22 III

Wczoraj mieliśmy niespodziewany nalot nowych potencjalnych ciotek-rozpieszczaczek, a konkretnie odwiedziły nas Mezz'Lil, Shee'Na i San-Q, które postanowiły wreszcie zobaczyć Tenariego, a przy okazji wnieść mi trochę wiosny do herbaciarni. Lilly podcięła włosy - żeby się odmłodzić, jak sama stwierdziła - a San przyniosła pierwiosnki! I przytargała ze sobą Neid, tak że tego dnia miałam w Blue Haven nadwyżkę dzieci. I wcale mi to nie przeszkadzało.
Na początek oblałyśmy nadejście wiosny sporą ilością herbaty (nawet San!), a potem dziewczyny zachwycały się co już u nich rozkwitło i jak już ciepło... Ech, ciepluchy-piecuchy jedne! A potem zaczęło się szaleństwo... San zapłonęła chęcią śpiewania karaoke, a ponieważ ja chrypiałam, wszystkie postanowiły mi pośpiewać na pocieszenie. A raczej wydrzeć się chóralnie na cały regulator... Sytuację - i moje bębenki przy okazji - uratował Ten-chan, który wyłączył wieżę z kontaktu.
A potem San i Shee'Na odkryły co też ostatnio znajdujemy w Szafie i przyłączyły się do nas w poszukiwaniu więcej! Czy te przebieranki są zaraźliwe? Nie powiem jak wszyscy w rezultacie wyglądaliśmy, bo mnie atak śmiechu łapie, wspomnę za to, że odegraliśmy potem zupełnie zaimprowizowane przedstawienie. Przytomnie włączyłam kamerę, będę miała co oglądać gdy mi się nastrój pogorszy. Bo nasze wygłupy chyba przebiły wszystko... albo prawie wszystko.
Poważnie, wszystkie cztery szalałyśmy jak dzieciaki i było to coś, czego chyba nam wszystkim brakowało. A Ten-chan i Neid siedzieli na kanapie i patrzyli na nas ze zdziwieniem, jakby to oni byli starsi i mądrzejsi...
Dlaczego takie okazje nie zdarzają się częściej?

Jutro Shiroaki.

20 III

Jest spokojnie. Jest tak spokojnie, że to aż nienormalne. Możnaby pomyśleć, że żadna opowieść nie próbuje temu spokojowi przeszkodzić, że na nic się nie zanosi... I pewnie na nic by się nie zanosiło, gdybym raz jeden posłuchała rozsądku, a nie impulsu. Czy zawsze będę szła za głosem intuicji? Jeśli tak, to kto wie, czy pewnego dnia po prostu nie wyjdę z domu i nie opuszczę go na dobre? W takiej chwili przydałby mi się ktoś, kto potrafiłby i chciał mnie przed tym powstrzymać. Brak mi kogoś takiego i czasem chce mi się krzyczeć z tego powodu... Zwłaszcza ostatnio.
Niemal miałam nadzieję, że powstrzyma mnie Geddwyn, w końcu był taki sceptyczny podczas naszej ostatniej rozmowy. Ale poprzestał tylko na ostrzeżeniach.
- Pierwsze: strzeż się ognia - powiedział. - I drugie: nie daj się pożreć przez opowieść.
- Tę, w którą się być może wpakuję? - zapytałam.
- Może tę - mruknął z nutą niespodziewanego rozbawienia. - A może nie tę...
I jak być tu mądrą, słuchając go?
Wbrew swoim ostrzeżeniom postanowił jednak wystylizować mnie na antybohaterkę, specjalnie na potrzeby ten nowej opowieści, przez co skończyłam...
...
...ubrana na czerwono!!! Aaaaaaa!!!
Stwierdził, że ten kolor pasuje do mojego szalonego spojrzenia, paskud jeden.

À propos rozmów o nowej opowieści, zwierzyłam się też Xemedi-san, gdy była u mnie na herbatce. Poradziła mi, że skoro ta Hikari tak lubi to swoje obecne życie, powinnam sprawić, żeby je lubić przestała... Czyli albo się z nią zaprzyjaźnić i uświadomić, że jej klan do najmilszych nie należy, albo stać się jej wrogiem i zatruć jej egzystencję. Nie wiedzieć czemu w żadnej z tych ról się nie widzę. Nie wiem, czy umiałabym być jej przyjaciółką, skoro nasze pierwsze spotkanie przyjazne nie było. Ale to był tylko sen... A Yori-chan dała słowo, że jej ten sen zmąciła. Czyli w razie czego Hikari nie powinna mnie pamiętać, a jeśli już, to nie będzie wiedziała skąd. Może to jakaś pociecha...
Z rzeczy przyjemniejszych - grzebiemy z Tenarim w Szafie, wyciągamy co dziwniejsze ciuchy, przebieramy się w nie i mamy przez to szaleńczą głupawkę.
I jeszcze jedno... Powoli acz nieuchronnie zaczyna mi dolegać gardło. Znak, że wiosna tuż tuż.

18 III

- Czy mogę zamówić u ciebie rysunek? - zapytałam Geddwyna, gdy na chwilę wymknęliśmy się do "pokoju odpływu", podczas gdy Tenariego rozpieszczała reszta rodzeństwa.
- Kropelko Rosy ty moja - spojrzał na mnie z cieniem rozbawienia. - Czy ja rysuję na zamówienie?
- A gdyby to miało przynieść pomoc?
- Światu? - zapytał z zaciekawieniem.
- Jednej osobie. Po modyfikacji wspomnień.
- Jaśniej proszę - Geddwyn rozsiadł się wygodniej na tapczanie. - Od początku.
- Dobra, ale nie oczekuj, że wpadnę w gawędziarski ton... Jest sobie kryształ o sporej mocy, sam wybierający kolejnych swoich powierników. Od pokoleń należący do klanu Zaćmienia Słońca.
- Mhm - czekał cierpliwie aż przejdę do rzeczy.
- I ostatnio chyba nie było w tym klanie nikogo godnego, bo kryształ wybrał sobie Hikari, dziewczynę całkiem z zewnątrz i całkiem zwyczajną... I klan postanowił ją sobie pozyskać.
- Przez modyfikację wspomnień? - skrzywił się Geddwyn. - Co to za "pozyskiwanie" jeśli wystarczy wyprać mózg?
- Też się nad tym zastanawiam - oznajmiłam cierpko. - W każdym razie zaaplikowali jej moc kryształu, zmienili pamięć i od prawie trzech lat święcie wierzy, że jest potomkinią klanu.
- I dobrze jej z tym?
- Ponoć dobrze.
- No to w czym problem?
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem, gdy zadał to pytanie dość obojętnym tonem.
- Skoro żyje sobie bez problemów, to czemu jej tak nie zostawisz? - uściślił.
- Nie spodziewałam się tego po tobie - stwierdziłam. - Ma wieść życie, na jakie ją zaprogramowano?
- Pozwól, że ci wyjaśnię - westchnął Geddwyn. - Żeby maznąć komuś taki obrazek, jaki masz na myśli, muszę tego kogoś wyczuć. Chociaż trochę go znać. A tej Hikari bym nie wyczuł nawet gdybym ją poznał.
- Chyba nie rozumiem...
- To zrozum. Jak miałbym przypomnieć jej tamto wcześniejsze życie, nie mając w nie ani trochę wglądu? Z tego, co mówiłaś, można wywnioskować, że zupełnie się różni od siebie sprzed trzech lat...
- Przyznaj się, że zwyczajnie nie chce ci się mi pomóc - obruszyłam się, na co on od razu się ożywił.
- O, o! Na to właśnie czekałem! - zawołał z triumfem. - Nie j e j pomóc, tylko t o b i e! Tak samo jak ty robisz to ze względu na kogoś innego niż ją, prawda?
Zamurowało mnie i poczułam pustkę w głowie.
- Ktoś cię poprosił o pomoc, a ty czujesz, że nie możesz odmówić? - dociekał Geddwyn. - Jakiś dług wdzięczności, czy coś w tym stylu?
- Poprosiła mnie znajoma Śniąca - zaczęłam powoli. - Kusanagi Hikari była jej najlepszą przyjaciółką, dziewczyną jej brata i jedną z niewielu naprawdę bliskich osób... - Zamyśliłam się nad słowami ducha wody. - Dlaczego doszukujesz się u mnie właśnie takich pobudek?
- Bo jesteś jedną z tych osób, które potrafię przejrzeć, zapomniałaś? - posłał mi szelmowski uśmiech. - Gdybyś miała wybór, dałabyś sobie spokój, tak?
Westchnęłam. Pewnie, że najchętniej dałabym sobie spokój z szukaniem Kryształów Niebios. Natomiast jeśli chodzi o tę dziewczynę o nazwisku niczym z ulubionej opowieści Tenariego...
- Wczoraj odwiedziłam jej sen - zaczęłam, gdy nagle do pokoju wpadł Tiley, a za nim Brangien z Tenarim na rękach. Mały krzywił się potwornie; wyglądał na obrażonego.
- Słuchaj, to dziecko właśnie próbowało wyżłopać płyn do kąpieli w łazience - wypalił duch powietrza, bardziej rozbawiony niż rozzłoszczony. - Często tak robi?
Spojrzałam na demoniątko, próbując się nie roześmiać.
- Tylko wtedy, gdy chce pokazać, że jest opętany przez czyste zło, czyniące go żądną krwi bestią, która nie cofnie się przed niczym by zwyciężyć - odpowiedziałam. - Tak, Ten-chan?
Mój drogi wychowanek z zadowoleniem kiwnął głową.
- No to musisz wiedzieć, że toczenie piany z ust nie wystarcza - kontynuowałam. - Powinieneś mieć jaśniejące, białe oczyska. A nie masz.
Tenari wydał z siebie głośne prychnięcie, wyrwał się z objęć Brangien i odleciał. Moja przyjaciółka pobiegła go przypilnować, za to Tiley został z nami.
- No to się wpakowałaś - zachichotał. - Teraz się możesz spodziewać zgubnych skutków użycia, powiedzmy, farby fosforyzującej!
- Nie posiadam takich - mruknęłam. - Ewentualnie może sobie wsadzić kredkę w oko.
- Niezłe masz podejście do dzieci, naprawdę - parsknął Geddwyn. - Ale opowiedz o tym śnie, OK?
No cóż, niby nie chciał się w to mieszać, ale ciekawski jednak był... Nie miałam wyboru, musiałam mu opowiedzieć. Zresztą sama namawiałam Yori-chan żeby mnie tam zabrała; też byłam ciekawa, zwłaszcza że ten sen podobno miała nie po raz pierwszy... Wspomnienie, które mocno zapadło jej w świadomość?
Starałam się jej dobrze przyjrzeć, gdy w plątaninie ciemnych uliczek rozprawiała się z kolejnymi przeciwnikami. Odgłosy uderzeń przy akompaniamencie deszczu. Była o te trzy lata starsza i miała krótsze włosy, ale rozpoznałam w niej dziewczynę, którą wcześniej pokazała mi Śniąca. Ubrana na sportowo, z przewagą bieli i błękitu, próbowała wymknąć się przeciwnikom, ale raczej dlatego, by uniknąć przemocy niż z obawy o siebie... Nie mogłam nie zauważyć, że świetnie walczyła.
- Biła się? - Tileyowi, który sam był niezły w sztukach walki, od razu błysnęły oczy. - A jak?
- Za dobrze - mruknęłam. - Wiem to z doświadczenia, bo zachciało jej się bić ze mną.
- A pamiętałaś jak się to robi? - mrugnął do mnie.
- Wiesz, młody, jak jesteś w czyimś śnie i ten ktoś zakłada, że wszyscy dokoła są jego przeciwnikami - zauważył Geddwyn - to zakłada, że i walczyć potrafią, nie sądzisz?
- Coś w tym jest - potwierdziłam. - Ale mojej więzi z wodą raczej sobie nie założyła...
Przypomniałam sobie, jak Hikari zaatakowała, gdy tylko mnie zobaczyła... Choć pewnie była trochę zaskoczona. Jeśli ten sen rzeczywiście się powtarzał, to mnie raczej do tej pory w nim nie było...
Uderzała w powietrze, bo zawsze udawało mi się zrobić unik... I niespodziewanie dla siebie czułam, że uśmiecham się przy tym złośliwie. Ale sama również atakowałam - i ona te ataki skutecznie odpierała. Jak by wyglądała taka walka na żywo? W którym życiu biłam się po raz ostatni...?
- Chyba rzadko trafiają ci się godni przeciwnicy, Kusanagi Hikari - szepnęłam do niej przy kolejnym starciu, a słowa jakby same wypływały z moich ust.
- Cóż, ty też wyglądasz na zadowoloną z walki - dziewczyna weszła w rolę, której przecież nie znała - Dawno takiej nie stoczyłaś, co? Aż szkoda, że któraś z nas musi przegrać...
- Ale wcale nie żałuję, że to nie będę ja.
- Skoro tak mówisz, widać nie wzięłaś pod uwagę tego - Hikari przystanęła i w jej dłoni pojawiła się kula ognia. Dzikiego i jarzącego się niemal do białości... Moc Kryształu Niebios?
Ledwo uniknęłam przysmażenia, tymczasem ona błyskawicznie pojawiła się za mną. Obie dłonie miała rozżarzone, gotowe by uderzyć... Ale ja też miałam swój atut. Nie zapomnę tego szoku w jej oczach, gdy schwyciłam jej ręce i zwyczajnie je zamroziłam.
- Ty też czegoś nie wzięłaś pod uwagę - powiedziałam z satysfakcją.
Pchnęłam ją na ziemię i odskoczyłam w tył, czując wreszcie w pobliżu obecność Yori.
- Wspomnij mnie, gdy spojrzysz na gwiazdy - rzekłam uśmiechając się krzywo i zostałam wyciągnięta ze snu.
- Ciekawe, że nie wyszłaś z niego wcześniej - stwierdził Tiley. - Wtedy, gdy zrobiła to ta Śniąca.
- Wyobraź sobie, że miałam zamiar - obruszyłam się. - Ale skoro nie jestem wprawiona w Śnieniu, miałam prawo mieć problemy!
- Albo ta panna jest na tyle silna duchem, że przytrzymała cię we własnym śnie... Czyżby aż tak brakło jej godnego przeciwnika? - zadumał się Geddwyn. - Oczywiście jest jeszcze druga opcja...
- Niby jaka?
- A taka, że zostałaś tam, bo podświadomie chciałaś jej wlać.
- Wolne żarty - skrzywiłam się. - Dlaczego miałabym chcieć?
- Czy ja wiem? Zbyt długie tłumienie w sobie negatywnych emocji?
- Psycholog od siedmiu boleści - rzuciłam w niego poduszką. - Chodźcie, zobaczmy lepiej czy Ten-chan znów czegoś nie nabroił.

16 III

Śniło mi się, że szłam jakimś ciemnym zaułkiem w bezgwiezdną noc. Panowała tam cisza i niepokojąca atmosfera, a we mnie coraz bardziej narastała determinacja żeby kogoś odnaleźć. Kogo i dlaczego, nie miałam pojęcia, chociaż po podświadomości błąkało mi się wrażenie, że raczej nie znajdę tego kogoś w takim miejscu jak to.
Słysząc czyjeś kroki zza rogu, przystanęłam, przybierając pozę obronną. A może bojową? Też coś, z kim miałabym się tutaj bić? Zresztą kiedy ja się ostatnio biłam, tak na pięści? W którym życiu?
Tamta druga osoba też się zatrzymała i wyglądało na to, że każde z nas czeka aż to drugie się pokaże. W końcu straciłam cierpliwość, wypadłam zza rogu... I omal się nie zderzyłyśmy.
Moim oczom ukazała się smukła sylwetka wciśnięta w lawendowy kombinezon, skrajnie inna od swojej prawdziwej postaci. Tylko radosny uśmiech, który zastąpił chłodny wyraz jej twarzy, był przyjemnie swojski.
- Miya-chan! - zawołała Agentka Yori Yumeno. - To ty się tu tak czaisz i nic nie mówisz?
- No, chyba ja - roześmiałam się. - Jesteś tu naprawdę czy tylko mi się śnisz?
- Też pytanie. Śnię ci się, tak to trudno zauważyć?
- Oj, wiesz co mam na myśli. Czy jesteś projekcją mojej podświadomości, czy własnej świadomości?
- To drugie, choć nie spodziewałam się, że zawędruję do twojego snu - uścisnęła mnie spontanicznie. - Kopę lat!
Faktycznie, nie widziałyśmy się, od kiedy pomogła mi wyciągnąć z pewnego snu Symbol Aeirana i samego Aeirana przy okazji. Trochę szkoda, bo jeśli miałabym nawiązać bliższą znajomość z kimś z Agencji, to chyba właśnie z nią.
- Coś się stało? - zapytałam, bo Yori zaczęła mi się dziwnie przyglądać.
- Nic... nic - zakaszlała parę razy, a ja zaczęłam się zastanawiać co właściwie na sobie mam. W żadnym swoim śnie nie wiedziałam jak wyglądam...
Ona tymczasem powoli zaczynała się rządzić w moim śnie. Ale nie miałam jej tego za złe, bo 'rządzenie się' polegało w tym wypadku na zmianie lokalizacji na przytulniejszą i wywołaniu projekcji czarek z herbatą. W jednej chwili miałyśmy na sobie urocze kimona i delektowałyśmy się zieloną. Smakowała jak prawdziwa.
- Zazdoszczę ci, że potrafisz kontrolować otoczenie i swój wygląd - westchnęłam z głębi serca. - I nie tylko swój, jak widzę.
- Zawsze możesz zostać zawodową Śniącą i się nauczyć - zachichotała Yori. - Albo zawodowym koszmarem.
- Chyba podziękuję. Po tamtym jednym razie przez pół dnia chodziłam ledwo przytomna, za więcej już dziękuję...
- No to powinnaś rozumieć dlaczego wiecznie chodzę po Agencji w piżamie - roześmiała się.
- A gdzie tym razem masz zamiar powędrować? - zainteresowało mnie.
- W zasadzie nie wiem czy gdzieś mnie jeszcze nie było - wzięła kolejny łyk herbaty.
- A w miejscu nazywanym Shiroaki?
- A, chyba nie - zmarszczyła lekko brwi. - To chyba w innej domenie?
- Owszem - kiwnęłam głową. - Z tego co wiem, na zachód od Zachodu, czyli już w Srebrnej.
- Czyżbyś chciała się wybrać, a nie wiesz, czy warto?
- Zastanawiam się - przyznałam. - Ale są dwa powody, dla których siedzę w domu. Pierwszym są zmiany w przestrzeni... Kto wie gdzie by mnie rzuciło?
- Rzeczywiście... Hail Havoc, tak? - zmartwiła się Yori - Ale to nic, zaczyna mu się już nudzić, niedługo powinien opuścić Domenę Promienistych.
- I całe szczęście - odetchnęłam z ulgą. - A drugi powód jest taki, że trochę się boję mieszać w coś, co może się tam rozegrać... Mam wrażenie, że wdarłabym się tam na siłę.
- Hm, hm. Mogłabym znaleźć to miejsce we śnie i się tam wybrać, co ty na to?
- Daj spokój, nie chcę cię tak perfidnie wykorzystywać.
- To zabrzmiało jakbyś mnie podpuścić chciała!
- A skąd! - żachnęłam się. - Już i tak mam u ciebie dług wdzięczności.
- O tym jeszcze pogadamy, jeśli zechcesz - mrugnęła do mnie. - Ale skoro trafiło się miejsce, o którym jeszcze nie słyszałam, mam ochotę je odwiedzić. Chcesz żebym sprawdziła dla ciebie coś konkretnego?
- Jest coś - pogrzebałam w pamięci. - Klan Zaćmienia Słońca... I niejaka Hikari Kusanagi.
Z zaskoczeniem patrzyłam jak wyraz twarzy Yori diametralnie się zmienia.
- K... Kusanagi? - wyjąkała. - Hikari-chan?
Spojrzałam na nią pytająco.
- Taka? - poderwała się i stworzyła projekcję ładnej dziewczyny, wyglądającej na około 18 lat. Nosiła szkolny mundurek, miała długie ciemne włosy związane w koński ogon i bardzo sympatyczny uśmiech.
- Nie wiem - pokręciłam głową. - Wiem tylko że istnieje... I że być może powinnam się z nią zobaczyć. Czy ty ją znasz, Yori-chan?
- Z osobą, którą znałam - odpowiedziała głucho - straciłam kontakt prawie trzy lata temu. Przez ten czas nie wiedziałam, gdzie jest ani co się z nią dzieje...
Urwała, a na jej twarzy ciągle odbijał się szok.
- Przyśnię ci się jutro, dobrze? - odezwała się ponownie. - Wtedy... pogadamy.
Wyskoczyła z mojego snu tak gwałtownie, że aż sama się obudziłam.

- Mogę tu trochę posiedzieć? - Vaneshka zajrzała nieśmiało do herbaciarni.
- No pewnie, zawsze jesteś mile widziana - uśmiechnęłam się. - Akurat intuicja mi szepnęła, że powinnam jaśminowej zaparzyć.
- O, w takim razie się skuszę - usiadła przy stoliku i natychmiast podleciał do niej Tenari, wyraźnie zadowolony z odwiedzin tej najłagodniejszej z jego dobrych wróżek.
- Może ty go uspokoisz - mruknęłam. - Ostatnio lubuje się w opowieściach pełnych akcji i grozy, i szaleje jeszcze bardziej.
- Chętnie. Tym bardziej, że nie wrócę do Marzenia przez co najmniej pół dnia.
- Coś się stało?
- Owszem - westchnęła pieśniarka. - Leo sprząta.
Wytrzeszczyłam oczy do granic możliwości.
- Oznajmił, że pora na wiosenne porządki - wyjaśniła. - I dosłownie wygonił mnie z domu, żebym mu się nie plątała gdzie nie trzeba... Chyba chce mi się odwdzięczyć - dodała, widząc, że zaczynam chichotać - Aż mi głupio trochę...
- Pozwól mu. Będzie miał satysfakcję, a ty porządek.
- W zasadzie... - Vaneshka umilkła na chwilę, jakby bała się odezwać. Ożywiła się dopiero gdy Tenari zaczął ją łaskotać. Może chciała zapytać o Aeirana?
- A propos wiosny, jak się chowa twoje drzewko? - zapytałam, gdy oboje już mieli dość.
- Listki się zaczynają na nim pokazywać! - zawołała z radością. - Jest takie śliczne, że chciałoby się na nie patrzeć bez końca!
- Ma dobrą opiekę - zauważyłam. - I jeszcze wysłuchało takiej ślicznej pieśni... Nie ma innego wyjścia, jak tylko wyrosnąć na wspaniałe drzewo.
Zarumieniona spuściła oczy.
- A wiesz - odezwałam się po chwili. - Jakoś do tej pory nic nie zaśpiewałaś dla mnie.
Nie odpowiedziała, unikając mojego wzroku.
- Nie zrozum mnie źle, nie zamierzam cię nakłaniać - powiedziałam szybko. - Po prostu ciekawa jestem, jak byś zaśpiewała o kimś z taką rozchwianą osobowością jak moja.
- Przyjdzie na to czas - odrzekła, uśmiechając się lekko. - Teraz trochę mi przeszkadza nadprogramowy akompaniament.
- Że co? - nie zrozumiałam, ale po chwili uświadomiłam sobie, że ten dziwny dźwięk, jaki od pewnego czasu natrętnie rozbrzmiewał, to nie tylko mi w uszach.
- Co to za wariacki gwizd? - wyjąkałam.
- Pewnie czajnika - odrzekła ze spokojem Vaneshka. - Wspominałaś coś o parzeniu jaśminowej, prawda?
I tym sposobem odśpiewanie pieśni zostało odłożone na czas nieokreślony.

14 III

Xemedi-san niewiele mówiła, a jedynie wodziła za mną wzrokiem znad swojej filiżanki.
Już od godziny.
Jak ja tyle wytrzymałam?
- Co jest? - wypaliłam wreszcie zanim do reszty straciłam cierpliwość.
- A coś się stało? - zapytała jak gdyby nigdy nic. - Bo sprawiasz wrażenie jakbyś chciała mnie o coś spytać, tylko jakoś nie możesz się na to zebrać.
- Ja?!
- A kto, ja?
- No, na pewno nie ja się przez godzinę czaję i wyczekuję aż...
- Aż co? - podchwyciła z promiennym uśmiechem.
Zrezygnowana klapnęłam na krzesło obok niej.
- Wykańczasz mnie psychicznie, wiesz? - westchnęłam. - Dobra. O co się spodziewasz, że zapytam? O Kryształy Niebios?
- Ha! - klasnęła radośnie w dłonie. - A oto i pierwsza myśl jaka chodzi ci po głowie! Spróbuj zaprzeczyć!
- Jeśli już, to raczej zastanawia mnie dlaczego tak chcecie mnie w to mieszać. Ty z jednej strony, z drugiej Lex...
- Jesteś niewdzięczna - udała zmartwienie. - Znaleźliśmy ci opowieść, a ty nas tak...!
- Słuchaj, co innego jest obserwować jak opowieść się toczy, a zostać do niej wepchniętą! - zaprotestowałam. - Mam brać udział w czymś, w czym być może nie ma dla mnie miejsca?
- A teraz ty słuchaj. Jeśli się tym nie zajmiesz, kryształy znajdzie END albo Omega. Chcesz tak?
Tu mi ćwieka zabiła. Nie chciałam.
- To co, mam je znaleźć na złość wam?
- Im, Miya-san. Ja tych kryształów nie szukam. A wśród nich zawsze znajdą się tacy, którzy zechcą zawładnąć czasem światów...
- Dárce powiedział, że END nie zrobiłby czegoś takiego - przypomniałam sobie.
- A ty słuchasz kogoś, kto pierwszy cofnąłby czas, gdyby tylko miał sposobność - roześmiała się Xemedi-san. - Ale Kryształy Niebios nie od początku były kluczem aktywującym trzy klejnoty złączone w jedno.
- To znaczy? - spytałam z zaciekawieniem, zapominając, że mnie to nie obchodzi.
- Były znane tylko jako kamienie dające magiczną moc każdemu, kogo sobie wybiorą - wyjaśniła. - Ich dodatkowe właściwości odkrył zupełnie przypadkiem pewien mag-uczony z Kyo Shitei...
- Z... Kyo Shitei? - wyjąkałam. - Nie wiedziałam, że ta opowieść ma swój początek w Starym Świecie!
- Widać nie czerpiesz z tych samych źródeł co ja - uśmiechnęła się niewinnie. - To było jeszcze zanim Stary Świat został zamknięty i przeszedł do historii.
- Nieludzko dawno temu.
- Nieprawdaż? W każdym razie uczony odkrył i przestraszył się tego, czego możnaby dokonać mając taką moc, dlatego postanowił nie dopuścić by kryształy zostały nieodpowiednio wykorzystane. Powierzył je trójce ludzi, na których najbardziej polegał, i polecił im rozrzucić je po światach...
Siedziałam cicho, nie przerywając. Co mi zostało, mogłam równie dobrze dosłuchać do końca.
- Jeden z tych ludzi nie chciał się rozstawać ze swoim kryształem, który wybrał go na swojego opiekuna i dał mu moc... Władzę nad ogniem. Człowiek ten wędrował po różnych domenach, wypróbowując swoje nowe umiejętności...
- A gdzie się pojawiał, niebo nad nim płonęło - dokończyłam na wpół świadomie.
- O! A jednak coś tam już wiesz! Obłudnico jedna ty.
- Czy mam przypuszczać, że był między innymi na Złocistych Wzgórzach? - zignorowałam jej przytyk.
- Nie mam nic przeciwko. Ale w końcu zamieszkał na stałe w sąsiedniej domenie, w miejscu zwanym Shiroaki. Jak się pewnie domyślasz, kultura przejęta od wysp Hon, język ten'pei w użyciu... - ciągnęła. - To mu się spodobało i związał się z wysoko postawionym klanem Zaćmienia Słońca.
- Który to klan połakomił się na kryształ?
- Cóż, facet im go przekazał w swej ostatniej woli. I mają go do dzisiaj... Choć niekoniecznie prawidłowo go używają. Przynajmniej z punktu widzenia 'tych dobrych'.
- END już o tym wie?
- A kto miał im powiedzieć? Ja? - zachichotała Xemedi-san, która nigdy szczególnie nie poważała swoich pracodawców. - Ale prędzej czy później znajdą pewnie to miejsce, nad którym płonie niebo...
- Wszystkie trzy kryształy tak działają?
- Nad jednym z nich niebo raczej świeci... Ale ten już ma Omega. A z trzecim to nie będzie tak łatwo, o nie...
- Skoro tyle wiesz - mruknęłam - to może powiesz jeszcze, na czym polega to wybieranie sobie ludzi przez kryształy? I przekazywanie mocy?
- Na to pytanie może ci odpowiedzieć jedna osoba - Poszukiwaczka Tajemnic wyjęła ze swojej torby notesik i zajrzała do niego w celu przypomnienia sobie szczegółów. - Obecna opiekunka kryształu... O, już mam: Kusanagi Hikari-san. Z klanu Zaćmienia Słońca, jak się pewnie domyślasz.
- A skąd przypuszczenie, że wybiorę się ją o to pytać? - prychnęłam.
- Skoro twoje zainteresowanie wreszcie się obudziło - Xemedi-san dopiła swoją herbatę. - to dlaczego miałabyś tego nie zrobić?
- Bo nie przepadam za ogniem, chyba wiesz!
- Wiem, wiem. Ale ryzyko powinno choć trochę kusić, może się mylę? - odstawiła filiżankę i poczochrała czuprynę Tenariego, który właśnie się zbudził i zaczął latać po herbaciarni.
- Ja mam tu bardziej ryzykowne zadanie - mruknęłam, patrząc na niego. - Przyzwyczaić tego urwisa wreszcie do chodzenia...

12 III

Miya, co Ty sobie wyobrażasz, pisząc tak lekko i beztrosko o tym, że END Cię przetrzymuje i nie możesz się wydostać? Jeśli chciałaś sprawdzić, czy wzruszę ramionami, czy raczej pośpieszę Ci z odsieczą, to wybacz, ale nie zrobię ani jednego, ani drugiego. Choćbym i chciał. Po prostu niespecjalnie mogę się ruszyć z granicy. Na dodatek coś dziwnego krąży w pobliżu i wyraźnie szuka okazji do zaczepki. Nie ciesz się, nie mam zamiaru wychodzić mu naprzeciw, żebyś nie musiała potem latać za mną i ciągnąć mnie za ucho z powrotem na Zachód...
Dobra, lepiej będę szczery - już to "coś" spotkałem, wytrąciłem z równowagi i chciało z tego powodu zniszczyć przynajmniej połowę świata, w którym się akurat znajdowaliśmy, ale potem mu się odwidziało i odleciało. Właściwie było już wytrącone z równowagi, ale chyba się wściekło, że nie może z niej wytrącić mnie - tak dla towarzystwa. Sama pomyśl - wyobrażasz sobie mnie latającego bez celu po światach i wykrzykującego na całe gardło "Kto pobawi się ze mną w berka?!" "Coś" tak właśnie robiło... Poza tym twierdziło, że nazywa się Hail Havoc i jest Filarem Chaosu - niemal współczuję Poszukiwaczce Tajemnic takiego współtowarzysza, ale tylko niemal. Na pełnię współczucia mnie nie stać, zwłaszcza, że ją to pewnie raczej bawi...
Wiesz, chyba Ci powiem, co znalazłem w Céluin Glamáe; jeśli ma związek z Omegą, podrzesz i spalisz w kominku. Był kiedyś wędrowiec, który przybył i wypowiedział elfom wojnę... Sam jeden. Elfy z Céluin Glamáe walczyć nie umieją, bałyby się sobie paznokcie połamać. A wędrowiec spalił ich siedzibę, zostawiając je bez dachu nad głową... Nie umiały go powstrzymać, a niebo nad nim płonęło... Ale zanim odszedł, machnął tylko ręką i Céluin Glamáe było już jak nowe. Iluzja? Boska moc? Morał z tego taki - uważajcie i nie zbliżaj się do miejsc, nad którymi płonie niebo. Bo możesz tam spotkać kogoś niebezpiecznego.
Cholera, a gdy tę opowieść usłyszałem, była całkiem klimatyczna...
Jeśli to czytasz, to znaczy, że wróciłaś bez przeszkód do domu, zatem pytam - jak żyjesz?
Wrócę kiedy będziesz się najmniej tego spodziewała.

***

Aeiran, na litość bogów (ha!), właśnie przed chwilą wyobraziłam sobie Ciebie szalejącego á la Hail Havoc i ze śmiechu spadłam z kanapy. Sama myśl, że coś takiego w ogóle przyszło Ci do głowy, zwyczajnie mną wstrząsnęła i dotąd nie mogę się pozbierać... Ale szkoda, że nie widziałam jak go wyprowadzasz z równowagi - jak się domyślam, samą swoją kamienną twarzą - i nie spisałam. Anyway, naprawdę się cieszę, że się nie ścięliście, bo naprawdę nie mam zamiaru wlec Cię za ucho do domu. Nie dlatego, że mi się nie chce albo że nie byłoby być może czego wlec. Po prostu jakoś za często miewamy u siebie długi...
A propos, coć Ty u licha napisał Xemedi-san, że przyjechała zabrać mnie od END-u?! Czy zdajesz sobie sprawę, że w rewanżu możesz stać się następną postacią z jej scenariusza? I jakie mogą być tego efekty? Jeszcze zobaczysz, moje scenariusze są fajniejsze.
No tak. Miałam Ci robić wyrzuty, że Ty mi robisz wyrzuty, a zamiast tego się o Ciebie zwyczajnie martwię. To w moim stylu, jak myślisz?
To, co mi napisałeś, niby nie ma związku z Omegą, ale po ostatnim pobycie u END-u wszędzie się chyba doszukuję podtekstów i mam dziwne wrażenie, że jednak ma... I że się ode mnie nie odczepi... Co do samej opowieści - nie martw się, swego rodzaju klimat złapałam. Nikt lepiej niż ja nie potrafi spaprać dobrej opowieści... No co, nigdy nie twierdziłam, że umiem opowiadać. Nawet nie twierdziłam, że umiem pisać, co poradzę, że to lubię a różne istoty toto przypadkiem czytają? Cóż, wyrażanie myśli na papierze jest dla mnie łatwiejsze niż na głos. Ale odkryłam, że Tenariego można uspokoić opowiadając mu różne historie i legendy, więc może się przy nim wprawię... Najbardziej sobie upodobał opowieści o Orochim oraz o dwunastu znakach Kei... Dobra, to drugie rozumiem, bo mało kto tego nie lubi. Ale walka z ośmiogłową gadziną?! No cóż, demonia natura wyłazi widać na wierzch i domaga się opowieści o zdradzie, wojnie i krwi... Po co ja mu to w ogóle opowiadałam? Well, to było pierwsze co mi przyszło do głowy. Jeśli nie znasz tej opowieści, to... Nie narzekaj. Jest znana w kilku światach i w każdym przebiega trochę inaczej. A ta konkretna wersja zawiera waśń rodową, a ja mam złe doświadczenia jeśli chodzi o waśnie rodowe. Nawet "Romea i Julii" nie mogę w spokoju poczytać (inna rzecz, że za romansidła się i tak rzadko biorę). Jedno z poprzednich żyć się kłania... Wiesz że kiedyś byłam w taką kompletnie durną waśń wmieszana? I oczywiście przyjaźniłam się z kimś po drugiej stronie. I oczywiście była osoba zawzięcie tej przyjaźni przeciwna (jego siostra), i w rezultacie doprowadziła do jego śmierci... Chyba jedyna osoba, której kiedykolwiek obiecałam, że ją zabiję. Tylko że nie zdążyłam, wiesz? Przeżyła mnie. Zginęłam. Któryś raz z kolei.
O widzisz, ni stąd ni z owąd zaczęłam Ci się wylewać. Wybacz mi. Kolejnego odcinka "Z żyć Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd" raczej nie będzie, a już na pewno długo nie będzie.
Czekam.
Naprawdę.

10 III

Jestem w domu od wczoraj, ale dopiero teraz znalazłam chwilkę żeby otworzyć pamiętnik. Po prostu Xemedi-san, Tenari, Leo... Ale może od początku.

Tak, wróciłam do domu. Wczoraj wieczorem, gdy odbywałam kolejną mętną konwersację z Quedą, nagle do mojego pokoju zapukał Rigel.
- Wizyta - zakomunikował z uśmiechem, wprowadzając... Xellę-Medinę.
Znieruchomiałam na jej widok. Po co tu przybyła? Jako broń ostateczna?
- No, Miya-san, nie udawaj żony Lota - odezwała się wesoło. - Zbieraj się, czas do domku!
Spojrzałam na nią nieufnie, a Queda westchnęła.
- Twierdzisz, że mogę stąd wyjść? - zapytałam.
- Jeśli tak ci się tu podoba, że nie chcesz... - odparła przeciągle. - To najwyżej będziesz biedna, gdy Aeiran-san wróci do domu...
- Co masz na myśli?
- Potem ci powiem. - Uśmiechnęła się szeroko, pomachała Rigelowi i bez większych problemów przeniosła nas w międzysferę. Choć, nie przeczę, zrobiła to z najwyższą ostrożnością.
- Dobra, a teraz pora sprawdzić, czy pamiętasz jak to się robi - stwierdziła i zniknęła gdzieś. Rada nierada musiałam wracać sama. Przez te zawirowania przestrzeni czułam się dość niepewnie, ale do herbaciarni trafiłam...

- Aleś się szlajała! - powitała mnie Nindë z wyrzutem. - Następnym razem daj znać, zanim tak znikniesz, co?
- Następnym razem nie pozwolę sobie tak zniknąć - z westchnieniem pogłaskałam ją po głowie. - Mam nadzieję, że nie siedziałaś tu sama przez ten czas...
- Na szczęście nie - mruknęła. - Vaneshka przychodziła, zajmowała się twoim lokalem i mną przy okazji. Wybrałabyś się do niej z podziękowaniem, wiesz?
- Wiem, wiem - uśmiechnęłam się. I tak bym się wybrała po Tenariego. Ale postanowiłam to zrobić następnego dnia... Po prostu czułam, że mój dom też za mną zatęsknił.

- No to widzę, że dotarłaś cała i zdrowa - Xemedi-san nawiedziła mnie tuż zanim poszłam spać.
- Owszem, owszem - kiwnęłam głową. - Zastanawia mnie tylko, co cię skłoniło do zatroszczenia się o mnie tak znienacka.
- E tam zaraz zatroszczenia się - zachichotała. - Nie powiesz mi chyba, że masz powody do narzekania na moich kolegów?
- Na tę inwigilację w ich wykonaniu mogłabym trochę ponarzekać.
- Bo nie trzeba się było pchać tam, gdzie Omega właśnie próbowała zapanować nad jednym z Kryształów Niebios...
- I co? - wyrwało mi się. - Zapanowała?
- Pominę to pytanie milczeniem, już i tak za dużo się z nich śmiałam ostatnio - stwierdziła. - Ale faktem jest, że kryształ zdobyli. Czyli zostały jeszcze dwa.
- Na zdobycie których zapewne END nie pozwoli?
- Jeśli znajdzie... - wzruszyła ramionami. - Jakoś nie jestem tego specjalnie ciekawa.
- A to mnie dziwi... Ale chyba nie dlatego nie pozwalasz mi zasnąć?
- Nie, nie - zamachała rękami - Przyszłam żeby dać ci to.
Położyła na moim łóżku kopertę zaadresowaną do mnie znajomym pismem.
- Jestem ciekawa, jak sporą część tego listu zajmują wyrzuty - uśmiechnęła się dość złośliwie. - Sądząc po tym jak wyglądała jego wiadomość dla mnie... Ale nie, nie dam ci satysfakcji i nie powiem.
- Aeiran do ciebie napisał? - usiłowałam zrozumieć. - Żebyś mnie zabrała od END-u?
- Nie chcesz wiedzieć - posłała mi swój najmilszy i najgroźniejszy uśmiech. - Ale lepiej mu odpisz... Gdyby nie to szaleństwo międzysfery, pewnie by się osobiście pojawił.
- O właśnie. To mnie niepokoi. To szaleństwo, znaczy.
- A mnie nie, bo nie pierwszy raz już takie napotykam. Po prostu Hail-san zawitał do Domeny Promienistych i się bawi.
To mnie dopiero zaskoczyło. Wszędzie tam, gdzie pojawiał się Hail Havoc, najbardziej niepoczytalny z Filarów Chaosu, można się było spodziewać, że wszystko dokoła zacznie szaleć. Latanie bez celu po międzysferze było jak najbardziej w jego stylu i tylko Xemedi-san mogła się tym nie przejmować.
- Spotkałaś go? - zapytałam.
- Przelotnie - odpowiedziała. - Pomachał mi i tyle go widziałam.
Westchnęłam. Filary Chaosu są zdolne do wszystkiego, a już ten wariat najbardziej. Mogłam tylko mieć nadzieję, że... Że się na niego nie nadzieję. Ani nikt inny.
Odłożyłam list na biurko, obiecując sobie przeczytać go następnego dnia.
- A co z END-em? Mam się już ich nie obawiać?
- A obawiałaś się? No wiesz... - powiedziała Poszukiwaczka Tajemnic lekkim tonem, a ja pomyślałam o Ernie i tej "pracowni" Dárce'a... Ale dobra, nie będę.
- Powiedz mi, Xemedi-san - zapytałam tylko, zanim odeszła, bo ciągle mnie to intrygowało. - Słyszałam, że słowa wypowiedziane przez Rigela na głos byłyby niezwykle niebezpieczne... To prawda?
Zaniosła się śmiechem bardzo rozbawionym i nieco dziecięcym.
- Być może - odpowiedziała z dziwnym błyskiem w oku. - Bo wtedy miałby ze mną do czynienia.

Zdziwiłam się, bo Marzenie pełne było elektronicznych, dyskotekowych dźwięków, a to nie pasowało mi do Vaneshki. Za to z kuchni wyczułam zapach czegoś bardzo apetycznego i niemal tam popłynęłam.
- O! Przybył zdrożony i głodny wędrowiec, jak widzę! - powitał mnie głos z pewnością nie należący do właścicielki tego miejsca. Choćby dlatego, że męski. Czy ja o czymś nie wiem?
- Co dla pani? Zupka, puree czy może sałatka? - młody mężczyzna, który właśnie przestał mieszać w garnku, uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Miał szerokie usta, stworzone do uśmiechania się w bardzo zabawny sposób, i kilka piegów, a jego ciemnobrązowe włosy były ułożone w malownicze dredy. Poza koronkowym fartuszkiem nosił fioletowo-seledynową bluzę od dresu i szorty w kolorowe kleksy... No i był elfem. Ciekawe zestawienie.
- Na sałatkę się skuszę - odpowiedziałam dość nieprzytomnie, zastanawiając się, skąd i dlaczego Vaneshka go wytrzasnęła. - Od jak dawna tu jesteś?
- Jutro będą dwa tygodnie - roześmiał się. - Nie bój się, nie jestem bandytą. Leo się nazywam. Teleorin, znaczy, ale to durne imię.
- Miya - uścisnęłam jego dłoń; zdecydowanie zarażał swoją wesołością.
- Tak myślałem - nałożył mi sałatki i odsunął dla mnie krzesło. - Vaneshka się o ciebie troszkę martwiła, ale nie bardzo, bo ja jej nie pozwalałem. I ten mały urwipołeć.
- Właśnie, a gdzie są?
- Pojechali do Solen, dzieciak lubi się tam kręcić. I ona też. Ale powinni niedługo wrócić.
Uznałam że poczekam, zwłaszcza że sałatka była prima sort. Ani się obejrzałam, a pochłonęłam jeszcze talerz zupy do kompletu.
- Jesteśmy! - usłyszałam w pewnym momencie dźwięczny głos Vaneshki.
- To fajnie! - nie omieszkałam odpowiedzieć. Po chwili dopadł mnie Tenari, o mało mnie nie zwalając z krzesła.
- Ten-chan, wariacie mały! - roześmiałam się. - Tak się cieszysz na mój widok, czy się wściekasz, że tak mnie długo nie było?
- Nie tak długo - Vaneshka stanęła w drzwiach z uśmiechem rozczulenia. - Ale fakt, zdążył trochę potęsknić.
- Też się cieszę, że cię widzę, wiesz? - powiedziałam mu, na co z pełną powagą pociągnął mnie za włosy, a następnie poleciał zająć się dredami Leo.
- O, ja ci dam!!! - usłyszałyśmy po chwili i demoniątko wyfrunęło z kuchni, ścigane przez żądnego zemsty elfa.
- Słuchaj, nie wiem jak ci dziękować, że go znosiłaś tak długo - westchnęłam.
- Daj spokój, zawsze mi go możesz zostawiać - roześmiała się Vaneshka. - Sam nie zostanie.
- Właśnie widzę. Nie przypuszczałam, że znajdziesz sobie lokatora.
- Ja też nie. Ale wiesz... - zamyśliła się. - Gdy się widzi kogoś w kłopotach, trzeba pomóc.
Spojrzałam na nią pytająco.
- Kiedy powiedziałam Aeiranowi, że mam u niego dług za ocalenie - zaczęła, wymawiając jego imię z czułością i nutą smutku - odparł, że mogę go spłacić, pomagając komuś innemu. Bo nic mu po takim długu.
- Czyli ten Leo miał kłopoty?
- Tak - odrzekła cicho. - Ale nie martw się, one nie dogonią go w Marzeniu.
- Tak czy inaczej, świetnie gotuje - parsknęłam śmiechem. - A nuż się u niego podszkolę?

Jestem w domu i usilnie próbuję sprawić, żeby Tenari przestał mnie ciągnąć za włosy. Widać, że dawno tego nie robił... Może mu coś opowiem? A potem wreszcie przeczytam list od Aeirana.
Dobrze być w domu... Tym razem zamierzam się z niego długo nie ruszać!

8 III

- Gotowa by kontynuować naszą... miłą rozmowę?
Nawet się nie odwróciłam, wpatrzona w jedyne okienko w suficie oranżerii, łączące mnie z zewnętrznym światem.
- Myślałam, że ostatnio ją zakończyliśmy - powiedziałam.
- Nie ma tematu, który mógłby zostać definitywnie zakończony - Ern podszedł bliżej, nie dość blisko, by mnie dotkąć, ale i tak czułam jego obecność... w głowie? - Wystarczy go umiejętnie prowadzić.
- Nawet jeśli ktoś inny robi wszystko by go zamknąć?
- To mi nie przeszkadza - byłam teraz pewna, że się uśmiecha, tak jak on to potrafił. - Lubię zmagania. Im bardziej intensywne, tym lepiej.
- Zmagania słowne, czy bardziej... angażujące? - ja też pozwoliłam sobie na uśmiech.
- Każde - zbliżył się jeszcze bardziej, dotykając lekko mojego ramienia. - Czego chyba nie można powiedzieć o tobie...
- O? Skąd ten wniosek?
- Bo jak dotąd jesteś bierną zdobyczą... Jak Helena z Troi, o którą się zabijano przez dziesięć lat - zniżył głos, wywołując u mnie lekki dreszcz.
- Kto miałby się zabijać o coś tak mało efektownego jak ja? - prychnełam.
- Widać muszę ci oddać sprawiedliwość i przyznać, że jest w tobie coś, o co trzeba walczyć.
Ciekawe, co, pomyślałam, gdy zaczął bawić się moimi włosami. Garść informacji?
- Poza tym zauważ, że właśnie porównałem cię do Heleny Trojańskiej.
- Ponawiam pytanie - odrzekłam. - Kto miałby niby o mnie walczyć?
- Rozejrzyj się - szepnął. - Wszyscy tutaj są jak myśliwi, walczący o swoją zdobycz - poczułam jego oddech na swojej szyi. - Ale kto zwycięży? - a za oddechem poszły usta.
Odwróciłam się do niego, patrząc mu prosto w oczy.
- Są takie chwile, kiedy to ja wolę zdobywać.
Z niezachwianą pewnością siebie przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Najpierw delikatnie, potem coraz głębiej, intensywniej... I coś we mnie bardzo nie chciało przerywać. Zapewne dlatego całkiem entuzjastycznie ten pocałunek odwzajemniło.
Długi, wszechogarniający i przesłaniający...
...prawie wszystko?
Omal nie wybuchnęłam śmiechem gdy Ern odsunął się z głośnym syknięciem.
- Coś nie tak? - spytałam niewinnie. - Zdaje się, że lubisz zmagania.
- Ale wolę być w nich górą - otarł strużkę krwi spływającą mu z wargi, a ja miałam ochotę czymś w niego rzucić, ot tak, na pocieszenie. Doniczką może?
- A tymczasem wcale cię nie wyczułem - mruknął. - Możesz mi to wyjaśnić?
Domyśliłam się o co mu chodziło; w każdym razie nie o to, że zęby mam za mało ostre.
- Jestem demonem, wiesz? - powiedziałam. - Docieranie do mnie poprzez emocje nie musi być skuteczne, naprawdę.
- A ty od początku byłaś nastawiona na taką właśnie próbę - znowu się uśmiechnął. - Ktoś ci powiedział? Thierney?
Teraz się wreszcie roześmiałam. Akurat Rigel nie mogłby mi niczego "powiedzieć". Choć jego ostrzegawcza myśl naprawdę się przydała...
- A czy to ważne? - zapytałam. - Żeby nade mną zapanować w taki sposób, musiałbyś mnie raczej przestraszyć.
Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, wreszcie chwycił mnie za rękę i pociągnął korytarzem. Po pewnym czasie stanęliśmy przy zakazanych drzwiach. Ern szepnął jakieś słowa i rygiel zniknął jakby był tylko odstraszającym złudzeniem...
Za drzwiami była spora sala, jakby stworzona do urządzenia w niej balu z przepychem. I, w przeciwieństwie do innych pomieszczeń, miała okna. Wiem, było to okienko w oranżerii i okno w moim pokoju, na które zaciągnięta była jakaś dziwna, skomplikowana w obsłudze roleta. Ale okna w tej sali były wielkie i promienie słońca wpadające do środka aż oślepiały. Gdy mój wzrok wreszcie się przyzwyczaił, zobaczyłam stojące w sali kamienne posągi przedstawiające tę samą kobietę. Piękną, długowłosą i wyglądającą jakby zaraz miała zamiar ruszyć w tan.
- Coś ci powiem, kronikarko - głos Erna zabrzmiał dziwnie złowieszczo. - Zostaniesz tutaj. Już na zawsze.
Kiedy nie odpowiedziałam, uznał moje milczenie za pozwolenie by kontynuować.
- Umrzesz tutaj, powoli acz nieuchronnie - mówił więc. - Wiesz ile żywych istot Dárce poświęcił, by stworzyć tę jedną, na powrót żywą? Tyle ile posągów... On nigdy nie przestanie, choć rezultatem będą kolejne. Nikt żywy. Ale wyssa z ciebie życie, tak jak...
Urwał nagle, jaky spłoszony, i obejrzał się gwałtownie. Przy wejściu stała czarno odziana pokojóweczka Dárce'a i wpatrywała się w nas beznamiętnie.
- Już, już sobie idziemy, Kyoko-chan - Ern odzyskał rezon i przeszedł obok niej. - Nie trzeba nas pilnować.
Nie odpowiedziała. Tylko gdy obdarzył ją uśmiechem pełnym beztroski, spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.
Kiedy wyszliśmy z sali, wejście nagle się zamknęło, a dziewczyna zniknęła bezszelestnie. Ern tylko wzruszył ramionami i udał się w swoją stronę. Co też chciał osiągnąć - myślał, że w taki sposób uda mu się grzebać mi w duszy? Czy END tak bardzo chce triumfować nad Omegą, że wykazuje aż taką desperację?
Zdecydowanie ich nie rozumiem.

7 III

Wyjątkowo zostawili mnie dzisiaj w spokoju, choć minął mnie w korytarzu Ern, kłaniając się z uśmiechem tyleż ujmującym, co wrednym. Ale nikt się do mnie nie zbliża na dłużej i mogę sobie poleżeć wyciągnięta na łóżku z własnymi myślami.
Niech to, za długo już tu siedzę, zdecydowanie za długo... Mogłabym pewnie spróbować teleportacji, ale trochę obawiam się ryzykować, poza tym nie lubię opuszczać nowych miejsc zanim się nie dowiem, gdzie tak właściwie jestem. Nie żebym miała tu jeszcze wrócić, ale niektóre miejsca po prostu są ciekawe i tyle.
Zresztą, kto wie? Czasem wracam gdzieś nawet jeśli mi się tam nie podoba. Do takiego Althenos na przykład - przecież zanim tu trafiłam, wracałam właśnie z Althenos... Z drugiej strony, pewnie odwiedziłabym Clayda nawet w Dziewięciu Piekłach. Po prostu jest jedną z tych osób, bez których nie umiem się obejść, a które nie mają na mnie choćby najmniejszego destrukcyjnego wpływu. W tym najbardziej negatywnym sensie.

- Ani trochę? - zaśmiał się, zatrzymawszy motocykl pod swoim domem. - Czyżbym zaczynał wychodzić z wprawy?
- Poważnie mówię - mimo to nie mogłam się nie uśmiechnąć. - Nawet z przyjaciółkami nieczęsto rozmawiam tak jak z tobą. Mam wrażenie, że mogę ci wszystko powiedzieć.
- No to ja się zrewanżuję - z galanterią przepuścił mnie w drzwiach - i powiem ci, że jesteś jedną z bardzo niewielu osób, które potrafią ze mną poważnie rozmawiać.
- Chyba z którymi ty potrafisz poważnie rozmawiać - prychnęłam.
- Whatever - mrugnął do mnie i poszedł rozwalić się na kanapie w salonie, ja natomiast udałam się do kuchni zaparzyć herbatę. Gdy wróciłam, z zacięciem wpatrywał się w holowizor. Na ekranie pojawiła się twarz dziewczyny o zaczesanych do tyłu jasnych włosach. Blada i jakaś bez wyrazu - a może to wina oświetlenia podczas robienia zdjęcia?
- Przestali jej szukać - powiedział Clayd do siebie, takim głosem, że ścisnęło mnie w gardle.
- To ona, prawda? Ta Ylenia? - domyśliłam się. W odpowiedzi tylko pokiwał głową, a ja zwyczajnie usiadłam na kanapie i przytuliłam się do niego.
- Jeszcze dali takie spartolone zdjęcie - skrzywił się. - Ostatnim razem, gdy ją widziałem, miała normalny fryz i chodziła w skórze, wiesz? - po tych słowach zaśmiał się gorzko. - Może to i lepiej, że jest... gdzieś indziej. Z dala...
- Od ciebie? - dokończyłam, nie wiedzieć czemu myśląc nagle o Vaneshce. - Myślisz, że lepiej?
- Kto chce poznać życie, niekoniecznie powinien robić to ze mną. Kto wie, co by z tego wynikło?
- A jednak żałujesz, że się nie dowiesz.
- Chyba zbyt wiele nie umyka twojej uwadze - uśmiechnął się krzywo. - Może to dlatego, że i z nią potrafiłem poważnie rozmawiać?
Spojrzał na mnie zdziwiony gdy trzepnęłam go poduszką.
- A nie sądzisz, że jakbyś poszukał, to mógłbyś jeszcze kogoś znaleźć?
Bezceremonialnie odebrał mi poduszkę i oddał z nawiązką.
- Wyobraź sobie, że już od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiam.

Ech, ta wizyta w Althenos i ta rozmowa to ostatnie, co potrafię przywołać we wsponieniach bez żadnych dziur w pamięci. Czy mam rozumieć, że sprawa tych przeklętych klejnotów będzie się za mną wlokła, dopóki się nie ułoży?
A gdy słów kolej ułożysz na niebie,
Rwącej bieg rzeki wstrzymają dla ciebie.

Ułożone we właściwej kolejności Kryształy Niebios.
Tylko gdzie je znaleźć?
Szlag, zadaję sobie takie pytania, jakbym chciała zacząć ich szukać.

6 III

Poszłam sobie do ogrodu. Niepokojący, bo niepokojący, ale klimatyczny. Inspirujący. Będąc tam, miałam wrażenie, że ogród chce mi coś opowiedzieć... Jakież to historie znał? Wyciągnęłam ręce, chcąc uchwycić to ulotne wrażenie i przebiegłam parę razy wzdłuż ogrodu, wymijając plątaninę dziwnych roślin. Było ciemno i miałam wrażenie, że jestem w jakiejś nieprzebytej puszczy - w tej chwili, w swojej wyobraźni byłam driadą, duszkiem a może inną, bardziej tajemniczą istotą związaną z potęgą natury. W końcu zatrzymałam się, odetchnęłam - i na moment poczułam się w domu.
- O czym myślisz?
Odwróciłam się by spojrzeć na Rigela - pcha się do magicznego lasu w tym garniturku á la Typowy Tajny Agent? - i czar prysł. A może nigdy go nie było? Rozejrzałam się i nie było już puszczy tylko zamknięta w czterech ścianach oranżeria Évearda en Dárce.
- Długo tu stoisz? - zapytałam.
- Wystarczająco długo - brzmiała odpowiedź, okraszona lekkim uśmiechem. - Tę scenę można by nakręcić i posłać do Hollywood.
- Skoro wystarczająco długo, to miałeś czas by zajrzeć mi w myśli, zamiast pytać - rzuciłam, kierując się do wyjścia.
- To wbrew moim zasadom. Gdybym chciał przeszukiwać twoje myśli, już dawno bym to zrobił.
- I nie musielibyście bawić się w te swoje podchody - prychnęłam, bo zaczynałam mieć dość. Najpierw Queda sama nie wie jak ma się zabrać do urobienia mnie, potem Dárce mówi mi wszystko prosto z mostu, jeśli teraz przyszła kolej na Rigela, to przynajmniej będę wiedziała, o co im u diabła chodzi...
Ledwo weszliśmy do korytarza, światła nagle zgasły i wokół nas zakłębiło się od wijących się czerwonych kształtów... Węży? Smoków? To rosły, to malały, by na koniec rozpłynąć się w kłębach dymu i ukazać naszym oczom swojego twórcę.
- Po co się tak popisywać, Ern? - w myślach Rigela pobrzmiało zniecierpliwienie.
- Nie podobały się wam moje małe iluzje? - nieznajomy mężczyzna zbliżył się do nas. Wysoki i smukły, o lekko spiczastych uszach i dość bladej karnacji. Elegancki, choć w sposób bardziej niedbały niż zakrawatowany i zapięty pod szyję Rigel, a jego strój był barwny dość dziką mieszanką czerwieni i szarości. Ciemnorude włosy opadały mu na twarz, nie ukrywając jednak przeszywającego spojrzenia i pociągająco drapieżnego uśmiechu. Z punktu widzenia bohaterki jakiegoś krwawego, awanturniczego romansidła.
Mam nadzieję, że żadna z moich opowieści nie okazała się krwawym, awanturniczym romansidłem.
- A więc to jest nasz ptaszek w klatce - przyjrzał mi się krytycznie. - Spodziewałem się czegoś bardziej efektownego.
- To ciekawe - odpowiedziałam chłodno. - Byłbyś łaskaw wyjawić mi swoją definicję efektowności?
- Nie omieszkam - uśmiechnął się znowu. - Tylko może najpierw się poznamy? Ern Fáel ev Saedd, sprowadzony tu jako twój nowy dręczyciel.
Delikatnie ujął moją dłoń, a jego dotyk był wyraźnie obliczony na wywołanie drżenia. Profesjonalny, nie przeczę, zadrżałam więc równie profesjonalnie.
- A to na przeprosiny, jeśli poczułaś się urażona - w jego ręce pojawiła się wiązka konwalii (przypadek czy może za dużo o mnie wiedzą?), którą mi z niegasnącym uśmiechem wręczył. Kwiaty rozpłynęły się gdy tylko ich dotknęłam, ale pachniały jak prawdziwe i zatonęłam w tym zapachu.
- Co do kwestii efektowności - odezwał się Ern - może omówimy ją przy obiedzie?
- A jeśli nie jestem głodna?
- Jeśli nie, to może czujesz głód opowieści? - podchwycił. - Słyszałem, że je zbierasz, a mam akurat taką, która mogłaby cię zainteresować...
- W porządku - odparłam, czując, że w przeciwnym razie nigdy się go nie pozbędę. - Zatem jestem do twojej dyspozycji.
- Thierney, spadaj - rzucił złośliwie. Telepata, zanim odszedł, spojrzał na mnie bez wyrazu, ale mój umysł przeszyła szybka i nagła myśl. Nie moja i nie zdążyłam jej uchwycić, ale...
- No to let's go - powiedziałam. - Tylko znajdźmy odpowiedni klimat.
Opowieści, którą dał mi Ern, nie powtórzę. Była zbyt dziwna, żebym próbowała ją ująć w słowa, zbyt... obrazowa. I nawet nie jestem pewna, czy opowiedział mi ją tak obrazowo, czy po prostu odmalował iluzjami. Czy miałam ją przed oczami, czy w wyobraźni?...
Kręci mi się w głowie.

5 III

Wczoraj znowu spotkałam Quedę, spokojną i uśmiechniętą, jakby nic się nie stało poprzedniego dnia.
- Szlachetny Éveard en Dárce zaprasza cię dziś na kolację - oznajmiła. - Bądź gotowa na osiemnastą, przyjdę po ciebie. I włóż którąś z tych ładnych sukienek z szafy!
Faktycznie, ktoś tę szafę w moim pokoju nieźle zaopatrzył, ale czy suknie były mojego rozmiaru? Po namyśle wybrałam tę mieniącą się różnymi odcieniami fioletu. Pasowała.
Kiedy Queda przyszła ponownie, założyłam, że jest osiemnasta, ale w tym domu właściwie nie czuło się upływu czasu.
- No i patrz, idzie wieczór, najlepsze myśli przychodzą do głowy, a ty idziesz na tę kolację i nie będę miała się nimi z nikim podzielić - mruknęła Queda z wyrzutem.
- A z Rigelem nie możesz? - zasugerowałam. - W końcu poniekąd dzielicie zainteresowania.
- Nie da rady - westchnęła. - On nie jest pokrewną duszą, poza tym nie przywykłam, żeby ktoś mi siedział w umyśle.
- On się nigdy nie odzywa?
- Nigdy - pokręciła głową. - Podobno jedno jego słowo sprowadziłoby zagładę na światy. Ale może to tylko plotka, nie wiem...
Queda doprowadziła mnie do pewnego odcinka korytarza, gdzie zostałam przejęta przez drobną, ciemnowłosą dziewczynę w czerni. Do tej pory nie sądziłam, że ten dom ma więcej mieszkańców. Zawsze taki cichy, momentami jakby wymarły...
Poszłam za dziewczyną do niepoznanej jeszcze części posiadłości, fukając w duchu na jej wielkość, aż w końcu znalazłam się w jadalni. Oczywiście nie tam, gdzie zwykle spożywałam obiadki by Queda - całkiem dobre w sumie - ta jadalnia była wielka i urządzona z większą elegancją, a na środku stał okrągły stół na dwanaście osób.
Dárce pojawił się przy mnie jak duch, z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy i bez słowa wskazał mi krzesło.
Kolację spożywaliśmy w milczeniu. Nie jadłam wiele, potrawy były zbyt pikantne i cały czas starałam się przede wszystkim nie krzywić.
- Jeśli pani nie smakuje, trzeba było od razu powiedzieć - usłyszałam w pewnej chwili.
- Trzeba było - potwierdziłam. - Ale wolałam, żeby to pan się pierwszy odezwał.
- Dlaczego? - w jego oczach pojawił się nikły cień zainteresowania.
- Po pierwsze, podoba mi się pana głos - zaczęłam bezczelnie. - A po drugie, ta cisza tak mnie przytłaczała, że aż bałam się cokolwiek powiedzieć. Miałam wrażenie, że popełniłabym świętokradztwo.
- Co dnia ktoś popełnia jakieś świętokradztwo i światy jeszcze od tego nie zginęły. A gdy się nie ma już gdzie tego robić, szuka się innego świata. Dla ryzyka.
- I dlatego opuścił pan Carne?
Przez chwilę przyglądał mi się z uwagą.
- Coś w tym jest - stwierdził. - Na Carne rzeczywiście nie ma żadnych świętości. Ale ja szukałem przede wszystkim spokoju.
- W towarzystwie agentów END-u?
- Nie demolują mi domu, więc mam względny spokój.
- A ja nie sprawiam kłopotów?
- Pani jest ich gościem, a oni są moimi - brzmiała odpowiedź. - Gdyby sprawiała pani kłopot, pokazałbym im drzwi. Ale widać są z panią ostrożni...
- Ostrożni w czym? - odniosłam wrażenie, że jestem na dobrej drodze.
- Nie mam powodu by pani nie odpowiedzieć - rzekł Dárce z pozoru obojętnie. - Oni uważają, że może pani wiedzieć coś na temat Kryształów Niebios.
- A czym, za pozwoleniem, są Kryształy Niebios?
- Czy pani tego nie wie, czy tylko tak gra? - zapytał cicho. - Mniejsza z tym. Trzy Kryształy Niebios ułożone w odpowiedniej kolejności są kluczem do trzech innych klejnotów, które można zjednoczyć.
A niech to. A niech to! Po co ja u diabła pytałam?
- Dlaczego zawsze musi do mnie wracać sprawa kontroli nad tym przeklętym czasem? - jęknęłam żałośnie. - Najpierw Omega wszystko rozpoczyna, potem Gerraint łączy kamienie, jeszcze potem...
- Gerraint? - zapytał pospiesznie Dárce. - Który Gerraint?
- A czy ja wiem, ilu ich jest? - prychnęłam skołowana, ale zrozumiałam jego reakcję, gdy wymieniłam sobie w pamięci piątkę wojujących ze sobą rodów z Carne. Selton, Asagiri, Rhodein, Dárce... i Gerraint!
- Uciekł pan ze swojej planety, ale nie od swoich waśni?
- To nie były moje waśnie - powrócił już do swej obojętności. - Ale pamiętam jak ród Gerraintów również szukał klucza do klejnotów.
- Jeśli "również", to znaczy, że nie tylko oni - uśmiechnęłam się krzywo. - Pan też się zalicza do takich, którzy chcieliby coś zmienić? Dlatego współpracuje pan z END-em?
- Oboje wiemy, że nie wolno zmieniać przeszłości - odpowiedział beznamiętnie, ale wyraz jego oczu mówił za siebie. - Wie to również END, więc światy mogą być spokojne.
- Spokojne o organizację Chaosu, jasne - mruknęłam. - Jeśli nie chcą zmieniać biegu czasu to po co im te kryształy?
- To proste - usłyszałam. - Żeby Omega ich nie dostała.
To miało sens. END i Omega zawsze rywalizowały ze sobą ostro, więc taki powód wcale mnie nie zdziwił. Ale czy ktokolwiek powinien dostać tę moc w swoje ręce?
- Jak można znaleźć Kryształy Niebios? - wyrwało mi się.
- Wystarczy spojrzeć na niebo nad nimi - odpowiedział Dárce dziwnie zduszonym głosem. - A teraz panią pożegnam... Jestem zmęczony.
Zanim dziewczyna w czerni zamknęła za mną drzwi, usłyszałam jeszcze jego ciężkie westchnienie.
Kiedy szłam z powrotem do pokoju, w półmroku zobaczyłam dwie postacie idące korytarzem przecinającym ten, w którym się znajdowałam. Domyśliłam się, że jedną z tych osób jest Rigel, tego drugiego nie znałam. Miał ze sobą walizkę, zatem musiał dopiero przyjechać... Nie widzieli mnie, bo byli dość daleko, zresztą szybko zniknęli mi z oczu.
Dzisiaj zaś widziałam znów tylko Quedę, ale mam przeczucie, że i tego nowego dane mi będzie poznać...

3 III

Queda i Rigel codzienie spędzają ze mną trochę czasu. Nigdy nie przychodzą razem, zawsze na zmianę i oprowadzają mnie po posiadłości Dárce'a - ciekawe czy właściciel nie ma nic przeciwko... Spytałabym, gdyby nie to, że nie widziałam go od mojego przebudzenia.
- A tu nie wolno wchodzić - powiedziała dzisiaj Queda, pokazując mi czarne drzwi zamknięte wielkim ryglem, po czym posłała mi szybkie spojrzenie, jakby ciekawa jak na to zareaguję. No no.
- W porządku - wzruszyłam ramionami. - Nie sądzisz chyba, że jestem jak te naiwniaczki z baśni, które ulegały zakazanemu owocowi, wchodziły do takich komnat i już nie wychodziły? Dlaczego więc miałabym popełniać takie głupoty?
- N...nie wiem. My też nie możemy tam wejść - przyznała Queda niechętnie. Zachichotałam, a ona mi zawtórowała.
- Chodź, pokażę ci ogród - powiedziała z szelmowskim uśmiechem i pociągnęła mnie na dotąd nie zwiedzone obszary posiadłości.
Ogród ten nazwałabym raczej oranżerią; mieścił się wewnątrz budynku, co uświadomiło mi, że jeszcze ani razu nie wyszłam na zewnątrz. Rośliny były jakieś... niepokojące. Choć przecież zdążyłam poznać ich gatunki... Gdzie i kiedy? Wyglądały raczej egzotycznie... Po chwili przypomniałam sobie, że podobne widziałam już w ogrodzie Agencji. Zbieg okoliczności? Wyglądało na to, że Dárce i Tôi mieli podobny gust.
- Ładnie, prawda? - zachwycała się szczerze Queda. - To miejsce działa na mnie inspirująco. Gdy pierwszy raz tu przyszłam, Rigel musiał mnie niemal siłą wyciągać. Po trzech godzinach.
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem, ale nie mogłam do końca pojąć tej dziewczyny. Na zmianę trzymała się na dystans i promieniowała entuzjazmem, a ja nie wiedziałam, czy czegoś przede mną przypadkiem nie odgrywa. Jeśli tak, to w których momentach?
- Z jakiej jesteś rasy? - zagaiłam rozmowę.
- Nie wiesz? - zdziwła się. - Taka obyta w DeNaNi, a nas nie znasz?
Oho, coś za dobrze mnie zna. Ale w zasadzie po ENDzie można się spodziewać...
- Do tej pory spotkałam tylko dwóch chłopaków podobnych do ciebie - wyznałam. - Ale na pewno nie w DeNaNi.
- Spotkać może i nie spotkałaś... Ale to niemożliwe, żebyś o nas nie słyszała!
Zabiła mi ćwieka, nie ma co. Ale na razie wolałam skierować rozmowę na jakiś bardziej przystępny temat.
- Dlaczego wstąpiłaś do END-u?
Stropiła się, widać nie przywykła do odpowiadania na pytania, ale do zadawania ich.
- Żeby przeżyć coś, co nie jest dane innym - zaczęła. - No wiesz, poznać nowe miejsca, dowiedzieć się wszystkiego o światach...
- No wiem, wiem. Tylko że ja mam to samo bez pracy dla END-u.
- Owszem, ale za to trzymasz z Omegą - powiedziała lekko. - A z tego wynika, że jednak trzeba mieć jakieś wsparcie sił wyższych.
Poczułam się jakbym dostała obuchem w głowę.
- Za pozwoleniem, z  c z y m trzymam?! - wydarłam się, bo inaczej tego nazwać nie można.
- A... nie? - Queda wyglądała na osłupiałą. Szczerze czy tylko chciała mnie sprawdzić?
- No to dlaczego wtedy znalazłaś się właśnie tam gdzie Omega przeszukiwała niebo?
O, a to pytanie już mnie zupełnie skołowało. Jakie znowu niebo i w jaki sposób przeszukiwała??? Ciągle nie pamiętałam nic poza tym, że mnie wtedy rąbnęło.
- Wy też tam byliście, jak mi się zdaje - zauważyłam. - Więc równie dobrze mogłabym trzymać z END-em, nieprawdaż?
- O tym byśmy wiedzieli! - oburzyła się. - A twoje przebywanie w towarzystwie Lexa Diss Gyse daje do myślenia!
- A przebywanie w towarzystwie Xelli-Mediny z dynastii Anjin nie daje?!
Teraz ja ją zażyłam. Widać z nich dwojga tylko Rigel wiedział, że znam Xemedi-san... Queda postała chwilę w milczeniu, wreszcie zrobiła grymas obrażonego dziecka.
- To ja już nic nie rozumiem! - oznajmiła roślinom i wybiegła z oranżerii.
W rezultacie sama musiałam znaleźć drogę do mojego pokoju i zajęło mi to dość dużo czasu.

1 III

To znowu ja. Wybacz.

Twój list dostałem dopiero wczoraj - teraz u Ciebie powinna być końcówka lutego, ale czasoprzestrzeń ostatnio szaleje. Nie wiem, czy to normalne, a nie mam ochoty tego osobiście sprawdzać - w końcu nie mam do tej czasoprzestrzeni specjalnych praw, a gdyby stało się coś, co się stać nie powinno, pewnie dopadłabyś mnie o wiele szybciej niż szedł Twój list.
Wyniosłem się z Céluin Glamáe - nie sądzę żebym miał tam jeszcze coś do roboty, a jeśli Ty zechcesz zagłębić się w opowieść, którą tam znalazłem, sama się pewnie pofatygujesz. Choć bardzo możliwe, że nie zechcesz. Nawet nie z uwagi na lokalizację, bo sama opowieść toczy się daleko, nawet poza Domeną Promienistych, ale jest coś, od czego może wolałabyś trzymać się z dala, a co może mieć z opowieścią związek... Cholera, ale nagmatwałem - czyżbyś miała na mnie zgubny wpływ? Może już raczej nie powinienem nic o tym pisać, bo tylko podsycam Twoją ciekawość, ale trudno, stało się. W razie czego możesz zamknąć herbaciarnię i natychmiast ruszać do Céluin Glamáe... Ale pewnie tego nie zrobisz.
Teraz jestem tuż przy granicy domeny, tak daleko na południe jak tylko się da i gdy czuję te szalone zawirowania, widzę te barwy i wzory, w które się układają, od razu czuję pragnienie by móc nad nimi zapanować, ujarzmić je... Tak, wiem, że nie jestem u siebie, dlatego nie zamierzam tego robić, a jedynie postaram się to jakoś uwiecznić na mojej miniaturze. Trudne to będzie, ale jeśli mi się uda... Cóż, na pewno nie będę żałował.
Miya, dlaczego właśnie w tej chwili targa mną taki dziwny niepokój? Głupie pytanie, w końcu skąd możesz wiedzieć... Ale gdybym teraz był w domu, Ciebie pierwszą bym o to zapytał. Za dobrze się wczuwasz w nastroje, by miało być inaczej.
Jeśli jeszcze nie zaczęłaś kronik DeNaNi, to może zacznij nastrojowo: od Szarego Pochodu? Niech czytelnicy myślą sobie, że oto mają do czynienia z jakimś ponurym światem, a potem przeżyją szok, gdy odkryją, że jest wprost przeciwnie...
Tymczasem się odmeldowuję.

Twój korespondent z zagranicy

***

Wybaczam, wybaczam.

Liścik doszedł do mnie dzisiaj czyli pierwszego marca, i to mnie trochę zaintrygowało. Fakt, że na granicy można się spodziewać takich szaleństw czasoprzestrzennych, jakie opisujesz, ale poza tym? Przyznaję, ja też to wyczułam, właśnie tego dnia kiedy pisałeś swój list. I to chyba jest przyczyna, dla której jestem teraz w gościnie u END-u... Tak, tak. Nie wiem dlaczego, ale gdy stwierdziłam te dziwne zawirowania, natychmiast pomknęłam w ich kierunku i dałam się skusić mocy, którą nagle poczułam. Była taka wszechogarniająca... I walnęła we mnie. Tyle pamiętam. I jeszcze obecność kogoś z Omegi. Nie wiem co, gdzie i jak, ale obudziłam się pod troskliwą opieką agentów END-u. Nie powiem, wydają się sympatyczni (dzisiaj sobie piłam herbatkę z Rigelem, który jest jeszcze bardziej małomówny niż Ty - komunikuje się tylko telepatycznie), ale czy faktycznie jestem gościem, czy raczej więźniem? Nie dość, że nie wiem gdzie się znajduję, to zwyczajnie nie mogę się stąd teleportować! Znaczy, moi szanowni gospodarze składają to na karb tych przeklętych zawirowań i mojej rekonwalescencji, ale kto ich tam wie... Cóż, przynajmniej list od Ciebie doszedł. I chyba nie został przez nich przechwycony i przeczytany.
Za to Rigel przekazał mi wczoraj serdeczne pozdrowienia od Xemedi-san, która wyraża nadzieję, że miło spędzam czas w towarzystwie jej "znajomych"... Dobra, czyli albo nie muszę się niczego obawiać, albo muszę, a ona jest wredna. To znaczy, ona ZAWSZE jest wredna, ale chyba raczej nie chciałaby tracić jednej z osób, których kosztem lubi się bawić...
Tak czy inaczej, wydaje mi się, że END czegoś ode mnie chce, tylko nie wie jak się zabrać za wyciągnięcie tego ode mnie... Jeśli to ma coś wspólnego z Omegą, to niech się wypchają.
A jeśli ta Twoja opowieść też ma coś wspólnego z Omegą (bo pewnie nic innego by mnie od niej nie odwiodło, za bardzo kusisz i nie wmówisz mi, że o tym nie wiedziałeś), to niech sobie poczeka. Do kiedyś.
Ja wyczuwam nastroje? Daj spokój, ja miewam problemy nawet z określeniem własnych uczuć, a co dopiero czyichś.
Ooo... Wiesz, że rozpoczęcie od Szarego Pochodu to nawet niezły pomysł? Jak tylko dostanę w łapki coś do pisania, spróbuję go urzeczywistnić i zobaczymy.

Fahrn aive'nen! (Vaneshka mnie ostatnio podszkoliła).
Twoja korespondentka z domu (mniej więcej).