jako istota ambitna chce się podszkolić w lataniu, a skończyło się na tym, że zazwyczaj siedzi na dachu lektyki i strzela perfidne komentarze na temat wszystkiego, co się napatoczy. Ma postać gołębia - czarnego, oczywiście... W każdym razie utrzymuje, że to gołąb.
Egilowe opowieści i tęsknota za domem niezaprzeczalnie budzą we mnie wspomnienia. A że niekoniecznie mam teraz o czym pisać, zaczynam cofać się trochę w czasie. Bo przecież ten pamiętnik zaczęłam pisać dopiero w drugiej połowie zeszłego roku, wcześniej jakoś nie ciągnęło mnie do regularnego zapisywania własnych przeżyć. Zawsze dotąd miałam wrażenie, że żyję nie swoim życiem, tylko bohaterów moich opowieści, ale jak się tak zastanowić, było w przeszłości parę zdarzeń wartych spojrzenia na nie jeszcze raz i być może zapisania. Pierwsze wizyty w DeNaNi, próby w Teevine i jeszcze parę scenek bez wyraźnego kontekstu... Mam przeczucie, że gdy wrócę wreszcie do domu, założę sobie nowy zeszyt - do retrospekcji.
Ale póki wciąż tu jestem, muszę się kiedyś wymknąć czujnym spojrzeniom ochroniarzy i zwiedzić bibliotekę. Jak stwierdził Egil, uśmiechając się przy tym przepraszająco, z zebranych tam ksiąg mogę się dowiedzieć czego tylko zapragnę, bo niestety nawet on nie wie wszystkiego. Cóż, pozostaje mi się podszkolić w rozszyfrowywaniu tutejszego pisma - co mi powoli, ale nawet nieźle idzie, choć tak naprawdę nie mogę u nikogo szukać potwierdzenia tego faktu i zaświecić oczętami, czekając na pochwałę za poczynione postępy. Nawet... Nie, z w ł a s z c z a   u Aeirana, który zawzięcie schodzi mi z drogi, a ja nie mam pojęcia dlaczego.
I ciągle wygląda jakby go dopadło skrajne zmęczenie.

8 V

- Aeiran, mogę o coś spytać?
Z pewnym trudem wrócił myślami do rzeczywistości.
- Zanim się tu przenieśliśmy... Wiedziałeś gdzie jestem i że coś mi grozi, prawda? Tak szybko przybyłeś pod wieżę...
Nie odezwał się, posłał mi tylko gorzki uśmiech.
- I to nie był pierwszy raz. Znalazłeś mnie w samą porę choćby w Shiroaki, które jest przecież w innej domenie, daleko...
- Międzysfery nie mierzy się kilometrami, sama wiesz - wreszcie zdecydował się odpowiedzieć. - A ja muszę wiedzieć jak cię znaleźć, skoro mam być przy tobie jeszcze przez kilka miesiecy.
- To działanie przysięgi?
- Można to tak nazwać... - zamyślił się. - Mówiłem ci kiedyś, że to nie była taka zwykła przysięga i nie wystarczy takie zwykłe zwolnienie mnie z niej. Właśnie dlatego.
Skinęłam głową, ale nie zamierzałam kończyć rozmowy.
- No, to teraz powiedz, co tobie leży na wątrobie.
Aeiran spojrzał na mnie pytająco, mrugając ze zdziwieniem.
- Uobecnij wreszcie trochę swój wzrok! Od kiedy pożyczyłam ci tę książkę, jesteś jakiś nieswój... Coś się stało?
- Te opowieści grzebią mi w pamięci - skrzywił się. - Zepchniętej głęboko na dno umysłu.
- W pamięci? Dlaczego?
- Chcesz wiedzieć? - na moment odwrócił wzrok, ale wziął do ręki księgę od Egila i otworzył w zaznaczonym miejscu. - A padając od potęgi tych, po których stronie słuszna racja była, przeklął ten świat, roztaczając wokół niego mrok wszechobecny i w tym mroku więżąc tych, którzy pozostali. Jak myślisz, o czym to traktuje?
Chwilę przetrawiałam ten fragment w swoim umyśle.
- O tym, jak powstała Ciemność - odpowiedziałam z namysłem. - I być może... Jak wy się narodziliście?
- Z tej książki wynika, że któryś z tutejszych bogów miał dość tych głupich walk z demonami i chciał wyrwać się z tego wymiaru - zaczął Aeiran powoli. - Zbuntował się z widocznym rezultatem... A z mroku, którym odgrodził Jasność od międzysfery, powstała dziewiątka nowych bóstw i nowy świat.
Zadumałam się, bo coś mi zaczęło świtać.
- Czy zaistnienie DeNaNi też odgrodziło w ten sposób Ciemność od reszty domeny?
- Dlaczego pytasz?
- Bo mieszkańcy mawiają, że kiedyś bogowie strzelili gola, który rozerwał siatkę bramki i sięgnął poza boisko. Pewnie sami do końca nie są świadomi sensu tych słów, ale jeśli ten gol został wystrzelony stąd?
- Jak to sobie wyobrażasz? - zdradził wreszcie jakieś zainteresowanie.
- Czekaj, czekaj - zaczęłam gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu czegoś do pisania. W końcu pobiegłam do swojej komnaty i przyniosłam kartkę z mojego tymczasowego pamiętnika.
- Przypuśćmy, że to jest Jasność - narysowałam na kartce iście artystyczne kółko. - Jedno bóstewko buntuje się i roztacza dokoła Ciemność - dokoła narysowałam kolejne. - A zatem przypuśćmy, że pozostali chcieli się przez nią przebić i jakoś im się to udało... Tworząc przy tym kolejny świat - trzecie kółko powstało, co razem dało coś w rodzaju pawiego oczka. - I dlatego też dzisiaj musimy tu siedzieć.
- W porządku - Aeiran skinął głową. - Czyli swoje kroniki DeNaNi możesz właściwie zacząć od Jasności, na to wychodzi. Ale jak nam to pomoże?
Tu się trochę zawahałam.
- Skoro tamtym się udało, to jakiś sposób być musi - mruknęłam. - Na pewno wyszli stąd dzięki energii Słońca, tak jak my przenieśliśmy się tutaj...
- Ale w drugą stronę nam się nie udało - przypomniał.
- Może niewłaściwie się do tego zabraliśmy? - zasugerowałam. - Skoro Słońce jest źródłem zasilania, ochrony i światła, to czemu nie miałoby być portalem? Im szybciej je rozgryziemy, tym lepiej!
- Jeszcze niedawno marzyłaś, żebyśmy wyrwali się gdzieś, gdzie żadne z nas jeszcze nie było - w głosie Czasoprzestrzennego pobrzmiewało zmęczenie. - A teraz nie korzystasz z okazji, tylko próbujesz uciec.
Odrzucił głowę w tył, zanosząc się bezgłośnym śmiechem. Nie wiedzieć dlaczego, czułam w nim zrezygnowanie... i ból? Chciałam jakoś dodać mu otuchy, ale w tej chwili jakby przypomniał sobie, że tu jestem i spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Cholera - syknął. - Co też ja... Zostaw mnie samego, dobrze?
Kiwnęłam głową, a w jego oczach pojawiło się zaskoczenie, gdy przejechałam mu dłonią po włosach. Wyszłam z pokoju ze świadomością, że nie jestem pilnowana (no, chyba że przez Thedrę) i mogę trochę pozwiedzać.

7 V

Jest noc. A przynajmniej według czasu zachodniego powinna być noc.
Leżę sobie na łóżku, wszystkie światła pogaszone, wszystkie zasłony pozaciągane, a mimo to ciągle jest za jasno. Nie rozumiem, jak można zasnąć przy tym Słońcu - ja, kiedy stąd wyjdę, pewnie będę wyglądała jak siedem nieszczęść...
A jednak rzeczywiście musi być noc, bo ta pora zawsze przynosi ze sobą potrzebę zajęcia się dziwnymi myślami. I tak też jest w tej chwili. To znaczy, te myśli, które mnie nawiedziły najpierw, były całkiem normalne - i wyrażały tęsknotę za domem. Fakt, że wreszcie znalazłam się w świecie, w którym jeszcze nigdy nie byłam i który mogę poznawać od podstaw, ale przecież Jasność nie jest zbyt duża, szybko zaczęłabym się w niej dusić, wiedząc, że nie mogę wybrać się gdzie indziej. Wychodząc w międzysferę zawsze mam wybór; jest nieskończona, więc mogę udać się dokąd zechcę...
À propos, czasem zadaję sobie pytanie: czy potrafiłabym ot tak, samotnie, ruszyć któregoś dnia przed siebie i już więcej nie wrócić?
Cóż, gdybym nie zabrała nikogo ze sobą, to gdziekolwiek bym się znalazła, pewnie szybko przyjęłabym jakąś rolę i przestałabym być sobą. A do tego wystarczyłoby mi zginąć i odrodzić się na nowo, jako inna osoba. Nie sądzę, bym była do tego zdolna; lubię to życie, choć nie do końca wiem, która z kiedykolwiek istniejących "ja" jest lub była prawdziwa. Poza tym za bardzo jestem przywiązana do niektórych osób...
Ciekawe, czy ktoś by mnie szukał. Kto byłby na tyle zdeterminowany? Pewnie Xemedi-san, chyba że przyszłoby jej na myśl uszanowanie mojej decyzji, może rodzina... Chociaż pierwsze, co by zrobiły, to zaopiekowałyby się Blue Haven i moją herbatą.
Jasne, już widzę Xemedi-san osobiście dbającą o zaopatrzenie. Akurat by się do tego przyzwyczaiła. To tylko Lexowi czasem przychodzi do głowy przynosić swoją rumową.
O właśnie, Lex. Czy on miałby jakieś powody by mnie szukać? Czy raczej zdałby się na przewrotny los, który dotąd stykał nas aż za często?
Dziwne, że pomyślałam o nim dopiero na końcu, zupełnie bez zamierzenia. Czy to dlatego, że tak dawno już go nie widziałam? Niekoniecznie, gdyby było tak jak zwykle, czułabym się jak na głodzie narkotycznym. A teraz mam wrażenie, że całe to uzależnienie emocjonalne jakby nigdy nie istniało. Jak się dobrze zastanowić, to chyba postępowało stopniowo, ale co się stało, że do tego doszło? Nigdy nie potrafiłam się porządnie rozeznać we własnych uczuciach, więc pewnie zastanawiać się nie będę. Nie brak mi jego obecności w mojej głowie i po powrocie pewnie osobiście dokupię zapas rumowej, żeby mu to zadośćuczynić...
O, właśnie mi przyszło do głowy, że jeśli ruszyłabym przed siebie, mając już nigdy nie wrócić, musiałabym z tym poczekać aż minie czas przysięgi. Bo inaczej ktoś by mnie  n a   p e w n o znalazł. I chyba będę miała z nim w najbliższym czasie do pogadania.

6 V

Obudził mnie gwar i czyjeś donośne kroki. Nie bacząc na to, że jako bogini powinnam być dostojna, uchyliłam drzwi, powodowana cechującą zwykłych śmiertelników ciekawością.
Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale szedł zdecydowanym krokiem i wszyscy przezornie schodzili mu z drogi.
- Miya, pozwól - rzucił, nawet się nie zatrzymując. Szybko narzuciłam na siebie coś w rodzaju jedwabnego szlafroka i pobiegłam do pokoju na końcu korytarza.
- Ale się pewnie rozczarowali - mruknęłam, zamykając za sobą drzwi. - Że jednak wróciłeś - wyjaśniłam, widząc, że Aeiran patrzy na mnie pytająco.
- Bardzo mi przykro, że ich zawiodłem - odpowiedział głosem bez wyrazu. - Ale skoro nie mam komu ogłosić, że cię schwytałem, będą nas musieli dalej u siebie znosić.
- Chyba cię nie rozumiem. Może się najpierw prześpij, a potem porozmawiamy?
- Sugerujesz, że nie wiem co mówię? - spojrzał na mnie spode łba. - A zrozumiesz, że tam nic ani nikogo nie ma?
Usiadłam na najbliższym krześle, gotowa słuchać dalej.
- Znalazłem miejsce, które faktycznie mogłyby zamieszkwać siły nadprzyrodzone - Aeiran dość niepewnie usiadł na łóżku. - Ale jeśli jakieś tam były, to wygląda na to, że już dawno się wyniosły. Ludzie z Jasności, jak ją nazywasz, są pozostawieni sami sobie.
- I nic o tym nie wiedzą - szepnęłam z niedowierzaniem. - Ciekawe co by powiedzieli na fakt, że tak naprawdę nie po... - urwałam, inaczej powiedziałabym coś głupiego.
Cóż, chyba nie zwrócił na to uwagi.
- Myślisz, że opuścili ten świat? - zapytałam.
- Jeśli tak, to może i nam by się udało - odpowiedział. - Ale jak... Próbowałem. Tam, na miejscu, próbowałem...
- Ja też próbowałam. Ani ja, ani Nindë nie mogłyśmy donikąd przeskoczyć.
- Nie umiem tego wyjaśnić... Ale gdy dotarłem do tej siedziby bogów, czułem się, jakbym już tam kiedyś był - spuścił głowę; nigdy dotąd nie widziałam go tak bezradnego jak w tej chwili. - Może gdybym miał Symbol...
Podeszłam i usiadłam obok niego.
- Masz teraz okazję by robić mi wyrzuty. Gdyby mnie nie podkusiło żeby iść z Ner'lindem, nigdy byśmy się tu nie znaleźli.
- To chyba w twoim stylu tak podążać za impulsami - zamiast mnie ofukać, Aeiran tylko uśmiechnął się lekko - Jak myślisz, ilu rzeczy byś żałowała, gdybyś im nie ufała?
- Może patrzyłabym na rozpadające się DeNaNi, nawet nie przeczuwając, że w pewnej chwili miałam szansę temu zapobiec. Ale...
- ...?
- Ale skoro cię znalazłam, nie muszę się o to martwić.
- Właściwie nigdy cię nie pytałem - rzekł cicho. - Dlaczego mi wtedy pomogłaś?
- No, to był właśnie taki impuls - zachichotałam.
- Czyli byłem twoim kaprysem, jak rozumiem.
- Powiedziałabym raczej: pomysłem. Całkiem udanym - sprostowałam. - Czasem po prostu czuję, że jakiejś opowieści trzeba pomóc się rozkręcić... Choć nie zawsze wychodzi mi to na dobre.
- A opowieści?
- Akurat w tym wypadku jesteś częścią tej opowieści. Sam sobie odpowiedz - dałam mu lekkiego kuksańca. - À propos opowieści, Egil pożyczył mi książkę o Jasności. Ciężko mi się ją czyta, ale może tobie pójdzie lepiej... Może się z niej czegoś dowiesz!
Nie czekając na odpowiedź, wybiegłam z komnatki i poszłam po Egilową księgę. Doprawdy, nie tylko ciężko się ją czytało, ale i niosło! Ale kiedy wróciłam, Aeiran leżał na łóżku i spał jak kamień.
No tak, a ja mu głowę zawracam... Nie zdziwiłabym się gdyby wcale nie spał przez te dwa dni. Odłożyłam książkę i patrzyłam na niego, stojąc przez chwilę w wejściu, aż wreszcie pokręciłam głową z uśmiechem i wyszłam, cicho zamykając drzwi.

5 V

- Opowiedz mi coś jeszcze, Egil - uśmiechnęłam się, siadając wygodniej na schodach prowadzących do świątyni.
- Dlaczego pragniesz bym opowiadał ci rzeczy, które pewnie dobrze wiesz, pani? - nie śmiał usiąść obok mnie, stał prosto, ściskając w rękach opasłą księgę.
- Bo świetnie ci to wychodzi. Poza tym mógłbyś się wreszcie przemóc i nazywać mnie Miyą, bo inaczej reaguję z opóźnieniem...
- Bluźnierstwem jest nazywać bogów po imieniu - kronikarz wyrecytował jakby regułkę z katechizmu.
- Nie wówczas, gdy tego od ciebie wymagają - straciłam cierpliwość. - I nie wymiguj mi się tu od opowiadania. Kto może lepiej znać ten świat niż jego rodowity mieszkaniec? W dodatku kronikarz?
- Gdybyś chciała, pokazałbym ci go osobiście. Niczego bardziej bym nie pragnął - rzekł z rozmarzeniem w głosie. - Powinnaś przyjąć do wiadomości, że jesteś wolna i możesz przyjąć moją propozycję...
- ...Bo skoro droga do siedziby bogów prowadzi przez Święte Słońce, on już na pewno nie wróci - dokończyłam z rozdrażnieniem. - Tak, tak, już to słyszałam od Thedry. Sugerowała, że mogłabym tu zostać, troszczyć się o ten świat i być uwielbiana. Ale tak się nie da, złotko, wybacz.
Kiedy Egil na mnie spojrzał, w jego oczach była gorycz.
- Nie możesz tak... nie mieć już nadziei.
Miałam ochotę złapać go za tę blond czuprynę i mocno potrząsnąć. On mi nawija o nadziei! Oczywiście, że ją mam, tylko nie na to, o czym myśli! Ale postanowiłam panować nad sobą i pomogłam sobie w tym bawiąc się wodą z pobliskiej fontanny. Chłopak z fascynacją obserwował jak woda przybiera najróżniejsze kształty, aż wreszcie zachichotałam i posłałam mu trochę w twarz.
- Czy moglibyśmy płynnie i błyskotliwie zmienić temat - zapytałam - i dokończyć namawianie cię na opowieść?
Ten strumień wody chyba go trochę ożywił, bo po momencie oszołomienia uśmiechnął się i zajął miejsce przy mnie.
- Właśnie dlatego przyniosłem tę książkę - położył mi na kolanach wielkie tomisko. - Tu spisane są dzieje świata od jego początków.
- Czyżbyś chciał się pochwalić swoimi osiągnięciami?
- Nie, nie! Za stara jest, żeby mogła być moim dziełem - roześmiał się. - Napisał ją mój dziadek... Moja rodzina to pisarski klan, a ja jestem dziecko pióra i pergaminu.
- I narodziłeś się jako kropla atramentu? - rozchichotałam się.
- Nie, jako fragment rodzinnej biblii: Choć taki mały, na świat patrzy już wzrokiem tak rozumnym, jakiego nie spotkasz nawet u tych, którzy przeżyli wiele lat, a w wyglądzie widać zapowiedź tego, że będzie łamał serca i szybko opuści gniazdo rodzinne, pozostawiając mnie w żalu... To oczywiście popełniła moja matka - westchnął. - Świata poza mną nie widziała.
- No to przyznaj się, ile już tych serc złamałeś?
- A daj spokój, od kiedy przeczytałem ten fragment, odżegnywałem się od tego jak tylko mogłem! - żachnął się. - I widzisz, wyrosłem na takiego nieśmiałego.
- Zakopanego w woluminach mola książkowego.
- Właśnie! - podchwycił radośnie. - I daję głowę, że przeżyję to życie jako stary kawaler!
- No, aż taki nieśmiały to ty jednak nie jesteś.
- Dlaczego nie? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Bo wreszcie zacząłeś ze mną normalnie rozmawiać.
Zmieszał się, a gdy otworzył usta, pewna byłam, że usłyszę przeprosiny, więc go ubiegłam:
- Właśnie tego mi tutaj brakowało, więc nie psuj tego, dobrze?
Uśmiech, jaki mi posłał, pozwolił mi uwierzyć w tę jego nieśmiałość.
- No to zobaczmy, co też tu jest napisane - nie pozwoliłam na ciszę i otworzyłam księgę. Ani przez chwilę nie wątpiłam, że opowieści Egila dadzą mi więcej, ponieważ jeszcze nie całkiem oswoiłam się z ich alfabetem. Naszyjnik wielomowy ułatwiał mi porozumiewanie się - nota bene, tym samym językiem, jakiego używano w Ciemności - i pewnie mogłabym sobie czytać na głos, ale pismo w tej książce było jednak jakieś inne... Stare?
- Bądź tak miły, Egil - odezwałam się, przewracając strony - i powiedz mi, skąd wiecie jak powstał ten świat? Przecież na pewno tego nie widzieliście.
- Dawno temu jeden z bogów ukazał się naszej ostatniej królowej i opowiedział jej wiele - kronikarz nie dał się złapać na podchwytliwe pytanko. - Po tym objawieniu królowa uznała, że nie godzi się człowiekowi wywyższać ponad innych, bo jedynie bogowie są wyżej od ludzi... Zrezygnowała z tronu i przemierzała świat jako prorokini.
- A jak ten bóg wyglądał? - zainteresowałam się.
- Był świetlisty i towarzyszyło mu sześć aniołów. Pokazać ci? - spytał, jakby zdziwiony, że sama tego nie wiem. Ale szybko przeszedł nad tym do porządku; skoro bogini postanowiła go przetestować, niech tak będzie... Wziął ode mnie książkę i zaczął szukać jednej konkretnej strony.
- A jak bardzo wizerunek w książce ma się do rzeczywistości? - nie ustawałam, uśmiechając się szeroko. Naprawdę byłam ciekawa, ile w tych kronikach rzetelnej prawdy, a ile wyobraźni.
- Nie tylko królowej się ów bóg ukazał - odparł Egil z godnością. - O, tu jest.
Zajrzałam do książki i odsunęłam na bok rzetelną prawdę, a skupiłam się na bogactwie szczegółów. Ktokolwiek to namalował, miał talent - przynajmniej według mnie, bo Geddwyn pewnie nazwałby to kiczem. Cóż, samo bóstwo jak bóstwo - światło ukształtowane w sylwetkę, poza tym nie było w nim nic imponującego, chociaż oryginał pewnie raziłby w oczy. Nic dziwnego, że mieszkańcy tego wymiaru nie chcą podnosić na mnie wzroku... Co innego anielice, na ich widok Geddwyn uśmiechnąłby się perfidnie i rzuciłby komentarz typu "chętnie zamknąłbym je same na dwa tygodnie w pomieszczeniu z lustrem weneckim". Były przyodziane w cienką koronkę i miały miny jakby chciały się zaraz rzucić sobie nawzajem na szyję. Albo do gardeł, licho wie...
- O, tę panią jakby pamiętam - pomyślałam na głos, wskazując najpiękniejszą z nich, tę ze złotymi lokami i branzoletą z dzwoneczkami. Mogłabym przysiąc, że to właśnie ją widziałam na rysunku, który Geddwym posłał Vaneshce. W każdym razie nieswojo mi się zrobiło, bo była namalowana tak sugestywnie, że miałam wrażenie, jakby naprawdę się we mnie wpatrywała.
Pomijając fakt, że wpatrywała się, wypisz wymaluj, oczami Vaneshki...

3 V

Trochę się już zorientowałam tu, w Jasności. Bo skoro jest Ciemność, to może być i Jasność, czemu nie? Nazywam tak ten wymiar ze względu na Święte Słońce, które świeci jak szalone - zdecydowanie nie ma w tym umiaru, skoro jego blask (i energia) przebija się nawet do Ciemności. À propos, podejrzewamy, że odkryliśmy kolejny wymiar wewnątrz wymiaru - tak jak Ciemność znajduje się niejako wewnątrz DeNaNi. Za tą teorią przemawia choćby fakt, że i stąd nie można się połączyć z międzysferą...
Ale wracając do Świętego Słońca - podobno zostawili je bogowie w czasach swych największych bitew z demonami. Jakoby w darze dla ludzi, ale pewnie raczej żeby sobie oświetlać pole walki... I zapewnić ochronę przed przeciwnikiem. Bo historia głosi, że żar Słońca zmieniało demony w proszek. Zastanawiam się zatem, dlaczego mnie to nie spotkało, a jedynie wywołało potworne wrażenie, że płonę. Może w pełni działa tylko na ten konkretny rodzaj demonów? Nie wiem. Nie mogę żadnego spytać, bo obecnie ani one, ani bogowie nie dają znaku życia, a ostatnia bitwa odbyła się dawno temu. Nie wiadomo tak naprawdę kiedy, bo mieszkańcy Jasności, którym non-stop świeci słoneczko, nie dzielą czasu na dni, tygodnie i miesiące... Ba, nawet na dzień i noc, bo jak? Wiem przynajmniej, że według czasu w Blue Haven jest teraz wpół do pierwszej, bo mam ze sobą zegareczek... Taki mały, srebrny, na łańcuszku, prezent urodzinowy od Lilly - przywędrował ze mną w kieszeni i Nindë się o niego poobijała, gdy tu przybyliśmy. Ale chyba znowu zbaczam z tematu. Jak łatwo się domyślić, ludzie tutaj korzystają z energii Świętego Słońca i dzięki temu świat jest na swój sposób techniczny, choć wygląda na taki bardziej fantasy. Natomiast na magii nie znają się wcale...

Skąd to wszystko wiem? Otóż dorobiłam się już własnych kontaktów! Dokładnie w liczbie dwóch osób.
Jedna z nich to Thedra, kapłanka w świątyni, przy której zostaliśmy zakwaterowani. Złożyła mi wizytę przedwczoraj wieczorem z pytaniem, na jakiej zasadzie chcę żeby mnie czczono. Na szczęście nie zdążyłam w odpowiedzi na to pytanie wybuchnąć histerycznym śmiechem, bo wtrącił się mój szanowny porywacz, czyli Aeiran, i wyjaśnił z kamienną twarzą, że nie życzę sobie by mi oddawano cześć. Thedra najpewniej zrozumiała to w ten sposób, że bogini jest całkowicie we władzy demona i nie zrobi nic, na co on się nie zgodzi. Żeby sobie jeszcze przez to czegoś nie pomyślał... Cóż, kapłanka nie tylko nie przestała przychodzić, ale następnym razem przyprowadziła ze sobą kolegę.
Kolega ma na imię Egil i jest - ha! - kronikarzem! Dziwne, że gdy słyszę to słowo, staje mi przed oczami siwobrody osobnik z gęsim piórem, taki typ Koszałka-Opałka, tymczasem ten tu kronikarz jest energicznym młodym mężczyzną o jasnych (jak u większości ludzi w tym wymiarze) włosach i ciekawości świata w oczach. I żal mi, że nie możemy sobie zwyczajnie pogadać jak koledzy po fachu - chłopak ma fenomenalny dar słowa i do tego jest sympatyczny - ale patrzy na mnie jak na niezwykłe zjawisko i nie odzywa się dopóki mu nie pozwolę. Ma nadzieję, że opowiem mu historię waśni bogów i demonów. Ja! Sama bym się chętnie dowiedziała! O czym mu mam opowiedzieć, o Ceiphiedzie i Shabranigdo, a może o wojnie Tae z Yamidae? Jeszcze czego, nawet by nie zrozumiał. Oni nic a nic nie wiedzą o innych światach, nie wiem czy w ogóle zdają sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak multiwersum...
Doprawdy, czuję się tu taka bezsilna... Może jeszcze uda mi się trochę zwiedzić Jasność i wtedy mi przejdzie.

Jutro Aeiran zamierza zrobić coś szalonego - ni mniej, ni więcej, tylko udać się do nieba. Oczywiście po to, by oznajmić mi podobnym, że jestem w jego rękach i wysunąć żądania. Ojej, wisielczy humor mnie dopada. Poważnie to mój towarzysz chce sprawdzić gdzie można znaleźć tych bogów Jasności, a raczej c z y można ich gdzieś znaleźć. Nie wiem dlaczego jest pod tym względem raczej sceptyczny... Ale jeśli Jasność jest (nie licząc kolorystyki) choć trochę podobna do Ciemności, to może te bóstewka tutaj znają jakiś sposób by stąd wybyć. Nieznany śmiertelnikom.
Szalony pomysł? Jasne, że tak. Dlatego właśnie chętnie wzięłabym w nim udział, ale zbliżanie się do Świętego Słońca mogłoby być dla mnie ryzykowne. A niech to.

1 V

Nareszcie udało mi się ich przekonać, że bardzo przyda mi się coś do pisania i będę za to niewymownie wdzięczna. Bo co poradzę, że wszystko, co mieliśmy, zostało w Ciemności? Dobrze, wiem, że to moja wina, ale czwarty dzień bez pamiętnika byłby dla mnie zbyt wysoką karą...

Wieczór był piękny, więc wyszłam ze świątyni na mały spacer. W mojej kieszeni siedziała zamieniona w myszkę Nindë - kiedy odkryła, że i ona może być noszona, a nie tylko nosić, stwierdziła, że musi wypróbować takie bycie "po drugiej stronie", jak się wyraziła.
- Nie przeszkadzam? - Ner'lind wyrósł za mną jak spod ziemi. To jego niespodziewane pojawianie się sprawiało, że przechodziły mnie ciarki...
- W zasadzie nie - mruknęłam, choć miałam ochotę mu powiedzieć: "zjeżdżaj, facet, niech do ciebie dotrze, że nie potrzebuję kamerdynera!" tylko niestety jestem zbyt miła.
- W takim razie, pani, może mógłbym ci coś pokazać? - uśmiechnął się łagodnie, spuszczając wzrok, gdy na niego spojrzałam.
Zamyśliłam się. W zasadzie nie miałam powodu by z nim nie iść, zresztą w przeciwnym razie i tak by się pewnie nie odczepił. Poza tym w razie czego dałabym sobie radę, prawda?
- Czy to "coś" jest daleko? - zapytałam tylko.
- Ależ skąd... Wybierzemy się tylko do wieży.
- Do wieży czy na wieżę?
- Właściwie pod - uściślił. - Chciałbym, abyś zobaczyła źródło naszej energii.
O, to mnie skusiło! Kiedy skinęłam głową przyzwalająco, z galanterią posadził mnie na swoim skuterku i pojechaliśmy. Pojazd prawie nie wydawał dźwięku, słuchałam więc ciszy i byłam zupełnie wyłączona dopóki Ner'lind nie powiadomił mnie, że jesteśmy na miejscu.
Wrota prowadzące do wnętrza wieży otwarły się ciężko. Nie było to wejście, z którego korzystałam podczas ostatniej wycieczki, to miało prowadzić prosto do źródła energii.
I faktycznie, zaprowadziło. Ner'lind z dumą pokazał mi miejsce, w którym światło jakby przebijało się tuż spod powierzchni ziemi. Wyżej, z sufitu zwieszała się przezroczysta kopuła, która to światło wchłaniała. Mój przewodnik poprowadził mnie prosto pod nią, tak że wyglądałam jak skąpana w blasku. Był ciepły, nawet trochę za ciepły.
- Zostań tu na chwilę, pani - powiedział, cofając się kilka kroków. - Do twarzy ci z jasnością.
Ledwo się oddalił, z ukrycia wyszło jeszcze pięć osób. Okrążyły mnie stykając się dłońmi...
...I nagle światło mnie otoczyło niczym pole siłowe.
Próbowałam wyjść, ale było tak, jakbym stała za grubą ścianą.
- W porządku - powiedziałam siląc się na lekki ton. - Co jest grane, Ner'lind?
- Nic bardziej oczywistego - nadal łagodnie sie uśmiechał, ale jego spojrzenie nie było już pokorne. - Po prostu pora zrobić porządek z Czasoprzestrzennymi. Na dobre!
- Macie dość oddawania czci? - prychnęłam.
- Skąd ten pomysł? - odezwała się jakaś kobieta z kręgu. - Trójka bóstw Ach'renn, Wytrwałych, rośnie w siłę i czeka aby odzyskać władzę!
- A skoro dwoje Denethari nie posiada już pełnej mocy - dodał ktoś inny - należy jescze unieszkodliwić trzeciego, by móc skończyć z nimi ostatecznie!
- No proszę. Zdaje się, że nie wszyscy zapomnieli o dawnych bogach - zrozumiałam. - Tylko co mam do tego ja?
- Aby dostać jego - odpowiedział Ner'lind - wystarczy uderzyć w ciebie. Proste?
- Nie tak bardzo, jak wam się wydaje - rzekłam, nie do końca rozumiejąc jego punkt widzenia.
- Jeśli nie, to dlaczego się nie bronisz? Dlaczego nie próbujesz nas powstrzymać?
Zagotowało się we mnie i na chwilę straciłam nad sobą panowanie. Po tej chwili przypomniałam sobie jedną podstawową prawdę - że nie mogę sięgnąć po broń, nie mam w pobliżu żadnej wody ani żadnych gwiazd, że jedyne, co mi pozostało, to przejście w tę nieszczęsną smoczą formę... Że, do diabła, Aeiran o tym pomyślał, a ja nie, i miał przeklętą rację, tak mnie pilnując...
Ale zanim to sobie przyponiałam, z rozpędu spróbowałam otworzyć portal.
I wtedy ziemia pode mną eksplodowała światłem.
Słyszałam jak ci, którzy mnie schwytali, wołają coś do siebie, a potem krzyk... Mój? Jasność ze wszystkich stron. Czułam jak mnie pali, wciąga gdzieś głęboko, nie byłam zdolna przebić się za nią nawet wzrokiem... Ale potem ciemność, mogąca przysłonić nawet taki blask. Znajoma, skrzydlata ciemność. Odgłosy wyładowań, okrzyki tamtych, rozbiegających się w popłochu, wołanie Aeirana...

Nie wiem jak to się stało, że nagle znaleźliśmy się w centrum jakiegoś miasta, w dodatku w czymś przypominającym niewielki krater. Kręciło mi się w głowie i nie byłam zdolna racjonalnie myśleć, wiedziałam tylko, że Aeiran jakoś mnie znalazł i zdążył wciągnąć mnie na konia, ale jak i dokąd nas przeniosło?
Patrzyłam na niego bez słowa, zaciskając zęby.
- Wyglądasz jakby ścigała cię piekielna sfora Det Ragnena - powiedział uspokajającym tonem. - Bez obaw, już nic ci nie grozi.
Dopiero wtedy wypuściłam długo powstrzymywany oddech.
- Dlaczego przyjechałeś? - spytałam z trudem. - Im właśnie o to chodziło, wiesz?
- Śmieszne - syknął. - Co oni sobie myśleli?
- Ja się domagam racjonalnych wyjaśnień - usłyszałam cichy głosik z mojej kieszeni, a potem doszły mnie głosy zbierających się wkoło ludzi i zemdlałam.

Obudziłam się następnego dnia w urządzonej z przepychem komnacie i w niej też jestem zakwaterowana do tej pory. Poczułam ulgę gdy dotarło do mnie, że nie spłonęłam żywcem, ale jeszcze trochę poudawałam rekonwalescentkę... Zwłaszcza że Aeiran nie pozwalał nikomu do mnie wchodzić i tym razem byłam mu za to wdzięczna. Oczywiście nie wiem, co im naopowiadał, ale zdaje się, że mieszkańcy tego wciąż niezidentyfikowanego wymiaru uważają go za demona, a mnie za boginię... Boginię, która jest jego jeńcem. Jak się już zdążyłam dowiedzieć, ten świat zwykł być polem walki bogów z demonami, więc mroczny jeździec spadający na ziemię prosto ze Świętego Słońca, z ledwo przytomną acz jakby utkaną z blasku (???) damą na rękach, wyśmienicie pasuje do konwencji. Chyba nie uwierzyliby, że jest dokładnie odwrotnie... Zwłaszcza po tym jak kazałam myszy zmienić się w konia, nikt nie śmie wątpić, że jestem boginią.
Cały problem w tym, że zupełnie nie wiemy gdzie właściwie jesteśmy ani jak się tu przenieśliśmy, więc nie jesteśmy pewni jak się stąd wydostać...