30 XI

Zdaje się, że Ketrisowi mimo wszystko trudno rozstać się z tym światem (jakkolwiek by to nie zabrzmiało...), dlatego, na jego prośbę oblecieliśmy kilka miejsc, które chciał zobaczyć przed odjazdem. Nie mógł nie zahaczyć o Solen, choćby z sentymentu dla popularnego konserwatorium, w którym się kiedyś uczył, i o którym mówi się po prostu "tam na odludziu" i wszyscy od razu wiedzą o co chodzi. Przy okazji wpadliśmy do Cantioli, nazywanej Odważnym Miastem, bo ośmieliło się stanąć najbliżej owej szkoły.
- Naprawdę studenci tam tak rzępolą? - pytałam barda ze śmiechem, a on tylko machnął ręką i odpowiedział, że zwykle miał watę w uszach i nie słyszał, więc nie wie.
W każdym razie zmierzałam do tego, że w cantiolijskim rynku, w otoczeniu wielu małych kawiarenek, stoi coś w rodzaju sceny. Może na nią wejść dosłownie każdy i zaśpiewać co mu się żywnie podoba (czyżby kontratak na konserwatorium?). Tam właśnie Ketris dał swój pożegnalny recital - i wyglądało na to, że bawi się przy tym nawet lepiej niż podczas naszej zwariowanej zbiorowej śpiewanki w Althenos. Na początku w roli publiki wystąpiłam tylko ja, potem zaczęło się schodzić coraz więcej osób i z zadumą słuchaliśmy śpiewu:
Poczęty pośród szkarłatnych wodospadów.
Byłem słaby, jednak uświęcony.
Umarły dla świata. Żywy by odbyć podróż.
Pewnej nocy śniłem o usychającej białej róży,
Tonący nowonarodzony, samotność życia.
Wyśniłem całą mą przyszłość. Na nowo przeżyłem przeszłość...

Dziwne, ale mam wrażenie, że już znam skądś tę piosenkę. Choć oczywiście w innym języku, a i muzyka powinna być ostrzejsza. W wielu światach wzory wydarzeń się powielają, piosenek często też...
Ketris dostał gromkie brawa i zszedł ze sceny rozpromieniony. Sprawiał wrażenie, jakby coś w nim pękło i wyszło mu to na dobre.
- Czyżbyś chciał zrezygnować z podróży? - puściłam do niego oko.
- Nie sądzę - zamyślił się nagle. - Tylko wiesz, ostatni raz grałem tę piosenkę cztery lata temu... I nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zechcę ją choćby usłyszeć. - Zawahał się na chwilę, ale zaraz znów się uśmiechnął. - A jednak to palenie za sobą mostów to niezły pomysł.

Jak to bard podsumował na zakończenie - dzień spędziliśmy na szlajaniu się po kafejkach. Zakończenie owo odbyło się w Tarahieny, w dodatku nad brzegiem morza i pod palmami (jak oni dali radę wyhodować palmy w tak umiarkowanym klimacie, pozostaje jedną z niewyjaśnionych zagadek tego kraju).
- Witaj, twarda dziewczyno o subtelnym obliczu! - jakiś jasnowłosy przystojniak o oczach tak zielonych, że aż fosforyzujących, wyszczerzył do mnie zęby. - Może popatrzymy razem na gwiazdy odbijające się w tafli morza?
- Chmury są, gwiazd nie widać - odpowiedziałam rozsądnie i odeszłam w stronę Ketrisa, który padł ze śmiechu na piasek.
- Nie wiem czemu, zawsze miałem wrażenie, że wzięłabyś się na oglądanie gwiazd - wykrztusił. - A tymczasem okazuje się, że za grosz w tobie romantyzmu!
- Ależ wbrew pozorom on gdzieś tam jest - zachichotałam. - Tyle że kiedy trzeba, moja przekora zwycięża i przechodzę na tryb "anty". To chyba samoobrona.
Potem poszliśmy do kawiarenki (kolejnej!) żeby nabyć trochę ciastek. I przy okazji wpadliśmy na naszego znajomego demona z Agencji.
- Czeeeść! - zawołał na nasz widok. - Cóż za niezwykły zbieg okoliczności, że i wy się tu zjawiliście!
- Zaiste, niezwykły - uśmiechnęłam się krzywo. - Czyżbyś znowu nas szpiegował?
- Szpieguję - przyznał się z udawaną skruchą. - Ale nie was, tylko tego łysego ze znajomym znaczkiem na koszulce - bezczelnie wskazał palcem.
- Uwzięliście się na tę biedną Omegę? - przewróciłam oczami.
- Widzisz, Tôi wymyślił, że jeśli im trochę podokuczamy, może przestaną jęczeć żeby z nimi współpracował.
- I wy nazywacie się neutralnymi?
- Mnie nie pytaj - Agent wzruszył ramionami. - Ale jak już damy sobie radę z Omegą, weźmiemy się za END.
O tak, widać nie wiedzą, że do END-u należy ktoś taki jak Xemedi-san... Momentalnie zaczęłam im współczuć.
Demon jak cień posuwał się za swoim celem, a ja i Ketris, zaciekawieni gęsiego za nim. W końcu nieświadomy niczego facet usiadł na piasku w towarzystwie rozczochranej dziewczyny w spodniach w kwiatki i rudego, piegowatego chłopaczka.
- No, wreszcie! - odezwał się ten ostatni, głosikiem przed mutacją. - Ale jeśli nie masz żadnych nowych wieści, to możesz spadać zanim się odezwiesz.
- Chwila, poczekajmy jeszcze na Tessiretha - wtrąciła się dziewczyna. - Pewnie znowu filuje, od której laski by teraz dostać kosza.
- Ja go nie rozumiem - westchnął chłopaczek. - Całe szczęście, że udało mi się w porę przestać rosnąć...
- I pozostałeś rozpieszczonym smarkaczem - dodał nowo przybyły.
- Mówiłem, że masz się nie odzywać! - syknął chłopaczek. - Nie uczyli cię pokornie milczeć w tym twoim klasztorze?
- Oho, widzę, że jesteśmy już w komplecie! - usłyszeliśmy i po chwili pokazał się ten blondyn, który przedtem mnie podrywał.
- Tak, i Kenji znów się na ciebie skarży, Tessireth - zachichotała rozczochrana. No no, więc to był Tessireth? Trzeba przyznać, że na żywo prezentował się nieco lepiej niż w swoim śnie. Nie wyglądał aż tak pretensjonalnie, gwiazdorsko i kiczowato.
- Cicho, Rally - nakazał chłopaczek nazwany Kenjim. - Teraz Kan Yun będzie mówił!
Niestety łysy zaczął mówić szeptem i z jego słów udało mi się wyłowić jedynie: "wysondowałem", "ostatni", "czas" i "wracają". Powoli zaczęłam się zastanawiać co ja tu właściwie robię.
- Niech to diabli! - zawołał nagle chłopaczek. - Pół roku minęło od kiedy dotarł do mnie ten dziwny sygnał z przyszłości, od trzech miesięcy wiemy co oznaczał i próbujemy znaleźć te cholerne figurki, a teraz się dowiadujemy, że wracają do siebie?!
- Ty i tak bezustannie eksperymentujesz z czasem i przestrzenią - prychnęła Rally. - Akurat by cię zbawiły trzy durne posążki!
Spojrzałam na Ketrisa - na jego twarzy malowało się takie samo osłupienie, jak pewnie na mojej. Wyemitowałeś jakiś sygnał podczas walki z kapłanką. Wiem, że wysłałeś go w przeszłość. Co chciałeś tym osiągnąć? przypomniały mi się niedawne słowa Aeirana.
- Nic nie rozumiesz - Kenji spojrzał na nią pogardliwie. - Zamierzam je zdobyć i to z a n i m oni wrócą do siebie, gdziekolwiek to jest.
- I lepiej pilnować - dorzucił Tessireth. - Bo dotąd jakoś się nas nie trzymały.
- Dobra, szpiegu doskonały - dzieciak zwrócił się do łysego. - To dokąd teraz?
- Myślisz o tym samym co ja? - szepnął do mnie Ketris.
- Chyba tak - odpowiedziałam i podałam pytanie dalej. Demon tylko się uśmiechnął.

- Dolino Naith, wróciliśmy - mruknęłam pod nosem, gdy ponownie ukazała się przed nami smocza siedziba.
- A wy co? Zapomnieliście czegoś? - zdziwiła się Lilly.
- Można to i tak ująć - westchnął Ketris. - Okazało się, że mamy jeszcze do pogadania z tą trójką niepokornych.
- No to się spóźniliście, bo oni już pojechali.
- Jak to, już do Ciemności? - spytałam.
- Pewnie jeszcze nie zdążyli, bo podobno z tym przenoszeniem się tam trzeba się długo cackać - brzmiała odpowiedź. - Swoją drogą dobrze, że jesteś, bo mam ci przekazać, że Aeiran powierza ci swój Symbol po tym, jak już znajdzie się w domu.
- Zaraz, dlaczego swój Symbol... - nie zrozumiałam. - Nie powinni przypadkiem wracać do siebie z pełną mocą?
- A skąd ja mogę wiedzieć, co oni kombinują - żachnęła się Lilly.
- Jedno pytanko - zabrał głos demon. - Dokąd się udali?
- Oczywiście do rozwidlenia Rzeki Klejnotów... Tam, gdzie zostali zapieczętowani i gdzie po raz pierwszy otwarło się wejście do Ciemności. A co, chcesz im przeszkodzić?
- Nie ja... Omega chce, a Miya ciągnie mnie ze sobą żeby przeszkodzić Omedze.
Moja przyjaciółka westchnęła i zrobiła marsową minę.
- Dołączam się - zdecydowała. - Ktoś musi was upilnować.

29 XI

Who gave them the right
Waltzing back into your life, your life, your life?
Now I feel fear
I wish that they'd never
come here, here, here
What they're gonna do, what they're gonna say,
Taking you away
From my life, my life, my life?
What they're gonna do, what they're gonna say,
Taking you away
From my life, my life, my life?
Who gave them the right
Turning it back into light, light, light?
Then I felt fear,
I wish that they'd never come here, here, here.
What they're gonna do, what they're gonna say,
Taking you away
From my life, my life, my life?
I don't wanna know, I don't wanna say,
I don't wanna say,
'cause it's your life, your life, your life...


The Cranberries

Dwójka bogów zdecydowała się obudzić Eskire'a dopiero po upewnieniu się, że Lilly schowała Symbol Czasu w bezpieczne miejsce. Wtedy ona, ja i Ketris zgromadziliśmy się przy wejściu do komnaty gościnnej żeby zobaczyć, co się stanie. Aeiran podszedł do nieprzytomnego i przejechał dłonią nad jego twarzą. Eskire ocknął się, a jego oczy zmieniły się w dwie wąskie szparki.
- Od początku wiedziałem - wycedził. - Nie dla wygody wykonałeś nam Symbole. Dzięki nim chciałeś nas kontrolować.
- A niby dlaczego wy stworzyliście mój? - zapytał chłodno Aeiran.
- No cóż - bóg czasu trochę się uspokoił. - Wygląda na to, że jestem... jeńcem?
- Wszyscy jesteśmy tu na równych prawach - oznajmiła Aldrina. - Ale musisz się wreszcie przyzwyczaić, że to są prawa tego świata, a nie nasze.
- I ty to mówisz? Ty, która chciałaś połączyć oba światy? Przecież chodziło ci o kontrolę nad nimi, bo o cóż by innego?
- Nieważne o co chodziło mi wtedy - powiedziała bogini. - Ważne jest tu i teraz.
- "Tu i teraz" można łatwo zmienić. Przecież jesteśmy do tego zdolni, prawda? Kto, jeśli nie my?
- A kto powiedział, że to powinniśmy być właśnie my? - odezwał się Aeiran. - Może powinieneś zadać sobie to pytanie? Wierz mi, odpowiedź by cię zdziwiła.
- Nie dyktuj mi, co mam robić... - Eskire spróbował się podnieść, ale zachwiał się i omal nie upadł. Całkiem jakby zapomniał jak się chodzi. Aldrina rzuciła się by go podtrzymać i ją samą zaskoczyło, że to zrobiła.
- Zdaje się, że nieźle sobie poradziliście... Ze mną - syknął bóg czasu.
- Nic ci nie zrobiliśmy - odrzekł spokojnie Aeiran. - To ty sam... I wszystkie twoje zabawy czasem.
- Skąd ten pomysł?
- Wyemitowałeś jakiś sygnał podczas walki z kapłanką. Wiem, że wysłałeś go w przeszłość. Co chciałeś tym osiągnąć? Teraz twój czas zaczął wariować. A swoją drogą ciekawe jak jest z "tu i teraz" u nas w domu...
- Gdyby udało mi się dostać Symbol na dłużej, zmieniłbym bieg wydarzeń.
- Mogłeś robić takie rzeczy w domu. Tu, jak widać, słabniesz. Kto wie, jak skończysz w rezultacie? - rzucił Aeiran, tracąc cierpliwość i kierując się do drzwi. Obdarzył nas przelotnym spojrzeniem i wyszedł z pokoju.
- Nie chcę cię martwić, Eskire, ale on chyba ma rację - stwierdziła Aldrina z troską. - W każdym ze światów czas płynie trochę inaczej... A twój jest czasem naszego wymiaru.
- I co z tego?
- Jak myślisz, co się działo z naszym światem gdy byłeś zaklęty w kamień? - bogini usiadła obok niego. - Czy czas płynął tam tak jak powinien? A teraz? Co się tam dzieje teraz?
- Nie obchodzi mnie to - odpowiedział zaczepnym tonem. - Oddajcie mi Symbol a zmierzę się z czasem tego wymiaru, tak jak zwykłem to robić zanim zostałem zapieczętowany. I nie odczuwałem żadnych skutków ubocznych.
- Pamiętam - zamyśliła się Aldrina. - Jeszcze w Ciemności lubiłeś wysyłać swoje cienie by zmieniać wydarzenia według własnej woli. Myślałeś, że tego nie widzę? Ale nigdy nie wybrałeś się w taka podróż osobiście. Bo podświadomie wiedziałeś, że to się może dla ciebie źle skończyć.
Eskire spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
- Co chcesz osiągnąć, troszcząc się o mnie?
- Chcę tylko byś parę rzeczy zrozumiał... Tak jak ja zaczęłam je rozumieć.
- Myślisz, że nie dam rady ujarzmić czasu, nie będąc w Ciemności? - bóg czasu zaczął wyrzucać z siebie słowa bardzo szybko, jakby bał się, że nie zdąży wszystkiego powiedzieć. - A dlaczego miałbym chcieć tam wracać, kiedy tu jest tyle światów, czekających na poznanie? Światów, w których nie czulibyśmy się ograniczeni jak w klatce? Światów, w których czeka na nas moc godna prawdziwych bogów? - spojrzał na towarzyszkę z głodem w oczach. - Ten mały, nic nie warty światek, z którego przybyliśmy, nie jest nam potrzebny!!!
Wykrzyczawszy to, umilkł i wbił spojrzenie w podłogę. Aldrina zbliżyła się i przytuliła go mocno, opiekuńczo. Dałam znak Lilly i Ketrisowi, że darmowy seans zakończony.
- A zastanawiałeś się kiedyś - usłyszeliśmy na odchodnym - który ze światów tak naprawdę potrzebuje nas?

Wieczorem Lilly przyszła do mnie, gdy pakowałam swoje rzeczy.
- Właśnie pożegnałam się z Ketrisem - oznajmiła. - Nie powiem, długo i serdecznie. Wygląda na zadowolonego.
- Spróbowałby nie - mruknęłam, wpychając do torby zapas herbaty na czarną godzinę. - Nie codziennie zmienia się miejsce zamieszkania na inny świat.
- A właśnie, gdzie chcesz go przenieść? - zainteresowała się.
- Jego wybór. Pokażę mu kilka ciekawych miejsc i zostanie tam, gdzie będzie się najlepiej czuł.
- A potem co? Z powrotem do herbaciarni?
Skinęłam głową, z trudem dopinając torbę i zawiązując glany.
- Nie zamierzasz chociaż zobaczyć, na co się zdecydują?
Odgarnęłam włosy z czoła i usiadłam na łóżku.
- Oni wiedzą, na co powinni się zdecydować - powiedziałam. - I pewnie tak zrobią, bo to na dziewięćdziesiąt procent najszczęśliwsze rozwiązanie dla nas wszystkich.
- Ty jakoś nie wyglądasz na szczęśliwą - przyjaciółka przyjrzała mi się badawczo. Westchnęłam.
- Bo zawsze zostaje te dziesięć procent ryzyka.
- Oj, uśmiechnij się - Lilly klepnęła mnie mocno w plecy akurat gdy próbowałam poradzić sobie z założeniem nowej kurtki. - Bo ledwo cię można rozpoznać. Do tego te czarne ciuchy - nic tylko wsadzić ci do ręki giwerę albo coś i wysłać na Ziemie Nieprzystosowanych o północy. Mroczna i niebezpieczna.
- No to zapamiętaj mnie taką na wszelki wypadek - oddałam jej cios i podniosłam się z łóżka. Zachichotała.
- Trzymaj się, Mad.
- Ty też. I wpadnij kiedyś do Blue Haven.
Ruszyłam korytarzem, faktycznie marząc żeby ktoś zgasił światło, bo smocze groty były tak jasne, że aż w oczy kłuło. Nie miałam nadziei wyjść stąd niepostrzeżenie - buty za bardzo tupały. Zresztą po co by mi było wymykanie się po cichu? Lubię raz na jakiś czas poudawać kogoś kim nie jestem, ale zawsze u siebie w domu, mając do dyspozycji własną szafę.
Aeirana też nietrudno było dostrzec. Stał pod ścianą, wyraźnie odcinając się od kryształowo jasnego otoczenia.
- Zamierzałaś wyjechać bez pożegnania? - spojrzał na mnie przenikliwie i uśmiechnął się lekko kiedy uciekłam wzrokiem.
- Ketris już czeka - powiedziałam tylko.
- Rzeczywiście - skinął głową. - Stoi na zewnątrz i wygląda jakby czekał na prezent urodzinowy. Czy on myśli, że w innym świecie ucieknie od problemów?
- Może ewentualne nowe problemy będą łatwiejsze do pokonania niż te stare? - wzruszyłam ramionami.
- Część starych już jest nieaktualna - zauważył. - Anomalie zażegnane, ich przyczyny się wynoszą... Bo rozumiem, że uznałaś nas już za nieistniejących dla tego świata?
- Do Ciemności musielibyście odejść wszyscy razem - przypomniałam.
- A więc...? - nie spuszczał ze mnie oczu. Aż mi się nieswojo zrobiło.
- A więc, oczywiście, zwalniam cię z przysięgi - dopowiedziałam tonem chłodniejszym niż zamierzałam. Nie odezwał się, patrząc tylko przed siebie nieobecnym wzrokiem. Wreszcie uśmiechnął się z wyraźną ironią.
- Cóż - powiedział. - W takim razie i ja nie będę cię zatrzymywał... Miya.
W końcu zmusiłam się by podnieść wzrok.
- Powodzenia - rzekłam cicho, ale ciągle chłodno, a następnie odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do wyjścia. Mroczna i niebezpieczna, doprawdy. Zaczęłam mieć wrażenie, że moja obecność przyćmiewa światła w korytarzu.
Miałam nadzieję, że wyprawa w towarzystwie Ketrisa poprawi mi trochę nastrój. Bo nawet ja ledwo się w tym momencie poznawałam.

28 XI

Mezz'Lil nie trudziła się z wyszukiwaniem wiersza lub piosenki, którą mogłaby sobie pomóc w przywoływaniu. Jako osoba zajmująca się modlitwą, a nie opowieściami, spędziła całą noc w komnacie Kryształu i czerpała z niego potrzebną siłę. Tymczasową - jak wyjaśniła, mogła z niej skorzystać tylko ten jeden, wyjątkowy raz. Ale to powinno wystarczyć.
- A jeśli jej się nie uda - zapowiedział Aeiran - sami szukajcie innego naiwnego. My dziękujemy.
Nasza czwórka stała w pewnej odległości, gdy Lilly zbliżyła się do ostatniego posągu, w zaciśniętej dłoni trzymając Symbol. Drugą rękę podniosła i dotknęła nią zimnego kamienia. Zamknęła oczy i trwała tak przez chwilę. Na zewnątrz nie było widać nic specjalnego, ale można było wyczuć przepływającą przez nią moc.
I w pewnym momencie dokoła jej zaciśniętej pięści pojawiła się ciemna aura, a Lilly przemówiła nieswoim głosem.
- Eskire - powiedziała. - Wracaj do nas.
I wrócił. Bez efektów specjalnych, nawet nie zauważyłam kiedy zdążył przybrać ludzką postać. Wyższy od Aldriny, a niższy od Aeirana, przyodziany w staroświecki czarny strój. Długie włosy związane z tyłu i chłopięca twarz, w której jednak było coś, zdradzającego przedwieczność. Ujawniło się, gdy otworzył oczy i rozejrzał się wkoło.
- Den oh sehem vai - powiedział tonem, w którym czaiła się kpiarska nuta - t'ha sehem mie'ne.
- Przepraszam - Lilly zwróciła się w naszą stronę. - Co on powiedział?
- Czas wreszcie ruszył, więc ruszam i ja - przełożyła Aldrina z kwaśnym uśmiechem.
Moja przyjaciółka spojrzała na boga czasu, przechylając głowę w bok.
- Nie można było po naszemu?
- Dlaczego? - zmrużył swoje lekko skośne oczy. - Już wkrótce to wy będziecie się dostosowywać do nas. Powinniście zacząć od razu.
- Jasne - prychnęła Lilly. - Spróbuj nauczyć cały świat języka, który zna tu tylko was troje, i każ się nim posługiwać. Świat na pewno zareaguje entuzjastycznie.
- Chyba się nie rozumiemy - Eskire patrzył na nią badawczo. - Świat poznał naszą potęgę i zapamiętał ją na wieki.
- Jeśli na mniej niż trzy wieki, to już zapomniał - odcięła się Lilly. - Bo tyle właśnie przesiedziałeś w kamieniu.
- I widzę, że odczarowanie mnie zostawiono na wielki finał - powiódł wzrokiem wkoło, zatrzymując spojrzenie na swoich towarzyszach. - Nawet komitet powitalny jest.
- No cóż. Witaj, Eskire - odezwał się Aeiran z przekąsem. - Miło cię widzieć.
- Nawzajem - odparł bóg czasu tym samym tonem. - Widzę, że stanęliście po jednej stronie.
- To chyba niezupełnie tak - zadumała się Aldrina. - Ja stoję po swojej własnej stronie, a Aeiran po swojej. Tylko na razie obie strony są jakby obok siebie.
- Co za logika - zaśmiał się długowłosy. - Ciekawe, czy również obok mojej.
- A jeśli nie?
- Wtedy któreś z nas będzie musiało spakować manatki i wynieść się z tego świata.
- Nic się nie zmieniłeś - westchnęła bogini.
- A czy to takie dziwne, że chcę być w pełni tym, na kogo wybrał mnie los? Co niby miałoby mnie w tym ograniczać?
- Na przykład ja - odezwała się Mezz'Lil w zamyśleniu. - Bo wiesz, mam twój Symbol.
- W takim razie oddaj mi go, kapłanko - powiedział Eskire łagodnie. - Bo jesteś kapłanką, nieprawdaż? To znaczy, że powinnaś być uduchowiona i posłuszna, a jakoś tego u ciebie nie widzę.
- A kto powiedział, że jestem t w o j ą kapłanką, arogancie? - skrzywiła się Lilly. - Odczarowałam cię tylko po to, żeby świat się uspokoił, bo przez was wariuje.
Eskire nie odpowiedział, tylko patrzył na nią tak jakby zastanawiając się, do jakiego gatunku płazów należy ta bezczelna istota. A potem niedbałym ruchem wyciągnął rękę... I wszystko stało się tak szybko! Po prostu nagle jego dłoń była już zaciśnięta na jej nadgarstku!
- A niech to! - zawołała Aldrina, gdy próbował wyrwać Lilly posążek. - To się nie skończy dobrze!
Jakoś udało mu się dotknąć figurki i w tej samej chwili wystrzelił z niej dziwny, oślepiający promień, który pomknął w górę i zniknął, jakby nigdy go tam nie było. Ale Lilly nie straciła zimnej krwi. W wolnej dłoni zmaterializowała promień światła, którym przejechała Eskire'owi po oczach. Syknął i puścił ją, przykładając sobie dłonie do twarzy, najwyraźniej w celu usunięcia obrażeń.
- To by było zbyt łatwe - powiedział Aeiran. - Zaraz przywróci swój wzrok do poprzedniego stanu.
- Więc czemu się nie wtrącisz? - spytałam.
- Niech on też się trochę pobawi - usłyszałam w odpowiedzi. - A tobie się wtrącać nie radzę.
W międzyczasie Lilly rozwinęła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Eskire spojrzał w górę, warknął coś przez zęby i nagle pojawiło się przy nim kilka cieni. Lekko odbiły się od ziemi i zaczęły lecieć za Lilly. Najbliższy z nich potraktowała świetlnym promieniem, ale to był chwilowy sukces. Nawet bóg bez pełnej mocy jest coś wart - inna mroczna postać niespodziewanie pojawiła się tuż za nią i schwyciła za obie ręce, chcąc chyba zastosować tę samą metodę, co w przypadku elfów. Lilly krzyknęła krótko, czując uścisk przeciwnika - potem opowiadała mi, że był zimniejszy niż lód - i wypuściła Symbol z dłoni. Spadł prosto w ręce Eskire'a.
- A teraz, przyjaciele - rzekł spokojnie - pora dojść do porozumienia.
Lilly, od której cienie już odstąpiły, padła na skaliste podłoże i bezsilnie uderzyła w nie pięścią. Natomiast Aeiran zrobił krok do przodu.
- Owszem - powiedział bez śladu emocji na twarzy. - Już pora.
I nagle twarz boga czasu wykrzywił grymas bólu. Spróbował puścić figurkę, ale, nie wiedzieć czemu, nie udało mu się to.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołał - To płonie! Ja płonę!!!
- Kapłanko - Aeiran zwrócił się do Lilly. - Podejdź i odbierz mu Symbol.
Osłupiała zrobiła jak polecił, po czym stanęła przy nas. Eskire złapał się za dłoń, przewrócił oczami i upadł na ziemię.
- No i mamy go z głowy przynajmniej na dzisiaj - stwierdziła beztrosko Aldrina.
- Ale... Co mu się stało? - wyjąkał Ketris.
- Moc w Symbolu należy do niego, ale sama figurka jest dziełem Aeirana, podobnie zresztą jak moja - wyjaśniła. - Aeiran potrafi na nie oddziaływać... - a po namyśle dodała: - I nawzajem.
- To co z nim robimy? - pytanie Lilly było czystą formalnością. Dobrze wiedziała, że za chwilę będziemy go ciągnąć do Naith.

26 XI

- Miya! - usłyszałam przy swoim uchu - Budź się żeż no!
Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam nad sobą twarz Clayda.
- Kontaktujesz? - zapytał. - Jak nie, to patrz mi na usta. Po. Bud. Ka.
- Śpię - powiedziałam stanowczo i zamknęłam oko.
- Nie śpisz, bo już dawno odespałaś. Od zbyt długiego spania będziesz miała zapuchnięte ślepka i będziesz wyglądać jak siedem nieszczęść.
Coś takiego, znawca się odezwał. Zwykle i tak mam podkrążone oczy, nikt nie zauważy różnicy...
- W nocy przyjechał Ketris z pewną panią, która nas teraz terroryzuje - ciągnął Clayd cierpliwie. - Zwalaj się z wyrka i zrób z nią coś.
- Akurat wy dajecie się sterroryzować - wymamrotałam i przekręciłam się na bok.
- Nie to nie - westchnął. - Najwyżej się zmarnuje ta herbata, która się właśnie parzy w kuchni.
Powiedział swoje i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zaraz, kiedy ja ostatnio piłam herbatę? Jeszcze u Vanny? Więc nic dziwnego, że taka jestem zaspana...
Jak lunatyk wstałam z wyciągniętymi rękami i wymaszerowałam z pokoju.

- A niby jak mogłam to tolerować?! - wołała Aldrina ze wzburzeniem. - Takie zaniedbanie!!!
- Żadne zaniedbanie - odpowiedział Aeiran niewzruszony. - Niektórzy nie mają osobistego lutnisty do towarzystwa, więc mogą sobie czasem pojechać potańczyć.
Takie słowa z jego strony spowodowały, że omal nie wyplułam swojej herbaty, a po sekundzie omal się nią nie zakrztusiłam. Za to Aldrina w tej chwili wyglądała raczej na boginię wojny.
- O co ona się tak wścieka? - zapytałam Lilly.
- Wyczuła tu wejście do Ciemności, więc przyjechała - wyjaśniła. - Osobiście je zamknęła, a teraz robi awanturę, że nie zostało to wykonane wcześniej...
- A Ketris czemu taki śnięty? - zerknęłam na barda, który siedział na kanapie i miał twarz w kolorze chorobliwej zieleni.
- Oj, źle z nim - moja przyjaciółka przewróciła oczami. - Wiesz, jak się tutaj przenieśli? Wirem.
- Wirem - powtórzyłam i natychmiast zaczęłam współczuć Ketrisowi.
- Świat ma kłopoty, a ty rozbijasz się po przyjęciach. Przyjęciach! - Aldrina kontynuowała swoją litanię wyrzutów.
- A od kiedy tak się troszczysz o ten świat? - odezwał się cicho Aeiran, upijając łyk kawy.
- Któreś z nas musi.
- W takim razie może wreszcie przestaniesz krzyczeć i zaczniesz podejmować decyzje?
Zamilkła, spoglądając na niego bez zrozumienia.
- I może wreszcie wymienimy argumenty - dodał spokojnie i dobitnie. - Rozważymy za i przeciw. W końcu mamy jakiś wybór.
- Rzeczywiście, wybór - prychnęła. - Albo przez wieczność blokować kolejne wejścia, albo...
Zacisnęła zęby i spojrzała gdzieś w bok. A Aeiran stracił chyba cierpliwość, bo chwycił ją za rękę i bez słowa pociągnął na górę.
- Przedyskutują, jak myślicie? - mruknęła Lilly.
- Byle mi w ferworze dyskusji domu nie rozpieprzyli - skwitował Clayd. - Ale jestem dobrej myśli, więc zaaplikuję jakieś prochy temu nieszczęśnikowi - wskazał na Ketrisa - a potem zabieram was na wyprzedaż.
- Na wyprzedaż? - zdziwiła się Lilly. - Co tam sprzedają, części zamienne?
- Też - roześmiał się. - Jakbyś widziała, z czego swój motor składałem, to by ci oko zbielało.

Pod Melgrade ryzyko zgubienia się jest bardzo prawdopodobne, dlatego jak zwykle trzymałam się Clayda, a Lilly trzymała się nas.
- Co to za wykręcone miejsce? - zawołała na starcie.
- Tu dawno temu było metro - poinformował ją Clayd. - Teraz już się go nie używa... Za to kwitnie handelek.
- Jak bardzo legalny? - uśmiechnęła się krzywo.
- Zależy kto o to pyta - odwzajemnił uśmiech.
"Wyprzedaż" klimatem przypominała bardziej Ziemie Nieprzystosowanych niż miejsce, które znajdowało się ponad nami. Niewielu ją odwiedzało, a ci, którzy to robili, zazwyczaj byli stałymi klientami. Nieźle urządzone jest to dawne metro, teraz znajdują się tu niewielkie podziemne sklepy, choć i tak połowa towaru jest wystawiona przed nimi. A większości tegoż towaru normalnie się w Althenos nie spotyka. I nigdy nie wiadomo, na co można trafić.
- No to się rozglądajcie, jakby co, to funduję - oświadczył Clayd z miną dumnego ze swej szczodrości ofiarodawcy na cele charytatywne. - Muszę odreagować panią Aldrinę.
W rezultacie obie wybrałyśmy sobie po skórzanej kurtce... Lilly wybrała sobie długą i elegancką, gdy tymczasem moja była skrojona na wzór kurtek lotniczych. Jaka szkoda, że pilot ze mnie żaden.
- I teraz jesteście Claydetki - stwierdził nasz hojny sponsor, uśmiechając się szeroko. - I to śliczne jak malowanie, nie muszę się za was wstydzić.
- A jak! - okręciłam się przed pękniętym lustrem - Tylko że nie są kolczaste.
- Bo wy nie potrzebujecie takich groźnych atrybutów.

Gdy wróciliśmy, dom był w jednym kawałku, a Ketris leżał z zamkniętymi oczami i nie był już zielony, tylko blady.
- Jak tam? - spytałam na przywitanie.
- Żyję - odpowiedział dość słabo. - Ale wyjeżdżam stąd zwyczajnie, promem.
- A oni? - zainteresowałam się i w tym momencie usłyszeliśmy kroki na schodach. "Oni" zeszli na dół i wyglądali jakby zmagali się z klęską żywiołową.
- Doszliście wreszcie do jakiegoś porozumienia?
- Nie - odparł Aeiran, uśmiechając się drwiąco. - Chyba że ktoś zechce zrobić to za nas i uwolnić Eskire'a?
- Ja! - zgłosiła się Lilly.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią z osłupieniem. Nawet Ketris podniósł się z kanapy.
- Myślałem, że masz po uszy tej całej historii.
- Mam - niemal warknęła. - I właśnie dlatego chcę ją zakończyć, JASNE?!?
- Eskire jest niebezpieczny - ostrzegła Aldrina.
- Ale nie ma Symbolu. Poza tym wy też jesteście niebezpieczni, a jakoś sobie z wami radzimy!
- Nikt nie będzie o mnie mówił jak o... - zaczęła bogini, ale Aeiran powstrzymał ją ruchem ręki.
- Moje ogólne zdanie o kapłance zachowam dla siebie - powiedział - ale jeśli już ktoś ma rozpieczętować Eskire'a, to właśnie ona.
- No - podsumowała Lilly te zawoalowane słowa uznania.

25 XI

Dancing to the feel of the drum
Leave this world behind
We'll have a drink and toast to ourselves
Under a Violet Moon!
Tudor Rose with her Hair in curls
Will make you turn and stare
Try to steal a kiss at the Bridge
Under a violet Moon
Raise your hats and your glasses too
We will dance the whole night through
We're going back to a time we knew
Under a Violet Moon!


Blackmore's Night

Nie, ani nic mi się nie stało, ani nie postanowiłam rzucić pamiętnika w kąt i dać sobie spokój. Po prostu spędzam miło czas w Althenos, odsypiając. Takie demony jak ja może i nie potrzebują snu, ale ja jakoś czuję się lepiej z takimi ludzkimi przyzwyczajeniami - pewnie mam to po matce... albo po poprzedniej sobie. Zazwyczaj nie śpię aż tyle, ale po parapetówie u Vanille czułam się tak wykończona, że gdy tylko wróciliśmy do Melgrade, rzuciłam się na łóżko i odpłynęłam w objęcia Morfeusza. Wbrew pozorom nie piłam nic wyskokowego... A może to kwiaty w ogrodzie mnie odurzyły, nie wiem. W każdym razie to jest moja druga przerwa od snu - podczas pierwszej musiałam zdać Lilly i Claydowi relację. A zatem napiszę tu co nieco i za chwilę znów ruszam okupować łóżko.

Wrażeń ci u kuzynki miałam pod dostatkiem. Nawet pomijając to, jak fajnie się jedzie w trójkę na jednym koniu (mówiącym!), w dodatku taszcząc donicę z różą... Rozdroże, gdzie stykają się światy, nie jest miejscem, do którego można się dostać w żaden znany mi dotąd sposób. A sam dom... Do niego będę pewnie chciała wracać jeszcze nie raz. Nie dlatego, że jest zawieszony w rozgwieżdżonej przestrzeni pełnej portali. Nie dlatego, że jest z żółtej cegły i porasta go bluszcz, nawet nie dlatego, że posiada strych... Chociaż nie, dlatego też. Ale przede wszystkim dla tej atmosfery - to jest prawdziwy dom, taki, który chce, żeby w nim zamieszkać, żeby być w nim szczęśliwym i żeby go kochać - i odpłaci się tym samym. Jak w powieściach pani Montgomery.
Z początku honory domu pełnił Ricardo Jose Perez, czy jak go tam zwał, dopóki nie dopadła go Vanny, uzbrojona w wazon.
- Widzę, że między wami nic się nie zmieniło... Wciaż się tłuczecie i wszystko wokół przy okazji też! - zachichotałam i nawet Aeiranowi nie udało się powstrzymać śmiechu. Rick nie posiedział w domu zbyt długo, ciągle robiąc za eskortę dla spodziewanych gości, którzy dopiero zaczynali się zjeżdżać. Do tej pory pojawiła się tylko Irian - nasza znajoma "ogrodniczka wspomnień" - w towarzystwie malutkiej srebrnej smoczycy i demona wystrojonego jak na Galę Niezwykłych Myśli w Tarahieny. Irian wyjaśniła, że odstawił się za wszystkie czasy, bo na co dzień tak nie wygląda. Trochę szkoda...
Nie zabrakło również pstrokatej Andrei, która swego czasu tak bestialsko pozbawiła moją kuzynkę włosów, a już wkrótce zaczęła do nas dołączać reszta rodziny i nie tylko. Bardzo się cieszyłam na spotkanie zarówno z tymi widywanymi często, jak i z tymi, z którymi mam mniejszy kontakt - bo przydałoby się to nadrobić...
Tenka, kuzynka najbardziej dla mnie nieuchwytna, choć nie w dosłownym sensie. Intrygować mnie pewnie będzie zawsze, a z drugiej strony na jej widok ogarnia mnie dziwne rozczulenie... Razem z nią przybył nieduży i dość pokraczny osobnik o jednym wyłupiastym oku, porozumiewający się za pomocą tabliczek z napisami, oraz autentyczny, uroczy kiciuś... Tak, wiem, że tygrys, ale cóż poradzę, że na widok niektórych zwierzątek zaraz chce mi się je głaskać? To silniejsze ode mnie, na szczęście Sidhe mnie nie podrapał, przed czym ostrzegała Vanny. Za to zdziwił się, że znów komuś się zebrało na głaskanie i nie omieszkał tego powiedzieć. Mówiące konie, mówiący tygrys... czemu nie?
Saovine, "zamieranie" czyli duchowe przeciwieństwo Tenki. Wbrew temu, kim jest, potrafi być żywa za sześć (albo, jak sama mówi, za dwanaście). Przyciągnęła ze sobą niejakiego Kayleigha, którego nazywała swoim niewolnikiem, z czego - łagodnie mówiąc - nie był zbyt zadowolony. Na pierwszy rzut oka równie przypadkowy towarzysz jak Aeiran, na drugi zaś... może lepiej się nie zastanawiać. Nie dość, że niebezpiecznie przystojny, to jeszcze wydawał się być zdolny do wszystkiego. Typ przyciągający spojrzenia, ale lepiej chyba poprzestać na patrzeniu.
Zellas - pewnie powinnam nazywać ją Alath'Erną, ale trudno mi się przyzwyczaić - o złotych oczach i białych włosach, charakterystycznych dla Malachów (choć Tencia jakoś tę regułę ominęła). Ze swoją wykręconą opowieścią, która ciągnęła się za nią w sposób niemal widoczny i aż prosiła, by o nią zapytać. Oraz jej towarzysz, jakby żywcem wzięty z komiksów O'Barra albo przynajmniej z jakiejś old schoolowej grupy metalowej... Blada twarz, czarny makijaż - jeszcze tylko mu kruka do kompletu brakowało. Gdy przyglądał się nam wszystkim, miałam niezbyt miłe wrażenie, że przenika nasze dusze na wylot... Byłam trochę ciekawa, co widział, ale jakoś nie miałam okazji go o to zapytać. A może ochoty. Po co sobie psuć nastrój?
I oczywiście Satsuki, moja kochana, ognista siostrzyczka, której zawsze wszędzie pełno. Również teraz postanowiła wyściskać wszystkich zgromadzonych i w międzyczasie wepchnąć w ręce Vanny coś niesamowicie kolorowego, co po krótkich oględzinach okazało się witrażem. Z Satsuki przyjechał jej przyjaciel Sapphire - chłopak wesoły, sympatyczny i chyba najnormalniejszy na tej imprezie, pomijając wielobarwne oczy, od patrzenia w które zakręciło mi się w głowie. A w dłoniach dzierżył dumnie lampę. I to jaką!

I było... No, fantastycznie! Tylko trudno to opisać, gdy ma się zamglony wzrok i co chwilę robi się przerwę na ziewanie. Poza tym nie wiem, o czym konkretnie wspomnieć, gdy tyle się zdarzyło... Bo nie można pominąć na przykład zwiedzania domu, w którym wszystko ma swoje własne miejsce (co nie znaczy, że panuje tam bezgraniczny ład), zakończonego wielkim buszowaniem po strychu? Nota bene, znalazłyśmy tam sporo ciekawych rzeczy, takich choćby jak to drewniane puzderko, nie posiadające zamka a nie dające się w żaden sposób otworzyć... I dzielnie zasłaniałyśmy komputer, żeby Satsuki się do niego nie dorwała.
Później przyszedł czas na nieodzowne śpiewanie karaoke na całe gardło, wysłuchiwanie manifestu przeciw minispódniczkom (całe szczęście, że sama noszę raczej maxi), podziwianie niezwykłych kształtów tworzonych z czystego ognia przez Sat i Tencię, rozmowa z Andreą na tematy kulinarne, a raczej herbaciane, i w ogóle czerpanie tyle radości z tej imprezy, ile tylko się dało.
A dziewczyny miały tyle do opowiedzenia... Sporo nowego się dowiedziałam i będę sobie to długo układać w głowie zanim ochłonę. A potem się skarżę na brak własnych opowieści - nie dziwota, skoro rodzinka robi mi konkurencję!
Choć opowieść Irian zaciekawiła mnie na tyle, że z rozpędu zaoferowałam się dorzucić do niej własny wkład... Ale sza, jeszcze do końca nie mogę w to uwierzyć, więc na razie nie będę zdradzać szczegółów.
Nie mogę nie wspomnieć o muzyce - dźwięki płynące pełną siłą ze sprzętu przytarganego ze strychu (przez Aeirana i Dhira, towarzysza Irian) po prostu zapraszały by przy nich zatańczyć. Z tym, że panien było jakby nieco więcej niż ich potencjalnych danserów i wywiązała się ciekawa dyskusja, która zaowocowała tajemniczą rozmową Satsuki i Sao na temat gry w bilard. Co ma bilard do tańca, doprawdy... Zamierzają grać o faceta mając przy sobie takich partnerów?
W każdym razie nie przeszkodziło mi to przeprowadzić dochodzenia na temat, który potrafi zatańczyć. A ściślej mówiąc, zatańczyć ze mną, bo zwykle jestem dość trudna w obsłu... prowadzeniu. Chyba tylko trzech facetów w światach daje radę się ze mną zgrać. Ale najpierw wypadało mi zwrócić się do własnej osoby towarzyszącej i z niewinnym uśmiechem zapytać:
- Aeiran... Umiesz tańczyć?
Osoba towarzysząca jako żywo się tego pytania nie spodziewała, toteż nie usłyszałam odpowiedzi. Za to - na wszystkie żywioły - miałam demonstrację w praktyce!
Co jeszcze? Jedzenie może? Przygotowane przez Andreę nie tylko artystycznie wyglądało, ale i smakowało. I niech nikt nie mówi, że demony nie muszą jeść! Bo tort z truskawkami bez wątpienia był grzechu wart...
...choć ja i tak najwięcej spożyłam herbaty.

Mimo radości z tego spotkania potrzebowałam jednak chwilki wytchnienia. Dlatego też wymknęłam się do stajni, z intencją wygłaskania Violet Shadow - najbardziej chyba przystępną klaczą spośród tych końskich arystokratów, którzy nas tu przywieźli. Wesoła, spokojna, wygadana... Aż zapragnęłam sama mieć takiego towarzysza podróży, choć zwykle potrafię obyć się bez konia...
- No tak - usłyszałam, wychodząc na zewnątrz. - Jeszcze tylko tu cię nie było.
Vanny i Aeiran stali oparci o ścianę, sprawiając wrażenie, że na mnie czekali. Moja kuzynka była uśmiechnięta szeroko i perfidnie.
- Porozglądał się trochę po domu i w końcu wypadł z niego jak strzała - wskazała ruchem głowy na mojego towarzysza.
- Uciekłeś? - zapytałam, walcząc ze śmiechem.
- Nie ty jedna potrzebujesz trochę odpoczynku od tłumów - stwierdził kwaśno. Fakt, dla mnie tyle osób to też tłum, nawet jeśli tłum wytęskniony.
- No to mówię, uciekłeś!
- Ty pierwsza uciekłaś - odparował. - I jesteś poszukiwana przez swoją siostrę, wykrzykującą coś na temat gry w bilard w twojej herbaciarni.
- Chyba nie chcę na razie nic wiedzieć - pokręciłam głową. - Wiesz, Vanny, chętnie bym się przejechała.
- Konno? - podchwyciła z błyskiem w oczach. - No to dawaj!
- Czy to na pewno dobry pomysł? - Aeiran spojrzał na mnie z ukosa. - Zważywszy, że jadąc tutaj nie wiedziałaś kogo się złapać żeby nie spaść?
- Kiedyś w końcu musi nadejść ten czas - zauważyłam filozoficznie. - że trzeba będzie nauczyć się porządnie jeździć.
- To może spraw sobie własnego konia, zamiast żerować na cudzych?
- Jeśli ja mam sobie sprawić, to i ty powinieneś - oddałam strzał. - Inaczej do końca przysięgi będę cię prześcigać.
- To, że raz ci się zdarzyło, nie znaczy, że będzie tak zawsze... I jakoś nie widzę nas na gadających rumakach.
- Ja też nie widzę, ale zobaczę, gdy już będę takiego mieć. A wtedy ty bez wątpienia nie będziesz chciał być gorszy i zechcesz mieć własnego... A ja będę triumfalnie powtarzać "A nie mówiłam?"
- Słuchaj, jak chcesz, to mogę pogonić swego bodyguarda, żeby ci takiego rumaka przywiózł - zwróciła się do mnie Vanny.
- Nie ma sprawy, tylko nech będzie chętny do współpracy - uśmiechnęłam się.
- Kto, Rick czy rumak?
- Whatever. Dam ci znać gdy będę miała chwilkę czasu na naukę jazdy.
- Świetnie - rozjaśniła się moja kuzynka - Idziecie, czy jeszcze tu chcecie pobyć? Powinnam wracać do reszty gości, a gdy was nie będzie, dziewczyny zaczną gadać... - zamilkła, jakby rozważała ewentualność gadania z nimi.
- Najwyżej się zemścimy - odparł beznamiętnie czarnooki. - Możesz się nas spodziewać za chwilę, kronikarka właśnie zaczyna podziwiać gwiazdy i nie ma dla niej ratunku...
Gdy Vanny odchodziła, ledwo słyszałam jej chichot - faktycznie, gdy zapatrzyłam się na te gwiazdy (czy na pewno prawdziwe gwiazdy? Może takie same jak dokoła zaklętego zamku, kto wie...), trudno mi się było od nich oderwać.
- Nie... Nie ma na tym niebie mojej Anameri - powiedziałam cicho do siebie.
- To, że ja podziwiam gwiazdy, nie znaczy, że musisz stać tu ze mną - dodałam po chwili, już nie do siebie.
- Jak już powiedziałem, nie tylko ty potrzebujesz odpoczynku od tłoku - Aeiran stanął obok mnie, również spoglądając w niebo.
- W Ciemności nie było tłumów? - spytałam. - Wyznawców oddających wam cześć?
- Oni oddawali cześć na zewnątrz świątyni, a my czekaliśmy wewnątrz aż sobie pójdą - uśmiechnął się gorzko do wspomnień. - Aldrina czasem stawała w oknie... A Eskire uważał, że nie ma co się im pokazywać, bo wtedy będa chcieli więcej i więcej, a nie o to chodzi.
- A o co?
- O to, by pojawiać się nieoczekiwanie i tym bardziej rozpalać wiarę w ludzkich sercach...
Oderwałam wzrok od gwiazd, wsuwając mu demonstracyjnie rękę pod ramię.
- Zatem możemy teraz nieoczekiwanie pojawić się w domu - stwierdziłam.
- W domu - zamyślił się. - Oczy ci błyszczą ze szczęścia, od kiedy tu jesteśmy. A o ile wiem, też masz miejsce, które nazywasz domem i ukrywasz przed wszystkimi.
- Miejsce, które nazywam szumnie domem, to pokój przedzielony na pół przez regał - wyjaśniłam. - I nie ukrywam, tylko trzeba umieć go znaleźć.
- Lepiej nie kuś losu, bo nie wiadomo, kto go może znaleźć - ostrzegł. - To idziemy, kronikarko?
- To idziemy, Czasoprzestrzenny.
Weszliśmy do domu rychło w czas, by zobaczyć Ricka uciekającego z aparatem, którym ani chybi narobił jakichś kompromitujących zdjęć. A za nim pędził Maho, zaciekle próbujący przejąć ten dowód rzeczowy. Cud, że się z nimi nie zderzyliśmy.

Szczęśliwa. Zaspana, to prawda, ale szczęśliwa. I roześmiana na zapas. Nie ma wątpliwości, że jeszcze się niebawem do Vanny wproszę. Zwłaszcza gdy będę już mieć za wierzchowca przedstawiciela Przenoszących. Nauka jazdy to już osobna sprawa...

21 XI

- No i co wy na to? - Clayd pokręcił głową z politowaniem.
- Makabra - stwierdziła Lilly. - Obstawili mnóstwem barier, a i tak się ciągle kręcą w pobliżu jakby myśleli, że to w czymś pomoże.
- Ma to swoje zalety - flénn'ath uśmiechnął się z rozbawieniem. - Mogliście się tu zjawić waszym sposobem i nawet nie zauważyli.
Staliśmy sobie w czwórkę na jednej z głównych ulic Melgrade, przyglądając się sporemu wejściu do Ciemności, które wczoraj pojawiło się na środku drogi. Informację na ten temat przysłał Clayd dziś rano, akurat gdy ja i Aeiran wróciliśmy do Naith. Do Althenos zabraliśmy przy okazji Lilly, bo szwendała się po grotach wkurzona jak odkurzacz. Gwoli wyjaśnienia - Aldrina postanowiła jeszcze nie wracać i popilnować wejścia, które otworzyło się w Oku, a Ketris również tam został by przypilnować Aldriny.
- Nie da się jednak ukryć, że do czegoś się przydają te osłony - osądził Aeiran. - Przynajmniej w jakimś stopniu zakłócają wabiące działanie Ciemności...
- Mogę spytać, jak Aldrina zamierza zająć się tym problemem w Oku? - zwróciłam się do niego zaciekawiona.
- Może spróbować go powstrzymać - odpowiedział czarnooki. - O ile dźwiękmistrz ufa jej na tyle, by dać jej do ręki Symbol.
- A do czego byłaby zdolna niegodna zaufania bogini z pełną mocą? - spytała Lilly.
- Cóż, trzeba przyznać, że nie zwykła wpadać w takie skrajności jak Eskire... Przynajmniej obecnie.
- Czyli zgadzasz się, że Ketris ma na nią dobry wpływ? - moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko.
- Hej, zaraz! - spojrzałam na nią z zaskoczeniem. - Jeszcze niedawno byłaś co do niej podejrzliwa, a tu nagle taka zmiana?
- Co do niej, tak. Co do niego, nie - zareagowała Lilly nad podziw dojrzale, pokazując mi język. Odwzajemniłam się tym samym.
- No i proszę - zaczął Clayd, uśmiechając się szeroko. - Nawet gdyby światy się paliły i waliły, nie powstrzymałoby to tych dwóch nadobnych niewiast przed toczeniem zażartej dyskusji...
- Czyż nie? - podchwycił Aeiran z grobową miną i błyskiem w oczach. - Nic, tylko ręce załamać nad tym, co się w tych czasach wyprawia.
Jak na komendę zaczęłyśmy krztusić się ze śmiechu, słysząc tę rozmowę.
- To jak, Aeiran? - odezwałam się, gdy wreszcie się uspokoiłam. - Zrobisz coś z tym przejściem zanim zleci się tu cały rząd, wojsko i media?
- O ile faktyczny opiekun tej krainy pozwoli mi poeksperymentować.
Na te słowa Clayd zmarszczył brwi w zastanowieniu.
- A, niech sobie jeszcze pobędzie - machnął w końcu ręką. - Mogą się zlecieć, przynajmniej będą mieć ciekawą odmianę.

- Czym się tak zaczytujesz? - Clayd zajrzał mi przez ramię kiedy już rozgościliśmy się w domu przy cmentarzu.
- Dobra nowina - podałam mu zaproszenie od kuzynki. - Wygląda na to, że Vanny wreszcie znalazła swój upragniony dom.
- Szczęściara - uśmiechnął się ze zrozumieniem. - Kiedy zamierzasz się wybrać?
- Jak najszybciej - zachichotałam. - Zwłaszcza, że paru osób z rodzinki nie widziałam wieki i zatęskniłam. Zostało mi tylko wysłać Vanny odpowiedź i dobrze związać moją osobę towarzyszącą.
- Nie patrz na mnie jak na ofiarę, kronikarko, bo zabrałbym się z tobą bez użycia radykalnych metod perswazji - odezwał się Aeiran od na pół otwartych bocznych drzwi. - Chętnie sprawdzę, czy reszta twojej rodziny też jest tak... oryginalna.
- No to t y l k o wyślę odpowiedź i mogę śmiało ruszać - podsumowałam, mrugając do Clayda.
- Choćby światy się waliły i paliły?
- W zasadzie tak. Nic mnie od tego nie odwiedzie.
- No to mam pomysł - Clayd uśmiechnął się szelmowsko i wypadł do kuchni. Dość szybko pojawił się z powrotem, a za nim zaciekawiona Lilly ze szklanką soku z winogron.
- Na parapetówę nie możesz iść z pustymi rękami - powiedział, podając mi pokaźne pudełko z herbatą. Spojrzałam na nie rozgwieżdżonym wzrokiem.
- Autentyczna tarahieńska herbata Nelhin? - szepnęłam z totalnym zaskoczeniem. - Coś, czego od dawna brakowało mi w herbaciarni!
- Ty swoją porcję dostaniesz na gwiazdkę.
- Trzymam cię za słowo - uniosłam wieczko, wdychając egzotyczny zapach najtrudniej dostępnej herbaty w DeNaNi. Nigdy nie mogłam zrozumieć skąd Clayd brał takie rzeczy, skoro większość czasu spędzał w Althenos.
- Też mi prezent - zachichotała Lilly. - Bardziej odpowiednia byłaby raczej butelka z jakimś wytrawnym trunkiem.
- No coś ty! - odpaliłam. - Na nowe miejsce zwykle daje się mikser, żelazko, garnki albo doniczkę z jakąś roślinką!
- Ciekawe zestawienie - skomentował Aeiran. - Tylko że twoja kuzynka z żałobą po włosach nie wygląda raczej na kogoś, komu się wręcza miksery.
- Racja - przyznałam. - Ale o kwiaty o tej porze roku trudno, więc herbata musi wystarczyć.
Czasoprzestrzenny zamyślił się na chwilę.
- Chodź - powiedział wreszcie i wyszedł na cmentarz. Zaciekawiona podążyłam za nim i zobaczyłam jak klęka na ziemi i układa dłonie jakby coś osłaniał.
- Co ty kombinujesz?
- Zaczekaj - na twarzy Aeirana pojawił się wyraz głębokiej koncentracji. Po chwili przestrzeń otoczona jego dłońmi zaczęła się zmieniać. Ledwo dostrzegalnie, ale z widocznymi efektami - ziemia stała się jakaś inna, choćby dlatego, że nie wyrastała z niej już zeschła trawa, ale spory, choć zmarniały pęd.
Nie wiem jak długo to trwało, ale odniosłam wrażenie jakbym oglądała taśmę na przewijaniu do tyłu. Tyle że o wiele piękniej. Roślina stawała się coraz bardziej zielona, coraz więcej liści i śnieżnobiałych płatków pojawiało się jakby przywiał je wiatr i dołączało do pędu jakby nigdy od niego nie odpadły. Wkrótce miałam przed oczami najpiękniejszą, najbardziej okazałą różę, jaką kiedykolwiek widziałam. Jeszcze chwila - i kwiat zamknął się w pąk. I dobrze, Vanny zachwyci się jego rozkwitem...
Obserwowałam wszystko z niemym podziwem. Biała róża. Skąd on, u licha, wiedział...?
Aeiran ściągnął brwi patrząc na swoje dzieło i w końcu pokiwał głową z aprobatą.
- Jak to zrobiłeś? - wykrztusiłam.
- Wywołałem ten kwiat skądś, gdzie nikt o niego nie dbał, a potem cofnąłem jego czas - odpowiedział czarnooki jak gdyby nigdy nic.
- Jak znam życie, Vanny ma już pewnie cały ogród pełen białych róż - stwierdziłam trzeźwo. - Ale ta z będzie ich niekwestionowaną królową.
- W porządku - Aeiran skinął głową i wstał. - Teraz możesz ją sobie spokojnie wykopać i przesadzić.

Koniec końców do mojej kuzynki powędrował list o następującej treści:
Gratuluję domu i chętnie go zobaczę! Czekam w Althenos (tam gdzie zawsze) i zdecydowanie nie będę sama. Duża buźka - Miya.
PS. Clayd też przesyła dużą buźkę (gorącą i soczystą - ha!) i pyta, czy ten cały Rick ma fajniejszą kurtkę niż on.

Doprawdy, jesteśmy najbardziej niefrasobliwymi istotami w światach!

19 XI

Jeszcze wczoraj posiedzieliśmy na wyspie, bo Ketris czuł się odpowiedzialny za Faralię i chciał sprawdzić, co się z nią stanie. Zdaje się, że elfka zostanie w Oku pod opieką kapłanów. Ma teraz poziom umysłowy sześciolatki (na ludzkie) i tak też się zachowuje. Może to i lepiej; nie zdziwię się, jeśli z dala od wszystkich elfich intryg i waśni będzie szczęśliwsza... Zwłaszcza, że może żyć od nowa. Bard chyba też tak uznał, bo z rozczuleniem obserwował, jak jego dawna towarzyszka (co dokładnie ich łączyło?) z entuzjazmem pogrąża się w dziecięcych zabawach.
Dziś wieczorem Aeiran zaciągnął mnie na brzeg jeziora. Poszłam z nim nie bez zdziwienia. Gdy przechodziliśmy obok wieży, zobaczyliśmy Aldrinę, wybiegającą z niej z płaczem. Zobaczyła co chciała...
Prześliczny widok na jezioro aż się prosił by go podziwiać. Jednak nie miałam do tego głowy, widząc, co chciał mi pokazać Aeiran.
- Wejście do Ciemności - zdziwiłam się. - Tutaj?
- Coraz więcej ich się robi - czarnooki miał ponury wyraz twarzy. - I zapraszają, żeby je przekroczyć.
Spojrzałam na widniejący na ziemi mroczny krąg, który rozdzierał przestrzeń. Przypominał trochę czarną dziurę, ale był większy... I niekontrolowany. A jego czerń była tak głęboka, że łatwo byłoby w niej zatonąć... Pogrążyć się...
- Nie idź tam! - Aeiran chwycił mnie za rękę i odciągnął dalej. Popatrzyłam na niego trochę nieprzytomnie.
- Mówiłem, że zapraszają - syknął. - Zaczynałaś już być pod działaniem uroku... A nawet ty nie znalazłabyś drogi powrotnej.
- A ty? - spytałam. Po chwili namysłu pokręcił głową.
- Ale chciałbyś? - drążyłam temat. - Aldrina wspominała, że chciałeś wrócić do domu. Może więc należałoby rozpieczętować Eskire'a i wyekspediować was wszystkich z powrotem w Ciemność?
Aeiran długo zastanawiał się nad odpowiedzią, wpatrując się w wejście nieobecnym wzrokiem. Gdy ponownie skierował go na mnie, minę miał jakąś niewyraźną.
- Twoje pomysły, kronikarko, czasem mnie przerażają - stwierdził, przywołując na twarz drwiący uśmiech. - Lepiej stąd idźmy.
I poszliśmy.

Po powrocie do komnat kapłańskich, które tak bezczelnie okupowaliśmy, postanowiłam poszukać Ketrisa i powiedzieć mu, co widziałam. Spotkałam go wychodzącego z pokoju Aldriny. Był trochę przygnębiony.
- Rozumiem, że nie spodobało jej się to, co zobaczyła w wieży - zagaiłam.
- Nie wiem czy jest ktoś, kto przyjąłby lekko prawdę o sobie - westchnął półelf. - Uśpiłem ją kołysanką, będzie miała piękne sny i może trochę ochłonie.
- Troskliwy jesteś, co? - uśmiechnęłam się lekko. - Opiekujesz się Faralią, Aldriną... Co cię do tego pcha?
- Chyba potrzeba - odwzajemnił uśmiech. - Nie mam ochoty stać z założonymi rękami gdy komuś dzieje się coś niedobrego...
- Tylko tyle? - spytałam. - Od kiedy tak asystujesz tej bogini, Lilly się o ciebie niepokoi... Przyznam, że ja trochę też.
- Nie trzeba - Ketris przejechał dłonią po brązowej czuprynie. - Nie dostałem się w sieć jej niecnych wpływów. Po prostu odniosłem wrażenie, że jej serce mimo wszystko nie jest z kamienia i mogłoby zabić trochę... No, serdeczniej. I może wtedy byłoby nam łatwiej się z nią dogadać.
- A jednak to zaskakujące, że po swoich niemiłych doświadczeniach z bogami i Symbolami postanowiłeś zaprzyjaźnić się z kimś takim jak ona.
- Tak trudno przyjąć do wiadomości, że Aldrina też może potrzebować zwykłego ciepła ze strony drugiej osoby? Ty je okazujesz na swój sposób, ja na swój.
- Ja? - zdziwiłam się. - Co masz na myśli?
- Też byłem zszokowany twoim stosunkiem do kogoś takiego jak Aeiran, pamiętasz? Tymczasem ty jakoś znalazłaś do niego drogę. Więc gdy zobaczyłem Aldrinę, pomyślałem sobie: "Może i ja bym potrafił?"
- Gdybym jej całkowicie ufała, powiedziałabym, że jesteś do tego stworzony - stwierdziłam, puszczając do niego oko.
- No tak, chyba rzeczywiście jestem - napuszył się bard i po chwili też się roześmiał. - Jeszcze będziemy oblewać mój sukces... Ale ty chyba chciałaś mi coś powiedzieć?
- Na tej wyspie pojawiło się wejście do Ciemności - spoważniałam.
- Wiem - Ketris skinął głową. - Aldrina znalazła je dziś przed południem. Przyszła do mnie po radę, co powinna z tym zrobić.
- No proszę. I co jej poradziłeś?
- A cóż ja mogę? Powiedziałem, że powinna zajrzeć w głąb siebie i sama zdecydować, czy chce utrzymać spokój w tym świecie i zrobić coś ze swoją egzystencją. A ona powiedziała, że sama nie wie czego chce, więc... poszła do wieży.
- Jak myślisz, co z tego wyniknie? - zamyśliłam się. - Uwalnianie trzeciego z bogów?
- Z tego to dopiero sporo może wyniknąć - mruknął bard kwaśnym tonem i poszedł pobawić się z Faralią. Ja natomiast udałam się do swojego pokoiku zrobić sobie herbatę i przemyśleć naszą rozmowę...
Że niby dotarłam do Aeirana? Uśmiałby się gdyby to usłyszał.

17 XI

Jezioro, do którego wpada rzeka Thanasis, ma owalny kształt, z wyspą niczym źrenica pośrodku, ale nie dlatego nazywają to miejsce Okiem Prawdy. Mianowicie na wyspie znajduje się niewysoka wieżyczka z kości słoniowej i podobno ten, który do niej wejdzie, zobaczy tam prawdę o sobie samym... Nie, ja nie próbowałam. Byłam na tej wyspie raz w życiu i to tylko przejazdem, ale osoby skuszone poznaniem prawdy z reguły po wyjściu z wieży nie są już takie same jak przedtem. Widocznie ich własna prawda nie zgadza się z tym, co zostaje im ukazane...
Postanowiliśmy zatrzymać się tam na trochę, zanim załapiemy się na sterowiec. Powitał nas białowłosy mężczyzna w błękitach, jeden z kapłanów-przewodników wprowadzających gości do wieży. Tacy jak on na czas pracy muszą zawiązywać sobie oczy - niegdyś przewodników na zawsze pozbawiano wzroku, teraz stosuje się już mniej drastyczne metody.
- My, wierni Oku, nie jesteśmy zbyt otwarci na wieści ze świata - pokręcił głową gdy spytałam, dlaczego rejsy w stronę wyspy zostały odwołane. - Nie wiem, co jest przyczyną.
- Człowiek od wynajmu łodzi sprawiał wrażenie nieco przestraszonego - przypomniał sobie Ketris.
- Nie mógł się obawiać niczego bezpośrednio stąd - zamyślił się przewodnik. - Ale to może zapowiadać kolejny atak z elfich terenów... Tak, próbowały kiedyś najechać Oko, ale drugi raz tego nie powtórzą. Jednak możliwe, że idą naprzód...
Westchnęłam w duchu. Celem podobnej napaści dawno temu stało się również Solen, ale oczywiście nie zostało podbite. Niemniej te elfy zaczęły mi już działać na nerwy. Z drugiej strony, jeśli naprawdę podchodzą bliżej, może nie będziemy musieli się fatygować tak daleko, by Aldrina mogła spełnić swoją zachciankę.

Wkrótce okazało się, że na tej jednej zachciance się nie skończy.
- Chcę wejść do wieży - oznajmiła bogini.
- A wchodź - powiedział Aeiran niedbałym tonem. - Najwyżej po tym widoku uciekniesz na koniec światów i będziemy cię mieć z głowy.
- Nie wiesz, co mówisz. Nie spodziewam się niczego strasznego, bo wiem, jaka jestem - stwierdziła dumnie Aldrina.
- Przede wszystkim niekonsekwentna - odparował z ironicznym uśmiechem. - Skoro jakimś cudem posiadłaś wiedzę, jakiej pragną największe umysły wszechświata, to po co ci się pchać do wieży?
- Mimo to chcę zobaczyć - oświadczyła uparcie.
- Jesteś pewna tego, co mówisz? - zaprotestował Ketris. - Wchodzili tam ludzie o większej sile ducha niż twoja, a wychodzili zdruzgotani!
- Dlaczego uważasz, że mój duch jest słaby? - Aldrina spojrzała na niego ostro. Ale we wzroku półelfa była tylko szczera troska, więc przestała nalegać.
- Skoro ty jeden pragniesz mego dobra, mój miły bardzie - uśmiechnęła się lekko. - to może zagrasz jakąś melodię, wnoszącą radość do serca?
- Zagrać mogę - roześmiał się chłopak.
- Może potem, dźwiękmistrzu - Aeiran przerwał im rozmowę. - Najpierw będziemy mieć towarzystwo.
- Znowu ktoś się do nas przyczepił? - mruknęłam z pewnym znudzeniem.
- Gdzie? - spytała Aldrina zimno. - Nic nie wyczułam.
- Ty nie - Aeiran wzruszył ramionami. - Wy ze sobą nie macie żadnych punktów wspólnych.
- Masz na myśli, że... Eskire?!
- Trzeci Symbol ciągle jest w Naith - przypomniałam. - Lilly wysłałaby wiadomość w razie czego.
- Mi już wystarczy obecność jego przeklętych... - zaczęła bogini, ale urwała, gdy nagle rozległo się wołanie.
- Zatrzymajcie się! Tu wolno przybywać tylko z pokojowym nastawieniem! Odłóżcie broń! - krzyki dobiegały ze wszystkich stron. A potem głośna inkantacja zaklęcia, trochę świateł i szczęk upadającego miecza. Zaciekawiona pobiegłam sprawdzić co się dzieje. Jak się okazało, na dziedzińcu przed wieżyczką stała obecnie potężna bariera, stworzona i utrzymywana przez kapłanów. Wewnątrz niej znajdowała się piątka elfów, dość zaskoczonych, że ktoś dał radę ich powstrzymać. Gdy moi towarzysze również przybiegli, Aeiran skrzywił się z niesmakiem.
- Tylko czworo przyprowadziła? Nigdy się nie nauczy...
Na widok swojej znajomej Ketris zbladł i zacisnął zęby. Faralia miotała się z wściekłością w tym niewielkim kawałku wolnej przestrzeni, miała pokiereszowaną twarz i w ogóle wyglądała nieszczególnie. Jej świta wyglądała na takich, co potrafią zarówno grzmotnąć porządnym zaklęciem jak i bronią.
- Co się dzieje? - Aldrina od razu przeszła do rzeczy.
- Ci intruzi zbezcześcili spokój tego miejsca - odpowiedział nasz znajomy przewodnik.
- Za pozwoleniem - wtrąciłam się. - Czy zanim wyrzucicie ich stąd na drugi brzeg jeziora, możemy z nimi chwilę pogadać? Chyba mamy pewne porachunki.
- Czy obiecujesz, że nie będziecie walczyć? - spytali kapłani. Odpowiedziałam twierdząco i opuścili barierę. Faralia dopiero teraz zauważyła naszą obecność.
- Ketris... - powiedziała cicho, a następnie skierowała wzrok na Aeirana - TY?!
- Mnie też to nasze wpadanie na siebie zaczyna już nudzić - odpowiedział czarnooki beznamiętnie.
- Przynajmniej mam okazję pomścić towarzyszy, którzy zginęli z twojej ręki w górach - syknęła elfka - Nie trzeba było puszczać mnie wolno.
- Zrobiłem to ostatni raz, żebyś wreszcie uświadomiła sobie, kiedy należy dać sobie spokój.
Nie odpowiedziała, tylko schyliła się sięgając po miecz - widać walka bez użycia czarów też nie jest jej obca...
- Przestań, Faralio! - zawołał Ketris. - Ta gonitwa za Symbolami nie ma sensu!
- Nie ma? To dlaczego w Creyone zwinąłeś nam sprzed nosa figurkę Przestrzeni?
- Żebyście jej nie dostali - bard próbował powstrzymać drżenie głosu. - Żebyście się opamiętali!
- Też coś - prychnęła. - I tak ją odbierzemy!
- Nie sądzę - odezwała się Aldrina mocnym, spokojnym głosem. - Ta figurka już została wykorzystana.
U jej boku pojawił się cień i pogłaskała go jakby był puszystym kotkiem. Przez chwilę elfka przyglądała jej się z osłupieniem.
- W takim razie został jeszcze Symbol Czasu - po chwili odzyskała rezon.
- Już raz próbowałaś go zdobyć w Solen i ci się nie udało - powiedział Ketris
- W Solen? Co ty za brednie wygadujesz?! - wrzasnęła elfka, a ja przypomniałam sobie, że wtedy Aeiran skasował jej pamięć i teraz nie kojarzyła już kanałów ani konfrontacji z Calpurnią. - Nieważne... Tym razem też mam sprzymierzeńców!
W tym momencie z nicości wyłoniło się wiele mrocznych sylwetek. Cienie ostatniego ze skamieniałych bogów. Otoczyły nas ciasno, a było ich, jak na mój gust, odrobinę za dużo... Ledwo widziałam kapłanów, gotowych rzucić czar ochronny.
- Chyba coś się wam pomyliło - skrzywiłam się. - Symbol Czasu jest daleko stąd, więc dlaczego pognaliście za nami? Z tęsknoty?
- Żeby osiągnąć nasz cel, chcemy najpierw pokonać was. Nikt wtedy nie stanie nam na drodze.
- A przez ten czas ostatni z bogów może zostać uwolniony i już nic się wam nie dostanie - mruknął bard, a mnie na te słowa coś tknęło.
- Moment - odezwałam się. - Jaki jest wasz cel?
- Jak to, przecież... - zaczął Ketris, ale uciszyłam go jednym spojrzeniem.
- Oczywiście, że zdobycie Symbolu - odpowiedziała pogardliwie Faralia.
- Po co? - spytałam, dostrzegając kątem oka, że Aeiran, a nawet Aldrina, usilnie próbują się nie uśmiechnąć. Zdali sobie sprawę, do czego zmierzam.
- Aby wydobyć z niego pełną moc - oświadczyła elfka. - Wtedy nasz władca stanie się równy bogom a jego potęga rozciągnie się na całe DeNaNi!
- Dziękuję - ukłoniłam się elegancko. - To właśnie chciały usłyszeć.
- Kto chciał... - Faralia nie dokończyła, ponieważ cienie rzuciły się nagle na nią i na jej towarzyszy. Najpierw pochwyciły dwójkę najbliżej stojących, nie wypuszczając ich z mocnego uścisku. Elfy zaczęły jakby maleć w oczach, stawać się coraz mniej materialne, aż wreszcie nie było po nich śladu. Na nas cienie nie zwracały już uwagi, a my tylko staliśmy bez ruchu. Stało się tak, jak myślałam - nie taki miały cel, wybierając sobie sprzymierzeńców.
- Obiecaliście, że nie będzie walki! - zawołał jeden z kapłanów.
- To kronikarka obiecała - odparł Aeiran z obliczem bez wyrazu - Jeśli ma się tłumaczyć za tych tam, to trudno.
Tymczasem cienie dorwały już kolejnego oponenta - młodziutką elfkę z kuszą. Wypuściła broń, gdy jeden z nich złapał ją za rękę i naraz jej dłoń pokryła się zmarszczkami jak u starej kobiety. Dziewczyna wrzasnęła przeszywająco. Na jej głos przybiegła Faralia i miotnęła w cień zaklęciem, a następnie otworzyła portal, wpychając w niego towarzyszkę oraz ostatniego ocalałego elfa. Sama nie zdążyła z niego skorzystać, bo jeden z cieni pochwycił ją w ostatniej chwili.
- NIE!!! - krzyknął Ketris - FARALIA!!!
Mroczne postacie nie zwróciły na niego uwagi, kobieta straciła przytomność. Bard wyglądał na zdesperowanego i gotowego na wszystko. Już miał chyba zamiar wyjąć flet, ale w tej chwili usłyszeliśmy Aldrinę.
- Zakończ to! - zawołała do Aeirana. Ten zaś spojrzał na nią niewzruszony.
- Dlaczego? - spytał beznamiętnie.
- Pośredniczysz między nami, więc możesz oddziaływać na przestrzeń i na czas - bogini sprawiała wrażenie przejętej. - Możesz je powstrzymać!
Aeiran tylko uśmiechnął się drwiąco i machnął ręką, odrzucając cienie daleko od Faralii. Po ich ataku wyglądała na jakieś piętnaście ludzkich lat. Mroczne istoty z szumem podbiegły bliżej, a Czasoprzestrzenny powiedział coś w nieznanym mi języku i zniknęły. Wtedy podszedł do leżącej na ziemi elfki i wykonał kilka gestów.
- Znowu grzebiesz jej w pamięci?! - nie wytrzymał Ketris.
- Chciałeś ją uratować, dźwiękmistrzu, więc teraz nie marudź - rzekł spokojnie Aeiran. - Cofnąłem czas dla jej umysłu. Teraz będziecie mogli się razem bawić klockami.
Powiedziawszy to, odszedł z zasięgu naszego wzroku, a mnie zaczęła zżerać ciekawość, co takiego powiedział tym cieniom. Chyba wyraziłam tę ciekawość na głos, bo usłyszałam głos Aldriny.
- Powiedział, że jeśli dalej będą się tak zachowywać, ich pan na zawsze pozostanie kamieniem - wyjaśniła.
- A jeśli nie, to niby nie pozostanie? - mruknęłam, ale bogini nie odpowiedziała, zatopiona we własnych rozmyślaniach.

15 XI

I wyruszyliśmy. W rejony, w których, przyznam, słabo się orientuję. Nie chcąc odkrywać wszystkich tajemnic tego świata naraz, zostawiłam je sobie na potem. Za to Ketris dobrze zna tamte strony, ponieważ się z nich wywodzi. Tyle że nie wspomina ich szczególnie serdecznie.
Zaczęliśmy od przeniesienia się w okolice Hakano-Sakh, by od tego momentu podróżować już zwykłymi środkami transportu. W tym wypadku łodzią, ponieważ Ketris uznał, że najlepiej płynąć rzeką Thanasis do Oka Prawdy, a stamtąd kontynuować wyprawę drogą powietrzną. Nie zamierzałam tego kwestionować, bo wczuł się w rolę przewodnika i podchodzi do tego tak entuzjastycznie, że aż miło popatrzeć. Póki co, cieszę się bliskością wody i ślicznym widokiem na kryształową piramidę, którą jedna z najsłynniejszych rzek w DeNaNi opływa. Nikt nie wie, jakie sekrety skrywa jaśniejąca w słońcu Hakano-Sakh, ponieważ mało ludzi dotąd do niej weszło, a jeszcze mniej z niej wyszło... Jak to kiedyś skomentowała Xemedi-san - trudno, mogli się na to nie porywać. Nie wszyscy rozumieją, że niektóre tajemnice powinny pozostać nieodkryte...
Aeiran i Aldrina prawie się nie odzywają, ale posyłają sobie miażdżące spojrzenia. Całe szczęście, że bard nawija za nas czworo, inaczej pewnie już dawno by mnie przez nich szlag trafił.
I jeszcze jedno - wypożyczyliśmy łódź z automatycznym sterowaniem. Nikt, kto zna się na żegludze, jakoś nie miał ochoty płynąć w stronę Oka Prawdy. Nie rozumiem dlaczego, ale jeśli już tam dotrzemy i spotka nas coś niemiłego, będziemy przynajmniej uświadomieni na przyszłość.

- Ktoś nas śledzi - zauważył Aeiran tonem odpowiednim raczej do rozmowy o pogodzie.
- Jesteś pewien? - spytał sceptycznie Ketris. - Myślałem, że jestem tu największym paranoikiem, a tymczasem uszło to widać mojej uwadze.
- Nie w tej przestrzeni, dźwiękmistrzu - czarnooki nawet nie raczył na niego spojrzeć. - Więc możesz darować sobie tę druzgocącą samokrytykę.
- Więc te zawirowania w sferze astralnej, które wyczułam, nie były przypadkowe - zamyśliłam się. - To by znaczyło, że jesteśmy śledzeni od czterech godzin...
Aeiran tylko skinął głową.
- Można by wreszcie spytać tego, kto się tak przed nami ukrywa, jaki jest jego cel - rzekła Aldrina od niechcenia. No no, ta to od razu przechodzi do rzeczy. Najpierw do elfów się osobiście wybiera, a teraz to... Zdecydowanym ruchem wepchnęła rękę w nicość i po sekundzie wyciągnęła za fraki zdrowo zaskoczonego demona.
- Ej, chwilunia! Nie tak znienacka! - zawołał, wymachując rękami.
- Znacie to indywiduum? - spytała konkretnie bogini.
- Zdarzyło nam się - przyznał Ketris.
- Po co się tak czaić? - zwróciłam się do złotookiego Agenta. - Nie lepiej wyjść z astralu, przywitać się grzecznie, porozmawiać...
- Powiedzmy, że nie byłem specjalnie pewien, jak zareagujecie na moje niespodziewane entreé - odpowiedział. - Ale porozmawiać owszem, mogę.
- Tak? A o czym? - przeszłam do rzeczy.
- No cóż... - zawahał się ledwo dostrzegalnie. - Mieliśmy ostatnio delegację z Omegi. Zażyczyli sobie, byśmy im oddali to, co nam ostatnio ukradli.
- To się pomylili - domyśliłam się, w czym rzecz. - Od razu podejrzewali was?
- Wiedzą, że mamy Śniącą w Agencji, więc uznali, że mamy z tym coś wspólnego - demon uśmiechnął się promiennie. - Nie mogłem tego tak zostawić i pomyślałem o was.
- Nie wmawiaj mi, że chciałeś nas ostrzec...
- A czemu nie? - zdziwił się szczerze chłopak. - Że oddacie figurkę, zbytniej nadziei mieć raczej nie powinienem.
- Nie powinieneś - zgodził się Aeiran, patrząc przed siebie, na rzekę.
- Więc tym bardziej oni nie powinni, prawda? Tym bardziej, że chcą z tego posążku wydobyć moc...
- Poważnie? - przerwał Ketris. - Elfom też o to chodzi!
- Powtórzcie, bo chyba się przesłyszałem - Aeiran uśmiechnął się krzywo. - Chcą wydobyć moc. Z Symboli. I może jeszcze ją wykorzystać?
Zarówno bard jak i demon kiwnęli głowami.
- Niedorzeczna mrzonka! - prychnęła Aldrina. - Przejąć moc z Symbolu, może tylko ten, kto ją tam zawarł!
- Mając dostęp do naszych Symboli, możemy z powrotem zyskać pełną potęgę - dodał Aeiran. - Ale tylko my jesteśmy do tego zdolni. Skąd pomysł, że mogłoby być inaczej?
- Gdyby tak było, nie zostawiłabym posążka w cudzych rękach - głos bogini zmiękł gdy uśmiechnęła się do Ketrisa.
- A... ha - demonowi jakby zrzedła mina. - Czyli nie byłoby wielkiego zagrożenia? Efektów specjalnych? Powrotu do Chaosu?
- Myślałam, że Agencja stoi po stronie Ładu - powiedziałam zjadliwie.
- Agencja jest neutralna - poprawił. - Innymi słowy, może czasem trochę tu, trochę tam...
- Zatem nie musimy się obawiać żadnego realnego niebezpieczeństwa? - upewnił się bard.
- Z wyjątkiem cieni - dopowiedziałam. - A Omega do nas nie trafi, bo skąd mieliby wiedzieć?
- No dobra - westchnął złotooki. - Ale w razie czego, żeby nie było, że was nie ostrzegałem!
Uśmiechnął się szeroko, pomachał nam na pożegnanie i znikł w astralu.
Stanęłam przy burcie, obserwując rybki płynące tuż pod powierzchnią wody.
- Aeiran - odezwałam się. - Zrobiłeś to?
- Nie - odrzekł cicho. - Używam pełnej mocy tylko korzystając z Symbolu. Nie przejąłem jej z powrotem.
- Dlaczego nie? - zainteresowałam się.
- Bo w przyszłości różnie może być.
Przyznam, że niespecjalnie uchwyciłam sens tych słów.

12 XI

Jedyną reakcją Aeirana było mrożące spojrzenie, pod którym poczułam się cokolwiek nieswojo. Ale jeszcze bardziej lodowato patrzył na Aldrinę. A może ona na niego bardziej, sama nie wiem. Kiedy przybyłyśmy do siedziby smoków i wyjaśniłam co się stało, Aeiran nie odezwał się ani słowem, tylko chwycił mnie za rękę i wyciągnął z jaskini.
- Po co ją tu przyprowadziłaś?! - syknął przeszywająco.
- Puść - powiedziałam, będąc na granicy spokoju. - Gdybym miała inny wybór, nie doszłoby do tego.
- Nie miałaś wyboru - jego uśmiech budził niepokój. - Rozpieczętowałaś Aldrinę tylko dlatego, że bałaś się wzlecieć, tak? No to sprawdźmy twoją odwagę.
Ani się obejrzałam, a już przyciągnął mnie do siebie, podrywając nas w górę. Nasz lot niemal dorównywał prędkością wczorajszej jeździe, tylko oczywiście nie było tak wysoko. Zamknęłam oczy i przez moment rozkoszowałam się dotykiem wiatru, nie myśląc o tym, jak daleko jestem od ziemi. W końcu Aeiran zatrzymał się gdzieś pod niebem, gdzie było chłodno i cicho.
- Patrz - nakazał.
Otworzyłam oczy, spoglądając mu w twarz.
- W dół.
- Co to, to nie! - zaprotestowałam. - Nie mam ochoty sprawdzać, czy jeszcze stąd widać świat!
- Mógłbym cię teraz puścić - rzekł beznamiętnie. - Co byś zrobiła? Rozwinęła skrzydła, czy spadła, sparaliżowana lękiem?
- Chcesz się przekonać jak wielki jest ten lęk? - rzuciłam przez zęby. - Więc śmiało, spróbuj.
W tej chwili miałam wrażenie, że rzeczywiście to zrobi. Zamiast tego przygarnął mnie do siebie mocniej.
- Innym razem - oświadczył. - Gdy już się przyzwyczaję do patrzenia na ciebie taką bezbronną. To nie w twoim stylu.
- A w twoim nie jest mówienie takich rzeczy - powiedziałam cicho w jego płaszcz. - Ale nic to, im częściej będziesz mi groził w ten sposób, tym szybciej się przyzwyczaisz. Ja wbrew pozorom nie jestem specjalnie twarda.
- Bo częściej się uśmiechasz niż złościsz?
- Bo częściej ukrywam uczucia zamiast je okazywać.
- T y ukrywasz? A co ja mam powiedzieć? - roześmiał się. No no, to dopiero nie było w jego stylu. Poczułam potężny prąd powietrza i po pewnym czasie byliśmy znów na dole. A w zasadzie na górze - jednej z wielu.
- Słuchaj, wiem, że za sobą nie przepadacie, ale mógłbyś chociaż porozmawiać z Aldriną - odezwałam się po chwili milczenia. - Kto powiedział, że wasze waśnie mają trwać do teraz?
- Oddałaś jej Symbol? - spytał. Pokręciłam głową.
- Za to ty swój odzyskałeś - przypomniałam. - Masz przewagę.
To była prawda. Czułam jego pełną moc, gdy lecieliśmy. I taką trwałą pewność, której mu przedtem brakowało. Ciekawe, jak by się potoczyła jego opowieść, gdyby odzyskał Symbol wcześniej. Pewnie nie byłoby cieni, nie dałby się druidom i bym go nie spotkała...
- Czy ty zasnęłaś na stojąco?
A niech to, znów zaczęłam te swoje gdybania i wyłączyłam się na chwilę.
- Przestałaś zwracać uwagę na świat, kronikarko - powiedział Aeiran dobitnie. - A ja tu mówię do gór i dolin o sprawach niecierpiących zwłoki.
- Wybacz - zmieszałam się. - I cóż takiego powiedziałeś?
- Że mogę porozmawiać z Aldriną. Skoro już mam tę przewagę.

- Zostawiliście nas samych z tą babką od Przestrzeni i gdzieś sobie latacie! - przywitała nas Lilly ciepło.
- Tak, tylko jedno stado smoków kontra bogini bez pełnej mocy - uśmiechnęłam się krzywo.
- Ona i tak nic nie robi tylko siedzi w fotelu w komnacie gościnnej - wzruszył ramionami Ketris. - Widać, że długo była posągiem.
- A widzisz! - zwróciłam się do Lilly. - Na razie nie ma się czego obawiać. A do ciebie, Ketris, mam mały romansik.
Podeszłam do barda i wcisnęłam mu w dłoń figurkę Aldriny.
- Zwracam, co twoje. Raduj się, bo zostałeś prywatnym strażnikiem bogini.
- Faktycznie, zaszczyt mnie kopnął - chłopak miał minę jakby trzymał w ręku jadowitego węża. - Jak myślicie, będę mógł to wrzucić do kanału?
- Poczekaj trochę - pocieszyłam go. - A nuż ucieszy się z takiego strażnika.
Aldrina istotnie siedziała bez ruchu w fotelu i kontemplowała otoczenie. Zareagowała dopiero, gdy Lilly zaczęła demonstracyjnie pochrząkiwać.
- Przeniosłaś nas tu zanim zdążyłam pomyśleć - odezwała się najpierw do mnie. - Czyżbyś była Czasoprzestrzenną tego świata?
- Aż takie zmiany przez te trzysta lat tu nie zaszły - odpowiedział Aeiran, bo mnie zatkało.
- Nie ciebie pytałam - kobieta wstała, ale widać nie wiedziała czy powinna zachować spokój, wynieść się stąd czy zrobić komuś krzywdę. - Ale ty często miewałeś takie nierozważne wyskoki. Inaczej nie byłoby nas tutaj.
- Litościwie nie przypomnę, kto miał bardzo mądry plan scalenia naszego świata z DeNaNi...
- Z... czym?
- Ten świat tak się teraz nazywa. Wygodniej.
- Mniejsza z tym - machnęła ręką bogini. - Może więc powinieneś był przyłączyć się do Eskire'a w jego dążeniu do władzy?
Aeiran nie zareagował, gdy podeszła bliżej.
- No tak, ty przecież miałeś swoje własne pragnienie - uśmiechnęła się i zniżyła głos. - Chciałeś wrócić do domu... - wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. - Po tym jak tamta dziewczyna tak ochoczo oddała życie by pomóc nam się tu dostać... I nie zdążyłeś z nią porozmawiać
Aeiran chwycił jej dłoń i stanowczo odsunął.
- Chyba jednak nie mamy o czym rozmawiać - oświadczył.
- W takim razie oddajcie mi Symbol, a więcej mnie nie zobaczycie - powiedziała Aldrina lekko.
- Dlaczego o to prosisz, zamiast mi go po prostu odebrać? - spytał Ketris. O dziwo, prowokacyjnym tonem.
- Dlatego, że ta mała figurka nas w pewnym sensie ze sobą wiąże... Ale dobrze wiedzieć, że ma się takiego miłego powiernika Symbolu.
Powiernik Symbolu, a to dobre. Zaraz nasuwa się skojarzenie z powiernikiem Pierścienia. Skłonny do największej ofiary bohater opowieści rusza na wędrówkę, by rzucić straszliwy Symbol w mroczną otchłań kanału. Lilly posłała mi zdziwione spojrzenie, gdy bezskutecznie tłumiłam śmiech.
- Skoro tak się sprawy mają, chyba jeszcze trochę tu zostanę - postanowiła Aldrina. Ukłoniła się i udała na spoczynek, po drodze mrugając do Ketrisa.
- Knuje coś - osądził Aeiran, gdy już wyszła. - Lepiej miej się na baczności, dźwiękmistrzu.
- Czy ja dobrze słyszę? - mruknęła Lilly. - Ty ostrzegasz Ketrisa?
- A co mi szkodzi? - odparł. - Sam zadecyduje, czy woli mieć do czynienia z nią, czy ze mną.
Po tych słowach opuścił komnatę. Westchnęłam - też miałam ochotę się położyć. Po ostatnich zajściach nieźle kręciło mi się w głowie.

11 XI

Na poszukiwanie Symbolu Aldriny wybrałam się tylko z Aeiranem. Po pierwsze dlatego, że jego urażona duma zareagowała i postanowił udowodnić, że wyczuje figurkę własnej roboty bez trudności. Po drugie, nie chcieliśmy, by Symbole znalazły się naraz w miejscu, gdzie możemy natknąć się na nieproszonych gości. Dlatego Mezz'Lil została w siedzibie, co skwapliwie wykorzystała by pobić się z siostrą (brakowało jej tego). Po trzecie, Lilly uświadomiła sobie, że nie musi już dzielić pokoju z Shee'Ną, a do pomocy w urządzaniu własnego zaangażowała Ketrisa. By mu czymś zaprzątnąć myśli, podejrzewam.
Za naszym celem podążyliśmy - a jakże! - do jaskiń, choć bard się zarzekał, że do żadnej podczas wędrówki z Faralią nie wchodził. Ale cóż, trzeba pamiętać, gdzie się jest... W jaskini stała spora skrzynia ze skarbem. Była zachęcająco otwarta, a na samym wierzchu spoczywał znajomy posążek. Jednak kiedy zbliżyłam się i wyciągnęłam po niego rękę, skrzynia kłapnęła na mnie wiekiem.
- Przydałaby się tabliczka z napisem "Nie karmić skarbów" - skomentowałam, a potem skoncentrowałam się i otworzyłam pod figurką miniaturowy portal. Po chwili Symbol znalazł się w mojej torbie.
- I co teraz? - zwróciłam się do Aeirana. - Damy ci wszystkie trzy, a ty zarechoczesz psychopatycznie i obrócisz ten świat w perzynę?
- Poczekam z tym aż minie czas przysięgi i przestaniesz mnie pilnować - zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem. - Na razie użyję mocy zawartej w moim Symbolu do wzmocnienia struktury pozostałych dwóch.
- W twoim posążku jest twoja pełna potęga - pokiwałam głową z namysłem. - Aż dziw, że mi go nie zabrałeś by znów stać się bogiem z prawdziwego zdarzenia.
- Bo dotąd niekoniecznie było mi to... - urwał, gdy nagle powietrze zaszumiało i pojawiły się dwa zwierzokształtne cienie, a za nimi elfka. Bardzo ładna, jasnowłosa i znajoma.
- Musicie się nauczyć, że należy najpierw sprawdzać, czy nikt was nie śledzi - powiedziała protekcjonalnie.
- A ty nie nauczyłaś się w Solen, co może spotkać kogoś, kto nam przeszkadza - odparłam, nieświadomie podchwytując jej ton.
- Och, ale tym razem nie jestem sama - roześmiała się Faralia i w tym momencie pojawiła się jeszcze piątka elfów. Dało się od nich wyczuć całkiem potężną aurę magiczną.
Ja i Aeiran spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Może to dziwne, ale myśleliśmy o tym samym i zrozumieliśmy się bez słów. Rozdzielić się, trzymać Symbole z dala od siebie, bo nie wiadomo, co może się stać. Skinęłam lekko głową i sięgnęłam do torby. Nie patrząc, natrafiłam na pierwszą napotkaną figurkę i niezauważenie podałam ją Aeiranowi. A potem pomachałam elfom radośnie i wskoczyłam w świeżo otwarty portal.
Tyle, że trochę się przeliczyłam. Okazało się, że międzysfera jest zapełniona takimi samymi cieniami, jakie widziałam przed chwilą. Zrobiło się przez to bardzo ciemno i nie bardzo wiedziałam dokąd gnam. Tymczasem one nie spuszczały mnie z oka. Niech to, dlaczego się tak zawzięły!? Niewiele myśląc otworzyłam wyjście i znalazłam się znów w zwykłej przestrzeni. Na jedynej prostej drodze prowadzącej przez góry Fe'Xil, a potem przez teren potrzaskany w walce między trojgiem bóstw. Ciekawy zbieg okoliczności...
Moi prześladowcy niestety nie dali sobie spokoju. Pojawiły się w ślad za mną, a było ich sporo. Nie widząc innego wyboru sięgnęłam po Przekorę Erlindrei i wymierzyłam w najbliższy cień. Potem w kolejny. Nie wiedziałam tylko, jak długo wytrzymamy zanim... zanim się nam nie znudzi.
Po piątym zlikwidowanym cieniu chyba straciły cierpliwość, bo jeden się na mnie rzucił. Z ledwością uskoczyłam - szybkie te paskudztwa, nie ma co. Napięłam łuk i strzeliłam jeszcze raz.
Aż niespodziewanie otworzył się spory portal i wypadło z niego wybawienie w postaci lśniącego niebieskiego samochodu. Mojego samochodu - czyli nie ulegało wątpliwości, że za kierownicą siedzi Lex Diss Gyse.
Ferrari z piskiem zatrzymało się obok mnie i tylne drzwi otworzyły się zapraszająco. Wskoczyłam do środka, szybko zamykając drzwiczki przed natrętnym przeciwnikiem. Ku mojemu zdziwieniu, fotel obok kierowcy był zajęty przez ostatnią osobę, której bym się tu spodziewała. Chociaż w zasadzie... Jej jest zawsze wszędzie pełno.
- No to zasuwamy - powiedział wesoło Lex, wciskając pedał gazu.
Ruszyliśmy również z piskiem, z prędkością taką, jak lubię. Droga idealnie się do tego nadawała - była szeroka równa jak najlepsza autostrada, a z okien samochodu widać było Rzekę Klejnotów.
- Co cię podkusiło, żeby tu przyjechać? - spytałam łapiąc się mocno przedniego oparcia, gdy zaliczaliśmy ostry zakręt.
- Ona - Lex ruchem głowy wskazał na Xellę-Medinę. Uśmiechnęła się... Nie, zaraz, ona zawsze się uśmiecha.
- Chciałam zobaczyć, co z tego wyniknie - powiedziała swoim melodyjnym głosem.
- No i zobaczyłaś - mruknęłam. - Niech zgadnę, od początku wiedziałaś, w co się wpakowałam?
- Ty to powiedziałaś i sama sobie zinterpretuj - odparła słodko Xemedi-san. - Teraz radziłabym raczej zająć się towarzystwem, które mamy na ogonie.
Spojrzałam w tylną szybę - cienie biegły za nami w szalonym pędzie.
- Dogonią nas? - spytałam.
- Szybciej nie pojedziemy - wzruszył ramionami Lex. - Jak chcesz, możesz spróbować je powystrzelać.
- Ciekawe jak - prychnęłam. - Okna wybijać nie zamierzam!
- No to czekaj - uśmiechnął się szelmowsko. - Mam dla ciebie niespodziankę.
Nacisnął jakiś przycisk... I w tej chwili dach samochodu opadł, zwijając się w ledwo widoczną harmonijkę.
- Kabriolet! - wykrzyknęłam entuzjastycznie. - Sorilexie Terano Rhodein, jesteś wielki!!!
- Myślałem, że zwracasz się do mnie pełnym nazwiskiem tylko gdy jesteś na mnie wściekła - roześmiał się. - Lepiej działaj zanim ci zarysują karoserię.
- Dobra! - podniosłam się trochę i zaczęłam strzelać. Wiatr targał moimi włosami, jechaliśmy z zawrotną prędkością, a mimo to siedziałam twardo na miejscu. Jestem już przyzwyczajona do takich przejażdżek, zwłaszcza z tym kierowcą.
- Ta renowacja to pewnie na przeprosiny? - spytałam nieco złośliwie, gdy pościg nieco się oddalił i mogłam odpocząć.
- A mam cię za co przepraszać? - zdziwił się Lex.
- A nie? Myślałam, że zawstydziłeś się tego, co ostatnio zrobiłeś i chcesz się teraz podlizać.
- Po pierwsze, nie mam wstydu - oznajmił. - Po drugie, nic ci nie zrobiłem. Po trzecie, czy ja się kiedykolwiek podlizywałem?
- Kiedyś musiał nadejść ten pierwszy raz - westchnęła sentencjonalnie Xella-Medina.
- Chyba zbliżamy się do niebezpiecznych terenów - zerknęłam na chwilę w przód. - Tam jest pełno przepaści i innych ciekawych niespodzianek.
- Skoro tak, powinnyście chyba wysiąść - stwierdził Lex. - O ile pamiętam, ten pojaździk miał ostatnio zjechane hamulce.
- Pomyślałeś o dachu, a o hamulcach nie?! - warknęłam. W odpowiedzi usłyszałam tylko chichot Xemedi-san, która chwyciła mnie za rękę gdy przed samochodem właśnie pojawiła się przepaść. Przeniosła nas tak szybko, że nawet ja ledwo to zauważyłam.
Rozejrzałam się. Nie było widać śladów eksplozji, czyli Lex pewnie też zdążył gdzieś przeskoczyć razem z moim ferrari. Tymczasem my dwie stałyśmy dokładnie pod posągami Czasoprzestrzennych. Z bliska okazały się dużo większe od przeciętnego człowieka.
- No proszę, jakie wytrwałe - odezwała się Xemedi-san beztrosko, gdy wokół nas zaczęło wychodzić znikąd coraz więcej cieni. Stały dość blisko, ale nie poruszały się.
- Świetną lokalizację wybrałaś - mruknęłam.
- Ciii... One czekają, nie widzisz?
- Czekają? - nie zrozumiałam, ale nagle coś mnie tknęło. Pogrzebałam chwilę w torbie i wyjęłam z niej figurkę. Symbol Aldriny.
- O właśnie - ucieszyła się Xella-Medina. - Czekają aż uwolnisz ich panią. A myślałaś, że o co im cały czas chodziło?
- A niby jak mam to zrobić?! Nawet nie potrafię!
- To łatwe - rzekła, a wiatr potarmosił jej fioletową pelerynkę. - Nie potrzebujesz konkretnego czaru. Liczy się samo działanie i skutek.
- Doprawdy? Nie należę do tych, którym zaklęcia są potrzebne tylko dla dopełnienia formalności. Nie mam mocy kształtowania świata.
- Twój przyjaciel bard tego dokonał - przypomniała cicho Xella-Medina. - Skoro jego egzystencja okazała się dość twórcza, to może i twoja?
- Nie zamierzam tego robić - powiedziałam twardo. Cienie podeszły o krok bliżej.
- W takim razie jak stąd wyjdziesz? Międzysfera jest ich pełna, a latać się boisz.
- Za to ty należysz do najgorszego typu postaci mogących rzucić wyzwanie bogom wszystkich światów. Nie twierdzisz chyba, że nie możesz zrobić z nimi porządku?
- Może i mogę - roześmiała się - Tylko widzisz, nie chce mi się. Poza tym, to nie leży w moim interesie.
- A CO w nim leży?! - syknęłam, ale ona znów się zaśmiała i wyparowała. No tak, powinnam była pamiętać, że pytanie Poszukiwaczki Tajemnic o przyczyny i cele jej działań jest bezowocne. Nie odpowie.
Spojrzałam na posągi i na Symbol, który wciąż ściskałam w dłoni. Cienie przyglądały mi się z oczekiwaniem.
- No dobra - posłałam im miażdżące spojrzenie. - Ale jeśli mi się nie uda, macie mnie nie obwiniać, tylko przepuścić, jasne?
Nie spodziewałam się oczywiście żadnej odpowiedzi. Z westchnieniem odwróciłam się do posągów i użyłam pierwszych słów, jakie przyszły mi do głowy:
Once written in the stars
A pathway set in stone
A candle in the night
To guide your way back home
Then somewhere in your memory
Calling from afar...

Jeszcze nie skończyłam śpiewać, gdy poczułam, że figurka w mojej ręce zaczyna delikatnie pulsować. Po chwili otoczyła ją ciemna aura, taka sama, jaka pojawiła się dokoła jednego z posągów. Stojąc jak wryta patrzyłam, jak wyłaniający się z kamienia kształt staje się coraz mniejszy, aż w końcu przybiera postać niewiele ode mnie wyższej kobiety. Nosiła czarną, powłóczystą suknię, a jej ciemne włosy były misternie upięte. Biło od niej dostojeństwo i charyzma. Cienie podeszły do niej powoli, a ona przykucnęła i pogłaskała jeden z nich po łbie. Potem podniosła się, zauważając moją obecność.
- Czy ty jesteś powierniczką mojego Symbolu? - spytała miękkim altem.
- Ja tu jestem tylko w zastępstwie - powiedziałam lekkim tonem, jakiego użyłaby pewnie Xemedi-san. - Kolega, który znalazł pani figurkę, już raz kogoś rozpieczętował i to mu wystarczy.
- W takim razie możesz mi ją oddać - Aldrina wyciągnęła rękę.
- Cóż... Przykro mi, ale chyba nie.
W czarnych oczach bogini dostrzegłam na moment zaskoczenie, ale szybko się opanowała.
- A zatem jeszcze ktoś jest wolny - rzekła wolno, zwracając wzrok ku ostatniemu posągowi.
- Aeiran - szepnęła, a w jej głosie uchwyciłam jakąś niepokojącą nutę. No właśnie, Aeiran. Ciekawe jak zareaguje...

10 XI

Z samego rana wylądowaliśmy w dolinie Naith, po tym jak badanie najbliższych okolic nie przyniosło specjalnych skutków. Napotkaliśmy tylko dwa dwugłowe olbrzymy, szukające publiki chcącej posłuchać śpiewu w kwartecie i jeden skarb, któremu się chyba pomyliło, bo zamiast w jaskini pojawił się na środku drogi (nie pytajcie, góry Fe'Xil NIE SĄ normalne!). W końcu pozostało nam już tylko sprawdzić, jak się srebrne smoki zaaklimatyzowały w nowym miejscu.
- Ale ciebie to będę mieć na oku! - ostrzegła Mezz'Lil Aeirana, który specjalnie się tym nie przejął. Zresztą myśli ma najwyraźniej pochłonięte dorwaniem Ketrisa i odebraniem mu Symbolu...
- Ja będę - poprawiłam. - Ty będziesz biegała po grotach, sprawdzając czy wszystko w porządku.
- Fakt - przyznała ze śmiechem. Pod tym względem wdała się w babkę - obie potrafiły zauważyć najmniejszy pyłek kurzu.
W smoczej siedzibie pierwsza przywitała nas Shee'Na, przez którą zostałyśmy dokumentnie zaściskane, a następnie zaczęła robić nam wymówki gdzieśmy się podziewały przez dwa miesiące bez wieści. Z podobnym przyjęciem spotkałyśmy się ze strony Ka'Shet. Bez tego uścisku, oczywiście. Wreszcie siostra Lilly zgarnęła nas i zabrała się do opowiadania, a raczej trajkotania.
- Mam nadzieję, że nikt wam tu nie przeszkadza... - próbowała się wtrącić Mezz'Lil. Cóż, nawet ona nie przebije Shee'Ny gadatliwością...
- Nie, to znaczy tak. Zdarzają się tacy szaleńcy. Ale babcia zaraz ich ustawia do pionu. Choć zdarzają się też i duszyczki zbłąkane.
- I te duszyczki też zostają ustawione do pionu? - zachichotałam.
- Moim zdaniem tym dwojgu z wczoraj akurat by się przydało - burknęła Shee'Na.
- Goście są? - zainteresowała się Lilly.
- A tam, goście - machnęła ręką Shee'Na. - Ona wyglądała na chorą, a on miał taki zacięty wyraz twarzy. Mówił, że słyszał o naszej siedzibie, swoją drogą ciekawe skąd, i przyszedł poprosić o pomoc... Zostali u nas, ale w nocy słychać było kłótnię, potem takie strasznie wysokie dźwięki i jakiś łomot... A później było już tylko jedno z nich.
- Które? - spytałam szybko.
- Chłopak. Taki kolorowy półelf.
Ja i Lilly spojrzałyśmy na siebie, gotowe podskoczyć z radości. Rzeczywiście, kojarzyłam, że Lilly opowiadała Ketrisowi o Srebrnych Smokach gdy dowiedział się kim jesteśmy, ale że skierował się akurat tu? Może chciał zostać odnaleziony?
- Jest tu jeszcze? - pospieszyła Lilly z pytaniem.
- Jest, jest. Ale macie uradowane miny. Chcecie go poderwać, czy jak?
- Obawiam się, że Mad gustuje w bardziej mrocznych.
- A Lilly w bardziej misiowatych - odcięłam się. Uśmiechnęła się wtedy tak... No, tak jak zwykle uśmiecha się Satsuki, gdy przekonuje mnie, że nie powinnam być sama.

Nadziwić się nie mogłam, że jaskinie tak szybko zostały przekształcone w prawdziwą smoczą siedzibę. Przechodząc korytarzami patrzyłam na niemal lustrzane ściany, nie ukrywając podziwu. W końcu doszliśmy do komnaty, w której rezydował Ketris, według słów Shee'Ny "jakiś taki zamroczony".
- Zaczekaj tutaj, dobrze? - powiedziałam do Aeirana. Ten pokręcił głową i uśmiechnął się lekko.
- Śmiem przypomnieć, że obiecałaś nigdzie się beze mnie nie ruszyć - rzekł stanowczo. - Zatem albo wchodzę tam z tobą, albo czekasz tu ze mną. Następnym razem uważaj na swoje słowa.
Domyślam się, że musiałam głupio wyglądać z ustami otwartymi ze zdziwienia gdy ten przeklęty Czasoprzestrzenny najpewniej śmiał się ze mnie w duchu. Lilly tylko przyglądała się nam, zastanawiając się, któremu z nas odbiło bardziej. W końcu prychnęłam i stanęłam przy drzwiach. Aeiran zajął miejsce z drugiej strony i wyglądało to, jakbyśmy pełnili wartę. Aeiran strzegący pokoju Ketrisa, też coś...
Nie mogłam się jednak powstrzymać i zajrzałam do środka. Bard siedział na łóżku z twarzą w dłoniach. Nie zdziwił się specjalnie, gdy Lilly weszła.
- Nie spodziewałam się, że trafisz właśnie tu - odezwała się. Ja wyszczerzyłam zęby i pomachałam mu z daleka.
- Teraz powiecie, że jestem głupi i będziecie miały rację - powiedział Ketris cicho.
- Jesteś głupi, skoro myślisz, że od razu będziemy cię osądzać - parsknęła Lilly, siadając obok niego. - Nie przyszło ci do głowy, że najpierw zapytamy, co też cię napadło, by uciekać?!
- Nie uciekłem! - zaprotestował. - Gdy Faralia pojawiła się w Lee'Lath, bardzo źle wyglądała... Mówiła, że potrzebuje pomocy. Znamy się z dawnych czasów, więc do niej podszedłem...
- ...z Symbolem w torbie - dokończyła Lilly.
- Co poradzę, że należę do osób, które pomagają cierpiącym zamiast je dobijać?! - zawołał ostro bard. - Gdybym był jakimś przeklętym czarodziejem, wyczułbym, że ta choroba jest magicznie wywołana! Gdy tylko Faralia mnie dotknęła, połączyła nas więzią... I przeniosła za morze. Potem jakimś cudem przekonałem ją, żeby zatrzymać się tutaj... - urwał.
- No, śmiało - zachęciłam go od drzwi. - Zatrzymaliście się tutaj, mając zamiar dotrzeć do posągów i uwolnić boginię.
- Taki zamiar miała moja urocza towarzyszka - westchnął Ketris. - Ale postawiłem się jej... Udało mi się muzyką złamać jej więź. Wtedy ona grzmotnęła we mnie zaklęciem ogłuszającym i wyparowała.
- Niech zgadnę. Z Symbolem?
Bard spojrzał na Lilly nieco mętnym wzrokiem.
- Nie... - powiedział po chwili namysłu. - Symbol zdążyłem... Ukryć. W górach, Gdy nie widziała.
Spojrzałam z satysfakcją na Aeirana, który miał skwaszoną minę. Tak to jest, jak się koncentruje na dorwaniu dźwiękmistrza. A Symbolu się w górach nie wyczuło, co?
- Gdzie w górach?! - zdenerwowała się moja przyjaciółka. - Mógłbyś być dokładniejszy, wiesz?!
- A czy myślisz, że ja się w tym terenie orientuję?! - chłopak trochę się ożywił. - Lepiej miej nadzieję, że Faralia nie znajdzie go przed nami!
- Wierz mi, mamy taką nadzieję. I zamierzamy go odnaleźć, nie uciekać z podwiniętym ogonem jak niektórzy.
- A wy co byście zrobiły na moim miejscu?! - wykrzyknął Ketris z rozpaczą. W tym momencie Lilly straciła cierpliwość.
- Posłuchaj no - syknęła. - Jak na razie jesteś tylko strzępem człowieka. Znaczy, półelfa. Znaczy wiesz co mam na myśli! A jeszcze niedawno spotkałyśmy sympatycznego, wesołego chłopaka, prawdziwego przyjaciela i kapitalnego muzyka. I GDZIE ON JEST TERAZ?!
- Może byłby cały czas - powiedział bard. - Gdyby mu się w życiu powiodło.
- Innymi słowy, gdyby nie zachciało mu się odpieczętowywać zaklętych bogów? - podchwyciłam. - O ile pamiętam, zrobiłeś to tylko dla opowieści.
- To nie było tylko - westchnął Ketris. - To było aż. Nie czułem się najlepiej w świecie, w którym elfy są takie jakie są i chcą bym przyłączył się do nich. Poza tym chciałem być kimś... bardziej wyrazistym. Nie tylko odtwarzać czyjeś ballady. Być... Stwórcą.
- Hm, hm, jedyny Stwórca, o jakim mi wiadomo, jest pierwszym z istniejących bogów - mruknęłam - Wszędzie dokoła same Stwórczynie. Symbolicznie przynajmniej.
- Nie lepiej po prostu zmienić świat? - podsunęła Lilly. - Mad mogłaby cię przerzucić gdzieś, gdzie nikt by cię nie wciągnął w żadne intrygi.
- Ale najpierw trzeba zająć się tym światem - zdecydowałam. - Jeszcze jeden Symbol pozostał do znalezienia.
- Jeden? - zdziwił się Ketris. - A co z...
Uśmiechając się triumfalnie wyjęłam z torby figurkę Aeirana.
- Jak... - wyjąkał bard. - Dlaczego masz go ty, a nie...
- Cóż... Bez wątpienia zadziałał mój nieodparty urok osobisty - odpowiedziałam słodko, patrząc jak taki jeden w czerni zgina się wpół ze śmiechu.
- O, ty! - zachichotała Lilly i rzuciła we mnie poduszką.
W końcu Ketris nie wytrzymał i też się uśmiechnął.
- A w zasadzie czemu stoisz w drzwiach zamiast wejść do środka? - zwrócił się do mnie.
- Wierz mi, nie chcesz wiedzieć...

8 XI

- Obiecałaś, że przyjedziesz jak najszybciej - burczała Mezz'Lil - a ja tymczasem siedziałam tu jak jakaś zakładniczka! Żebyś chociaż wiadomość jakąś przysłała, a ty nic!!
- Wybacz, ale miałam do odnalezienia jeszcze jeden Symbol - wyjaśniłam.
- Tu też mamy jeden do odnalezienia, ale jakoś mniej się tym przejęłaś...
- Teraz już nie mogę wątpić, że jesteście przyjaciółkami - Arcydruidka Południowego Kręgu uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że nie będzie długo wściekła o te środki ostrożności.
- Wcale nie jest wściekła - zachichotałam. To prawda, wściekła Lilly zamieniłaby się w smoka, próbując zionąć na obiekty swego gniewu, po czym przypomniałaby sobie, że odebrano jej dar Błękitnego Ognia i wściekłaby się jeszcze bardziej. Tymczasem osoba, o której mowa, szła obok nas z założonymi rękami i tylko głośno prychała.
- Bo wiesz, Deshir... - zwróciłam się do Arcydruidki. - Mamy prośbę. Mogłabyś pogadać z siłami Natury, żeby kogoś dla nas znalazły?
- Czy to jest takie ważne, że wymagacie pomocy od samej Natury? - zmrużyła oczy.
- Nie wymagamy, tylko prosimy - poprawiłam. - A sprawa owszem, jest ważna.
Gdy wyjaśniłam pokrótce co i jak, Deshir pokiwała głową.
- Natura bywa kapryśna, ale spytam Ją - powiedziała. - Jeśli świat jest w niebezpieczeństwie, to i Ona...
Wyszłyśmy ze świątyni pod skałami, po czym Arcydruidka udała się do kamiennego kręgu, natomiast my skierowałyśmy się w stronę drzewa, pod którym rozłożył się Aeiran. Ze zmarszczonymi brwiami patrzył w niebo. Zaniepokojona podążyłam za nim wzrokiem.
- Tak, ja też zauważyłam, po waszym wyjeździe - szepnęła Lilly. - Robi się coraz ciemniej, ale to nie jest przyczyna pory roku.
- Coraz więcej niekontrolowanych cieni - rzekł Aeiran. - Z czasem zapełnią całe niebo i wreszcie zlecą na ziemię.
- Jesteś niepoprawnym optymistą, wiesz? - burknęła Lilly. - Podobno potrafisz coś z tym zrobić, nieprawdaż?
- Mógłbym. Gdyby dźwiękmistrz nie uciekł z Symbolem Aldriny.
- Może zmienił zdanie i postanowił rozpieczętować również ją? - zasugerowałam. - Sam mówiłeś, że potrzeba pozostałych bogów do trzymania cieni w ryzach.
- Cienie nie rozszalały się, bo tamci są kamieniami - odpowiedział Aeiran sucho - tylko dlatego, że ja już nim nie jestem. Równowagę szlag trafił i żeby ją przywrócić, trzeba by było...
- Zapieczętować cię ponownie - dokończyła Lilly ze złośliwym uśmiechem. - Niezły pomysł.
- Nie ciesz się przedwcześnie - czarnooki odwzajemnił uśmiech. - Tylko nas troje może się nawzajem obrócić w kamień. To nie jest tak łatwe jak zdjęcie pieczęci...
- A gdybyśmy uwolnili dwoje pozostałych, zaraz rzucilibyście się sobie do gardeł - przypomniałam sobie. - Co w takim razie robić...?
Właśnie, co robić? Jak tak dalej pójdzie, cienie zakryją całe niebo i koniec z najpiękniejszymi wschodami słońca...  Gotowa byłam walczyć z cieniami choćby w obronie tego widoku. A tymczasem Aeiran nie pozwala podjąć najbardziej oczywistej metody działania?
Odruchowo dotknęłam torby, w której spoczywał Symbol. Gdy Aeiran się obudził, powierzył mi go ze znanych tylko sobie powodów. Nie chce na niego patrzeć, po tym jak za wszelką cenę starał się go odzyskać? Nie powiedział, co go spotkało we śnie i nie będę się dopytywać. Ale... Ale jak ja nie lubię się czuć taka bezradna!

Wieczorem przyszła do nas Deshir i wyglądała na bardzo zmęczoną.
- Wasz przyjaciel jest za morzem - oświadczyła.
- CO?! - poderwałam się zaskoczona.
- Nie wiem, jak udało mu się tak szybko pokonać taką długą drogę - Arcydruidka wzruszyła ramionami. - Ale obecnie znajduje się w pobliżu gór Fe'Xil, w towarzystwie swej pół-siostry.
- Znaczy elfki, tak? - upewniła się Lilly. - Co jest, dał się jednak przekabacić elfom?!
- Czyżby zmierzał do posągów? - odezwał się Aeiran nieobecnym głosem i nagle zerwał się na równe nogi. - W takim razie tam nie dotrze.
- Mogę wiedzieć, co zamierzasz? - chwyciłam go za rękaw dosłownie w ostatniej chwili, bo już zamierzał zniknąć.
- Zamierzam nie dopuścić, by uwolnił Aldrinę - próbował mi się wyrwać. - I wybacz, kronikarko, ale nie będę przebierał w środkach.
- Jesteś obrzydliwie niekonsekwentny, wiesz?! - wrzasnęłam. - Co zrobisz, odbierzesz nam Symbole i nas pozabijasz przy okazji?! W takim razie ułatwimy ci zadanie i wybierzemy się z tobą, jasne?!
- Ułatwimy mu zadanie, akurat - mruknęła Lilly.
- I wiedz, że tym razem się nigdzie beze mnie nie ruszysz! - uspokoiłam się, widząc, że Aeiran patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Tym razem on złapał mnie za nadgarstek, stanowczo, ale nie boleśnie.
- No tak. Mówiłem, że i tak zawsze mnie dopadniesz - powiedział cicho. - I co, znowu uratujesz mi skórę w razie czego?
- W razie czego zostawię cię samemu sobie, choćbyś nie miał żadnych szans - przywołałam na twarz szeroki uśmiech. Długo stał zamyślony, jakby wahał się czy odwzajemnić, i wreszcie to zrobił.
- Jasne - rzekł i w końcu puściliśmy swoje ręce.
- Ja was nie rozumiem - skomentowała Lilly. - Ale mogę jechać, przynajmniej rodzinkę odwiedzę...